Rowicki P. CELINECZKA

We wsi Orze?ek ?y?a sobie kobieta, kt?ra bardzo chcia?a mie? dziecko. Przezywali j? Celineczka, mo?e dlatego, ?e w dwudziestej wio?nie ?ycia zacz??a dwusetny kilogram i wygl?da?a jak wyrzucony na brzeg wieloryb. Celineczka my?la?a o sobie jak najgorzej. Gdyby mia?a tyle si? pewnie by si? powiesi?a, szuka?a nawet odpowiedniej ga??zi i grubej liny, ale na szukaniu si? sko?czy?o. Lina mo?e by si? znalaz?a, ale nie by?o takiej ga??zi, kt?ra mog?aby j? utrzyma?. Nie zawsze by?a taka gruba Celineczka. Przez ca?? podstaw?wk? nazywano j? "psiunia", przypomina?a ma?ego szczeniaka, z ci?gle przestraszonymi, za?zawionymi oczami. Ma?a, drobna blondynka, niekt?rzy ch?opcy mieli nadziej?, ?e wyro?nie z niej ca?kiem zdatna panna.

Po podstaw?wce nie posz?a do ?adnej szko?y, bo w domu by?o roboty do?? a Celineczka by?a jedynaczk?. Wtedy zacz??a je??. Jad?a i ros?a. Bez ?adnego umiaru i w jednym i drugim. W ci?gu roku przyty?a sto kilogram?w. Z pocz?tku cieszy?a si?, ?e nikt ju? nie m?wi do niej: psiunia. P??niej gdy dzieci wo?a?y za ni?: "salceson", "hipcio" albo "g?ra smalcu" dostawa?a bia?ej gor?czki. Bezradna, z ka?dym kilogramem coraz wolniejsza wraca?a do domu i jad?a.

Od pewnego czasu my?l o ma?ym r??owym dziecku by?a jej najwi?ksz? rado?ci?. Wyobra?a?a sobie, ?e male?stwo zmie?ci si? na jej d?oni. Gdy b?dzie mu zimno, wystarczy, ?e przygnie palce i chuchnie. Latem po?o?y jego male?k? g??wk? na opuszkach i b?dzie dmucha? zimnym powietrzem. B?dzie chodzi? z nim na d?ugie spacery, poka?e je ca?emu ?wiatu. Dobrym ludziom pozwoli je dotkn??, pog?aska?, przed z?ymi b?dzie je broni?.

Dowiedzia?a si? od s?siadek, ?e dziecko trzeba wymodli?. Ca?y maj, co wiecz?r kl?ka?a przy kapliczce i ?piewa?a.

Wie?o z ko?ci s?oniowej, przynie? mi dziecko.

Gwiazdo zaranna, przynie? mi dziecko.

Kr?lowo anio??w, przynie? mi dziecko.

Nie zna?a s??w ca?ej litanii, wymy?la?a dalsze wezwania, po swojemu.

T?czo pe?na rado?ci, przynie? mi dziecko.

Nad ksi??yc ?wiatlejsza, przynie? mi dziecko.

Blaskiem s?o?ce przy?miewaj?ca, przynie? mi dziecko.

Po??danie wzg?rz wiekuistych, przynie? mi dziecko.

Us?ysza? j? przeje?d?aj?cy rowerem W?adek Skoneczny. W?adek dobrze wiedzia?, ?e dzieci nie mo?na wymodli?.

-Celineczko, szkoda twojego gard?a i kolan szkoda, nie wymodlisz ty dziecka przed kapliczk?.

-Wymodl?. Kobiety m?wi?y...

-Kobiety si? na tym nie znaj?, to m??czy?ni s? od dzieci robienia. Mnie by? spyta?a, to bym ci powiedzia?.

Podnios?a Celineczka z kolan cia?o, kt?re rozlaz?o si? na boki, jakby mia?o si? zaraz rozp?yn??. Spojrza?a pytaj?co na W?adka.

-M??czy?ni?

-No a jak?e by to inaczej.

-A ilu?

-Co ilu?

-Ilu m??czyzn trzeba ?eby zrobi? dziecko?

U?mia? si? W?adek z Celineczki, ale jej odpowiedzia?.

-Nie wiesz? Jednego. Jednego a dobrego.

-I dla mnie, dla mojego wielkiego cia?a wystarczy?by jeden?

-Pewnie.

-A ty W?adek, m?g?by?...

