Dobrzyniecki J. WIERSZE

PRZEZ PO?UDNIE IKON

No a w po?udnie

szk?o zastyga nad miastem

panny - ikony

wychodz? na spacer

w?zki ukryj? w trawach

nie?lubni ch?opcy

bawi? si? w chowanego

w?r?d drzew znikn?

zm?czone twarze

mentor?w i opiekunek

panny z ikon wychodz?

pchaj? w?zki

przez ?any trawnik?w

malowanych z?otymi mniszkami

1985

PIOSENKA O CZARNYM KOCIE I DZIEWCZYNIE Z NIEBIESKIEGO DOMU

(fragmenty)

I.

Piosenka ta ro?nie

gdy id? ulic?

s?ucham krok?w

odbitych od latar?

uciekaj?cych czarnym kotem

kt?ry przebiega ulice na czerwonych ?wiat?ach

Szukam tego cz?owieka

kt?ry si? tylko u?miecha

z pogard? - dla latar? i kota

Jeszcze nigdy nie widzia?em jego ?miechu

nie s?ysza?em jego zm?czonych st?p

kiedy biegnie z psem na smyczy

rozgniataj?c krzewy na trawnikach

i tylko ro?nie ta piosenka

wystukiwana podeszwami

szarymi jak chodnik

do kt?rego przyros?y u podn??a latar?

III.

Wtedy te? chcia?em wr?ci? do ciebie

Dlaczego wci?? chowasz si?

za ma?? w?sk? rzeczk?

przez kt?r? przechodz? trzy ulice

i jedna k?adka z pokrzywami

VII.

Znowu w tramwaju pan i jego kot

jad? nie wiedz?c

czy im si? sen zi?ci

Wystukuj? butami rytm

dawno zapomnianego bluesa

granego na koncercie dobroczynnym

przed dwunastu laty

siedz? na tej ?awce

wygl?daj?c okien

przez kt?re patrzy?em na d?b i jezioro

My?la?em wtedy o tobie

kiedy poczu?em jak jeste? daleka

zamkni?ta za oknem

w ogromnym domu

gdzie znik?a? w tamtych ludziach

my?la?em te? o kocie

kt?ry zasn?? przed telewizorem

IX.

Zabra?em nawet piosenk? wy?piewan? przez odblask latar?

ta?cz?cych na oknach u?pionych mieszka?

zabra?em wszystko z powrotem

Zabra?em twoje usta i oczy

aleje klon?w rozrastaj?cych w setki

?uszcz?c? farb? z ?awki na zakr?cie

Zabra?em nawet twoje stopy

i puste szyny usiane b?yskami

Zostawi?em tylko czarnego kota

za kt?rym id? przez pust? wilgo?

wskazuj?cego nieomylnie kierunek

wypr??onym ogonem

NAWZAJEM

M.W.

Nie umiemy dla siebie wystarczy? na sta?e

to jest jak ?apki rozedrganych muszek

jak na ?mietniku rozp?atana lalka

jak w?osy pochwycone w obc?gi no?yczek

wci?? szukamy powodu do zmiany spojrzenia

w zardzewia?ej spince wyci?gni?tej ze zlewu

w zakurzonym lustrze z siedmioletnim p?kni?ciem

w paj?czynie strzepni?tej niecierpliw? ?cierk?

a przecie? nie jeste?my tacy mali obcy

przy furtce skrzypi?cej od podmuch?w wiatru

nie biel obrusa pod wi?niowym drzewem

sp?ywa z policzka cierpka kropla potu

PEJZA? MATOWY

Bez panien - ikon pejza? si? zaczyna

mimo ?e graj?

zachodz?ce ?wierszcze

w?zek na jesie? przeniknie do kostek

rozchwieje biodra opi?uje palce

panny - ikony

znik?y w?r?d spacer?w

przepad?y w trawach

wessa?y je drzewa

zosta?y tylko zasup?ane d?onie

twarze bez imion ci??kie jak podeszwy

1989

PO?EGNANIE DLA WIECZOR?W

Wi?c nie ma ciebie. ?e wszystko si? sta?o

i ju? nie trzeba k?sa? ???tych jab?ek

mo?na to szepn?? na ucho kobiecie

gdy si? przerywa gryzienie fistaszk?w

Wi?c nie ma ciebie. Mo?na ju? by? szczerym

kiedy z sufitu pospada?y kolce

czarny cie? wepchn?? za szaf? g??boko

na ?cian? wrosn?? pomnikiem fasoli

Wi?c nie ma ciebie. Lustro te? spr?chnieje

gdy zaczn? zbija? ?a?obny bukiecik

a m?otkiem stukn? w wachlarz z porcelany

Wi?c nie ma ciebie. To starczy za wszystko.

