By? sobie stary przewo?nik, kt?ry mia? trzech dorodnych syn?w. ?ona w?a?nie mu zmar?a, nie szcz??ci?o mu si? przez ca?e ?ycie. Cz?sto nie mia? nawet kawa?ka chleba, bo jego rola by? to piasek lotny, ??ka — bagno bezdenne, a prom mia? stary, spr?chnia?y, tak ?e nikt wozi? si? nim nie chcia?.
?y? biedny staruszek, ?y? — a? zaniem?g? i zebra?o mu si? na ?mier?.
W?a?nie kiedy umiera?, zerwa?a si? straszna burza, b?yska?o i grzmia?o raz po raz, wreszcie deszcz lun?? jak z wiadra. Rzeka wezbra?a i woda unios?a prom.
Ojciec umar?. Synowie p?akali, p?akali — ani za co pogrzebu sprawi?, ani ?y? z czego. A zapracowa? te? nie ma na czym bez promu.
Przechodzi? tamt?dy starzec z d?ug? bia?? brod?.
— Czego p?aczecie, biedacy? — zapyta?.
Opowiedzieli mu o ?mierci ojca i o wszystkim, co si? przydarzy?o. Staruszek zacz?? ich pociesza?:
— Ojciec wasz ci??kie mia? ?ycie i z woli Bo?ej teraz ma odpoczynek. Nie ma tego z?ego, co by si? nie obr?ci?o na dobre. Ale sp?jrzcie na rzek?, to? prom jest u brzegu!
Trzej bracia pobiegli, patrz?: stoi prom nowiutki i mn?stwo ludzi czeka na przew?z.
Obejrzeli si? za staruszkiem — nie by?o go nigdzie.
Synowie pochowali ojca uczciwie. Zabrali si? do pracy i powoli rozgospodarowali si? dostatnio.
Dwaj starsi tacy ju? byli, ?e brak?o im serca dla ludzi. Pr?dko zapomnieli o w?asnej biedzie, wi?c i cudzej nie rozumieli. Darmo nikogo nie przewie?li, cho?by to by? ?ebrak albo kaleka, co na nogach ledwo m?g? usta?. Nawet je?eli ze ?zami prosi?, odp?dzili takiego, co nie mia? czym zap?aci? i jeszcze po?ajali go z?ym s?owem.
Najm?odszy ca?kiem si? od nich odrodzi?. Co mu kto da? za przew?z, to on wzi?? bez targu, a jak tamten powiedzia?, ?e nie ma czym p?aci?, to go przewi?z? darmo.
Z pocz?tku bracia dzielili si? zarobkiem r?wno: mnie cz???, tobie cz??? i jemu cz???. Ale ju? po kilku dniach najstarszy m?wi do najm?odszego:
— Tak dalej by? nie mo?e. Jake? g?upi i chce ci si? wozi? za darmo — twoja wola. Ale odt?d b?dziesz mia? to, co sam zarobisz, a my we?miemy swoje.
Tak wi?c wysz?o, ?e po jakim? czasie starsi si? wzbogacili, a najm?odszy nie. Ale chleba mu nie brak?o. I pracowa?o mu si? weso?o.
Raz o zachodzie s?o?ca, kiedy najstarszy brat by? na promie, przyszed? ten sam staruszek co dawniej i poprosi?:
— Przewie? mnie, dobry cz?owieku.
— Masz czym zap?aci??
— Nie mam, przewie? mnie za „B?g zap?a?".
— To nie syci ani nie grzeje. Nie przewioz? za ,,B?g zap?a?".
— To we? moj? pust? star? kiesk?, nic innego nie mam.
— Id? najpierw na ?ebry, a jak zbierzesz co do tej kieski, wtedy ci? przewioz?, inaczej nie. Tymczasem fora ze dwora!
Posta? starzec przy promie — i poszed?.
Na drugi dzie? wr?ci? znowu. Tego dnia ?redni brat by? na promie, ale i on starca odepchn??.
Na trzeci dzie? najm?odszy brat wozi? ludzi promem. Przewi?z? staruszka na tamten brzeg i o zap?at? wcale nie pyta?, jeszcze mu podzi?kowa? za dobre s?owa po ?mierci ojca i ?yczy? szcz??liwej drogi.