Podesz?a Celineczka w stron? W?adka, widz?c w jego oczach strach, chcia?a go przytuli?. Nie zd??y?a. Wskoczy? na rower i popeda?owa?, nie zwa?aj?c, ?e mu ca?kiem nowa, kolejarska czapka spad?a na drog?.

Przesta?a si? Celineczka modli? przed kapliczk?, ruszy?a na wie?, ?eby znale?? m??czyzn?. Nie zd??y?a nawet dobrze powiedzie? o co jej chodzi, m??czy?ni na jej widok uciekali w pop?ochu, wszystko przez W?adka, kt?ry jad?c krzycza?.

-Uciekajta ch?opy, uciekajta, Celineczka idzie, chce ?eby jej kt?ry dziecko zrobi?!

Pozamykali si? m??czy?ni w swoich domach, co strachliwsi na strychach, rozgniewane kobiety wysz?y na drog? do Celineczki.

-Czego to ci si? zachciewa, za robot? by? si? jak?? wzi??a!

-Chc? mie? dziecko. W?adek powiedzia?, ?e m??czy?ni robi? dzieci. Dlaczego ?aden nie chce mi zrobi??

-Bo za t?usta jeste?! - zacz??y si? przekrzykiwa?, jedna przez drug?.

-Takiej grubej to ?wiat nie widzia?.

-Taka gruba nie mo?e mie? dzieci, bo one te? by?yby grube. I co potem? Kto by takich grubych wykarmi??

-?eby dziecko zrobi? ch?op musi si? na babie po?o?y?, musi j? przygnie??, widzia?a? we wsi takiego?

-Nawet najwi?kszy do pasa ci ledwie si?ga.

-Id? ty lepiej w ?wiat Celineczko, rozmiaru swojego poszukaj, mo?e gdzie? w innych stronach ?yje jaki? olbrzym, ha, ha s?ysza?am o takim, Walig?ra si? nazywa?.

-A drugi Wyrwid?b...

Pok?ada?y si? ze ?miechu kobiety widz?c jak Celineczka szepcze, z nabo?e?stwem jakby zn?w litani? odmawia?a: "Walig?ra", "Wyrwid?b". My?la?y, ?e pos?ucha ich i p?jdzie sobie w ?wiat, ?e b?d? mogli bez strachu po wsi chodzi? ich m??owie, ojcowie i syny. Posz?a Celineczka do swojego ojca i matki, kt?rzy wygl?dali przy niej jak dzieci. Po?o?y?a si? na ???ku, co z trzech ???ek by?o zbite, przykry?a si? ko?dr?, z trzech ko?der zszyt?.

-Co ci c?reczko, jeste? taka blada? - zapyta?a matka.

-Boli ci? co? - zamartwi? si? ojciec.

-Mdli mnie. Zimno mi i gor?co.

-Przejad?a? si? pewnie.

-Nic nie jad?am. Boli mnie tu.

Celineczka wskaza?a na d?? brzucha.

-Mo?e w ci??y jeste?? - zapyta?a matka.

-Mo?e - westchn??a rozmarzona Celineczka.

-Masz kogo??

-Kogo mam mie?. Was tylko mam.

-Spa?a? z kim??

-Jak mia?am spa?, przecie? sama ledwie si? na tych trzech ???kach mieszcz?, mia?by si? kto tu jeszcze zmie?ci??

-W takim razie zatru?a? si?, zaparz? ci zi??ek.

Zaparzy?a matka mi?ty, wypi?a Celineczka, ale b?le jeszcze si? nasili?y. Przychodzi?y jak spienione fale, coraz wi?ksze, coraz mocniejsze, by za chwil? ust?pi? ca?kowicie. Po kilku godzinach Celineczka poczu?a, ?e co? przez jej w d?? brzucha, co? napiera jakby chcia?o wyj?? na zewn?trz. Po p??nocy odesz?y wody, zaraz potem zacz??y wychodzi? dzieci. Najpierw trzech ch?opc?w, potem na zmian? ch?opiec, dziewczynka a na koniec trzy dziewczynki. Zbieg?y si? s?siadki, s?siedzi stali z twarzami przyklejonymi do szyb, pal?c na pr?dce skr?cane papierosy i g?o?no wykrzykuj?c kolejne liczby. Siedem. Osiem. Dziewi??. Dziesi??. Jedena?cie. Dwana?cie.

Na dwunastu si? sko?czy?o. Sze?ciu syn?w i sze?? c?rek urodzi?a Celineczka tej nocy. Zm?czona ale szcz??liwa zasn??a nad ranem, ludzie rozeszli si? za?amuj?c r?ce. - Co teraz b?dzie - m?wili - To ci dopiero nieszcz??cia!

