Ko?czak J. REWQUIEM

Zawsze przyk?ada?a do sn?w wielk? wag?. Traktowa?a je jako wiadomo?ci, mo?e ostrze?enia przesy?ane z daleka. Nie by?y niczym metafizycznym ani mistycznym. Stanowi?y naturaln? i nieod??czn? cz??? jej ?ycia, a im bardziej si? starza?a, tym bardziej ufa?a w to, co zwiastuj?. W ko?cu tylko one jej pozosta?y, bo niemal ca?y ?wiat odp?yn?? gdzie? daleko, by? poza jej zasi?giem. Nikt nie stara? si? przenikn?? do jej zdziwacza?ego, staruszkowego kr?lestwa.
Id?c na cmentarz w pierwszy listopadowy dzie?, rozwa?a?a mgliste widziad?a poprzedniej nocy. ?ni?o jej si?, ?e w?druje labiryntem d?ugich korytarzy. Panowa?a tam nie zm?cona ?adnym d?wi?kiem cisza. Nawet jej kroki by?y nies?yszalne. Dosz?a do obszernej komnaty, kt?ra w ten typowy dla sn?w surrealistyczny spos?b zmieni?a si? w zalany ksi??ycow? po?wiat? ogr?d. Sta? tam pos?g. Nagrobny pos?g p?acz?cej kobiety... Na chwil? marmurowa twarz sta?a si? jej twarz?, a kamienne ?zy pop?yn??y naprawd?. Nagle, przy wt?rze g?o?nego ?opotu skrzyde?, zjawi?o si? stado kruk?w. Zacz??y kr??y? nad jej g?ow? niczym mroczna, faluj?ca aureola. Ko?a zataczane przez ptaki stawa?y si? coraz mniejsze i cia?niejsze. Pobieg?a. Chcia?a przed nimi uciec, ale powietrze sta?o si? g?ste jak woda. Jej koszula nocna zaczepia?a wci?? o jakie? ciernie. Kruki zbli?a?y si?. Upad?a. Obudzi?a si?...
Mimowolnie westchn??a przechodz?c przez cmentarn? bram?. By?o jeszcze zbyt wcze?nie, aby pojawili si? ludzie. Tylko nieliczni krz?tali si? przy grobach swoich bliskich. Promienie jesiennego s?o?ca s?czy?y si? leniwie spo?r?d przerzedzonych koron drzew.
- Dziwna taka z?ota pogoda. - pomy?la?a - Taki dzie? powinien by? deszczowy i ponury.
U?miechn??a si? mimowolnie. Wyj??a z koszyka miote?k? i zacz??a powoli uprz?ta? kamienn? p?yt? z brunatnych li?ci. Otar?a z py?u czarn? tablic?, z kt?rej deszcze zd??y?y ju? wymy? sentymentaln? sentencj?. Teraz nadszed? czas na kwiaty. Pog?adzi?a pomarszczon? d?oni? p?atki z?ocistych chryzantem i z?o?y?a je na p?ycie. Rytua? wymaga? r?wnie? znicza. Zapala?a zawsze jeden, zawsze taki sam - du?y, wykonany z ciemnozielonego, butelkowego szk?a. By?o w tej pochylonej ci??arem minionych lat kobiecej postaci co?, co przywo?ywa?o wra?enie bosko?ci. Ci, kt?rzy j? mijali, obrzucali j? wsp??czuj?cym i pe?nym ciep?a spojrzeniem. Na szcz??cie nie mogli s?ysze? tego, co szepta?a zapalaj?c znicz. Zdecydowanie nie by?y to s?owa godne wiekowej wdowy:
- Ech, Janku. Calutkie ?ycie ci us?ugiwa?am. Dba?am o ciebie, obiady gotowa?am. Calute?ki dom sprz?ta?am. Oj, nie pomaga?e? mi, nie pomaga?e?. Tylko by? po kawiarniach chodzi?! Z si? wszystkich si? stara?am, ?eby ci jak najlepiej by?o. I co mnie za to dobrego spotka?o? Nawet po ?mierci musz? ci us?ugiwa?. Li?cie sprz?ta?, kwiaty przynosi?. A kto mi kwiaty przyniesie? Nie, znowu te okropne li?cie spadaj?! Nie b?d? ju? ich zamiata?. Ju? wi?cej nie b?d? po tobie sprz?ta?!
- Ale? ?ono, sk?d ta furia!
- Z tego wszystkiego zdaje mi si?, jakbym s?ysza?a tw?j g?os - kontynuowa?a sw?j cichy monolog.- Cho..
- Anno, sp?jrz tylko, nie wydaje ci si?.
Rozejrza?a si?, ale nikogo nie dostrzeg?a.