Staruszek podzi?kowa? za przew?z i m?wi:
— Nie mam ci czym zap?aci?, ale we? moj? kiesk?. Chocia? jest stara i pusta i wygl?da na to, ?e nic nie jest warta, przyda ci si?. Potrz??nij ni? tylko i powiedz:
Ile szyszek jest na so?nie,
Ile jag?d w lesie ro?nie,
Ile brz?czy pszcz?? na lipie,
Tyle z?ota niech si? sypie.
Tak rozkaza?, kto mi ci? da?.
Spami?tasz?
— Spami?tam.
Wzi?? najm?odszy brat kiesk? i poszed? do domu.
— Du?o? zarobi?? — spyta? ?redni brat.
— Trzy grosze i t? kiesk?.
Bracia zacz?li si? ?mia?.
— Ha, ha, ha! Przewi?z? tego starucha, co si? wci?? naprasza? darmo na prom! Przecie? tamten nas tak?e cz?stowa? swoj? star?, pust? kiesk?. Wreszcie trafi? na g?upiego, co j? wzi??.
Najm?odszy brat nic nie odpowiedzia?, tylko potrz?sn?? kiesk? i zawo?a?:
— Ile szyszek jest na so?nie,
Ile jag?d w lesie ro?nie,
Ile brz?czy pszcz?? na lipie,
Tyle z?ota niech si? sypie!
Tak rozkaza?, kto mi ci? da?.
I patrzcie: z?oto sypn??o si? jak grad, ca?y st?? zasypa?o. Starsi bracia rzucili si? chciwie i nu? garn?? je ka?dy do siebie.
Rado?? by?a w ca?ej wiosce, ba! i w innych wioskach dooko?a. Bo dobry przewo?nik ka?dego obdarowa?, o kim wiedzia?, ?e jest w potrzebie.
Ale chciwemu si? zda, ?e r?ce wci?? ma puste, cho?by nie wiedzie? ile wzi??. Tak i dwaj starsi bracia. Najm?odszy z?ota im nie ?a?owa?, ale oni wci?? zazdro?cili mu kieski z?otosypki.
Zazdro?cili, zazdro?cili, wreszcie wzi?li si? na spos?b. Jeden kupi? wianek kie?basy, drugi kupi? flaszk? w?dki i dalej?e brata cz?stowa?:
— Pojedz se, chudzino! Napij si? na rozgrzewk?!
Najm?odszy brat nigdy nie pija? gorza?ki, bo mu si? zaraz przypomina?o, jak ojciec nieboszczyk mawia?: ,,od w?dki rozum kr?tki". Ale tym razem deszcz z wichrem zacina?, on przezi?b? na promie, wi?c pomy?la?:
— A no, spr?buj? raz. Jeden kieliszek to tyle co nic.
Wypi? jeden, a brat starszy m?wi:
— Cz?owiek chodzi na dw?ch nogach, nie na jednej.
Wypi? drugi, a brat ?redni m?wi:
— Koniczyna ma trzy listki, a nie dwa.
Tak od kieliszka do kieliszka, spa? mu si? zachcia?o okrutnie. Opar? g?ow? o st?? i zachrapa?.
Bracia tylko na to czekali. Ukradli mu kiesk? z?otosypk? i w nogi! Jeszcze z chaty wynie?li wszystko co lepsze.
Ale jaki nabytek, taki u?ytek. Najstarszy kupi? sobie okr?t, na?adowa? do niego pe?no towar?w i pojecha? sprzeda? je za morze. Okr?t rozbi? si? o ska?y i zaton??, a razem z okr?tem uton?? najstarszy brat ze swoimi towarami.
Drugi kupi? dwana?cie bryk czterokonnych i tak?e na?adowa? na nie pe?no dobytku, osie ledwo go d?wiga?y, a konie ledwo ci?gn??y. Jechali lasem, w lesie napadli zb?jcy, wszystko zrabowali i drugiego brata zabili.
Tymczasem najm?odszy ockn?? si?, patrzy: ani braci, ani kieski, ani nawet kawa?ka chleba nie ma w chacie — nic!
Zosta? mu tylko prom. Pracowa? wi?c na promie. Kto m?g?, ten mu p?aci?, kto nie m?g?, tego wi?z? darmo i tak mu si? ?y?o.
