|
Staff L. WIERSZEKOWAL Ca?? bezkszta?tn? mas? kruszc?w drogocennych, Kt?re zaleg?y piersi mej g??b nieodgad??, Jak wulkan z swych otch?ani wyrzucam bezdennych I ciskam j? na twarde, stalowe kowad?o. Grzmotem m?ota w ni? wal? w radosnej otusze, Bo wykona? mi trzeba dzie?o wielkie, pilne, Bo z tych kruszc?w dla siebie serce wyku? musz?, Serce hartowne, m??ne, serce dumne, silne. Lecz gdy ulegniesz, serce, pod m?ota ?elazem, Gdy p?kniesz, przeciw ciosom stali nieodporne: W py? ci? rozbij? pi??ci mej gromy potworne! Bo lepiej gi?, zmia?d?one cyklopowym razem, Ni?by? ?y? mia?o w?asn? s?abo?ci? przekl?te, Rys? chorej niemocy ska?one, p?kni?te. ZABITE DRZEWO Z ciemnych mojego lasu drzew jedno najcichsze Ukocha?em, najbardziej smutne i najwiotsze: Brzoz?, co nie szumia?a w najszale?szym wichrze, Zawsze niema, cho? wiatru wiew si? o ni? otrze. Wszystkich innych drzew zna?em najl?ejsze poszumy, Tylko to jedno tajni swej mi nie otwar?o... Pr??no je ma t?sknota w?r?d bladej zadumy Oplata, by w nim dusz? o?ywi? zamar??. Nie wia? wicher, kt?remu obudzi? je dano... I gniew wsta? we mnie... D?o?mi chwyci?em w?os brzozy I targn??em, by wydrze? cho? skarg?, j?k grozy... Milcza?a... Moc? dzik?, szale?stwem wezbran?, Po?ama?em j?... - Le?y zabita m? d?oni?... Nie wyszumia?a tajni swej... A wichry goni?... MODLITWA Chro?, Panie, w?t?? mojej duszy ziele? Od podeptania i martwych spopiele?, Abym w?r?d ?ycia Ostatniej Wieczerzy Czu? jej aromat balsamiczny, ?wie?y. I niech, rozpi?ty na krzy?u konania, Nie widz? s?o?ca, co w pomrok si? sk?ania, Lecz niech mi wiara, Matka Bole?ciwa, Wska?e dal, gdzie si? ?wit nowy odkrywa. BOGOWIE ZMARLI Moc zbudzi?a w nim but? i dumny gniew wra?y, I? nie ?cierpia? nad sob? d?oni b?stw ciemi?skiej. Wchodzi w ?wi?tyni?, w sile swej pot?gi m?skiej, By tych, co nad nim w?adn?, postr?ca? z o?tarzy. Czul sw? wielko?? i wiedzia?, ?e sam sobie starczy By? bogiem ?wiatow?adnym, bo moc w duszy chowa?. I pos?gi potrzaska?, obali? na powa? - Nie pad? grom z twarzy b?stwa skamienia?ej, starczej. Bogi zmar?y... Powraca ku drzwiom ?wi?tokradca I l?k go zdj??, ?e kiedy otworzy wierzeje, Ujrzy ?wiat przera?ony... bo tam skona? W?adca! Przestw?r w rozpacznym szale zgrozy skamienieje!... Rozchyla drzwi... otwiera oczy trwog? m?tne... Patrzy: Wszystko, jak by?o... zimne... oboj?tne... STUDNIA W rozz?ocone, s?oneczne, omdla?e po?udnie, Gdy pracownicy pola w dom ?piesz?, a b?onie Opustoszej? z ludzi, ponad star? studni? Trwo?na dziewczyna idzie patrze? w ciemne tonie. Pochyla si? nad g??bi? i cichymi s?owy Szepce w mrok, a jej piersi? wstrz?sa l?k niezmierny. A szept leci wzd?u? ?ciany omsza?ej, pionowej I z lekkim pluskiem na dno upada cysterny. W dole, w g??bokiej wodzie wstaj? blade cienie, Spojrz? w g?r? i szeptem dziewczynie odwt?rz?, Patrz? w jej twarz mi?o?nie i na jej skinienie W czarne zwierciad?o ?pi?cej wody si? zanurz?. Dziewczyna spuszcza z wolna w ciemn? studni? wiadro - I czeka... A po chwili nurki jaki? z?oty Skarb nios?, jakie? cudne kwiaty, kt?rych nadr? Na dnie w porostach wodnych, i dziwne klejnoty. W wiadro je k?ad?, znaki daj? potajemnie I dziewczyna wyci?ga wiadrem cud po cudzie... Nagle nurki si? kryj? w w?d drzemi?cych ciemnie... Dziewczyna pierzcha w dali... Nadchodz? ju? ludzie... Wypocz?li