- Znowu ze mnie ?artujesz. Ciebie tu wcale nie ma.
- Sp?jrz no. Tutaj jestem - odezwa? si? wyra?nie zniecierpliwiony g?os.
Ponownie obrzuci?a okolic? badawczym spojrzeniem, ale bez rezultat?w. Chocia?, po lewym ramieniu krzy?a przechadza? si? smoli?cie czarny kruk. Wpatrywa?a si? w niego w milczeniu, jakby z niedowierzaniem.
- Tak, to naprawd? ja- rozleg? si? poirytowany g?os.
- Ty, ptakiem? - zapyta?a. Nie by?a jednak ani przestraszona, ani specjalnie zdziwiona. Gdy osi?gniemy pewien wiek, nic nie jest w stanie nas w szczeg?lny spos?b zaskoczy?, nawet najwi?kszy absurd.
- A dlaczego nie? Przecie? zawsze ci m?wi?em, ?e chcia?bym by? krukiem. Mia?em wyb?r. Mog?em si? teraz zjawi? przed tob? w postaci kota, ale czy wyobra?asz sobie mnie jako kota?
- Hmm, raczej nie - odpar?a z wahaniem, wspominaj?c krogulczy nos, zdobi?cy niegdy? twarz Janka.
- Sama widzisz...
- Ale dlaczego nie pokaza?e? si? taki, jak... jak...
- W mojej ludzkiej postaci? Nie wiem. Mo?e uzna?em, ?e duchy s? staro?wieckie? Ale nie o tym chc? z tob? rozmawia?... Naprawd? by?o ci ze mn? tak ?le?
Zaczerwieni?a si?.
- Nie...- powiedzia?a po chwili wahania- To dlatego...?e... tak naprawd? to bardzo mi ciebie brakowa?o. Zostawi?e? mnie sam?.
Poczu?a jakby mu?ni?cie aksamitnego ptasiego skrzyd?a na swoim policzku.
- Nie ja...
- Wiem, nie ty decydujesz. - jej twarz zmieni?a wyraz, jakby zapomnia?a, o czym? niezmiernie istotnym- To dziwne....- pomy?la?a g?o?no.
- Tak?
- ?e ludzie si? tak zachowuj?. M?wi? w wa?nych chwilach niem?dre rzeczy. Nie pami?taj? o tym, co si? liczy. Przecie? ... Czy jest ci tam dobrze?
- Tak. Wi?cej nie mog? ci teraz powiedzie?.
- Jak tam jest? Co jest po ..., wiesz?
- Po ?mierci, o to pytasz? Nie b?j si? wymawia? tego s?owa.
- ?mier?...Tak cz?sto teraz z ni? obcuj?. Dawni przyjaciele, prawie wszyscy i s?siadka. Nawet nasze dzieci - zwiesi?a g?ow? - Ja te? chcia?abym ju? odpocz??.
Po chwili podnios?a oczy:
- Odpowiedz, prosz?.
- M?wi?em, nie mog?. Ale nie b?j si?. Na sw?j spos?b ka?dy z nas znajduje tam to, co chce odnale??.
Westchn??a.
- Dlaczego zjawiasz si? teraz, dopiero teraz?
- Nie wiesz? Nie pami?tasz? Przecie? zawsze m?wi?a?, ?e nie chcia?aby? odej?? z tego ?wiata nieprzygotowana. M?wi?a?, ?e chcia?aby? abym wtedy przy tobie by?...
- Jeste? pos?a?cem...
- Tak, mo?na tak powiedzie?... Czy jest co?, co chcia?aby? jeszcze naprawi?, jakie? niedoko?czone sprawy?
- Nie, nic takiego nie ma.
- Jeste? gotowa?
- Tak - odpar?a bez strachu, czuj?c niewys?owiony spok?j.
Na miejscu czarnego ptaka sta? teraz przed ni? m?ody m??czyzna, taki jakim go zapami?ta?a w dniu ich ?lubu. I ona by?a teraz m?oda. Wyci?gn?? w jej kierunku d?o?. Uj??a j?. Ruszyli ?miej?c si?, jak wiele lat temu, zasypan? br?zowymi li??mi alej?.

*
- Prosz?, pani, czy dobrze si? pani czuje? - zapyta?a z trosk? kobieta w zielonym p?aszczu, pochylaj?c si? nad staruszk?, opart? nienaturalnie o gr?b.- Prosz? pani?! - spr?bowa?a jeszcze raz, staraj?c si? pom?c jej wsta?. Jednak w jej r?kach spoczywa?a tylko pusta, martwa skorupa. Gdzie? w dali poderwa?y si? do lotu dwa kruki.
listopad ’98