Andrzej Krzycki WIERSZE

(w przek?adzie Edwina J?drkiewicza)

ANDRZEJ KRZYCKI DO CZYTELNIKA

Je?eli zechcesz by? zbyt ostrym s?dzi?
Dla tej ksi??eczki naszej, cho?by z racji,
?e tutaj Muza pochlebia Wenerze,
To - gdy? sam cz?owiek - pomnij, ?e?my lud?mi.
Przyznaj? ja, ?e brednie to i fraszki,
Lecz gorsze od nich rzeczy i na serio
Robi? krytycy ich i hipokryci,
R?d nie cierpi?cy dowcipnych poet?w.
Ty za? wybaczysz to naszej m?odo?ci,
Tym bardziej ?e sam przyznaj? si? przecie.
Je?li za? mo?e jaki? ?art ci? ugryz?,
Je?li uwa?asz, ?e pi?tnowa? ciebie,
To? nie Feniksem, aby? by? jedynym
Tym, do kt?rego pi? m?g? tylko ?art ?w
Czy co?, co mo?e pi?tnuje i innych.
Jest tak, ?e je?li na kamieni g?r?
Rzucisz kamieniem, to ten tylko jeden
Odstuknie zaraz, kt?ry by? trafiony.
Dla fraszek mych wi?c b?d? wyrozumia?y,
M?j czytelniku - ale tylko dla nich,
Bo s? tu rzeczy tak?e dla Katon?w.

NA BO?E NARODZENIE DO DZIECI?TKA JEZUS

Chryste - dziecino, s?odka dziecino, kr?lu male?ki kr?l?w
Nie kwil, oto Styks ciemny l?ka si? twoich urodzin,
Oto moc niebieska twoj? skromn? zdobi ko?ysk?
I wszelkie stworzenie wielbi swego Pana.
W?? i osio? tobie us?uguj?, b?yszcz?ca gwiazda miejsce
Wskazuje i kr?lowie mistyczne nios? dary:
Z?oto, by obwie?ci?, Chryste, ?e? kr?lem pot??nym,
Kadzid?o - ?e jeste? kap?anem, mirr? - ?e umrzesz.
Ty dzieci? czcigodne pod ubo?uchnym kwilisz dachem,
A jeste? tym, co z nieba grzmoty posy?asz.
O przedziwna i nazbyt tajemna boska wolo, co chcesz
Pomniejszy? tak bardzo w?adc? wszech?wiata!
Pomniejszysz, a wszystko si? podda swemu kr?lowi prawemu
I nie b?dzie ?adnej granicy dla twego kr?lestwa.
Ciebie, boska dziecino, prosz?, ci??arem grzech?w udr?czon,
Racz mnie zn?w podnie?? swoim przybyciem.

PIE?? NA BO?E NARODZENIE

Chryste, kt?ry w niebieskim mieszkaj?c pa?acu
Nasz? wzruszony n?dz?, o kr?lu ?askawy,
Dla nas si? dzisiaj urodzi?e? z Dziewicy
?ona skromnego.

Oto rado?nie twoje czcimy narodzenie
I ?wi?teczne dla ciebie ?piewamy hymny,
Racz je przyj?? w niebiosach ?askawym
Twoim obliczem.

Pozw?l nam godnie uczci? twe imi?,
Pozw?l zepsute naprawi? ?ycie
Niech nas w zagro?eniu nie zostawia
Twoja prawica.

Usu? znu?enie i ciemno?ci ducha
I z?e knowania nieprzyjaci?? naszych,
I otocz sw? trosk? Zygmunta,
W?adc? naszego.