i biegn? spragnieni nad studni?, Lecz nie szepc? w ni? z l?kiem, brzmi tylko ?miech m?ody... Nie zjawi si? cie? nurka. Na dnie mrok, bezludnie... Ci?gn? wiadro... lecz nie ma w nim ju? nic pr?cz wody. ECHO W?r?d swawolnej gonitwy w boru g?stwie starej Us?ysza? faun rozkoszne s?owo obietnicy Z gor?cych ust rusa?ki nagiej, ?niadolicej I pobieg? sw? rado?ci? hukn?? w mroczne jary. I tchn?? z swej piersi szcz??cia szale?stwo ucieszne W fletni?, a d?wi?k wylata szklan?, barwn? kul?, Spada w jar, gdzie do stromych ?cian kar?y si? tul? I patrz? d?ugobrode, zadziwieniem ?mieszne. Chwytaj? bujaj?ce dziwo, cud t?czowy, I jeden go drugiemu niby pi?k? ciska... Kula grzmi echem, t?uk?c si? o ska? urwiska, I ?oskotem rozbudza u?pione parowy... A faun wzi?? si? pod boki, porwany zachwytem, I hucz?c ?miechem, w ziemi? uderza kopytem... RZE?BIARZ Mistrz uczu? w swojej piersi dech niesko?czono?ci Pot??ny jak ocean, gdy si? pian? zwe?ni. Chcia? wyrzuci? z swej g??bi moc ?yciowej pe?ni, Kt?rej orkan wezbranej pot?gi zazdro?ci. I w g?azie d?onie jego m?odzie?ca wyku?y, Kt?ry ?udzi mia? uczy? zwyci?stw, dumy, chwa?y! Pos?gu cz?on drga? ka?dy si?? nap?cznia?y, Sza?em nadmiaru gra?y w nim wszystkie musku?y. A ten, co pierwszy ujrza? bosko?? w mistrza tworze, Pad? na twarz, zatrwo?ony, szepc?c ciche mod?y: "W proch przed tob? mocarze niech padn? najpierwsi!" Mistrz zmarszczy? brwi, odtr?ci? zgi?tego w pokorze I widz?c, jak moc rzuca siew s?abo?ci pod?ej, M?otem strzaska? pos?gu granitowe piersi!... JA - WY?NIONY Wyolbrzymia?em w bezmiar! Moc pier? mi przenika! Stopy wspar?em o ziemi?, co wobec mnie ma??, Drobn? si? zdaje kul?. Ogromne me cia?o R?wnowag? wci?? chwyta gibkim ruchem ?bika. Stoj? wielki, olbrzymi, nagi, cyklopowy, Jak pos?g na cokole... W kr?g mnie ?wiaty goni?... Zagarniam z?ote gwiazdy, jak motyle, d?oni?... Jak wino, sza? si? we mnie pieni dionizowy! Sprawia mi rado?? przeciw wytyczonym drogom Ciska? ?wiaty na przek?r starczym, dawnym bogom! Zuchwa?y ?miech m?j szumi jak potok spieniony! Stopy me ton? w kwiatach ziemi. Na skro? blad? Gwiazdy calunki tajni zwierzonych mi k?ad?... Jestem wielki - b?g pjanym weselem szalony! POCZUCIE PE?NI Wszystko, co we mnie trwo?ne, podda?cze, pokorne, Zgniot?em brutaln?, dzik? pi??ci? wielkoluda, Bom ub?stwi? pot?gi szalej?cej cuda, Orkany rozkie?znane, butne i niesforne! I rozdzwoni?em serce swe w rozgrane t?tno, Rozbuja?em sw? dusz? niez?omn? i hard? W pie?? mocy wielk?, prost?, surow? i tward?, W pie?? burzy i swobody zuchwa??, nami?tn?. Znalaz?em siebie w wichr?w rozuzdaniu ?lepem, W ryku gromu, co wstrz?sa ocean?w ?o?em, W b?yskawicy, co pomrocz rozdziera p??nocn?! Teraz jestem bezbrze?nym, wolnym, dzikim stepem! Teraz jestem hucz?cym, rozp?tanym morzem I burz? gwiezdnych wir?w pot??n?, wszechmocn?! M?KA "Pusto... Czemu nie przyszed?, kto strudzon i pragnie? U?omk?w z pi?ciu chleb?w ju? sprz?tni?te kosze... Tkni?ty bezw?adem odszed?... wzi?? na bary nosze... Czy dzi? Pascha?... Oddalcie to p?acz?ce jagni?... Po?ywajcie... To moja krew, a to me cia?o... O, nie m?c, znu?onemu, umrze? w ciszy!... Prochu Bezsilny!... O, konanie, w?r?d wrzask?w mot?ochu!... Kur zapia?... Jak g?os rani... Gdzie Piotr?... Czasu ma?o... Przebaczam winy ?otrom i