TAM

Zostaniesz tutaj cho?by? zapomnia?a

kiedy si? sta?o przekroczenie ciszy

Zbyt obce miasto by zechcie? powr?ci?

do wypieszczonych d?wi?k?w i kolor?w

tylko zamkni?ty obraz w drzewo jeszcze

cie? si? przesun?? niby gniew ratlerka

Jednak zosta?a? - cho? wko?o milczenie

WIECZ?R

Spotka?em ciebie

tylko si? zdawa?o

?e cie? na moment rozp?yn?? si? w cia?o

A wi?c zosta?a?

na sosnowej desce

stan??a? w polu nie sko?czywszy kroku

Spotka?em ciebie

mo?e si? myli?em

?e jeste? wi?cej ni? wilgotnym py?em

Zimno zosta?o

i strach na j?zyku

noc k?adzie szcz?ki na moim ramieniu

TAK

Co to jest dwoje nie da si? powiedzie?

tak jak si? nie da schowa? z?bka czosnku

w durszlaku wra?e? zamkni?tych ko?eczkiem

gdy kaloryfer d??y do ob?ok?w

Trzeba si? w tr?jc? zamkn?? bez potrzeby

kiedy dojrzewa niewinny szczypiorek

spojrze? sze?ciorgiem duch?w ?wi?tych w occie

na wieczn? zgroz?

- Ile was? - Troje - Jak to? - Nie krzycz, Panie

To wszystko tylko za Twoim rozkazem

Szczypiorek wiosn?, og?rek na jesie?

A tyle pi?kna w troistym obrazie...

TAM, GDZIE KO?CZ? SI? SNY

Gdy tak dotykam

twojego ramienia

jeste?

galaktyk? wiruj?c? wok?? jab?oni

NIE B?DZIE ?WITU

Nie b?dzie ?witu. Nie b?dzie wieczoru

z deszczami sp?yn? po trosze godziny

zostanie jeszcze ciemno?? paj?czyny

momenty ciszy wyj?te z kontekstu

Ju? nam no?yczki po stole pl?saj?

pod sto?em szklanka kona bez pomocy

Nie ma po?udnia. Nie b?dzie p??nocy

Tam. gdzie stan??e?, mr?z zak?ada sid?a

ZA OKNEM

C??, nie wystarczy tylko doj?? do siebie

odnale?? ?lady na zwi?d?ych porostach

zatrzasn?? bram?, wprawi? szyby w oknach

do pelargonii upodobni? koper

Niebo rozci?gn?? od skroni do skroni

w szcz?ki imad?a wcisn?? pust? czaszk?

brz?kn?? do taktu loreta?skim dzwonkiem

w lustro zapuka? suszonym serduszkiem

Wybacz. Wci?? o tym nie mog? zapomnie?,

?e cie? jab?oni nie urodzi jab?ek

nawet pod jesie?. Nie ??daj od bluszczu

wi?cej ni? muru po kt?rym si? wspina

ZWYK?A SPRAWA

I bez w?tpienia stopy grz?zn? w cierniach

chocia? dywanik m?g? by? roz?cielony

za du?o rzeczy za ma?o obrazu

jeszcze mam nadziej?

Mo?e zab?y?nie

chocia? to nieprawda

jest jeszcze grzechotka

sucha koniczyna

przez obroty nieba

I bez w?tpienia r?ce ?mierdz? ryb?

cho? tylko nocna lampka rzuca cienie

Jest jeszcze troch? piasku na j?zyku

konopie w z?bach

?OLIBORZ

Wi?c to ci daj?? Pejza? rumowiska

traw? po???k?? od moczu pijak?w

od?r kurczaka na kaflowym piecu

dziecko zwieszone w wymiotach z ko?yski

Wi?c to zostaje? Mo?e jeszcze cz?owiek

w palcie wytartym, z pustymi oczyma

pe?znie ku schodom na lasce oparty

przepraszaj?co wszystkich u?miechni?ty

I jeszcze jeden: sunie ku przysz?o?ci

k?api?c protez? sto?k?w przy kolanach

Wi?cej nie ??daj. Starczy i do jutra

na sen spokojny w parku pod kasztanem.