PRZYKAZANIA DLA DOBREGO LUTERANINA

Kap?anom z?orzecz, wzgard? dla niebian miej tylko,
Ga? uznany obyczaj, post, mod?y ?wi?to?ci,
Wy?miewaj i zaprzeczaj uchwa?om sobor?w,
Szyd? z obrz?d?w, odpust?w i kl?tw te? ko?cielnych.
I mod??w te? za grosz nie ce?, a spowied? odrzucaj.
Precz z bo?? s?u?b?, z chlebem Pa?skim po ko?cio?ach!
O sobie no? mniemanie wi?ksze, ni? przystoi.
Kap?an?w, kr?l?w wszystkich miej za gn?j przy sobie,
Pismo ?wi?te lekcewa?, jak chcesz, dawnym prawom,
S?owom doktor?w, ?wi?tych uczynkom zaprzeczaj.
Sta? si? sprawnym oszustem, dobrze l?y? si? wyucz,
Prze?o?onych przed ludem na ?miech wydaj, wi?zy
?lub?w zakonnych ?am i szerz we wszystkim zam?t.
Takim b?d?, kto chcesz wiernym by? stronnikiem Lutra.
Niech tam "papie?nikami" - w czym on dowcip widzi -
Taki zwie tych, co obrz?d i wiar? chowaj?,
Za ojcami ?wi?tymi czcz? dogmaty Chrysta,
W to wierz?, co u?wi?ci? Ko?ci?? ?yciodajny,
Nie w to, co apostata ob??kany zmy?li?.
Niech ich taki truciciel ludzkich przywar brudem
Plami, bo sam prorokiem jest pewnie bez skazy.
Niech z daru swej Minerwy z?orzecze? nie sk?pi:
Od b?ogos?awie?stw jego milsze mi si? zdadz?,
Bo przez zaraz? t? by? chwalonym - to ha?ba.

NA ZAKON KRZY?ACKI

Wiadomo, ?e trzy krzy?e s? i o trzech barwach.
R??ne; tych, co je nosz?, te? rodzaje trzy:
Jest czerwony, ten s?usznie zwie si? Jezusowym,
Albowiem tak Jezusa zabarwi? si? krwi?.
Jest bia?y, odpowiedni zb?jcy z prawej strony,
Kt?rego zbrodnie kilka odkupi?o s??w.
Jest w ko?cu czarny, zb?ja z strony lewej; ten to
Zdradziecki Zakon uzna? - jak s?usznie! - za sw?j.

RZECZPOSPOLITA DO SWYCH POET?W

Biada? mi, teraz nawet poborca podatku
Wiersze mi tu gryzmoli z ujm? dla mej czci,
Nie do??, ?e si? mym groszem puszy i wynosi,
Jeszcze na moj? ha?b? chce by? synem Muz.
My?li, ?e wiersze pisa? - to tak jak grosz ?ci?ga? -
I ?e si? stopa wiersza tak zlicza jak grosz.
My?li, ?e umiej?tno?? t? r?wnie szcz??liwie
Uda mu si? oszuka? i w spos?b ten sam.
Lecz lepiej wszystkim znany gn?j jego wierszyk?w
Ni?li rachunki jego wydatk?w i wp?at.
Wi?c was, wieszczowie moi, prosz?: t? zaka??
Przegnajcie! Niech nie kazi si? ni? dobry smak.
Kto mnie okrada, niech mnie chocia? nie znies?awia,
Z m? chwa?? nie obchodzi si? jak z groszem mym.
Obowi?zkiem ?o?nierza p?dzi? wroga z granic,
Waszym - p?dzi? potwory z przybytku mych sztuk.

EPITAFIUM ZMAR?EGO POETY

Poeta, rozkoszy dworu naszego,
Co wiersze przedziwne ?atwo
I dowcipnie pisa?, zmy?lnie
S?owa ojczyste do ?aci?skich wplataj?c,
Kt?ry wszystkim a? nadto schlebia?,
Milczy teraz zamkni?ty w lichym grobie,
Zabrany nagle w kwiecie wieku.
Bo gdy pokarmem nape?nia? sw?j brzuch
Przepastny, to pokarm, co zdrowie przynosi
Wszystkim przyjmuj?cym go z apetytem,
Dla niego tylko przyczyn? by? ?mierci.
Szcz??liwy, jak s?d?, jest ze swej sztuki:
Gdy wielu poetom g??d srogi doskwiera,
Ten syty z pe?nym spoczywa brzuchem.