Dwana?cie ma?ych nieszcz??? z niecierpliwo?ci? czeka?o na swoj? kolej do piersi. Dla wszystkich starczy?o, bo jak ca?e cia?o i piersi mia?a Celineczka ogromne. Kocha?a wszystkie jednakowo, mimo, ?e na poz?r by?y do siebie podobne, nada?a im imiona i wiedzia?a, kt?re jest kt?re. Ch?opc?w nazwa? po aposto?ach. Piotr, temu co pierwszy wydosta? si? na ?wiat. Potem Andrzej, Jan, Filip, Bart?omiej i Tomasz. Dziewczynki otrzyma?y imiona po ?wi?tych patronkach. Agnieszka, Joanna, Teresa, Kinga, Jadwiga i Anna.

We wsi a? hucza?o. Kto jest ojcem? Kto si? przyzna? Kogo wska?e Celineczka? To by?y pytania, na kt?re nikt nie zna? odpowiedzi, jedno by?o pewne, przysz?ego ojca czeka?o ci??kie ?ycie, z Celineczk? i dwunastk? nieszcz???.

Jeszcze tego samego dnia po wieczornej mszy do Celineczki wybra? si? sam proboszcz Kosula. T?umaczy? si?, ?e s?ysza? od kobiet, ?e dzieci s?abe i trzeba szybko ochrzci?. Tak naprawd? z?era?a go ciekawo??, kto dopu?ci? si? do grzechu z Celineczk?, w dodatku do ?wi?tej spowiedzi nie raczy? przyj??. Proboszcz od lat znany by? jako zajad?y wr?g uczynk?w nieczystych. Godzinami m?g? opowiada? o najgorszych sromotach, jakich rodzaj ludzki potrafi? si? dopu?ci?. Na kazaniach w barwnych przypowie?ciach o ogniu piekielnym i rozrywaniu ko?mi pot?pionych, przestrzega?: "Strze?cie si? side? szata?skich, kt?re w cielesno?ci rozpostarte, strze?cie si? niewinnych poca?unk?w i wzroku niewie?ciego, od nich si? wszystko zaczyna. Strze?cie si?, st?p bosych i odkrytych ramion, w nich zguba wasza i wieczne pot?pienie. Kobiety, strze?cie si? m??czyzn, kt?rzy was o nieprzyzwoite rzeczy nagabuj?, gdy? diabe? wst?pi? w ich trzewia i rozum im odebra?". Tak m?wi? proboszcz Kosula. Teraz stan?? nad ???kiem Celineczki, nachyli? si? i szepn??.

-Kt?? ci to uczyni??

Celineczka spojrza?a na dzieci, u?miechn??a si? i powiedzia?a.

-Duch ?wi?ty.

Otar? pot z czo?a proboszcz Kosula, nie liczy? na to, ?e dowie si? od razu, mia? na tak? okoliczno?? przygotowan? przemow?. Wyg?osi? j? g?osem pi?knym i natchnionym, jakby nie do jednej Celineczki przemawia?, ale do ca?ego ludu Bo?ego. M?wi? o raju utraconym, Abrahamie, Moj?eszu i potopie. Wspomnia? o plagach egipskich i podst?pnych ?ydach. A ?e ?yd?w nie lubi?, na nich sko?czy?.

-To co, czy teraz, po tym wszystkim co ci powiedzia?em, powiesz mi kto jest ojcem?

-M?wi?am przecie?. Modli?am si? przed kapliczk?, Duch ?wi?ty musia? na mnie zst?pi?...

-A mo?esz chocia? powiedzie? jak wygl?da? ten Duch ?wi?ty? Jak by? ubrany?

-Nie wiem. We ?nie na mnie zst?pi?.

-Dobrze, zaczynasz m?wi? rozs?dniej. Zasn??a? i wtedy to si? sta?o.

-Tak my?l?. Bo jakby na mnie w dzie? zst?pi?, to bym czu?a. Czuje si? chyba zst?pienie Ducha?

-Tak. To znaczy, nic nie pami?tasz?

-Nic. Jak si? modli?am przed kapliczk?, to nadjecha? W?adek Skoneczny. Ok?ama? mnie, ?e to m??czy?nie robi? dzieci.

-Ok?ama??

-No.

-Dotyka? ci??

-Nie. Uciek?. A? mu czapka zlecia?a.

-W?adek Skoneczny. Kto jeszcze?