Tylko wci?? teraz sam sobie powtarza?: "od w?dki rozum kr?tki, dobrze mi tak!"
Kt?rego? wieczora przyszed? znajomy starzec i o zachodzie s?o?ca stan?? obok promu. Przewo?nik ucieszy? si?, przywita? go i opowiedzia?, jak i co si? sta?o. A starzec na to:
— Same? sobie winien! Ale poniewa? widzisz, ?e? ?le zrobi?, wi?c pomog? ci jeszcze raz. We? t? w?dk?, przyda ci si?. Co ni? z?owisz, to dobrze trzymaj, bo jak ci si? wymknie, b?dziesz gorzko ?a?owa?.
Starzec znikn??, zosta?a tylko w?dka. Mia?a w?dzisko bursztynowe, srebrny w?osie? i z?oty p?ywek. A diamentowy haczyk ?wieci? jak gwiazda.
Zanim przewo?nik zd??y? zarzuci? w?dk?, haczyk sam skoczy? do wody, w?osie? rozci?gn?? si? z pr?dem, p?ywek si? zag??bi?, a przewo?nika szarpn??o co? za r?k?.
Poczu? w wodzie szamotanie, wi?c ci?gnie, ci?gnie, a? zgina si? bursztynowe w?dzisko, ale nie p?ka. Ci?gnie jeszcze — i wyci?gn?? p?? panny, p?? ryby, liczko ma pi?kne jak ksi??yc, a oczka jak gwiazdy.
— Dobry przewo?niku — prosi p??panna s?odkim g?osem — wyp?acz w?dk? z mojego warkocza! S?o?ce ju? zachodzi, a ja bez promieni s?o?ca nie mog? by? rusa?k?.
M?ody przewo?nik wyci?gn?? j? na prom, ale haczyka nie wypl?tuje. Cho? si? dziewczyna wyrywa, otula j? swoj? sukman? i trzyma mocno.
Tymczasem ostatni promie? s?o?ca zagas? na wodzie. Rusa?ka j?kn??a i — dziw nad dziwy! — stoi na promie ?liczna panienka ubrana jak do ?lubu. Sukienk? ma bia??, mirtowy wianuszek we w?osach i per?y w warkocz wplecione. W r?ku trzyma star? kiesk? z?otosypk?, t? sam?, kt?r? bracia skradli przewo?nikowi.
— Rusa?k? by? nie mog?, we? mnie za ?on? — m?wi panienka i rumieni si? jak zorza.
Poszli do ko?ci??ka na s?siednim wzg?rzu, a tam u o?tarza czeka? ju? na nich ksi?dz, organista zaraz na organach im zagra? i w mig by?o po ?lubie.
Id? z ko?cio?a do domku przewo?nika, a? tu patrz? — drog? w?druj? sznureczkiem go?cie, a go?cie!
Przewo?nik z ?on? ucz?stowali ich, czym tam mogli, a kiedy go?cie mieli si? rozej??, panna m?oda potrz?sn??a kiesk? i wszystkich z?otem obdarowa?a.
Odt?d przewo?nik wozi? darmo ka?dego, a biedacy dostawali od niego jeszcze po dukacie. Mia? on pracy do??, mia?!
Kiedy kr?l dowiedzia? si? o przewo?niku, co ma pe?ne kieszenie z?otych dukat?w, a jednak r?k nie ?a?uje i wozi ludzi na promie, pomy?la? sobie:
„To rzecz nies?ychana. Ilu mam w kraju bogatych wielmo??w i pan?w, ?aden by si? tak nie trudzi? dla innych ludzi ani nie rozdawa?by im darmo swego z?ota. Musz? na w?asne oczy obejrze? to dziwo”.
Kaza? za?o?y? do z?oconej posz?stnej karety i wie?? si? do promu.
A tam w?a?nie ?ona przewo?nika podlewa?a sw?j ogr?dek przy chacie. Zobaczy? j? kr?l i serce mu zabi?o, rozmi?owa? si? od razu w pi?knej ?onie przewo?nika. Zawo?a? na ni? z okna karety, ale ona rzuci?a polewaczk? i jak go??bka do go??bnika, tak furkn??a do chaty.
W tej samej chwili wiatr powia? po ca?ej krainie, a z kra?c?w ?wiata przylecia? cie? jak czarny s?up od ziemi a? do nieba. S?o?ce si? za?mi?o i gas?o, gas?o powoli — a? zgas?o. Na czarnym niebie zapali?y si? gwiazdy.
