Sapkowski A. AMALGAMAT

Wylecia?a mi plomba.
Siedz? sobie, czytam najnowszy, dopiero co zdobyty "Amber" Zelaznego, a? tu ni z tego ni z owego - bums! Wylecia?a. Z g?rnej sz?stki.
Amalgamat. Kawa? metalu, stop srebra i rt?ci. Wielkie toto jak breneka na grubego zwierza, niekszta?tne niczym kula muszkietowa po zetkni?ciu si? z kirysem szwedzkiego rajtara. Popatrzy?em. Zakl??em nad wyraz plugawie. I zacz??em asocjowa?.
Pierwsze asocjacje by?y nostalgiczne. Ach, pomy?la?em, gdzie? s? niegdysiejsze ?niegi, gdzie? dziewczyny z tamtych lat, z tamtych wiosen, gdym m?odym by?, gdy jeszcze wstawiano amalgamatowe plomby? Kiedy?, ach, kiedy? to by?o? Si?gn??em pamieci? wstecz. Ale cho? wstawienie wzmiankowanego amalgamatu poprzedza?y niechybnie mi?e chwile wiercenia w g?rnej sz?stce ?widrem, nap?dzanym miarowym ruchem nogi pani stomatolog, chwile, kt?re nale?? raczej do tych ?atwo zapadaj?cych w pami??, nie by?em w stanie okre?li? nawet przybli?onej daty.
Zamiast tego stan??o przed oczami duszy mojej inne wydarzenie. Mia?o ono miejsce w Japonii. Jeden ze spotkanych tam tzw. handlowych dyplomat?w z PRL-u pochwali? mi si?, ?e japo?ski dentysta zamienia mu w?a?nie z mozo?em wszystkie stare plomby na nowiu?kie, gwarantowane, do?ywotnio niewypadaj?ce wype?nienia. I nie ??da za sw?j trud z?amanego jena. Indagowany, dyplomata wyjawi?, ?e zaskakuj?cy altruizm Japo?ca nie bierze si? bynajmniej z faktu ?ywienia sympatii do dzielnego narodu, kt?ry na przestrzeni dziej?w regularnie bra? po dupie, walcz?c o nasz? i wasz? wolno??. Japoniec, wyja?ni? dyplomata, pisze w?a?nie naukow? dysertacj? p.t. "Prehistoria stomatologii klinicznej", a amalgamaty dyplomaty, jak i wakuumy, powstaj?ce w dyplomatycznych z?biskach po ich wyd?ubaniu stanowia dla niego bezcenny i unikalny materia? pogl?dowy. Japo?skiego z?bod?uba spotka?a rado?? por?wnywalna chyba tylko z rado?ci?, jakiej dozna?by paleontolog, kt?remu wpad?by w r?ce ?ywy i ?wawy pterodaktyl lub inny kopalny gad. Za przyjemno?? pogrzebania w prehistorycznym uz?bieniu Japo?czyk odwdzi?cza? si? wi?c ochoczo i tak, jak umia? - nie ??da?, by uiszcza?.
Ha, pomy?la?em, obracaj?c m? w?asn? plomb? w smuk?ych palcach lewej d?oni, c?? to za wspania?y pomys? na opowiadanie fantastyczno-naukowe! Oto, dla przyk?adu, Ziemianin, kt?remu Obcy na podobnej zasadzie wymieniaj?... oczy. Albo p?uca. Albo hormony. Takie zetkni?cie dw?ch ?wiat?w w medycynie... Chyba zreszt? ju? by?o co? takiego. Kornbluth, "Czarna walizeczka", z klasyk?w. I pewnie r??ne inne kawa?ki, z kt?rymi mniejsza. Ha, pomy?la?em, a gdyby tak spr?bowa? czego? podobnego w fantasy? Dajmy na to, czarodziej wymienia komu?...