-Co kto jeszcze?

-M?wi? ci o takich rzeczach.

-Ksi?dz.

-Kt?ry ksi?dz?

-No proboszcz.

-Ja?

-A na spowiedzi nie wypytywa?, czy ju? to robi?, z kim, ile razy?

-Zamilknij! Nie s?ysza?a? o tajemnicy spowiedzi?

Zdenerwowa? si? proboszcz Kosula, jego zwykle czerwona twarz, sta?a si? fioletowa, jak stu?a, kt?r? przed konfesjona?em do ca?owania wywiesza?. Zabra? si? i poszed? mamrocz?c co? pod nosem o niewdzi?czno?ci ludzkiej i bo?ej cierpliwo?ci, kt?ra jak wszystko ma sw?j kres.

W niedziel?, na sumie proboszcz Kosula wst?pi? na ambon?, na kt?r? wst?powa? tylko przy wi?kszych uroczysto?ciach, g?osem natchnionym, m?wi?.

-S? w?r?d was grzesznicy mniejsi i wi?ksi. Tacy, dla kt?rych czarty ju? krzesz? piekielny ogie? i tacy, kt?rzy jeszcze maj? szans?. B?g da? im jeszcze jedn?. Ostatni?. Niekt?rym si? wydaje, ?e zst?pi? na nich Duch ?wi?ty. ?le si? im wydaje. Duch ?wi?ty ma wa?niejsze sprawy ni? zst?powanie na zwyk?ych ludzi. Nie mo?e to by?, ?eby niepokalanemu pocz?ciu przypisywa? przyj?cie na ?wiat potomstwa. Dzieci ojca mie? powinny! Celineczka wskaza?a na ojca...

Proboszcz zawiesi? g?os, czekaj?c, ?e mo?e w?r?d t?umu kto? zdradzi si? krzykiem, mo?e kt?ry? z m??czyzn zemdleje, albo chocia? si? zaczerwieni. Nic takiego si? nie sta?o, m?wi? wi?c dalej.

-...Ducha ?wi?tego. A ja m?wi? - Duchu ?wi?ty, mniej honor i uka? si? nam wszystkim. Je?li ci wstyd nie pozwala, czekam na ciebie w konfesjonale, nie wypieraj si? tych male?kich bidulek, dwunastu sierotek. Kto ich nakarmi, je?li nie ty? Kto?

Celineczka po porodzie szybko wydobrza?a. Ci, kt?rzy j? zobaczyli kilka dni p??niej z trudem j? poznawali. Wy?adnia?a. Na twarzy mia?a wymalowane szcz??cie, wielkie dwunastokrotne szcz??cie. Z tego wszystkiego zacz??a chudn??. Jad?a wi?cej ni? kiedy? a mimo to chud?a w oczach. Codziennie ubywa?o jej po kilka kilogram?w.

-Jak tak dalej p?jdzie, nied?ugo znikniesz - zamartwia?a si? matka.

-To przez nie - u?miecha?a si? Celineczka, wskazuj?c na dzieci - to one mnie zjadaj?.

Dzieci ros?y a Celineczka kurczy?a si?. Po miesi?cu wa?y?a nieca?e sto dwadzie?cia i zaczyna?a przypomina? cz?owieka. Po kolejnych dw?ch, gdy waga wskaza?a pi??dziesi?t trzy kilogramy Celineczka dostrzeg?a w lustrze, ?liczn? m?od? dziewczyn?. Ucieszy?a si?. Z szafy wyci?gn??a sukienki, kt?re nosi?a wiele lata temu. Tak jak gwa?townie zacz??a chudn??, tak teraz z dnia na dzie? przesta?a. Wska?nik wagi zatrzyma? si? na pi??dziesi?ciu trzech. Celineczka sz?a przez wie?, z rozpuszczonymi w?osami, pchaj?c przed sob? ogromny w?zek. M??czy?ni patrzyli na ni? i nie mogli uwierzy?, ?e ta m?oda, zgrabna dziewczynka urodzi?a dwunastk? dzieci. Ju? nie uciekali przed ni?, nie chowali si? po strychach. Gdyby teraz poprosi?a kt?rego? o dziecko, zabijaliby si?, jeden przez drugiego. Wiedzia?a jednak Celineczka, ?e m??czy?ni, tak naprawd? z robieniem dzieci nie maj? wiele wsp?lnego. Wiedzia?a te?, ?e jak si? czego? bardzo, bardzo pragnie, to si? dostanie, czasem nawet w nadmiarze.