Umilk?y ptaki strwo?one, psy zawy?y we wsi, a konie kr?lewskie sp?oszy?y si? i by?yby utopi?y w rzece z?ocist? karet? razem z kr?lem, gdyby nie przewo?nik. Skoczy? ?mia?o przed konie, chwyci? pierwsz? par? przy pyskach i zatrzyma? — taki to by? osi?ek!
Ciemno?ci d?ug? chwil? panowa?y na ?wiecie, a? wreszcie s?o?ce zapali?o si? znowu.
Kr?l przesta? si? ba? i przypomnia? sobie pi?kn? ?on? przewo?nika. „Jak to zrobi?, ?eby si? tego przewo?nika pozby??" pomy?la?. ,,Gdyby ona owdowia?a, to bym si? z ni? o?eni?. Ubra?bym j? w jedwabne szaty, naczepia?bym na niej klejnot?w i nikt by nie pozna?, ?e nie jest z kr?lewskiego rodu".
Zawo?a? przewo?nika i m?wi tak:
— Kiedy? taki obrotny i ?mia?y, id? na koniec ?wiata i dowiedz si?, dlaczego s?o?ce si? za?mi?o. Jak si? nie dowiesz, to lepiej nie wracaj, bo ci? ka?? ?ci??.
Kr?l krzykn?? na furmana, furman trzasn?? z bata d?ugiego na dwana?cie ?okci i kareta potoczy?a si? w stron? zamku.
Zafrasowany przewo?nik usiad? w chacie zamy?lony.
— O czym my?lisz i czego si? smucisz? — zapyta?a go ?ona.
— Jak nie mam si? smuci?, kiedy mi kr?l kaza? si? dowiedzie?, dlaczego s?o?ce si? za?mi?o, a jak mu nie powiem, to mi g?ow? utn?.
?ona skoczy?a do komory, wyj??a z malowanej skrzyni k??bu-szek nici i poda?a go m??owi.
— Nie smu? si?, m??u. To jest k??bek wskazidro?ek, on ci? doprowadzi.
Poradzi?a mu, jak ma zrobi?, po?egnali si? i przewo?nik poszed?.
Idzie, idzie przez g?ry wysokie, przez rzeki g??bokie, a k??bek wskazidro?ek wci?? toczy si? przed nim na wsch?d s?o?ca.
Wreszcie przewo?nik doszed? do zburzonego miasta, gdzie mn?stwo ludzi pozabijanych le?a?o na ulicach bez pogrzebu. Nie ?a?owa? czasu i trudu, zawo?a? ludzi z s?siednich miast i razem pogrzebali wszystkich zabitych.
Dopiero wtedy poszed? dalej za k??bkiem wskazidro?kiem.
Pr?dko stara ba?? si? baje, nie tak pr?dko rzecz si? staje. Ile czasu przewo?nik szed?, tego nie wiem, ale wiem, ?e doszed? wreszcie a? na to miejsce, gdzie na wschodnim kra?cu ?wiata ob?oki ??cz? si? z ziemi? i w tych ob?okach stoi pa?ac ca?y ze z?ota, z bursztynowym dachem i z brylantowymi oknami.
K??bek skok! skok! skok! wskoczy? po schodach na ganek, z ganku wtoczy? si? do sieni, a z sieni do ogromnej komnaty. W tej komnacie siedzia?a stara kobieta i prz?d?a z?ot? k?dziel.
— Oj, cz?owieku, cz?owieku — powiedzia?a — po co? tu przyszed?? M?j syn, jasne S?o?ce, zaraz tu przyjdzie i spali ci?.
— Nie mog?em inaczej.— i przewo?nik jej opowiedzia?, jak go kr?l wys?a? i jak on zatrzyma? si? po drodze, ?eby pogrzeba? zabitych w zburzonym mie?cie.
— Kiedy tak, to ci dopomog? — powiedziana staruszka. — To by?o miasto mojego syna. Smok wype?z? z podziemnej jaskini, domy poburzy?, a mieszka?c?w pozabija?. Odda?e? us?ug? mojemu synowi, wi?c ci? uratuj?.