wszetecznej dziewce... Patrz! Zbiry l?ni?ce ostrza wtykaj? na drzewce... Wi?c ju??... Jam got?w... Wied?cie mnie... Poblad?e?, Janie? Matko... Otrzyj mi czo?o... ?ciszcie zgrai krzyki... Uczniu m?j... rozsypujesz w ucieczce srebrniki... Trzeba... A moc wytrwania s?abnie... Ojcze... Panie..." BLADEJ DZIEWCZYNIE Twej w?t?ej twarzy pi?kno chore, anemiczne ?ni o znu?eniu twojej krwi bladej, omdla?ej, Kt?ra leniwym t?tnem fali oci??a?ej O?ywia twe wysmuk?e cz?onki seraficzne. Ty? jest sp?owia?ym blaskiem spopiela?ej chmury, Zwietrza?? woni?, kt?r? tchn? spe?z?o kobierce... Za sk?po w alabaster ws?czono purpury, W dr?twym snem wycie?czone, niedokrwiste serce. Dla ciebie, Pi?kna moja, hoduj? winnic?, Gdzie ciep?o s?o?ca w gronach dojrza?ych sok s?odzi. Podlewam j? sw? w?asn? krwi?, kiedy dzie? wschodzi, I dla ciebie przeznaczam swych trud?w krwawic?. Przyjd?! Soki z gron wycisn? i tobie, Jedyna, Zgotuj? z?ot? k?piel, by? moc zdrowia ssa?a Spragnion?, nag? sk?r? dziewiczego cia?a I by? o?y?a s?odkim ogniem mego wina! W PRZEDEDNIU Usta twoje, dziewczyno, ca?owa? ?akome, ?ni? dziwy, co si? w?asn? trwo?liwo?ci? p?osz?... Obietnicy ust m?skich jeszcze nie?wiadome - Czuj?, ?e jest im tajne co?, co jest rozkosz?... Dr?? t?sknot? za czar? s?odyczy nieznanych, Roztapiaj?c sw? blado?? w krwi wr?cej rumie?cu; ?ary pragnienia gasz? na ustach siostrzanych, Bo im nie zakwit? jeszcze sen o oblubie?cu. Lecz nim twe usta, ogniem po??da? bezradne, Zwyci??one pragnieniem rozkoszy pot??nym, W nieprzytomnym szukaniu mdlej?ce, bezw?adne, Tkn? ust mych ca?owaniem pierwszym, niedo???nym: Chc? jak najd?u?ej patrze?, jak si? nasze obie Dusze zmagaj?, liliom twym kradn?c biel skrycie... Bowiem to najpi?kniejsze, co znikome w tobie, A wi?ksz? mi rozkosz? podr?? ni? przybycie! DESZCZ JESIENNY O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, D?d?u krople padaj? i t?uk? w me okno... J?k szklany... p?acz szklany... a szyby w mgle mokn? I ?wiat?a szarego blask s?czy si? senny... O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny... Wieczornych sn?w mary powiewne, dziewicze Na pr??no czeka?y na s?o?ca oblicze... W dal posz?y przez chmurn? pustyni? piaszczyst?, W dal ciemn?, bezkresn?, w dal szar? i mglist?... Odziane w ?achmany szat czarnej ?a?oby Szukaj? ustronia na ciche swe groby, A smutek cie? k?adzie na licu ich miodem... Powolnym i d?ugim w?r?d d?d?u korowodem W dal id? na smutek i ?ycie tu?acze, A z oczu im lec? ?zy... Rozpacz tak p?acze... To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, D?d?u krople padaj? i t?uk? w me okno... J?k szklany... p?acz szklany... a szyby w mgle mokn? I ?wiat?a szarego blask s?czy si? senny... O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny... Kto? dzi? mnie opu?ci? w ten chmurny dzie? s?otny... Kto? Nie wiem... Kto? odszed? i jestem samotny... Kto? umar?... Kto? Pr??no w pami?ci swej grzebi?... Kto? drogi... wszak by?em na jakim? pogrzebie... Tak... Szcz??cie przyj?? chcia?o, lecz mrok?w si? zl?k?o. Kto? chcia? mnie ukocha?, lecz serce mu p?k?o, Gdy pozna?, ?e we mnie skr? roztli? chce pr??no... Zmar? n?dzarz, nim ludzie go wsparli ja?mu?n?... Gdzie? po?ar spopieli? zagrod? wie?niacz?... Spali?y si? dzieci... Jak ludzie w kr?g p?acz?... To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, D?d?u