DO HELII

?e mi natchnienie zsy?a Kalliope
I Feb, to twoj?, Helio, jest zas?ug?.
?e twarzy bladej i smutnym mym oczom
Dziwi? si? druhy, twoj? to jest win?.
?e pie?ni? ludy czaruj? sarmackie,
To tak?e, Helio, twoj? jest zas?ug?.
?e noc po nocy przep?dzam bezsennie
W?r?d ?ez i westchnie?, twoj? to jest win?.
?e twarz ma rado??, to b?l okazuje,
Tw? to zas?ug? jest i twoj? win?.
Kiedy? nadejdzie ta chwila, gdy powiem:
Wszystko to, wszystko twoj? jest zas?ug?!

DO DANTYSZKA O SWEJ MI?O?CI

Jak?e biedny, kto kocha i wzajem kochany,
A owocu mi?o?ci tej nie mo?e mie?!
Biedniejszy, kto sam kocha, a wzgarda odpycha
Jego pro?by, urod?, jego ka?dy dar.
Lecz nieszcz?sny, zgubiony, z wszystkich najbiedniejszy,
Kto milczy i w p?omieniach musi gin?? tych.
To ostatnie, Dantyszku, to los mego sza?u,
Bo milcz? i w p?omieniach musz? gin?? tych.

NA OBRAZ DWORSKIEGO ?YCIA

Hospes quae pictura haec? Aulica vita. Quis ista

C?? to za obraz? - ?ycia to obraz dworskiego.
Kt?? ten, co wchodzi w pr?g? - To nowy tutaj cz?ek.
Kto na tronie zasiada? - W?adn?ce Bogactwo.
Kto go?cia wita tu? - Nadzieja, krzepi?c go.
A teraz kto go wzi??? - Intryga i s?u?alstwo.
Komu? go ?l?? - Trudowi, kt?ry czeka ju?.
C?? ten z nim pocznie? - Mi?dzy trosk? i nadziej?
Wodzi? go b?dzie ten a? po staro?ci czas.
Zbieg? ode? kto?? - Nadzieja, ten niewierny druh.
A kt?? go pi??ci? mia?d?y? - Rozpacz. - Ale w smutku
Kto? zosta? z nim? - Tak: pr??ny po przejrzeniu ?al.
Nielicznym tylko uj?? st?d, gdy na nich Bogactwo
Wejrzy, tym darz?c ich, co innym wzi??o z r?k.

ZAJ?C SCHWYTANY NA POLOWANIU
PRZEZ KR?LOW? BON? - O SWOIM LOSIE
(w przek?adzie Kazimiery Je?ewskiej)

Interitum laudesne meum doleasne viator

Nie wiem, czy chwalisz, przechodniu, ?mier? moj?, czy si? ni? smucisz,
Bo m?j ?a?osny tak zgon niejasny i dla mnie jest.
Zaj?c ?ciglejszy ode mnie nigdy nie istnia? na ziemi,
A dzi? na szyi mej krew, gdy gin?, zobaczysz ju?.
Mog?em - p?ochliwy - pogoni uj??. Lecz przedziwna ?owczyni
R?czo?? wstrzyma?a mych n?g tylko widokiem swym,
Kiedy jecha?a na koniu na czele wszystkich w po?cigu,
Szczuj?c na zgub? ju? m? szybkie, roz?arte psy -
Jak?e, nieszcz?sny, odwr?ci? wzrok mog?em i nie podziwia?
Pi?knej postaci tej, godnych bogini jej lic,
Jej majestatu, jej oczu jak gwiazdy, twarzy i szyi
Niby s?oniowa ko??, jak r??e z Pestum - jej warg.
Kiedy psa paszcza mnie chwyta, ty, mej rozkoszy przyczyna,
Przyczyn? stajesz si? wnet zarazem i ?mierci mej.
Widz?c j? by?em szcz??liwy, cho? nieszcz??liwy, ?e gin?,
I nie wiem, kt?ry z tych dw?ch los?w ?askawszy mi by?.
Lecz gdy schwytany by? mia?em, szcz??cie, ?e ta mnie schwyta?a,
Przez kt?r? Jowisz by sam pragn?? schwytany by?.