Dotkn??a wrzecionem czo?a przewo?nika i ten od razu skurczy? si? i zamieni? w bo?? kr?wk?. Staruszka wzi??a j? w palce ostro?nie i spu?ci?a za okno.
Wtem dwana?cie koni z?otogrzywych zar?a?o na dworze, jak grzmot zaturkota?a diamentowa dwuk??ka i zatoczy?a si? przed pa?ac. Wyskoczy?o z niej S?o?ce promieniste i wesz?o. Pozdrowi?o matk?, a ona poda?a mu wieczerz?. S?o?ce podjad?o sobie, po?o?y?o si? na koralowym ?o?u i m?wi:
— Czuj? tu cz?owieka.
— Co gadasz, synu? — powiedzia?a matka. — By? tu jeden, ale ju? go nie ma. Lepiej powiedz mi, zanim za?niesz, dlaczego to kiedy? przesta?e? ?wieci? i noc zesz?a na ziemi? po?rodku dnia.
— Jak?e mia?em ?wieci?, kiedy w ciemno?ciach podziemnych wyl?g? si? smok o dwunastu g?owach i chcia? mnie po?re?. Musia?em zgasn?? i walczy? ze smokiem. By?bym walczy? jeszcze d?u?ej, gdyby nie to, ?e rusa?ka mi pomog?a. Spojrza?a na smoka urocznymi oczami, smok zapatrzy? si? na ni?, a ja wtedy spali?em go na w?giel i cisn??em do morza.
S?o?ce usn??o. Wtedy staruszka wychyli?a si? za okno, dotkn??a wrzecionem bo?ej kr?wki i z powrotem zamieni?a j? w cz?owieka.
Przewo?nik wymkn?? si? cicho z pa?acu, k??bek wskazidro?ek potoczy? si? na zach?d, a on poszed? za nim i wr?ci? do ?ony.
Kiedy kr?l us?ysza? o pi?knej rusa?ce z urocznymi oczami przesta? my?le? o ?onie przewo?nika i powiedzia? do niego:
— Przywioz?e? mi wiadomo??, dlaczego s?o?ce si? za?mi?o, teraz przywie? mi rusa?k? cud-dziewic?. Nie wracaj bez niej, bo ci? ka?? ?ci??.
Przewo?nik poszed? do domu i opowiedzia? wszystko ?onie. ?ona wyj??a znowu ze skrzyni k??bek wskazidro?ek. Da?a m??owi na drog? pe?en w?z najpi?kniejszych stroj?w kobiecych, jakie s? na ?wiecie. Tylko rusa?ki umiej? wytka? i uszy? takie szaty z promieni s?o?ca, ksi??yca i gwiazd, tylko rusa?ki maj? takie klejnoty z kropelek rosy i deszczu, kiedy t?cza si? w nich przegl?da.
Poradzi?a m??owi, co ma robi?, i po?egnali si?.
Wyje?d?a przewo?nik za bram?, rzuca k??bek wskazidro?ek i k?dy si? k??bek toczy, tam on za nim jedzie.
Jedzie przez g?ry wysokie, przez rzeki g??bokie, przez doliny szerokie. Jako? w tydzie? czy we dwa napotyka m?odzie?ca, kt?ry p?dzi na siwym koniu. Mijaj?c przewo?nika m?odzieniec pyta:
— Co wieziesz, cz?owiecze?
— Stroje kobiece.
— Daj mi co? na podarek dla mojej narzeczonej, jad? w?a?nie na zar?czyny. Odwdzi?cz? ci si?. Jakby? mnie potrzebowa?, zawo?aj tylko:
Wichrze, co nad ziemi? dniem i noc? latasz,
Przyle? mi na pomoc cho?by z ko?ca ?wiata!
Przewo?nik podarowa? je?d?cowi dla narzeczonej pi?kn? srebrn? szat?. Wicher j? pochwyci? i pop?dzi? dalej.
Zaledwie przewo?nik ujecha? kilka mil, spotyka siwego, ale krzepkiego cz?owieka. Ten go powita? i pyta:
— Co wieziesz, cz?owiecze?
— Stroje kobiece.
— Daj mi co? na podarek dla c?rki, bo wydaj? j? za m?? za Wichra, dziarskiego je?d?ca. Odwdzi?cz? ci si?. Jakby? mnie potrzebowa?, zawo?aj tylko:
Mrozie, co panujesz nad po?ow? ?wiata,
Przyb?d? mi na pomoc cho?by w ?rodku lata!