krople padaj? i t?uk? w me okno... J?k szklany... p?acz szklany... a szyby w mgle mokn? I ?wiat?a szarego blask s?czy si? senny... O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny... Przez ogr?d m?j szatan szed? smutny ?miertelnie I zmieni? go w straszn?, okropn? pustelni?... Z ponurym, na piersi zwieszonym szed? czo?em I kwiaty kwitn?ce przysypa? popio?em, Trawniki zarzuci? bry?ami kamienia I posia? sza? trwogi i ?mier? przera?enia... A?, strwo?on swym dzie?em, brzemieniem o?owiu Po?o?y? si? na tym kamiennym pustkowiu, By w piersi ?kaj?ce przyt?umi? rozpacze, I smutk?w potwornych p?omienne ?zy p?acze... To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, D?d?u krople padaj? i t?uk? w me okno... J?k szklany... p?acz szklany... a szyby w mgle mokn? I ?wiat?a szarego blask s?czy si? senny... O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny... TAJEMNICA Ja wiem, ja wiem, Co o cichej p??nocy si? dzieje... B??kitnym snem Mego parku ja?niej? aleje... Za sosny pie? Cisza trwo?na, bez tchu i bez ducha, Skry?a si? w cie?, Oczy d?oni? zas?ania i s?ucha... Krok cichych st?p ?mier? przy?piesza, bo dr?y, ?e si? sp??ni... Pachnie jej ?up... Now? kos? ukrad?a gdzie? z ku?ni... W?r?d wonnych r?? Gra o?lep?y od d?ugich ?ez grajek... Dzi? skona... Ju? Najcudniejsz? wy?piewa? z swych bajek... Dzieci? w?r?d ?ez Szuka matki przez traw mkn?c kobierzec... Zgon da? jej kres... Byle o tym dzieci?ciu nic nie rzec... Wiem, co ?ni las... Pe?na cud?w noc jasna, t?skni?ca Zbyt d?ugi czas W my?l m? blaskiem wgl?da?a miesi?ca... Zbyt d?ugo, zbyt We mnie cisz? wtapia?a si? g?uszy... I nim wsta? ?wit, Zakocha?a si? noc w mojej duszy... Mi?osnym tchem Teraz w g??b m? zwierzenia swe sieje., Ja wiem, ja wiem, Co o cichej p??nocy si? dzieje... WAHAD?O Jam jest wieczne wahad?o, co wol? spr??yny Tajemnej w dw?ch odwrotnych dr?g ciskane sprzeczno??, Ko?ysze si? nad bezdni? otch?annej g??biny, A w jednostajnym chodzie mym przeci?ga wieczno??. Z niebytu chwil? rodz?, a ju? w nico?? pada... W moim miarowym szepcie dr?? dziwne agonie: To czas usypiaj?c? melodi? spowiada Na ?mier? swoje przeci?g?e, d?ugie monotonie... Wysi?kiem coraz nowym wci?? jedn? zdobywam Przestrze?, co w mym wahaniu wieczy?cie umiera... Bo ka?dym nowym ruchem dawny odwo?ywani, Zaprzeczam... Bieg m?j ka?dy stare szlaki ?ciera... Zamkni?ty w kolej swego wiecznego sp?tania, Co tym ruchem zdob?d?, nast?pnym utr?cam... A jednak me codzienne, przeciwne wahania To ci?g?a droga naprz?d. - J? nigdy nie wracam! To wsch?d, to zach?d ?cigam... Gdy poranne s?o?ce Widzi, ?e wstecz mkn? ode?, z odwrot?w mych szydzi... A gdy je na zachodzie krwawi? zorze mr?ce, Poch?d naprz?d w mych dawnych cofaniach si? widzi... Tylko otch?a? nade mn? i bezde? pode mn? Cisz? ?wi?tej m?dro?ci moje kroki mierzy... Tam nad wahad?em, w g?rze - zegaru tajemn? Tarcz? - godzina moja ci?gle naprz?d bie?y... Pr??nym zda si? ch?d w jednym miejscu op?tany... Wci?? wracam, za wytkni?te nie mog?c wyj?? progi, A godzin? osi?gam jednak! - by bez zmiany Zn?w waha? od pocz?tku w p?tach dawnej drogi... Tym samym szlakiem id?, a wci?? inne dzwoni?, Coraz wy?sze godziny, jak kroplami studnia... Ka?dy ruch zda si? pr??n? sam sobie pogoni?, A dobiegam najwy?szej