I nagle przypomnia?em sobie, kiedy wstawiano mi ow? nieszcz?sn? plomb?, od kt?rej zacz??y si? moje dywagacje. By?o to w roku 1968. Od dentysty poszed?em do narzeczonej. P??niej za?, gdy ju? s?o?ce wzesz?o, z ???ka roztoczy? si? widok na p??k? z ksi??kami, a tam dostrzeg?em co?, czego nie zna?em. Autor: J.R.R.Tolkien. Tytu?: "Hobbit, czyli..." Po?yczy?em. Przeczyta?em. Przepad?em. Kilka miesi?cy p?zniej, gdy narzeczona mnie porzuca?a, odda?a mi listy. Ja natomiast nie odda?em jej ani list?w - bo nie pisywa?a takowych - ani Tolkiena. Pr?dzej serce da?bym sobie wyrwa?.
Nostalgia, nostalgia.
Pomy?le? tylko, wypad?a jedna g?upia plomba, a ile? wspomnie?, ile? asocjacji i pomys??w. Takie niby g?upie, trywialne wydarzenie, a ile? mo?e narobi? w cz?owieku zamieszania. Jak mo?e zak??ci? r?wnowag? psychofizyczn?. Ka?dy, komu cho? raz wypad?a plomba, zrozumie, co mam na my?li, bo wie, co si? po takim wypadni?ciu dzieje z cz?owiekiem. J?zyk lata w?wczas po jamie g?bowej niczym starozakonny po pustym sklepie i bezwiednie sygnalizuje wszystkim receptorom ogrom doznanej straty. Nagle nie liczy si? nic, liczy si? wy??cznie brak plomby, jest rozdra?nienie, niepok?j, niepok?j...
A niekiedy z takiego niepokoju co? mo?e si? urodzi?.
I tu wr??my do ad remu - do mego ukochanego Tolkiena. Od z?b?w ad astra.
Z tego co o Tolkienie nawypisywano i nagadano, z tego, co nabo?nymi szeptami bajdurz? na konwentach tzw. tolkieni?ci, mo?naby wywnioskowa?, ?e starego J.R.R. natchn?? do pisania ?w.Patryk. Albo ?w.Brygida. Wzgl?dnie ?w. Jan z Patmos, prekursor gatunku fantasy, autor kontrowersyjnego, acz ciekawego pod wzgl?dem formy dzie?a p.t. "Apokalipsa". Tolkieni?ci zrobili z Tolkiena Mesjasza, a z "Trylogii pier?cienia" Bibli?. Ustawili o?tarzyk i modl? si? zawzi?cie. Przes?anie, m?wi?, wizja, powiadaj?, a to to, a to tamto, a to owamto. A ja, moi kochani, wiem swoje. To by?a zwyczajna plomba. Tak, nie inaczej. Tolkienowi wypad?a kiedy? z organizmu i z duszy ogromna plomba. I poczu? ogrom doznanej straty. I niepok?j.
Plomba. Wiatr od wschodu niesie smr?d iperytu lub fosgenu, cuchn? trupy na ziemi niczyjej. B?oto w transzei chlupie pod butami, mokry ko?nierz szynela zi?bi kark, rzemie? p?askiego he?mu ociera podbr?dek. Lancashire Fusiliers id? do szturmu. Naprz?d, lads, za kr?la i ojczyzn?! Get the fucking Huns! Lancashire Fusiliers wychodz? z transzei. Wprost na Martwe Bagna.
Plomba. Ilu kumpli zostawi? stary J.R.R. na Martwych Bagnach nad rzek? Somm?? Ile razy budzi? si? w nocy, czuj?c ogrom doznanej straty, zanim nie usiad? do "Trylogii"?
Ot, taki sobie zwi?zek chemiczny. Piorunuj?ca mieszanka. Albo wolno dzia?aj?ca substancja toksyczna. Czasami co? takiego eksploduje, zachodzi reakcja...
I co? powstaje.
Stop srebra i rt?ci.
Amalgamat. Zwyczajny amalgamat.