Przewo?nik da? Mrozowi srebrne ci?emki dla c?rki i jedwabny welon ?lubny srebrem tkany, a iskrz?cy si?, jakby go kto posypa?plateczkami ?niegu. Po?egnali si? i jeden poszed? w t? stron?, a drugi w tamt? pojecha?.
Pr?dko stara ba?? si? baje, nie tak pr?dko rzecz si? staje. Przewo?nik d?ugo jecha? za k??bkiem wskazidro?kiem, zanim stan?? nad brzegiem morza. Tam k??bek si? zatrzyma?.
Wszed? przewo?nik po pas do wody, powbija? wysokie tyczki, poprzywi?zywa? do nich d?ugie ?erdzie. Na tych ?erdziach jak na sznurach porozwiesza? przed ?witem r??nobarwne szatki kobiece, stroje i stroiki, szale i wst?gi z?ote, ?a?cuszki, brylantowe spinki i zausznice, trz?side?ka i ?wiecide?ka drogimi kamieniami nabijane. Iskrzy?o si? to wszystko z daleka.
Sam zaczai? si? w zaro?lach na brzegu z w?dk? samo??wk?. Morze poja?nia?o, niebo zarumieni?o si? na wschodzie. Ogniste S?o?ce wyjrza?o z wody i rzuci?o na ni? jakby rzek? z?otych promieni. Przewo?nik zobaczy?, ?e p?ynie po niej srebrne cz??enko. W cz??enku sta?a rusa?ka pi?kna jak sen i z?otym wiose?kiem wios?owa?a w stron? brzegu. Wita?a S?o?ce takim urocznym ?piewem, ?e przewo?nik co pr?dzej zatka? uszy.
Ba? si?, ?e ten ?piew ze?le na niego marzenie i sen, a przez ten czas rusa?ka mu ucieknie.
Ona z pocz?tku ba?a si? podp?yn?? do ?erdzi i rozwieszonych stroj?w. Je?dzi?a tu i tam w swoim srebrnym cz??enku, a doko?a niej pl?sa?y z?ote rybki z t?czowymi skrzelkami i brylantowymi oczkami.
Wreszcie odwa?y?a si? i podp?yn??a do bawide?ek. Ju?, ju? wyci?ga?a po nie r?k?, gdy przewo?nik zawo?a?:
— Wichrze, co nad ziemi? dniem i noc? latasz,
Przyle? mi na pomoc cho?by z ko?ca ?wiata!
Zaszumia?o, za?wista?o — siwy ko? zary? kopyta w ziemi?; na morskim brzegu, a Wicher pyta:
— Co ka?esz?
Ale przewo?nik ju? wo?a:
— Mrozie, co panujesz nad po?ow? ?wiata,
Przyb?d? mi na pomoc cho?by w ?rodku lata!
Przewo?nika owion?? zi?b. Stan?? przed nim Mr?z i pyta:
— Co ka?esz?
— Schwytajcie mi rusa?k?! — zawo?a? przewo?nik.
Wicher dmuchn?? — wywr?ci? cz??enko. Mr?z tchn?? — ?cisn?? lodem. W?dka samo??wka zarzuci?a si? sama i zahaczy?a z?oty warkocz. Przewo?nik wyci?gn?? rusa?k?.
Zwi?za? j? srebrnym w?osieniem, wzi?? na w?z i pojechali za k??bkiem wskazidro?kiem. Rusa?ka p?aka?a po drodze, a by?a taka pi?kna, ?e ani oko nie widzia?o, ani ucho nie s?ysza?o o podobnej urodzie.
Kiedy przyjechali do domu przewo?nika i rusa?ka zobaczy?a jego ?on?, zaraz przesta?a p?aka? i rzuci?y si? sobie w obj?cia. Bo to by?y siostry rodzone.
Nazajutrz przewo?nik i jego ?ona zaprowadzili rusa?k? do •kr?la. Kr?l tak si? ni? zachwyci?, ?e zerwa? si? z tronu i zawo?a?:
— B?d? moj? ?on? i kr?low?!
— O panie — odpowiedzia?a rusa?ka — musz? mie? najpierw g??le samograje.