godziny po?udnia... Zdobywam szczyt! Lecz mija! Najdumniejsza pora Najbli?sz? jest najni?szych godzin! - A bieg skraca? Daremnie! - O, zn?w musie? zd??a? w szczyt ju? wczora Zdobyty! - Lecz raz drugi zdobywa? to wraca?! O, jak zegar godziny niskie gorzko znaczy... Wahad?o cie? sw?j ?ciga w bezwolnej niemocy... A? oto b??dnym ko?em w?dr?wki tu?aczej Dochodzi do najcichszej godziny p??nocy... I z?udna tarcz zegaru rdz? z?arta si? kruszy, I spada w niem? nico?? otch?annej ciemnicy... A ja waham niezmiennie, wahad?o w?r?d g?uszy, Bom zawieszony w d?oni wielkiej tajemnicy... Cisza... Czas siwy senn? melodi? spowiada Na ?mier? swoje przewlek?e, nudne monotonie Z wie?ci, ?e jedna zawsze jest ?wi?ta i blada Godzina... Ja, wahad?o wieczne - wieczno?? dzwoni?... ODJAZD W MARZENIE Dzwo?, serce moje, na odjazd od brzeg?w! Uczep si? rudych w?os?w b?yskawicy! Czeka ci? tysi?c ?r?dgwiezdnych nocleg?w I nieistnienie kresu ni granicy! Tylem ja wy?ni? o?lepie?, mamide?, Takie szale?stwo przyg?d, pi?kno grozy, ?e ca?y zda?em si? wichurom skrzyde? I zdj??em trafom zwalczonym powrozy! Ka?dy m?j dzie? by? do odjazdu got?w W kraj, co si? "Gdzie b?d?, byle w bezkres" zowie - Bom jest bajeczny ptak dalekich lot?w I wiecznie cuda nieuchwytne ?owi?! Dzikie marzenie, orlica drapie?na, W szpony mnie chwyta! Szcz??liw, ?egnam l?dy! To? obietnic? ?mieje si? bezbrze?na, Sto przyg?d knuj? ju? zdradzieckie pr?dy! O, wci?? okr??a? nieznane wybrze?a! Nigdy do portu! Nigdy do przystani! Jak cudnie morze gniewem swym uderza, Jak dzielnie smaga ??d? w?ciek?o?? otch?ani! Jak wa? w?d kipi rozplenionym grzbietem, Jak hucz? g??bin zawrotne ogromy! Ciszom pogarda moja jest odwetem, A wielbi? wir?w zdrady i wy?omy! Morze rozp?ka rozziewem zach?annym, Grzmi rozp?d wichr?w w fal podniebne skoki! Fie?cie ba?wan?w zamachem orkannym Druzgoc? w wodzie odbite ob?oki! Na morze, k?dy burza sza? sw?j toczy, P?d?, serce moje, najszcz??liwsze z zbieg?w, W dal, bez powrotu, naprz?d, poza oczy! Tyle ci? czeka ?r?dgwiezdnych nocleg?w! P?d?, me marzenie, nigdy niepoprawne, Nieuleczalne, zepsute, wybredne! Bo co najcudniej nam we ?nie jest jawne, Dzisiaj nam wykra?? chce spe?nienie biedne! Wy?nionych, naszych w?asnych ?wiat?w czysto?? W?? wciele? chwyci? chce w swoje pier?cienie! Chce nam je unie?? a? gdzie? - w rzeczywisto??! P?d?, serce, bo me sny ?ciga spe?nienie! Spe?nienie czyha na sny moje zgubnie, By w dotykalny kszta?t wt?oczy? ich wieczno??! Bia?e sn?w szcz??cie kocha samolubnie Dziewicz?, czyst? sw? bezu?yteczno??! Tylko duch s?aby, by wierzy? w sny swoje, Musi je d?oni dotkni?ciem uderzy?... Ja niemo?no?ci nieziszczalne roj?, Bowiem w to umiem wierzy?, w co chc? wierzy?! Jam niegdy? w gwiazdy nie wierzy? na niebie, Bo przewy?sza?y m? si?? zbyt nisk?... Lecz gdy marzeniem wybieg?em nad siebie I gwiazdy, odt?d ju? wierz? we wszystko! Wie podejrzliwa wiecznie ma nadzieja, ?e ?ycie chwyta sny, jak sid?o ptaki... O, niech mnie wieczna z?uda wykoleja Z tor?w sta?o?ci w niepewno?ci szlaki! Po?r?d rozbuja? ocean?w grzmi?cych Jedn? modlitw? witam ka?dy ranek: Prosz? o szcz??cie nieprzewiduj?cych! Tych czeka wiecznie tysi?c niespodzianek! A rzeczywisto?? moje sny zdobywa! Ja jej zuchwa?? wci?? wydaj? bitw?, A potem pierzcham i oddal mnie skrywa, Bo