Kr?l odes?a? obie siostry do domu, a kiedy zosta? sam na sam z przewo?nikiem, rozkaza? srogo:
— Ruszaj natychmiast w ?wiat po g??le samograje! Nie wracaj bez nich, bo skr?c? ci? o g?ow?.
Przewo?nik poszed? do domu strapiony, ale ?ona go pocieszy?a i da?a mu na drog? swoj? chustk? z?otem wyszywan?. On zasun?? chustk? w zanadrze, rzuci? za wrotami k??bek wskazidro?ek i poszed? za nim.
Idzie, a idzie przez kraje niezmierzone. Mijaj? dnie za dniami, miesi?ce za miesi?cami, k??bek wci?? si? toczy.
Przytoczy? si? wreszcie nad ogromne jezioro. Po?rodku jeziora zieleni?a si? pi?kna wyspa. Przewo?nik zapatrzy? si? na ni?, naraz spostrzeg?, ?e jaka? ??dka si? zbli?a. Przybi?a do brzegu i wysiad? z niej staruszek z bia?? brod?, ten sam, co to kiedy? podarowa? przewo?nikowi kiesk? z?otosypk? i w?dk? samo??wk?. Uradowany przewo?nik powita? go, a tamten zapyta?:
— Jak si? masz, dobry przewo?niku, dok?d to ci? droga prowadzi ?
— Id? za k??bkiem wskazidro?kiem po g??le samograje, ale nie wiem, gdzie ich szuka?.
— G??le samograje s? tam, na wyspie Z?otomora — powiada starzec. — Ale nie wiem, jak sobie poradzisz ze Z?otomorem, trudna z nim b?dzie sprawa. Przewozi?e? mnie nieraz, ja przewioz? ci? teraz. Siadaj do ??dki!
Pop?yn?li do wyspy. Kiedy ??d? przybi?a do brzegu, przewo?nik wysiad? na l?d, a starzec obieca?, ?e na niego poczeka.
Przewo?nik rzuci? k??bek wskazidro?ek i poszed? za nim zielon? wysp? a? do pa?acu po?r?d drzew. Zastuka? ?mia?o z?ot? ko?atk? do z?otych wr?t. Wrota cicho si? otworzy?y i rozleg? si? z g??bi straszliwy g?os Z?otomora:
— Dok?d idziesz i po co?
— Id? do ciebie po g??le samograje.
— Dam ci je tylko wtedy, je?eli b?dziesz moim go?ciem przez trzy dni i trzy noce i ani na chwil? nie za?niesz. Je?eli za?niesz, nie wyjdziesz st?d ?ywy.
Z?otom?r zaprowadzi? przewo?nika do olbrzymiej komnaty w wie?y i zamkn?? go w niej na dziewi?? rygli.
Rozejrza? si? przewo?nik: w komnacie pusto, tylko po?rodku stoi donica szczeroz?ota, a w tej donicy ro?nie sen-trawa, bujna, zielona, pachnie jak tysi?ce ogrod?w.
Zaledwie min??a chwila, przewo?nika zdj?? sen nieprzemo?ony. Run?? na ziemi? jak martwy.
Na drugi dzie? rano zgrzytn??y rygle i wszed? Z?otom?r. Wystawi? za okno donic? z sen-traw?, obudzi? przewo?nika i m?wi:
— Zasn??e?, wi?c gotuj si? na ?mier?!
Przewo?nik skoczy? na r?wne nogi. Chcia? walczy?, ale Z?otom?r tupn?? w pod?og?, pod?oga si? otworzy?a i przewo?nik spad? do dolnej komnaty. S?o?ce zagl?da?o tam przez okna kryszta?owe, a w jego promieniach iskrzy?y si? stosy drogocennych kamieni i jak t?cze odbija?y si? w zwierciadlanych ?cianach komnaty. Cudny to by? widok — ale nie dla g?odnego.
Min??y trzy dni. Okna by?y opatrzone g?st? krat?. Przewo?nik s?ysza? ?piew s?owik?w i kukanie kuku?ek po?r?d drzew dooko?a wie?y, s?ysza? nawet gruchanie swojskich go??bi. Ale daremnie wo?a? o ratunek — nie przychodzi? nikt.
Nie wiedzia?, ?e w suficie jest otw?r, a przez ten otw?r ?ledzi go oko Z?otomora.