kocham ci?g?? pogo? i gonitw?! Zwodniczo?? zmienna, niewierna, niesta?a, Co nowych przyg?d wci?? grozi rozruchem, Jest najwierniejszym (bowiem nie jest z cia?a), Niezmiennym moim, niezawodnym druhem. Uchod?, ?nie, z ?ycia pijanego nud?, Uciekaj w dale bez kresu i ko?ca! Zamienia? siebie wiecznie z ka?d? z?ud? To ?y? dzie? ka?dy w skrach nowego s?o?ca! Mkn? w szcz??cie zgie?ku sprzeczne w sobie swarnie, Niepokojone wci?? zmian ko?owrotem, A kiedy widz? ju? port i latarni?, Zn?w ??d? odwracam na g??bi? z powrotem! Wiecznie si? mijam na doczesnych drogach, By a? w wieczno?ci odnale?? sw? dusz?... Sko?czono?? znajdzie duch na ziemskich progach... Dlatego wiecznie siebie szuka? musz?!... Wi?c mi odsuwaj, ?nie, cel jak najdalej! Nie daj si? spotka? z kresem ni granic?! O, jakim cudem jest ?ycie na fali, Jedn? ogromn?, ci?g?? obietnic?! Uchod?! Wyzywaj losy, ku? przygody! Czeka ci? tysi?c ?r?dgwiezdnych nocleg?w! Tysi?c dni wolnych na bezkresach wody! Dzwo?, serce moje, na odjazd od brzeg?w! DZIE? PRACY [I] ?e zapracowa? sobie potrzeba pogod? I cisz? jasn?, ucz si? - duszo - od wsi cichych, Od starych, krzywych p?ug?w i lepianek lichych, Co kryj? ju? dziesi?te pokolenia m?ode. Bo ich staro?ci m?dro?? dostojna jest z?otem. A ?e kto ziemi wiernym by? umia?, ten bo?y: Niech ci ch?op namulon? d?o? na czole z?o?y I poma?e ci? ?wi?tym utrudzenia potem. I ?lubuj twardej pracy wieczne niewolnictwo, Co nie jest jarzmem, jeno dum? i nadziej? Na szcz?sne, zas?u?one spoczynku dziedzictwo. A kiedy w bezczynno?ci znu?enia zadrzemiesz, Przy?ni ci si? i prac? przypomni ci lemiesz, Bo? jest z tych, kt?rzy dzie?o uko?czy? umiej?. DZIE? PRACY II B?ogos?awiona cisza wieczornej godziny, Gdy ju? ustaj? trudem znu?one ramiona, Gdy pod ci??arem snop?w skrzypi? woz?w dzwona, A ko?a ??obi? bruzdy g??bokie w?r?d gliny; Gdy jutra czeka zwleczon z szopy p?ug i brona I ciemnymi skrzyd?ami wia? przestaj? m?yny, Gdy syte byd?o p?dz? do ob?r dziewczyny, A krowy maj? mlekiem brzemienne wymiona. Wtedy nagrod? bierze ka?dy trud cz?owieczy, Ziemia sw? wdzi?czno?? daje za zn?j ludzkiej pieczy. - Kto pracowa? w winnicy, nie jest bez zap?aty. Wtedy bezczynna dusza moja krzepi r?ce Na twardy trud i marzy do?ynkowe wie?ce I jakiej? wielkiej pracy zbi?r bujny, bogaty. NIENAZWANY Na gruzach starych bo?nic wznios?em w?r?d rozwalin Omsza?ych pos?g boga... Szorstkie i chropawe Ma kszta?ty, lecz go trudy u?wi?ci?y krwawe, Wkl?te w oplataj?cy go krzak dzikich malin. A bia?a dusza moja przysz?a w z?ote rano - Kap?anka utopiona snem w wiecznej zagadce - Czci? boga, w kt?rym sobie podoba?a w?adc?, ?wi?c?c mu swych dziewiczych splot?w z?ote wiano. Lecz miano Pana mego me g??bie milcz?ce Ukry?y w mrokach tajni... Nie obudz? dzwon?w, By imi? jego wku?y j?kiem spi?u w s?o?ce! Bowiem jedyne godne wielkich bog?w imi? To ?ycie ich wyznawc?w i waga ich plon?w! O, ?ycie moje! B?d? mi ?wi?te i olbrzymie! DZIECI?STWO Poezja starych studni, zepsutych zegar?w, Strychu i niemych skrzypiec p?kni?tych bez grajka, Z???k?a ksi?ga, gdzie usch?a niezapominajka Drzemie - by?y dzieci?stwu memu lasem czar?w... Zbiera?em zardzewia?e, stare klucze... Bajka Szepta?a mi, ?e klucz jest dziwnym darem dar?w, Ze otworzy mi zamki skryte w tajny par?w, Gdzie wejd? - blady ksi??? z