Cierpia? m?k? g?odow?, a najwi?cej cierpia? s?ysz?c gdzie? w pobli?u szmer strumyka, podczas kiedy jemu tak chcia?o si? pi?, ze wargi mu pop?ka?y i j?zyk przysech? do podniebienia.
Ach, jak?e ch?tnie odda?by wszystkie te skarby, kt?re go otacza?y, za kubek wody i kawa?ek chleba!
W tej m?ce si?gn?? r?k? po sw?j krzy?yk ?elazny; dosta? go od matki, kiedy by? dzieckiem, i zawsze odt?d nosi? go na szyi. Niechc?cy wyrzuci? przy tym z zanadrza chustk? z?otem haftowan?, kt?r? ?ona da?a mu na drog?.
Zaledwie chustka upad?a na ziemi?, us?ysza? okrzyk nad sob?, a po chwili drzwi si? otworzy?y i wpad? Z?otom?r z wyci?gni?tymi ramionami.
— T? chustk? dosta?e? od mojej siostry! Jeste? m??em mojej siostry rusa?ki!
Zaprowadzi? przewo?nika do swoich pokoj?w, nakarmi?, napoi? i podarowa? g??le samograje.
— Bierz, kochany szwagrze! Wielu tu ju? bywa?o, co mnie chcieli obrabowa?. My?la?em, ?e i ty jeste? taki.
Przewo?nik po?egna? Z?otomora, a starzec przeprawi? go swoj? ??dk? z wyspy na brzeg jeziora.
Kiedy kr?l zobaczy? g??le samograje, kaza? natychmiast sprowadzi? rusa?k? cud-dziewic? i jej starsz? siostr?. Rusa?ka poprosi?a:
— Kr?lu, ka? zwo?a? na podw?rzec zamkowy wszystkich biednych, smutnych, szpetnych i kaleki, ka? przynie?? chorych, a tak?e tych, co zmarli, ale jeszcze nie pogrzebano ich w ?wi?tej ziemi!
Kr?l nie chcia? jej si? sprzeciwia? i wyda? taki rozkaz.
Kiedy podw?rzec si? zape?ni?, rusa?ka wysz?a z g??lami mi?dzy lud i za?piewa?a s?odkim g?osem:
— Grajcie, g??le, grajcie,
Prosi? si? nie dajcie,
Pi?knie grajcie, g??le,
Dajcie ludziom szcz??cie!
G??le zacz??y gra?... Co si? dzieje? Szmer idzie przez t?um, s?ycha? radosne okrzyki, kulawi odrzucaj? szczud?a, garbaci si? prostuj?, chorzy zaczynaj? ta?czy?, smutni ?miej? si? i ?piewaj?, a umarli siadaj? na marach, przecieraj? oczy i m?wi?:
— Za d?ugo spa?em.
Kr?l patrzy? na to przez okno swojej komnaty i wcale nie by? z tego rad. „Nie chc?, ?eby ona by?a moj? ?on? i kr?low? tego kraju", pomy?la?, ,,bo by mi tu wci?? sprowadza?a ?ebrak?w i kaleki".
Kr?l o nielito?ciwym sercu nie wiedzia?, ?e on sam nie b?dzie si? ju? d?ugo cieszy? zdrowiem. Tej samej nocy zaniem?g? nagle i nad ranem umar?.
Rusa?ka podarowa?a siostrze g??le samograje i powiedzia?a:
— B?d? zdrowa i szcz??liwa, siostro kochana, razem z twoim m??em, dobrym przewo?nikiem. Ja wracam do srebrnego cz??enka, do z?otego wios?a, do moich rybek t?czowych i do promieni S?o?ca. S?o?ce t?skni za mn? okrutnie, a ja za nim.
Lud obra? na kr?la dobrego przewo?nika. Rz?dzi? on m?drze i sprawiedliwie. Kr?lowa rusa?ka mia?a dla wszystkich wsp??czuj?ce serce, ratowa?a ka?dego, kto potrzebowa? pomocy. Za ich rz?d?w nikt nikogo nie krzywdzi?, nie by?o wojny, ani zarazy, ani posuchy, ani powodzi, a ziemia rodzi?a tak obficie, ?e najstarsi ludzie nie pami?tali takiego urodzaju.