obrazu Van Dycka. Motyle-m potem zbiera?, magicznej latarki Cuda wywo?ywa?em na ?ciennej tapecie I gromadzi?em d?ugi czas pocztowe marki... Bo by?o to jak podr?? szalona po ?wiecie, Pe?ne przyg?d odjazdy w wszystkie ?wiata cz??cie... Sen s?odki, niedorzeczny, jak szcz??cie... jak szcz??cie... POK?J WSI Pochwalona wie? dobra, w?z, konie i grabie, Gumna, cepy i kosy ostrzone u bruska, Wszystkie narz?dzia, kt?rych chwa?? zbi?r i zw?zka, Rola, miedza, ?ciernisko, p??ne lato babie; Wiatrak, co w mod?ach wznosi swe ramiona rabie: "O, przyjd?, wietrze, przyjd?, zbo?e! Odpadnie twa ?uska!" R?ce ch?opa i dziewki i jej chusta ruska, ?piewanki, dymy perz?w i rechoty ?abie; I ?mudna m???ba, zimy zasobnej znachorka, I wo?y, jarzma, p?ugi i brony, i orka, I jesie?, i pogoda pi?kna jak niedziela, I chaty kum?, pe?ne ?wi?conego ziela, I ten zmierzch rozczulony, gdy wozy w spichrz zwo?? Ziarno, a ludzie w serca swe spokojno?? bo??... PIOSNKA ULICZNIKA Z domu wygnali, ?em le?, urwipo?e?. S?odki m?j grzech by?, s?odk? i pokuta... Go?e mam ?okcie, ale te? weso?e-? ?ycie, cho? palce wy?a?? mi z buta. Ubi?r ten da? mi strach na wr?ble w polu, Kt?ry przyswoi? ptasi? g?upi? m?odzie?... Przysi?g?, ?e wr?ble nie jedz? k?kolu, Wi?c niepotrzebna mu ta pyszna odzie?. Owocnych sad?w rz?d zdobi go?ci?ce... Latem je chwal? z ptakami do sp??ki. Zim? zachodz? ptaki na dziedzi?ce, Czasem te? ze mn? dziel? okruch bu?ki. Zreszt? si? gwi?d?e, ?ni... Kt?? dzi? ju? jada! Brama ogrod?w zamiejskich nie strze?e... Dzie? tam beztroski i s?odka noc blada, S?o?ce na obiad, ksi??yc na wieczerz?. PRZYJ?CIE W lipowe kwiaty, w lipowe li?cie Pr?g ustroi?em na twoje przyj?cie. Jab?kami, winem, jako przy ?wi?cie, St?? zastawi?em na twe przyj?cie. Zas?a?em p??tnem bia?ym pos?anie Na twoje przyj?cie, na twe witanie. Ust poca?unki, ramion u?ciski Chowam dla ciebie na dzie? nasz bliski, Po dniach roz??ki, po dniach w ob??dzie, Na dnie witania, kt?rych nie b?dzie... LIST Z JESIENI Czekam listu od ciebie... Tam Po?udnia s?o?ce I morze m?wi z tob?... U mnie d?uga s?ota, Samotno??, jesie?, chmury i drzewa wi?dn?ce... Dzi? pogoda... lecz s?o?ce chore - jak t?sknota... Nim wy?lesz, w??? list w traw? wonn? albo w kwiaty, Bo tu ?adne nie kwitn? ju?... Niech go przepoi Spok?j, wo? s?o?ca, szcz??cie twej bli?y i szaty - Albo go no? godzin? w fa?dach sukni swojej... A papier niechaj b?dzie niebieski... Bo mo?e Zn?w przyjd? chmury szare, smutne, zn?w na dworze S?ota ?ka? b?dzie, kiedy list przyjdzie od ciebie; Skar?y? si? b?d? drzewa, co wi?dn? i mokn?, A ja, samotny, mo?e zn?w b?d? przez okno Patrza? za ma?ym skrawkiem b??kitu na niebie... ZABAWA Z WINEM Na szklance, z kt?rej pij? rozmarzone wino, Wkl??a sztuka szlifierska w jasny kryszta? czeski Kilka drzew wrytych w prze?rocz zuchwa?ymi kreski I jelenia, co kroczy ostro?nie g?stwin?. Marzyciel, z?ud zaklinacz, snom daj? moc wciele?. Przysi?gam, ?e to puszcza g?ucha, tajemnicza: Wnet bezbarwny rysunek drzew rozkwita w ziele?, A czarom mym wierz?cy k?am prawdy u?ycza... Wlewam z?ote, ?askawe, dumne wino w szklank?: To dobre s?o?ce puszcz? m? nawiedza ciemn?! S?o?ce, m?j go?? kr?lewski, mieszka w lesie ze mn?, Nios?c mi swych u?miech?w szczodr? niespodziank?! O, m?dre, dzielne s?o?ce! Na cze?? twojej dumy! S?o?ce, m?j wielki go?ciu! Twoje bo?e zdrowie! Pij? tw? dusz? z?ot?! dusz? lasu! szumy! ...I szumi las w mej duszy! Hej, szumi w mej g?owie! SOJUSZ MI?O?CI I WINA Uknowali?my z sob? przes?odkie umowy, Co bardziej s? kryjome ni?li dal w zamroczy. Noc ciemna wypytuje daremnie me oczy O nowiny zamkni?te w zataje? okowy. Czuwaniem dnia w bezsenn? p??noc zap??niony, Jestem wi?zie? tw?j... S?odkie jest moje wi?zienie... Noc ca?? tw? urod? trudni? swe spojrzenie, Bo przed snem mym nie kryj? jej twych szat zas?ony W pija?stwie marze? oczy me maj? wesele... A kiedy zasn? - usta mam tob? gor?ce. - - ...Mi?o?? sprawia, ?e m?wi? przez sen usta ?pi?ce... Wargom w pami?? ci? daj? oczy-marzyciele. Lecz i z warg nikt nie dojdzie um?w ?pi?cych skrycie W mym ?nie, kt?remu czar tw?j krasami si? chwali.., Bowiem powiedz? wszyscy, kt?rzy pods?uchali, I?em jeno nadu?y? wina zbyt obficie... Mi?o?? ka?e w ?nie m?wi? ustom niespokojnie: "Daj mi si? po swej woli i b?d??e mi rada". A cho? kto usta, mi?o?? m?wi?ce w ?nie, zbada, Rzeknie jeno, ?em winem uraczy? si? hojnie... ODKRYWCA Z?OTYCH ?WIAT?W Z dusz? dobr? jak zbo?e, dziecinn? jak kwiaty, ?y? poeta, bezdomny ptak nieoswojony... Kocha? mi?o??, ocean i odjazd?w dzwony I t?skni? w z?ote ?wiaty, w nieodkryte ?wiaty... By? czysty, cho? nawiedze? z?ych trunk?w na?ogiem, Wiele przewini?... Sp?aci? los?w nieprzyja?ni D?ug - latami szpitala i wi?ziennej ka?ni, Sk?d wyszed? pojednany z z?oczy?c? i z Bogiem. A? postarza? si?... T?skni?c jako ??d? w przystani, Pocz?? malowa? w izbie swej py?em poz??tki Drzwi, ???ko, krzes?o, w kt?rym na pie?? zmienia? smutki, Okno i papierow? umbr? lampy taniej... I znalaz? ?wiat sw?j z?oty - dziecinny odkrywca. - W okr?cie izby swojej p?yn?? sn?w g??bin?... Fal? marze? w?r?d z?otych wysp nios?o szcz??liwca Ko?ysz?ce jak morze, dobroczynne wino... SONET SZALONY W??cz?ga, kr?l go?ci?c?w, pijak s?o?ca wieczny, Zwyci?zca s?otnych wichr?w, burz i niepogody, Lec? w prze?cigi z dal? i z?ud? w zawody, Niewierny wszystkim prawdom i sam z sob? sprzeczny. Pod gwiezdnym niebem w polu rozk?adam gospody. Snem i p?aszczem nakryty, ?pi? wsz?dzie bezpieczny. U g?owy mej zatkni?ty kij, jak krzew jab?eczny, Rodzi mi kwiat marzenia i owoc swobody. Lekkomy?lno?? ?pi ze mn?, p?ocha weselnica, Sakw?, gdziem m?dro?? chowa?, przedar?a psotnica... W drodze szcz??liwiem zgubi? sw? m?dro?? znu?on?. Prosz? ci?, duszo moja, b?d??e mi szalon?, Bo ukrad?em nadziej? gdzie? w karczmie przydro?nej! Ciesz si? zgub?! Niech b?dzie przekl?ty ostro?ny! W RUINACH ?WI?TYNI Czym zb??dzi? mi?dzy swojej ?wi?tyni kolumny, Kt?rych czo?om czas stary odebra? trud dumny D?wigania nad mn? powa? pod niebo Hellady? Kto wwi?d? mnie tu szyderczo, abym, gniewny, blady, Na .gruzach swej ?wi?tyni, pad?ej w chwast?w sploty, Czu? - zbudzony - przedwieczn? bosko?? swej istoty, A sta? tak bez wielko?ci, godnej mie? ?wi?tnic?? Jakie me boskie imi? by?o? Jakie lice? Nie pomn? ju?. Zbyt d?ugo musia?em pi? z Lety. I nie wiem, jakie gaje i ?wi?tych g?r grzbiety D?wiga?y me pos?gi tam, gdzie dzi? przeciwne Losy niepami?? szczepi? i gaje oliwne, Ni wiem, kto z nie?miertelnych by? mi tajnym wrogiem, Gdym by? swych sn?w poga?skich str?conym dzi? bogiem.
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |