?wirko S. O POPIELU, KT?REGO MYSZY ZJAD?Y

ORLE GNIAZDO

Up?yn??o ju? wiele d?ugich miesi?cy, jak bratnie plemiona s?owia?skie opu?ci?y dawne swe siedliska szukaj?c nowych siedzib dla swego dobytku. Du?o ich by?o, mnogie tysi?ce. Na czele jecha?y zast?py konnych woj?w odzianych w sk?ry dzikich zwierz?t i zbrojnych w ?uki, oszczepy i okr?g?e tarcze oci?gni?te sk?r? bawol?. U pas?w po?yskiwa?y im kr?tkie miecze ?elazne. Za nimi, na wozach zaprz??onych w wo?y i krytych zgrzebnym p??tnem, jecha?y niewiasty, dzieci i starcy, i sprz?t domowy, i ?ywno??, a dalej stada koni jucznych, i kr?w mlecznych, i tabuny baran?w. Poch?d zamyka?y zbrojne oddzia?y pieszych ?ucznik?w i oszczepnik?w. Podobna stra? ubezpiecza?a obie strony w?druj?cych plemion.
I tak szli dzie? za dniem, niepowstrzymani jak mrowie, toruj?c sobie toporami drog? w?r?d puszczy i przeprawiaj?c si? w br?d przez wszystkie napotkane rzeki. Zawieje ?nie?ne wymrozi?y ich zim?, wiosenne deszcze wysiek?y, a teraz piek?o upalne s?o?ce lipcowe.
Na czele konnej dru?yny jechali wodzowie plemienni, trzej bracia rodzeni: Lech, Czech i Ru?. Ka?dy z nich, cho? na sw?j spos?b dorodny, inny prezentowa? wygl?d i natur?: Lech szczery i pogodny, Ru? milcz?cy i zamkni?ty w sobie, Czech niespokojny, bystry i ruchliwy.
W po?udnie ca?e plemi? przeprawi?o si? przez niewielk? rzek?, kt?ra srebrzyst? wst?g? ??czy?a z sob? ?a?cuch drobnych, malowniczych jezior przeb?yskuj?c w?r?d
drzew w prawo i w lewo. Puszcza rzed?a coraz bardziej i wreszcie urwa?a si?, jakby uci?ta toporem.
Przed oczyma id?cych roztoczy?a si? pi?kna i rozleg?a dolina, a w jej g??bi wznosi?o si? kilka niezbyt wysokich pag?rk?w oblanych wok?? wie?cem niewielkich jezior. Na najwy?szym wzg?rzu wznosi? si? pot??ny, stary d?b. Lechowi a? oczy roze?mia?y si? na widok tej uroczej krainy i wstrzyma? bezwiednie konia.
A oto od strony najbli?szego jeziora wzbi? si? nagle w g?r? srebrnopi?ry ptak, pot??ny bia?y orze? nios?cy zdobycz w szponach, i zatoczywszy szerokie ko?o nad samotnym d?bem na wzg?rzu osiad? na jego szczycie witany radosnym kwileniem piskl?t. Ru? porwa? ?uk i wspi?? konia do galopu, ale Lech po?o?y? mu ?agodnie d?o? na cuglach.
— Zaczekaj, m?j bracie! Oto sam B?g najwy?szy, gromow?adny i wszystkowidz?cy ?wiatowid zsy?a nam znak sw?j widoczny. Tego or?a bia?ego przyjmuj? za god?o ludu swego, a wok?? d?bu zbuduj? gr?d sw?j ksi???cy i od orlego gniazda Gniezdnem go nazw?.
Wojowie i starszyzna wznie?li na znak zgody trzykrotne „hura", ale brat ksi???cy, Ru?, zmarszczy? sokole brwi i po namy?le tak oto odpowiedzia?:
— Pi?kna to jest dolina, ale nas jest mnogo jako piasku w tych jeziorach, nie wy?ywi wszystkich ta ziemia.
Wi?c zrobili wiec wszystkich woj?w i starszyzny rod?w i uradzili zgodnie, i? Lech zostanie tu ze swym ludem, a Czech i Ru? p?jd? dalej szuka? dla swych plemion innych dziedzin. Nazajutrz, po?egnawszy si?, Czech i Ru? odjechali ze swymi wojami.
A tymczasem na rozkaz knezia Lecha w okolicznej puszczy co dzie? dudni?y topory i posz?stne zaprz?gi wo??w zwozi?y na wzg?rze z orlim gniazdem pot??ne pnie d?bowe, strzeliste sosny ?ywiczne i wysmuk?e, twarde buki. Nim jesie? uz?oci?a okoliczne bory, ju? gr?d ksi???cy, Gniezdno, sta? na najwznio?lejszym wzg?rzu.
A para bia?ych or??w, jakby wyczuwaj?c, i? s? dla tego ludu ?wi?tymi ptakami, zaprawia?a spokojnie swe m?ode piskl?ta do lotu.

ZA?O?ENIE POZNANIA

Kilka d?ugich lat up?yn??o ju? od chwili, gdy trzej bracia, Lech, Czech i Ru?, po?egnali si? z sob?.
Nadesz?a pogodna, z?ota jesie? — okres my?listwa. Lech zebra? swoj? dru?yn? i wyruszy? na wielkie ?owy. Za dru?yn? powlok?y si? wozy na upolowan? zwierzyn? oraz piesi ?ucznicy i oszczepnicy, jako ?e czasy nie by?y zupe?nie spokojne. Skierowali si? na zach?d i wkr?tce wkroczyli w ogromn? puszcz?. Raz po raz pomyka?a przed dru?yn? ksi???c? to gromada p?ochliwych saren, to jele? rogacz. Niekiedy ziemia zadudni?a od ci??kiego truchtu stada ?ubr?w lub tur?w. Wtedy puszcza nape?nia?a si? psim jazgotem, t?tentem kopyt ko?skich i graniem rog?w my?liwskich obwiesz czaj?cych triumf ?owiecki.
Trzeciego dnia rano, w pogoni za pot??nym turem, dotarli a? do uj?cia rzeki Cybiny do Warty, gdzie le?a?a wioska rybak?w i bobrownik?w ksi???cych, Stragona.
Nagle od p??nocy zabrzmia? w?r?d puszczy daleki odg?os rog?w.
— Kt?? to by? mo?e? — ozwa? si? kne? Lech — czy nie zab??ka? si? kt?ry z woj?w naszych?
Wojowie popatrzyli wok?? siebie — byli wszyscy. Wozy ze zwierzyn? r?wnie? nadci?ga?y skrzypi?c ko?ami po le?nych wykrotach. Za pierwszym rogiem ozwa? si? drugi i trzeci.
— Wr?g to pewnie jaki? najecha? ziemie nasze — rzek? kne? Lech, po czym kaza? cofn?? si? na skraj lasu i przygotowa? si? do odparcia napa?ci. ?ucznicy i oszczepnicy skryli si? za drzewami, a wojowie przygotowali ?uki i miecze i uformowali szyk bojowy. A tymczasem granie rog?w by?o coraz liczniejsze i coraz bli?sze. Wiatr donosi? ju? t?tent kopyt ko?skich i gwar ludzi. Wreszcie wychyli?a si? z puszczy spora dru?yna woj?w. Na jej czele jechali dwaj wodzowie. Zd??ali wprost ku Stragonie.
Kne? Lech rozkaza? swym wojom zad?? na rogach has?o bojowe, po czym zwin?wszy d?o? w tub? zakrzykn??:
— Kto jeste?cie i czego szukacie na obcej ziemi?
— Ziemia to niczyja, a czego szukamy, to rzecz nasza! — ozwa? si? kt?ry? z jad?cych.
Nie by?o na co czeka?. Na rozkaz knezia Lecha zawarcza?y pierwsze groty ?ucznik?w, a on sam razem z dru?yn? uderzy? jak wicher na wroga. Ju? mia?y si? skrzy?owa? wzniesione w g?r? miecze, gdy nagle Lech rzuci? bro? na ziemi? i krzykn?? rado?nie:
— Czech! Ru?! Bra? moja! Bywajcie!
Zdumieli si? wojowie obu dru?yn, a potem schowawszy miecze zacz?li si? wita?. A trzej bracia, Lech, Czech i Ru?, padli sobie w ramiona i ?ciskali si? d?ugo i serdecznie.
Kne? Lech postanowi? godnie uczci? spotkanie z bra?mi, rozkaza? wi?c rpzpali? ogniska i piec nad nimi na ro?nach sarnie i jelenie ud?ce. Przy jadle i miodzie rozwi?za?y si? j?zyki, wi?c Czech i Ru? na przemian j?li opowiada? o kilkuletnich swoich w?dr?wkach w?r?d S?owian za Odr?. Byli u Ran?w na wyspie Rugii i u Radar?w w ?wi?tym grodzie Swaro?yca w Radogoszczy, i w Dyminie u Czrezpienian, i u Obodrzyt?w w D?binie, i u W?gr?w w Lubece.
— Wszyscy oni — opowiada? Ru? — po??czyli si? razem i dzielnie gromi? German?w, kt?rych my zowiemy Niemcami, jako ?e mowy naszej nie znaj?.
— Pomagali?my im w bojach, a teraz wracamy z licznymi darami — doda? Czech.
— Zdrowie wasze, bratowie! — ozwa? si? Lech wznosz?c w g?r? srebrn? czar? z miodem — w wasze r?ce, Czechu i Rusie!...
Gdy kubek z miodem obieg? w kr?g zgromadzonych przy ognisku knezi?w, Lech zn?w zabra? g?os:
— Dzie? dzisiejszy pozostanie na zawsze w pami?ci naszej, w tym bowiem dniu poznan by? po wielu latach roz??ki brat m?j Ru? i brat m?j Czech. Na pami?tk? tego spotkania zbuduj? na miejscu wioski Stragony nowy gr?d warowny i nazw? go Poznan.
— Hura!...hura!—wykrzykn?li na znak rado?ci i zgody wszyscy wojowie.
— Niech ?yje nowy gr?d Poznan!
— Niech ?yje kne? Lech!
I znowu srebrna czara z miodem obieg?a w kr?g zebran? starszyzn?.
Wiosn? nast?pnego roku kne? Lech zbudowa? na prawym brzegu Warty warowny gr?d Poznan. Na podgrodziu zacz?li wznosi? swe domy rzemie?lnicy i kupcy. W ten spos?b powsta?o miasto Pozna?, kt?re z czasem przekroczy?o lewy brzeg Warty i tu si? najbujniej rozbudowa?o.
A podanie o za?o?eniu miasta trzech braci znalaz?o p??niej sw?j wyraz na jednej z wie?yczek ratusza pozna?skiego, gdzie widniej? trzy dostojne g?owy nakryte wsp?lnym ko?pakiem.

O CZYM SZUMI?
ROGALI?SKIE D?BY

Kiedy Lech, Czech i Ru? nacieszyli si? ju? do woli spotkaniem i opowiedzieli sobie wszystkie przygody, kt?re przydarzy?y im si? od czasu rozstania, postanowili uda? si? wsp?lnie na dalsze ?owy. Pod??yli wzd?u? Warty na po?udnie, gdzie wedle-wie?ci miejscowych kmieci rozci?ga?a si? puszcza rozleg?a i zwierza wszelakiego huk by? nieprzebrany.
Min?wszy rzeczk? Kopi?, kt?ra od wschodu wpada?a do Warty, wjechali w ogromn? d?brow?, tak g?st?, ?e trzeba by?o nieraz toporem torowa? drog? dla jezdnych i woz?w. Pod roz?o?ystymi konarami d?b?w odwiecznych, buk?w i grab?w p??mrok panowa? i cisza jakby w ?wi?tym chramie.
Naraz za?omota?y ?amane ga??zie, zadudni?a g?ucho ziemia mchami zielonymi ustrojona i z puszcza?skiego ost?pu wypad?o wielkie stado ?osi. Na czele pomyka? byk ogromny, z?o?ywszy na barku pot??ne rogi, szerokie jak ?opaty. Zajazgota?y psy, j?kn??y ci?ciwy ?uk?w, zafurkota?y strza?y i ca?a puszcza rozbrzmia?a naraz wrzaw? my?liwsk?.
Hej, ?owy, ?owy wspania?e! Puszcza?skie gody dzielnych woj?w s?owia?skich!
Trzej bracia kneziowie wysforowali si? naprz?d.
— Ale rogal! Niechybnie pi?tnastolatek! — zakrzykn?? z uznaniem Lech.
Takiegom jeszcze w ?yciu swym nie widzia? — dorzuci? Ru?, pomykaj?c cwa?em za zwierzyn?.
Co chwila jaki? rogacz lub kl?pa ugodzone ?miertelnie strza?? wspina?y si? d?ba i wali?y z ?a?osnym j?kiem na le?ne poszycie. Reszta stada z rogaczem-przyw?dc? pomyka?a dalej.
Naraz puszcza urwa?a si?, mrok ust?pi? s?o?cu. Wpadli na rozleg??, kolist? polan?, na ?rodku kt?rej ros?a niewielka k?pa drzew. Tu kneziowie, jako ?e na ?migle j szych jechali rumakach dopadli wreszcie rogacza. Zwierz widz?c, i? nie ujdzie pogoni wspar? si? zadem o pie? starod?bu i pochyli? ?eb uzbrojony w pot??n? koron? rog?w, gotuj?c si? do walki ?miertelnej.
Trzej knieziowie zdarli gwa?townie cugle rumak?w i trzy oszczepy wznios?y si? ku g?rze, mierz?c wprost w pochylony kark ?osia. Nagle Lech krzykn?? ku braciom:
— Sta?! Nie zabija?! Gaj to ?wi?ty!
Opad?y wzniesione prawice i trzej je?d?cy cofn?li si? z l?kiem. Za pot??nym rogaczem wygl?da?o spo?r?d d?biny kamienne oblicze pos?gu. Lech zeskoczy? z konia, zdj?? ko?pak zdobny w bia?e orle pi?ra:
— B?d? pozdrowiony, ?wiatowidzie, bo?e ojc?w naszych! — zawo?a? bij?c
potr?jne pok?ony.
Czech i Ru? poszli za jego przyk?adem:
— Chwa?a ci. ?wiatowidzie!
Nadci?gn?li z puszczy wojowie obu dru?yn, a ka?dy spojrzawszy przed siebie, czyni? to samo, co wodzowie.
— Chwa?a ci, ?wiatowidzie, bo?e ojc?w naszych! — rozlega si? raz po raz.
A pot??ny rogacz widz?c, ?e nic mu tu nie zagra?a, podni?s? wspania?y sw?j ?eb, popatrzy? uwa?nie na stoj?cych przed nim napastnik?w i d?ugim, wolnym k?usem pomkn?? ku przeciwleg?ym kra?com polany. Zielona puszcza zamkn??a si? za nim bezszelestnie.
Zebrani stali przez chwil? w milczeniu, jakby oczarowani. Pierwszy ockn?? si? z zadumy kne? Lech i post?pi? kilka krok?w naprz?d. Uroczysko otoczone by?o wok?? kr?giem wielkich polnych g?az?w. Wewn?trz tego kr?gu sta? pot??ny, stary d?b i tr?je m?odych d?bczak?w, a w?r?d nich czworogranny, rze?biony s?o? kamienny. Cztery granitowe twarze ?wiatowida, nakryte kamiennym ko?pakiem, spogl?da?y uwa?nie na wsch?d, zach?d, p??noc i po?udnie.
Wtem ze skraju puszczy, k?dy znik? rogacz pot??ny, wysz?a jaka? posta? i szybko zbli?y?a si? do kneziowego orszaku. By? to wysoki, chudy starzec, przybrany w bia?? lnian? szat? przepasan? czerwon? krajk?. Siwy w?os okry? mu g?ow? i spada? a? na ramiona, a podobnie siwa broda os?ania?a piersi. W prawej r?ce trzyma? wysok?, zakrzywion? lask?, a w lewej p?k ?wie?o zebranych zi??.
— Kto? ty, starcze? — spyta? go Lech.
— Jestem Zorian, wieszcz ?wiatowida. Dzi?ki ci, kneziu, ?e? uszanowa? ?wi?te uroczysko i nie splami? go krwi?.
— Niewiele do tego brakowa?o, gdy? ja i dwaj bracia moi, Czech i Ru?, w ostatniej dopiero chwili spostrzegli?my pos?g ?wiatowida. Ale gdzie? jest chram tw?j?
Zorian podszed? do starego d?bu, wspi?? si? na p?aski g?az le??cy u jego podn??a otworzy? w?skie drzwi wyci?te w pniu.
— Oto ca?y chram ?wiatowida i mieszkanie moje.
Lech, Czech i Ru? zajrzeli ciekawie do ?rodka. W g??bi wypr?chnia?ego d?bu znajdowa?a si? niewielka kolista izba o ?rednicy oko?o o?miu ?okci, a w niej ma?y sto sosnowy i szeroka ?awa okryta sk?r? nied?wiedzia. U g?ry, przez otw?r w dziupli s?czy?a si? smuga jesiennego s?o?ca.
— Drzewiej, za ?ycia rodzica mego — prawi? starzec — wko?o ?wiatowida r?s? cztery ogromne d?by, a w nich by?y cztery takie oto ?wietlice dla kap?an?w. Ale pewnego lecia rozgniewany na ludzi b?g Pochwist zes?a? na ziemi? burz? wielk? i wicher straszliwy w kszta?cie ogromnej tr?by. Pad?y w?wczas na ziemi? trzy najstarsze, wypr?chniale ju? d?by, a na ich miejsce rodzic m?j zasadzi? trzy nowe latoro?le. Pami?tam dobrze te czasy, bom pomaga? mu jako ma?y otrok przy sadzeniu tych m?odych d?b?w. A potem przysz?a wielka zaraza i zosta?em sam jeden na ?wiecie. Odt?d ?yj? samotnie w tym d?bie i jak rodzic m?j s?u?? ?wiatowidowi.
— Wi?c sam tu mieszkasz, Zorianie, w tej puszczy ogromnej?
— Sam jeden, kneziu, jeno o p?? mili st?d, nad rozlewiskami Warty, znajduje si? siedliszcze bobrownik?w twoich, kt?rzy mi czasem ryby przynosz?.
— Powiedz mi jeszcze, Zorianie, czy cz?sto widujesz tego ogromnego rogala kt?ry dzi? schroni? si? tutaj pod opiek? ?wiatowida?
Starzec u?miechn?? si? pogodnie.
— Trzy lecia temu, w czasie lutej zimy, uratowa?em go p?on?c? ?agwi? od zgrai
wilk?w, kt?re go tu wedle d?bu osaczy?y. Od tej pory zagl?da cz?sto na uroczysko, a bobrownicy, kt?rzy go widuj? nad brzegiem Warty u wodopoju, zw? go nie inaczej, jeno rogalem ?wiatowida.
Zaduma? si? Lech przez chwil? nad s?owami starca, a pog?adziwszy sumiastego
w?sa, zwr?ci? si? do jednego z m?odszych woj?w, kt?rzy stali w pobok niego:
— ?ciborze, druhu m?j luby! Prosi?e? mnie kilkakro? o dziedzin? dla rodu swego. Nadaj? wi?c tobie i potomkom twoim ca?? t? rozleg?? puszcz? a? po brzegi Warty. Wybierz sobie z dru?yny mojej dziesi?ciu woj?w, a z w?o?ci moich otrzymasz dwudziestu niewolnych i wszystko, co potrzebne do zagospodarowania si?. A na pami?tk? ?ow?w dzisiejszych i spotkanego tu rogala, kt?rego strzec odt?d b?dziesz jak ?renicy oka, nazwiesz grodek sw?j Rogalinem.
— Niech ?yje kne? Lech i jego wierny druh ?cibor!—wykrzykn?li ch?rem wojowie.
A ?cibor kl?kn?? przed kneziem i wyci?gn?wszy miecz przed siebie ozwa? si? z powag?:
— Dzi?kuj? ci, kneziu, za hojn? darowizn?. B?d? ci s?u?y? wiernie z ca?ym rodem
swoim i strzeg? tej ziemi przed wrogiem, p?ki tchu stanie w mych piersiach, a miecza w tej oto d?oni.
Lech poda? d?o? Sciborowi i u?ciskawszy go serdecznie, zwr?ci? si? nast?pnie do starca:
— A tobie, Zorianie, oddaj? ca?? t? polan?, na kt?rej wpodle d?bu ka?? jeszcze tej jesieni zbudowa? gontyn?, by? m?g? w niej godnie s?u?y? ?wiatowidowi i nowym mieszka?com tej puszczy.
Starzec pochyli? si? g??boko przed m?wi?cym:
— Oby B?g odp?aci? ci, kneziu, za hojno?? twego serca.
Tu zamilk?, a wst?piwszy do wn?trza d?bu, wr?ci? po chwili z omsza?ym g?siorem w d?oni.
— Oto jest, kneziowie, mi?d sycony z barci, kt?ra mie?ci si? na tym d?bie ponad ?wietlic? moj?. Nie pogardzicie nim, bo sk?adam go co dnia na obiat? ?wiatowidowi.
To rzek?szy nape?ni? gliniany kubek z?ocistym napojeni, a uroniwszy ze? krztyn?
przed pos?giem bo?yszcza i u st?p trzech m?odych d?b?w, wzni?s? d?o? ku g?rze:
— Za zdrowie knezia Lecha, dziedzica tej ziemi, i braci jego, Czecha i Rusa! Niech wielki ?wiatowid strze?e was od nieszcz???, a ludowi ca?emu ze?le wieczny pok?j i zgod?. ?yjcie d?ugo i szcz??liwie jako te oto trzy m?ode d?by, kt?re odt?d zwa? b?d? co dnia imieniem waszym.
— Hura! — krzykn?li wojowie wyrzucaj?c z uciechy ko?paki swe w g?r?. Hura!
Niech ?yj? kneziowie nasi jako te trzy d?by ?wiatowida!
Wychyliwszy kubek do dna, Zorian nape?ni? go ponownie miodem i wr?czy?
Lechowi. Ten wzni?s? w g?r? glinian? czar?:
— Za szcz??cie i pok?j tej ziemi i jej ludu!
— Hura! Hura! Hura!... — krzykn?li po trzykro? wojowie.
I tak gliniana czara z Zorianowym miodem obieg?a w?r?d radosnej wrzawy trzech braci knezi?w i wszystkich woj?w.
S?o?ce chyli?o si? ju? ku zachodowi, gdy obie dru?yny, za?adowawszy na wo?? upolowan? zwierzyn?, zawr?ci?y ku Gniezdnu. Stary Zorian ?egna? ich podniesie?: ku g?rze lask?, p?ki nie skryli si? w d?browie.
Nim pierwsze ?niegi okry?y ziemi?, na polanie le?nej obok ?wi?tych d?b?w ?wiatowida s&?a ju? strzelista gontyna, a z g??bi d?browy dochodzi? huk krzemiennych m?ot?w i siekier. To dru?yna i poddani ?cibora ko?czyli pospiesznie obronny grodek.
Od owych czas?w min??o sto lat z ok?adem i prochy kneziowskie Lecha, Czecha Rusa spoczywa?y ju? od dawna w urnach na mogilnych ?alnikach. Nie sta?o te? wieszczka ?wiatowidowego, Zoriana, a stary d?b z pasiek?, w kt?rym mia? on niegdy? swoj? ?wietlic?, run?? pod naporem wichr?w jesiennych.
Nad kamiennym ?wiatowidem wznosi?y si? ju? tylko trzy d?by a w gontynie zbudowanej przez Lecha nie by?o ju? ?adnego kap?ana, bo w?r?d mieszka?c?w Rogalina kr??y?y g?uche wie?ci, i? kne? Mieszko porzuci? dawnych bog?w i przyj?? now? wiar?.
Pewnego ranka, dnia 7 marca, do rogali?skiego dziedzica, kt?ry jako i jego pradziad zwa? si? ?cibor, przybyli specjalni wys?annicy z Gniezdna. Rycerz ?cibor zwo?a? natychmiast wszystkich mieszka?c?w Rogalina i obwie?ci? im, i? z rozkazu knezia Mieszka maj? dzi? zniszczy? pos?g ?wiatowida. Milcz?cy t?um uda? si? na ?r?dle?n? polan?. Przyby?y z Gniezdna kap?an chrze?cija?ski po?wi?ci? dawn? gontyn? poga?sk? i rozkaza? przybi? na jej szczycie d?bowy krzy?, znak nowej wiary Potem obalono kamienny pos?g ?wiatowida, a dwudziestu ch?op?w, wzi?wszy go na ?erdzie, nios?o w kierunku pobliskiego bagna. Pod??aj?cy za nimi t?um zawodzi? ?a?obn? pie??:
?mier? si? wije po p?otu, szukaj?c ch?opotu...
Za chwil? rozleg? si? ?a?o?liwy okrzyk:
— O, o, o! — i kamienny s?up przepad? w trz?sawisku.
Nowy kap?an rozkaza? te? ?ci?? d?by ?wiatowida, ale rycerz ?cibor i lud ca?y oparli si? temu wyja?niaj?c pos?a?com, i? drzewa te nosz? imiona Lecha, Czecha i Rusa, za?o?ycieli pa?stw s?owia?skich. Imiona te ocali?y ?ywot trzech d?b?w. Mog?y wi?c one nadal szumie? ponad chrze?cija?skim ko?cio?em jako dawniej nad poga?sk? gontyn?.
Mija?y wieki, przez Ziemi? Wielkopolsk? los i historia przetacza?y dol? i niedol? lata pokoju i wojny. I szumia?y d?by rogali?skie chwa?? Boles?awa Chrobrego, gdy przyjmowa? w Poznaniu i Gnie?nie cesarza Ottona III, zagrzewa?y do boju hufce Boles?awa Krzywoustego spiesz?cego na Pomorc?w, szumia?y hymn bojowy rycerstwu wielkopolskiemu za czas?w ?okietka, gdy zagony krzy?ackie dociera?y a? pod Zamy?l, i p?aka?y szumem li?ci wraz z ca?ym narodem, gdy zmar? ostatni Piast?w, „kr?l ch?opk?w".
By?y potem d?by rogali?skie ?wiadkami wiktorii grunwaldzkiej i wiekopomnej czynu Unii Lubelskiej. I ?ali?y si? nad niedol? ludu wielkopolskiego, gdy Szwedszi, niby potop, zalali kraj ca?y, i rozbrzmiewa?y pochwa?? ?o?nierzy Czarneckiego, kt?rzy w tych w?a?nie okolicach odpoczywali po wyprawie du?skiej.
Jeszcze raz rozbrzmiewa?y d?by triumfem or??a polskiego i szumem skrzyde? husarii spod Wiednia, a potem ju? coraz cz??ciej musia?y by? ?wiadkami kl?sk i ?a?oby, by wreszcie na d?ugo sta? si? jedynie pomnikiem chwa?y na grobie wolno?ci.
Rogalin w ci?gu tych wiek?w wielokrotnie zmienia? swych dziedzic?w, a? w ko?cu u schy?ku rzeczypospolitej szlacheckiej sta? si? w?asno?ci? mo?nego rodu Raczy?skich. W?wczas stare d?by Lech, Czech i Ru? znalaz?y si? w obr?bie parku pa?acowego pod troskliw? opiek? ogrodnik?w. Tytaj dotrwa?y do czas?w Wiosny Lud?w i by?y niemymi obserwatorami bohaterskiej walki powsta?c?w wielkopolskich broni?cych Rogalina. Tutaj wreszcie doczeka?y si? wyzwolenia w 1918 roku, gdy lud wielkopolski porwa? za bro? i przep?dzi? precz zaborc?w.
W czasie ostatniej okupacji wojennej pa?ac rogali?ski sta? si? siedzib? Hitlerjugend.
Obecnie w pa?acu rogali?skim jest muzeum kultury polskiej, a prastare d?by nale?? do ?ywych pomnik?w tysi?clecia pa?stwa polskiego.
Znaj? wi?c d?by rogali?skie ca?e dzieje narodu swego i jego tysi?cletni? ba?? ludow?, a kto by chcia? j? ?yw? us?ysze?, niech spocznie w pogodn? noc ?wi?toja?sk? u st?p Lecha, Czecha i Rusa i ws?ucha si? pilnie w szum ich konar?w i li?ci.

O PIA?CIE ORACZU
I CUDOWNYCH W?DROWCACH

By? skwarny, lipcowy dzie?. Na drodze wiod?cej do gniezdnie?skiego grodu ruch panowa? niezwyk?y. Gromadki woj?w przybranych w lekkie, od?wi?tne stroje, na pi?knych, ognistych rumakach raz po raz wje?d?a?y na most zwodzony. Dudni?y podkowy ko?skie i rozlega?y si? weso?e pozdrowienia. Czasami za pocztami woj?w pomyka?y strojne kolasy z niewiastami i s?u?b?.
By?o wielkie ?wi?to, bo oto ksi??? Popiel, prawnuk Lecha, za?o?yciela Gniezdna, obchodzi? uroczy?cie postrzy?yny swego syna, kt?remu nadano imi? rodzica: Popiel. Niebawem ca?y gr?d ksi???cy rozbrzmiewa? weso?ym gwarem ucztuj?cych i ?piewem przy wt?rze koz?a i klaskaniu w d?onie.
S?o?ce tymczasem min??o ju? po?udnie i skwar by? nie do zniesienia, gdy na go?ci?cu gnie?nie?skim ukaza?o si? dw?ch pieszych w?drowc?w. Mieli na g?owach s?omiane kapelusze o szerokich kryzach, bia?e p??cienne p?aszcze spi?te na lewym ramieniu i d?ugie zakrzywione laski w d?oniach. Na stopach zamiast sk?rzni widnia?y lipowe sanda?y wi?zane rzemieniem. Musieli by? ju? mocno zm?czeni, bo z trudem pi?li si? na wzg?rze zamkowe i raz po raz ocierali po?? p?aszcza pot z czo?a. Gdy stan?li przed bram? grodu, stra? ksi???ca skrzy?owa?a halabardy zagradzaj?c im drog?.
- Oznajmijcie ksi?ciu - rzek? starszy z podr??nych - ?e jeste?my w?drowcami z dalekich stron i prosimy o go?cin?.
Jeden ze stra?y pobieg? do dworca i za chwil? wr?ci? z odpowiedzi?.
- Pan nasz, ksi??? Popiel, kaza? oznajmi?, i? obchodzi teraz uroczyste postrzy?yny syna swego i ?adnych nie proszonych na dzi? go?ci nie przyjmuje. A je?li b?dziecie si? upiera?, poleci? nam wyszczu? was psami.
- Cudzoziemcami jeste?my - odrzek? m?odszy z przybysz?w - ale znamy zwyczaje tego ludu. Dot?d nikt nam nie odm?wi? go?ciny, czyni to dopiero wasz ksi???.
- Nie szemrajcie na ksi?cia i uchod?cie co ?ywo - odpar? gro?nie dow?dca stra?y - za wysokie tu dla was progi.
Oburzeni nieludzko?ci? ksi?cia Popiel? w?drowcy zawr?cili bez s?owa i skierowali si? na podgrodzie. Spotkawszy po drodze ubog? zagrod? kmiec?, sk?onili si? gospodarzowi stoj?cemu w podle swojej pasieki.
- Z dala idziemy i strudzeni jeste?my drog?, a czelad? grodowa z rozkazu ksi?cia odp?dzi?a nas od bram miasta. Przyjmijcie nas, gospodzinie, pod dach chaty swojej.
- Go?? w dom, B?g w dom - odrzek? k?aniaj?c si? nisko gospodarz. - Wejd?cie i spocznijcie po trudach podr??y, a cokolwiek mam z jad?a w chacie swojej, podziel? si? z wami.
By?a to zagroda ubogiego, ale wolnego kmiecia, Piasta. Gospodarz by? m??em w sile wieku, o niskiej, kr?pej posturze, odziany w lnian? siermi?g?. Spod p?owych, przyci?tych wedle zwyczaju tu? nad czo?em w?os?w spogl?da?y uwa?nie, lecz pogodnie szaroniebieskie oczy.
- Spocznijcie tymczasem na ?awie w cieniu lipy - rzek? do przybysz?w - i uga?cie pragnienie, zanim niewiasta moja ni? przyrz?dzi jad?a.
Tu zaklaska? w d?onie. Z chaty wysz?a dorodna niewiasta z dzbanem glinianym i trzema takimi? kubkami. Za sp?dnic? jej kry? si? siedmioletni otrok w d?ugiej lnianej p??tniance przepasanej krajk?, z jasnymi w?osami opadaj?cymi poni?ej ramion.
- Oto niewiasta moja, Rzepka, a ten oto otrok to syn m?j, kt?remu jutro chc? wyprawi?, obyczajem przodk?w, postrzy?yny.
Nape?ni? kubki z?ocistym p?ynem i poda? w?drowcom.
- To mi?d, kt?ry sam syci?em ze swej pasieki. Za wasze zdrowie, mili go?cie.
Podr??ni wychylili kubki chwal?c smak i zapach napoju, a potem starszy z nich rzek?:
- "Cieszcie si? zaiste, i?e?my przybyli, a mo?e nasze przybycie przyniesie wam obfito?? dobra wszelakiego, a z potomstwa zaszczyt i S?aw?".
- B?g by to da? - odrzek? sk?oniwszy si? Piast, po czym j?? rozpowiada? o przygotowaniach do jutrzejszej uroczysto?ci:
- "Mam ci ja beczu?k? dobrze sfermentowanego piwa, kt?re przygotowa?em na postrzy?yny jedynego syna, jakiego mam, lecz c?? znaczy taka odrobina? Wypijcie je, je?li wola". Utuczy?em te? - ci?gn?? dalej-niewielkiego prosiaka, by go?cie moi nie wyszli g?odni z postrzy?yn. Boj? si? wszelako, czy starczy tego wszystkiego dla go?ci, bo w zwyczaju moim jest podejmowa? ka?dego, kto jeno ma dobr? wol? i serce ochotne przyj?? do mnie.
Gdy w?drowcy weszli do chaty, starszy z nich rzeki:
- Pok?j niech b?dzie domowi temu i niechaj wszelka ?aska boska sp?ynie na jego mieszka?c?w. Nie troszczcie si? o jad?o. Ptakowie polni nie siej?, nie orz?, a Pan niebieski karmi je i odziewa.-Po czym spyta?: - Gdzie macie piwo dla go?ci jutrzejszych?
Piast wskaza? na niewielki anta?ek stoj?cy u progu.
- Natoczcie piwa we wszystkie naczynia pr??ne, jakie macie w domu swoim.
Dziwi? si? niepomiernie Piast i ?ona jego, Rzepka, bo oto nape?niono piwem wszystkie dzbany gliniane, jakie by?y w chacie i dwana?cie wielkich st?gwi kamiennych, a beczu?ka by?a pe?na i nic z niej piwa nie uby?o.
Jeszcze wi?kszy dziw ogarn?? ich, gdy zabili p??roczne prosi? bo oto rzecz nie do wiary: mi?siwo ros?o im wprost w d?oniach i wype?niono nim dziesi?? naczy?, zwanych po s?owie?sku cebrami.
Piast wzni?s? d?onie i oczy ku niebu:
- ?wiatowidzie, kt?ry w?adasz gromami na niebie, i ty, Lelum-Polelum stoj?cy na G?rze Lechickiej, sp?jrzcie na cud, kt?ry si? dzieje w ubogiej chacie Piastowej. Oto mam tyle jad?a i napoju ?e m?g?bym ugo?ci? ca?y dw?r ksi?cia mojego.
Przybysze u?miechn?li si? dobrodusznie.
- To nagroda za go?cinno?? twoj?, Pia?cie-oraczu. A jako dobrem za z?e p?aci? nale?y, radzimy ci, by? zaprosi? na jutrzejsz? uroczysto?? ksi?cia Popiel?, kt?ry odp?dzi? nas dzisiaj od bram grodu swojego.
Ucieszy? si? ogromnie Piast na te s?owa, bo by?y to jego najtajniejsze my?li, skryte w g??binie serca, kt?rych jednak dla wielkiego ub?stwa swego nie ?mia? nawet wypowiedzie?.
"Po c?? zwleka?? Za rad? wi?c i zach?t? go?ci pan, ich ksi??? i jego wszyscy wsp??biesiadnicy zaproszeni zostali przez kmiotka Piasta, a ksi??? zaproszony, wcale nie uwa?a? sobie za ujm? zaj?? do swojego wie?niaka. Jeszcze bowiem ksi?stwo polskie nie by?o tak wielkie, ani te? ksi??? kraju nie wynosi? si? jeszcze tak? pych? i dum?, i nie wyst?powa? tak okazale, otoczony tak licznym orszakiem wasali. .Skoro wi?c urz?dzono zwyczajow? uczt? i pod dostatkiem przyrz?dzono wszystkiego, go?cie owi postrzygli ch?opca i nadali mu imi? Siemowita - na wr??b? przysz?ych los?w".
A nieznani w?drowcy, po?egnawszy po uczcie wszystkich biesiadnik?w, b?ogos?awili raz jeszcze Piastowej zagrodzie i pod??yli w dalsz? podr??. Sk?d przybyli i dok?d si? udali? - tego nie dowiedzia? si? nikt ani w?wczas, ani p??niej.
Tylko go?ciom Piastowym, kt?rzy spogl?dali za odchodz?cymi, zda?o si?, ?e wok?? g??w w?drowc?w b?yszcza?y z?ociste aureole, a u ramion wyros?y im wielkie bia?e skrzyd?a. By?y to jednak zapewne szerokie kryzy s?omianych kapeluszy i bia?e po?y p??ciennych p?aszczy powiewaj?ce na wietrze.
Dziwili si? wszyscy zaproszeni, a w?r?d nich i sam ksi??? Popiel, sk?d u ubogiego kmiecia Piasta taka obfito?? jad?a i napoju? Bo chocia? ucztuj?cych by?a pe?na ?wietlica i pe?en dziedziniec przed chat?, to jednak nikomu nie zabrak?o ni chleba, ni mi?siwa, ani te? piwa czy miodu.
Dzi?kowali wi?c ubogiemu oraczowi za go?cinno?? i wr??yli wielk? przysz?o?ci postrzy?onemu Siemowitowi.

O POPIELU,
KT?REGO MYSZY ZJAD?Y

Min??o zaledwie lat kilka od pami?tnych postrzy?yn u knezia Popiel? i w ubogiej zagrodzie Piasta. Popiel coraz gorzej czu? si? w Gniezdnie, wi?c pod pozorem, i? gr?d ten jest ma?o obronny na wypadek wojny, postanowi? przenie?? stolic? kraju w miejsce bardziej bezpieczne.
Wyb?r pad? na Kruszwic? nad jezioram Gop?em, otoczon? wok?? nieprzebytymi borami, moczarami i sieci? drobnych jezior. By?o to istotnie miejsce nie do zdobycia dla wrog?w. Na rozkaz kneziowy tysi?ce bra?c?w wojennych i ch?op?w niewolnych zacz??o trzebi? nadgopla?sk? puszcz?. Wali?y si? z hukiem na ziemi? pot??ne, rosochate d?by, smuk?e buki i strzeliste sosny koronami swymi si?gaj?ce niebios. Pod toporami cie?li, ?ci?gni?tych tu z ca?ego kraju, r?s? szybko nad brzegiem jeziora wspania?y gr?d. Kilka stai od brzegu wynurza? si? z w?d gopla?skich niewielki ostr?w. Popiel rozkaza? umocni? go pot??nymi g?azami i na tej kamiennej wyspie zbudowa? sto?b obronny, a tak wynios?y, i? przy zachodzie s?o?ca cie? jego ponury nakrywa? nieomal ca?? szeroko?? jeziora. Sto?b mia? broni? Kruszwic? od strony Gop?a.
Gdy nowa stolica Polan by?a ju? prawie gotowa, Popiel zarz?dzi? przygotowania do wielkiej uczty, na kt?r? sprosi? braci swoich przyrodnich i najdzielniejszych woj?w. Nagle jednak zachorza?. Nie pomog?y leki ani zamawianie choroby, ani okadzanie cudownymi zio?ami, i kiedy zaproszeni na uczt? bracia przybyli do Kurszwicy, zastali knezia ju? na marach.
A mia? ci Popiel tych braci swoich przyrodnich a?e dwudziestu. Imiona ich by?y: Boles?aw, Kazimierz, W?adys?aw, Wracis?aw, Odo, Barnim, Przybys?aw, Przemys?aw, Spicygniew, Spicymierz, Jaksa, Siemian, Siemowit, Ziemomys?, Bogda?, Zbigniew, Sobies?aw, Wyszymir, Cieszymir i Wis?aw.
Skoro cia?o zmar?ego sp?on??o na stosie, a popio?y zebrano do urn i ?alnic i uroczy?cie pogrzebano, zgromadzili si? bracia na wiec i zgodnie powo?ali na stolec knieziowski syna Popielowego, kt?ry nosi? to samo imi?, co i jego rodzic. ?e jednak wybrany Popiel II by? jeszcze otrokiem, wi?c stryjowie postanowili mu pomaga? w rz?dzeniu krajem do czasu, a? osi?gnie wiek m?ski.
Ali? m?ody Popiel, zaledwie uko?czy? czterna?cie lat ?ycia, ju? pozna? smak w?adzy kneziowskiej i odprawiwszy stryjc?w swoich zacz?? samow?adnie rz?dzi? krajem Polan. Wkr?tce te? zas?yn?? swym hulaszczym ?yciem. Do ta?ca i zabawy by? zawsze pierwszy, do obrony kraju ostatni. Jeszcze mu te? dwadzie?cia leci nie min??o, a ju? twarz mia? szkaradn?, a g?ow? i brod? rzadkimi tylko w?osami pokryt?. Nazwano go te? pogardliwie Chostkiem czyli nierz?dnikiem, rozpustnikiem.
Napominali stryjowie synowca swego, a gdy to nie pomaga?o, uradzili, by go o?eni?.
- Jak si? o?eni, to si? odmieni - mawiali mi?dzy sob?.
I wyswatali mu ksi??niczk? niemieck?, urodziw?, ale znan? ze sk?pstwa.
- ?e sk?pa, to nic nie szkodzi - prawi? Spicymierz - ukr?ci rozrzutno?? m?odzie?ca i nauczy go oszcz?dno?ci.
Kne? Popiel istotnie si? po ?lubie odmieni?, ale na gorsze. Oszcz?dno?? ma??onki zbudzi?a w nim chciwo??, a ta z kolei sta?a si? g??wn? przyczyn? ucisku ludu wiejskiego. Wszelkie daniny, zar?wno od wolnych kmieci, jak i niewolnych ch?op?w, wzros?y w dw?jnas?b i by?y ?ci?gane bezwzgl?dnie i okrutnie. A za to dw?r kneziowski zacz?? ja?nie? coraz to wi?kszym blaskiem dostoje?stwa i przepychu. A Popiel ze swoj? po?owic? bawili si? coraz weselej i coraz kosztqwniej.
Lud nie tylko w okolicach Gop?a, ale w ca?ym kraju zacz?? g?o?no sarka?, a stryjcowie Popiel? znowu udzielili mu nagany gro??c, i? usun? go ze stolca kneziowskiego, je?li si? nie poprawi.
Z?yma? si? Popiel na te upomnienia i odgra?a? si?, ?e wy?le swych dworzan i ka?e swych stryjc?w zamkn?? w sto?bie gopla?skim jako zdrajc?w. Ale chytra kne?na uspokoi?a krewkiego Popiel?:
- Z?y to by?by spos?b i nieszcz??cie m?g?by sprowadzi? na nasze g?owy.
- Jakie? nieszcz??cie? - odpar? chmurnie kne?.
- A to, ?e wszystkich stryjc?w nie uda ci si? pochwyci?, ?e ci, kt?rzy umkn?j podnios? jawny bunt przeciw prawowitej w?adzy, ?e wreszcie ca?a, sprawa nabierze wielkiego rozg?osu.
- C?? wi?c radzisz?
- Skoro nie mo?na by? wilkiem, trzeba jagni?cia sk?r? wdzia? na siebie. Znam lepszy spos?b pozbycia si? stryjc?w, spos?b, kt?ry nasi grabiowie nieraz ju? z po?ytkiem wypr?bowali.
Popiel, kt?ry przez ca?y czas rozmowy odmierza? komnat? gwa?townymi krokami, zatrzyma? si? nagle przed sw? po?owic?.
- C?? to za spos?b, kne?no? M?w, ale ?ywo, bo czas nagli!
- Wy?lijcie go?c?w, kneziu, do wszystkich stryjc?w swoicn, i wezwijcie ich, aby przybyli, bo jeste?cie bardzo chorzy i-chcecie przed ?mierci? przekaza? w?adz? kneziowsk? najgodniejszemu z nich. R?cz?,, ?e wszyscy b?d? i to bardzo szybko.
- Hm, rada zaiste dobra. G?ow? daj?, ?e wszyscy przyjad? jak jeden m??, bo ka?dy z nich ma si? za najgodniejszego. Ale co dalej?
- Dalej? - kne?na u?miechn??a si? z?ym, jadowitym u?miechem. - Reszt?, m?j ma??onku, pozostaw ju? mnie i beczu?ce burgunda, kt?r? mi ojcowie przys?ali z Nadrenii.
- Wybornie, doskonale! -klasn?? w d?onie Popiel - to spos?b o wiele lepszy od p?t i ciemnicy. Id? wys?a? go?c?w, a potem k?ad? si? do ?o?a i b?d? kona?.
Tu porwa? go gwa?towny, z?y ?miech, ?e a? wyp?owia?e oczy ?zami mu zasz?y i pocz?? si? krztusi?.
- Wybornie, doskonale! Moja luba ma??onko! Je?li nam si? uda, to wszystkie ziemie stryjcom, jako zdrajcom, odbior?, a skro? twoj? przyozdobi? kr?lewsk? koron?.
Nim s?o?ce dwukrotnie obieg?o ziemi?, ju? stryjowie wszyscy co do jednego byli w Kruszwicy. Popiel le?a? na ?o?u? oczy mia? zamkni?te, a poniewa? lica jego zniszczone rozpust?, by?y od dawna blade i zwi?d?e, a prawie bezw?osa czaszka bardziej kolano ni? g?ow? przypomina?a, wi?c te? robi? wra?enie trupa.
Wesz?a kne?na w czarnej sukni, zap?akana, i zbli?ywszy si? do ?o?a, po?o?y?a d?o? na czole Popiel?.
- Ocknij si?, m??u m?j luby, i zm?? ci??k? niemoc swoj?. Oto stryjcowie wielmo?ni przybyli na wezwanie i chc? si? z tob? po?egna?.
Popiel podni?s? ci??ko powieki i nim s?owo przem?wi?, d?ugo i badawczo patrza?
na zebranych. Wreszcie otworzy? ust, a s?owa jego pada?y wolno i z trudem.
- Witajcie, przezacni stryjowie, bratowie rodzica mego - zacz?? z?amanym g?osem. - Kr?tko i ?le ?y?em i nie s?ucha?em waszych rad chwalebnych, a oto przychodzi mi nagle ?egna? si? z wami na zawsze. Jutro ju? przed gromow?adnym ?wiatowidem, bogiem naszym, b?d? zdawa? rachunek z przewinie? swoich, wi?c dzisiaj jeszcze chcia?em prosi? was wszystkich, szlachetni stryjcowie, by?cie mi odpu?cili winy moje, ci??kie winy...
Tu zakrztusi? si?, zakaszla? i przez chwil? g??boko oddycha?.
- Jutro ju? mnie nie b?dzie - ci?gn?? dalej z trudem - wi?c dzi? jeszcze musz? zako?czy? wszystkie swoje ziemskie sprawy. Kraju zostawi? bez w?adzy nie mo?na, wi?c wybierzcie spo?r?d siebie, czcigodni stryjcowie, najgodniejszego, najm??niejszego i najrozumniejszego, i jemu rz?dy kraju Polan powierzcie. Mnie ju? czas.
Tu opad? nagle na wezg?owie, zamkn?? oczy i dysza? ci??ko a g??boko, po czym powiedzia?, ?e chce pi?. Kne?na poda?a mu kosztowny kielich nape?niony winem, a chory uni?s? si? ci??ko i trzymaj?c go w dr??cej d?oni, tak ko?czy? swe przem?wienie:
- Mam jeszcze tylko jedn? pro?b? do was, przezacni bratowie rodzica mego. Oto na znak, ?e?cie mi wszystko przebaczyli, za pomy?lno?? kraju naszego i za lekkie moje skonanie, napijcie si? ze mn? po raz ostatni.
Kne?na wnios?a na srebrnej tacy dwadzie?cia puchar?w, a stryjcowie unie?li je w g?r?.
- Nie za lekkie skonanie, ale za zdrowie wasze, kneziu Popiciu! - odkrzykn?li gromko, wychylaj?c kielichy do dna.
Popiel r?wnie?, dotkn?? wargami pucharu, lecz skrzywi? si? nagle, jakby go chwyci?y ostatnie b?le, i odstawi? wino na ?aw?.
Tymczasem stryjcowie kneziowi nagle pobledli ?miertelnie i jeden za drugim, niby d?by podci?te toporem, pocz?li wali? si? na ziemi?.
- Zdrada, trucizna! - krzykn?li najm?odsi ze stryjc?w, Cieszymir i Wis?aw, i rzucili si? do drzwi. Ale w nich ukaza?a si? gromada pacho?k?w, kt?rzy obalili obu stryjc?w na ziemi? i przygnietli im kolanami krtanie. A Popiel zerwa? si? nagle z ?o?a jak najzdrowszy i dobywszy kr?tkiego miecza zacz?? ur?ga? konaj?cym starcom, ?miej?c si? szata?sko:
- Ha, stryjcowie przekl?ci!... Przyjechali?cie tu, by mnie zamordowa? i tron kneziowski zagarn??! Ale pot??ny ?wiatowid, kt?ry si? kneziem opiekuje, pokara? was gromem swoim. Gi?cie wi?c zdrajcy, i niechaj ni ogie?, ni ziemia nie przyjm? zw?ok waszych!
Tu zwr?ci? si? do s?ug i hajduk?w:
- Kto zdrad? knuj? na knezia swego, nie ma prawa do stosu i pogrzebu wedle obyczaju przodk?w naszych. Wyrzu?cie wi?c te trupy do Gop?a, niechaj ryby i raki tucz? si? nimi jako ?cierwem.
Porwali dworacy za nogi jeszcze ciep?e zw?oki stryjc?w kneziowskich i t?uk?c ich martwymi czaszkami po wysokich progach, powlekli w stron? jeziora.
Za chwil? Popiel i ?ona jego zostali sami.
- Prawdziwie po mistrzowsku przygotowa?a? to wszystko, moja luba ma??onko - zagadn?? Popiel - zaiste warta jeste?, by na twym czole spocz??a korona kr?lewska. I b?dziesz j? mia?a - doda? z u?miechem, obejmuj?c j? ramieniem. - Teraz ca?a ziemia stryjc?w do nas nale?y, nikt nam ju? nie b?dzie patrza? na r?ce. Starczy na koron?...
Nagle ciemne chmury przys?oni?y okna grodowe i zygzak b?yskawicy rozci?? niebo na dwoje, a potem grom straszliwy wstrz?sn?? ca?ym dworem. Kne?na zblad?a i mocniej przycisn??a si? do m??a, lecz ten roze?mia? si? beztrosko:
- Nic si? nie b?j, luba ?ono, to gromow?adny ?wiatowid rozpocz?? ju? s?d sw?j nad zdradliwymi stryjcami.
Potem klasn?? w d?onie i nakaza? giermkowi wnie?? ?wiat?o i wieczerz?.
Burza, kt?ra rozszala?a si? tego wieczoru nad Kruszwic?, trwa?a przez trzy dni i
trzy noce. Pioruny jeden po drugim bi?y w pobli?e Gop?a, a noc? woko?o zaja?nia?y ?uny po?ar?w. Nad jeziorem wy? i zawodzi? wicher straszliwy, jakby nim sam b?g wiatr?w, Pochwist, kierowa?. Wyrywa? z korzeniami brzozy i topole nadbrze?ne, rozwala? chaty kmiece, a na samym Gople wzbija? tak pot??ne ba?wany, i? zdawa?o
si?, ?e obali? chce sto?b kneziowski.
Strach ogromny pad? na ca?? okolic?, a we dworze Popielowym wszyscy snuli si? bladzi i przera?eni. Gdy wi?c dnia czwartego rankiem wyjrza?o s?o?ce zza chmur, ludzie odetchn?li z ulga i pocz?li ogl?da? swe straty.
W?a?nie i kne? Popiel z ma??onk? obchodzi? wok?? dw?r sw?j i szacowali zniszczenia spowodowane przez burz?, gdy uwag? ich przyku? niezwyk?y widok: oto wzd?u? Gop?a poprzez pola i ??ki posuwa?a si? szybko jaka? szarobura, ruchliwa masa. Jako gdy czarna chmura gradowa przys?oni nagle s?o?ce i cie? jej mroczny mknie tu?, tu? po ziemi, tak bieg?a b?yskawicznie owa ciemna plama. Jeszcze Popiel nie zd??y? si? zorientowa?, co to w?a?ciwie jest, gdy przyziemna chmura dopad?a z piskiem Kruszwicy.
- Myszy! - wrzasn??a nagle przera?ona kne?na.
Popiel roze?mia? si? beztrosko, ale za chwil? strach okrutny wykrzywi? mu oblicze. Ca?y dziedziniec zamkowy pokrywa?a ju? piszcz?ca masa szaroburych stworzonek, ruchliwa i zwarta jak szara?cza.
- Stra? i giermkowie, bywaj tu! - krzykn?? na pacho?k?w po czym dobywszy miecza cofa? si? ku dworcowi, zas?aniaj?c sob? kne?n?. Nadbieg?a w pomoc stra?, pacho?kowie i rycerze, z czym kto mia?: z mieczami, oszczepami, dr?gami. Tysi?ce plugastwa gin??o od uderze?, lecz nowe dziesi?tki tysi?cy przybywa?y znad jeziora. Wok?? walcz?cych utworzy? si? wa? pobitych myszy. Kto z pacho?k?w potkn?? si? i pad? na ziemi?, wnet ruchliwa masa pokrywa?a go, i tylko wrzask ?ywcem po?eranego miesza? si? z mysim piskiem.
- ?mier? idzie! - krzykn??a przera?ona kne?na.
Popiel czu?, jak mu dreszcz grozy przebiega DO sk?rze. Dopadli wreszcie zamku.
- Zamyka? d?wierza! - krzykn?? Popiel i wyjrza? przez okno.
Zobaczy?, jak szarobure, piskliwe mrowie obieg?o ruchomym wa?em ca?y dworzec i gryz?o w?ciekle wszystkie, podwoje. Niekt?re po d?bowych bierwionach wspina?y si? ju? ku g?rze, ku oknom. S?ycha? by?o jedynie chrobot dartego z?bami drewna i pisk straszliwy, kt?ry mrozi? krew w ?y?ach.
- To kara Bo?a za potrutych stryjc?w - szeptali przera?eni dworzanie.
- To z ich niepogrzebanych cia? wyl?g?o si? to plugastwo - dodawali inni.
- ?mier? idzie! ?mier? idzie! - powtarza? Popiel.
Kne?na pierwsza opami?ta?a si?.
- Nie ma chwili czasu do stracenia, myszy wkr?tce przegryz? d?wierza! Trzeba umyka? na sto?b, tam nas nie dostan?!
- Wojowie, pacho?kowie! - wrzasn?? ochryp?ym g?osem Popiel - bra? oszczep i miecze i za mn? do ?odzi!...
Za chwil? zbiegli po stopniach do podziemi grodowych, zamykaj?c za sob? ci??k?, d?bow? pokryw?, i p?dzili przy blasku pochodni tajemnym lochem w kierunku jeziora. Myszy jeszcze tu nie by?o. Cz??na sta?y przy brzegu, wi?c po?piesznie wsiedli na nie i wkr?tce byli ju? na wynios?ej wie?y na goplanym ostrowiu.
- Tu nas przecie? nie dostan?! - mrukn?? Popiel, po czym zliczy? wszystkie swe si?y.
By?o z nim zaledwie dwudziestu woj?w i pacho?k?w, reszta umkn??a w pop?ochu
lub zosta?a po?arta przez myszy. Teraz wszyscy stali przy strzelnicach i spogl?dali z trwog? ku kneziowskiemu dworcowi. Mrowie mysie szturmowa?o w?ciekle do zamczyska, dr?c z?bami drzwi, okna i ?ciany. ???ty py? mia?kich trocin uni?s? si? wok??. Za chwil? drzwi dworcowe pad?y pod naporem bestii i ogromna szarobura fala wla?a si? do wn?trza zamczyska.
- Moje per?y i klejnoty! Moje z?otog?owia! - j?cza?a kne?na przy jednej ze strzelnic.
Ale oto strach okropny zamrozi? jej na ustach ostatnie s?owa: piskliwa masa wyla?a si? z dworca i gna?a co tchu wprost ku brzegom jeziora. Ju? p?yn??a ruchom? szar? fal? ku obronnej wie?y. Stra? kneziowska, r?bi?c oszczepami i mieczami na lewo i prawo, wycofywa?a si? na coraz wy?szy poziom wie?y. Myszy bieg?y w g?r? trop w trop za nimi, wdzieraj?c si? po schodach, drabinach i wi?zaniach belkowych. Wreszcie r?ce walcz?cych pocz??y omdlewa? od wymierzanych raz?w, a ten i ?w z dworzan widz?c, i? nie ujdzie straszliwej ?mierci w szcz?kach gryzoni, wola? skaka? ze strzelnic i wykusz?w wie?owych wprost w nurt jeziora.
Popiel i jego ma??onka, zostawszy wreszcie sami, schronili si? a? na sam szczyt wie?y, lecz i tam ich odnalaz?o piszcz?ce plugastwo. Przez chwil? wrzask okropny wzbija? si? ponad sto?bem, a potem cisza ?miertelna zapanowa?a nad Kruszwic? i ca?ym gopla?skim jeziorem.
Tak zgin?? wedle ba?niowych poda?, zanotowanych przez najstarszych naszych kronikarzy, okrutny Popiel II wraz ze sw? przewrotn? ma??onk?. P??niej uczeni sprzeczali si? przez wieki, co oznaczaj? owe myszy? Jedni twierdzili, ?e by? to mo?ny r?d Myszk?w, kt?rzy pom?cili ?mier? pomordowanych stryj?w; inni uwa?ali, i? byli to rozb?jnicy morscy, tak zwani mysingowie, czyli po polsku myszaki, kt?rzy z Ba?tyku poprzez Odr? i Note? dop?yn?li a? do Kruszwicy, a inni jeszcze inaczej. Jak by?o naprawd?, tego nikt ju? dzisiaj powiedzie? nie mo?e.
Jedno jest wszak?e pewne, i? w ka?dej ba?ni kryje si? prawda niby ziarno w leszczynowym orzechu. Kto j? chce odnale??, musi sam si? potrudzi? i rozbi? tward?
?upin?.
Gdy wie?? o okropnej ?mierci Popiel? dobieg?a do Gniezna, zebrali si? na wiec przedniejsi wojowie i na osierocony stolec po okrutnym Popiciu powo?ali ubogiego, acz wolnego kmiecia, Piasta, znanego z go?cinno?ci i zaradno?ci.
Bo kto na ma?ym umie by? dobrym gospodarzem, b?dzie nim i na wielkim. Od tego to Piasta wywodzi si? s?awny r?d kr?l?w i ksi???t polskich.

G?RA ZAMKOWA W POZNANIU

By?o to za czas?w bardzo dawnych, bo lat temu tysi?c, kiedy to Mieszko I wraz z ca?ym narodem Polan przyj?? wiar? chrze?cija?sk?. Stary gr?d Pozna?, le??cy wonczas na prawym brzegu Warty, gdzie dzi? znajduje si? Ostr?w Tumski, sta? si? wkr?tce ostoj? nowej wiary. Nie m?g? tego ?cierpie? w?adca czartowski, Lucyper, i wpad? w gniew okrutny. Postanowi? surowo a przyk?adnie ukara? mieszka?c?w grodu. Zawezwa? wi?c do swego piekielnego pa?acu pi?ciu najstarszych diab??w polskich, kt?rzy zwali si? Boruta, Rokita, Sm??ka, W?glik i Widoracki. Diabli stawili si? natychmiast przed swoim w?adc?, a ten tak do nich rzecze:
- Moi mili i bliscy sercu mojemu czarci polscy! Przez d?ugie wieki panowali?my nad ba?wochwalczym ludem Polan i dobrze nam si? tu dzia?o. Teraz kne? ich, Mieszko, przyj?? now? wiar?, a wszystkich bo?k?w poga?skich, kt?rych mieli?my pod swoj? opiek?, kaza? zburzy? lub potopi? w jeziorach i bagnach. Gr?d Pozna? wykazuje w?a?nie najwi?cej gorliwo?ci w krzewieniu nowej wiary. Nie wolno puszcza? p?azem takiego wiaro?omstwa.
- Ukarz ich, Lucyperze, jak najsurowiej - ozwali si? ch?rem diabli.
- Tak te? i uczyni?. Zadam wiaro?omnym pozna?czykom takiego bobu, ?e ruski miesi?c pami?ta? mnie b?d?.
Zazgrzyta? ze z?o?ci z?bami, a? zrobi?o si? jasno jak od b?yskawicy, a wo? siarki
uderzy?a w czartowskie nozdrza.
- Zatem - ci?gn?? dalej Lucyper - rozkazuj? wam w najbli?sz? noc, gdy ksi??yc b?dzie na nowiu, a niebo chmurne, uda? si? pod Gniezno. Jest tam pod grodem g?ra poga?ska, na kt?rej sta? ongi? pos?g bogini Nii. We?miecie to wzg?rze i wrzucicie je pod Poznaniem w koryto Warty, tak by wezbrane jej wody wyst?pi?y z brzeg?w, po??czy?y si? z rzeczk? Cybin? i zala?y ca?e miasto. Pozna?czycy pojm? w?wczas, i? jest to kl?twa porzuconych bog?w, i niechybnie powr?c? do wiary przodk?w swoich. Dow?dc? waszym mianuj? Borut?. A teraz wykona?!
- Rozkaz, Lucyperze! - odkrzykn?li ch?rem czarci i trzasn?wszy dziarsko kopytami wybiegli z piekielnego pa?acu.
Gdy noc zapad?a, pi?tka starszych czart?w pod hetma?stwem Boruty, dobrawszy sobie do pomocy ca?? hord? diabelskiego plebsu, opasa?a piekielnymi powrozami g?r? Nii pod Gnieznem i unios?a j? pod chmury. Praca by?a ci??ka, a noc ciemna i wietrzna, wi?c te? diabla czereda spoci?a si? i nam?czy?a nie lada. Wreszcie byli nad Poznaniem, w dole pob?yskiwa?a ju? poprzez chmury wst?ga Warty. Teraz nale?a?o jedynie obni?y? lot i dok?adnie ucelowa? w rzek?.
- Za?wiec? wam, by?cie mogli lepiej w cel utrafi? - rzek? Boruta i skrzesa? kopytami tak? b?yskawic?, ?e nad Poznaniem zrobi?o si? jasno jak w dzie?, a koguty na Ostrowiu Tumskim s?dz?c, i? jest to ju? ?wit, zacz??y pia? na pot?g?. Czarci, jako ?e g?os ten jest dla nich has?em do odwrotu, porzucili g?r? ponad chmurami i w pop?ochu uciekli, do piek?a. I tak oto Wzg?rze Nii - zamiast w koryto Warty - spad?o na lewy jej brzeg. Pozna? zosta? uratowany.
Nazajutrz pozna?czycy, obudziwszy si?, ogl?dali z podziwem pi?kne wzg?rze nad brzegiem Warty, uros?e przez noc w jaki? dziwny spos?b. Nie dowiedzieli si? nigdy, jaka im grozi?a kl?ska.
Na wzg?rzu tym Mieszko I rozpocz?? budow? zamku ksi???cego, kt?r? doko?czyli p??niejsi ksi???ta wielkopolscy. Spo?r?d nich najwi?cej stara? o budow? do?o?y? ksi??? Przemys?aw II i dlatego zamek nazwano p??niej zamkiem Przemy-s?awa lub Przemy?la.
GROSZ WDOWI
Za czas?w Boles?awa Chrobrego przyby? do Polski wygnany ze swej ojczyzny biskup praski, Wojciech, syn ksi?cia czeskiego, S?awnika i Strze?ys?awy.
W?adca polski przyj?? go bardzo go?cinnie, a poniewa? zmar? w?a?nie biskup gnie?nie?ski, Robert, miejsce jego, za spraw? ksi?cia Boles?awa, zaj?? biskup czeski.
Pewnej nocy biskup Wojciech mia? dziwny sen. ?ni?y mu si? dwa rz?dy postaci, w jednym ubrane w bia?e szaty, a w drugim - w purpur?. Gdy zastanawia? si?, co by te? owe postacie mog?y znaczy?, us?ysza? g?os niebieski, i? s? to orszaki ?wi?tych, do kt?rych i on wkr?tce zostanie przyj?ty. Od tego czasu biskup Wojciech nieustannie przemy?liwa?, jak by na to miano zas?u?y?.
A s?siadowa?a w?wczas Polska od p??nocnego wschodu z poga?skim ludem Prus?w, kt?rzy czcili jako b?stwa s?o?ce, ogie? oraz niekt?re zwierz?ta, ptaki i drzewa. Najwy?szego swego kap?ana nazwali Krywe.
Ot?? biskup Wojciech postanowi? nawr?ci? plemi? Prus?w na wiar? chrze?cija?sk?. Boles?aw Chrobry odradza? mu podejmowania tej-misji, nazywaj?c Prus?w, barbarzy?cami, kt?rzy nie pojm? nawet nauki jego, gdy jednak biskup sta? nieugi?cie przy swoim zamiarze, ofiarowa? mu dla obrony oddzia? najprzedniejszych rycerzy. Ale biskup na to odpowiedzia?:
- Nie godzi si?, mi?o?ciwy panie, g?osi? wiary prawdziwej przy pomocy miecza i
si?y, prawda sama winna zwyci??y?!
Ust?pi? kr?l przed m?dro?ci? bogobojnego m??a, a biskup Wojciech, wzi?wszy ze sob? brata Gaudentego oraz kilku innych pobo?nych jn???w, przekroczy? z nimi rzek? Os?, kt?ra by?a pod?wczas granic? mi?dzy krajem Lechit?w a ziemi? prusk?.
Lecz Prusowie, tak jako m?wi? ksi??? Boles?aw, nie poj?li nauki biskupa i uwa?ali, ?e na?miewa si? on z ich bog?w rodzinnych. Zacz?li wi?c prze?ladowa? biskupa i grozi? mu ?mierci?. Biskup Wojciech nie zwa?a? jednak na to i g?osi? dalej ewangeli? ?wi?t?. Tak przew?drowa? z towarzyszami swymi ca?e Prusy i przyby? a? nad morze. Tutaj, zebrawszy naoko?o siebie wielkie rzesze Prus?w, odprawia? pewnego dnia na skalistym wzg?rzu msz? ?wi?t? i modli? si? gor?co o nawr?cenie pogan. Prusowie zebrani woko?o s?dzili, i? u?ywa on czar?w na zgub? ich bog?w, a poduszczeni przez swych kap?an?w, rzucili si? na biskupa i zamordowali go. Sta?o si? to w pi?tek 23 kwietnia anno domini 997. Dla wi?kszego ur?gowiska cia?o biskupa po?wiartowali, a g?ow? odci?li i powiesili na s?siednim d?bie, gdzie pozostawa?a przez trzy dni. Ale oto orze? bia?y siad? na drzewie i strzeg? jej pilnie przed drapie?nym ptactwem. Potem zw?oki zakopali do ziemi i stra? postawili przy grobie. Towarzyszy za? biskupa, obiwszy ich i poturbowawszy, przep?dzili z kraju, gro??c im ?mierci?, gdyby o?mielili si? powr?ci?.
Gdy wie?? o m?cze?skiej ?mierci biskupa Wojciecha dotar?a do Gniezna, ksi??? Boles?aw wpad? w gniew wielki. Wys?a? pos??w do Prus?w, gro??c im wojn? straszliw?, je?li nie wydadz? cia?a m?czennika.
Prusowie widz?c, i? ksi?ciu Boles?awowi bardzo zale?y na odzyskaniu zw?ok biskupa, dali pos?om polskim odpowied? wielce pyszn? i ur?gliw?:
"Dowiadujemy si?, ?e B?g tw?j, Wojciech, kt?rego?my zabili, jest drogi twemu sercu i pragn?c posiada? jego cia?o usi?ujesz nas atakowa? zbrojnie i wypowiedzie? nam wojn?. Zbrojnie nie mo?esz pozyska? cia?a twego Boga, poniewa? jest pochowany w miejscu nieznanym i niedost?pnym dla ciebie i dla innych; natomiast je?li pragniesz je mie?, jest to sprawa nie miecza, lecz srebra. Oddamy cia?o, je?li w zamian zgodzisz si? zap?aci? tyle srebra, ile zawa?y".
Boles?aw Chrobry wys?ucha? z wielk? przykro?ci? bezczelnego o?wiadczenia pos??w pruskich, pragn?c jednak odzyska? cia?o ?wi?tego m?czennika, pow?ci?gn?? gniew sw?j i na warunki Prus?w przysta?. Wys?a? te? niezw?ocznie do pogan swych duchownych i rycerzy, przydawszy im ze skarbca ksi???cego potrzebn? ilo?? srebra. Prusowie tedy przywie?li do swej stolicy Romowy cia?o zabitego m?czennika, nasycone wonnymi olejkami. Zacz?to wa?y? zw?oki ?wi?tego.
Pos?owie polscy z?o?yli na szal? wagi wszystko przywiezione srebro, a by?o go na miar? najt??szego rycerza w zbroi. Lecz szala z cia?em ?wi?tego m?czennika ani drgn??a.
- To? to jaki? niegodziwe czary pruskie - szemrali coraz g?o?niej Polanie.
Ksi??a i rycerze polscy, kto jeno mia? co ze srebra, dok?adali na wag?, lecz nic to nie pomaga?o: szala z cia?em ?wi?tego Wojciecha spoczywa?a wci?? na ziemi, jak gdyby j? kto wmurowa?.
A w?a?nie przechodzi?a tamt?dy uboga wdowa. Ta widz?c, co si? dzieje, przystan??a i rzek?a:
- Pozw?lcie, zacni m??owie, ?e i ja z?o?? sw?j dar ubogi na wykup ?wi?tego m?czennika.
To m?wi?c wyj??a z torby ostatni sw?j srebrny grosik i z?o?y?a na wadze.
I o dziwo! Szala ze srebrem opad?a gwa?townie w d??, a cia?o m?czennika unios?o si? w g?r?. Zacz?to ku powszechnemu zdumieniu odejmowa? z szali jedn? sztuk? srebra po drugiej, ale wci?? by?o go za du?o. Wreszcie na wadze zosta? tylko jeden srebrny grosz wdowi. I w?wczas obie szale zr?wnowa?y?y si?.
Przel?kli si? Prusowie na widok tak wielkiego cudu i teraz dopiero zrozumieli, kogo zabili. Wzi?wszy wi?c, zgodnie z umow? jedynie grosz okupu za zw?oki ?wi?tego, odeszli ze wstydem.
Pos?owie Boles?awa zdj?li cia?o m?czennika z wagi i z?o?yli do wielkiej rze?bionej szkatu?y, a zabrawszy ze sob? wszystko przywiezione srebro, powr?cili do kraju. Cia?o m?czennika spocz??o najpierw w klasztorze ?w. Augustyna w Trzemesznie, a nast?pnie 20 pa?dziernika, przeniesiono je uroczy?cie do katedry w Gnie?nie. Tu zacz??y si? dzia? wkr?tce liczne cuda: ?lepi odzyskiwali wzrok, niemi-mow?, a paralitycy-w?adz? w chorych cz?onkach.
Wie?? o tych cudach rozesz?a si? szeroko po ?wiecie i dotar?a a? na dw?r cesarza niemieckiego, Ottona III, kt?ry by? w?a?nie chory. Cesarz tedy z?o?y? ?lubowanie, ?e zaraz po wyzdrowieniu odb?dzie pielgrzymk? do grobu ?wi?tego m?czennika, a gdy istotnie powr?ci? do zdrowia, wybra? si? w uroczyst? podr?? do Gniezna. Chcia? przy tym pozna? ksi?cia polskiego, Boles?awa, kt?rego imi? powtarzano ze czci? w wielu zachodnich krajach.
A by?o to w roku tysi?cznym, kiedy na ?wiecie dzia?y si? dziwne rzeczy. Najpierw nast?pi?o wielkie trz?sienie ziemi, a potem ukaza?a si? kometa. Zjawi?a si? ona na niebie w dniu 14 lutego i przera?a?a ludzi swoim widokiem. Zacz?to w?r?d gminu g?o?no m?wi? o zbli?aj?cym si? ko?cu ?wiata.
Boles?aw Chrobry, dowiedziawszy si? o podr??y cesarza do Polski, wyjecha? ku granicy na spotkanie dostojnego go?cia i razem przybyli do Poznania, sk?d boso wraz z ca?ym dworem polskim i niemieckim udali si? w pielgrzymk? do Gniezna. Ksi??? polski, chc?c uczci? nale?ycie cesarza, poleci? wys?a? ca?? drog? do Gniezna barwnym suknem, a lud okoliczny wita? serdecznie id?cych monarch?w.
Podziwia? cesarz Otton zamo?no?? kraju polskiego i pi?kn? postaw? jego rycerstwa i ludu.
Gdy przybyli do Gniezna, obaj w?adcy z?o?yli uroczysty ho?d ?wi?temu Wojciechowi, a cesarz ofiarowa? r?wnie? dzi?kczynienie i dary za odzyskane zdrowie. Otton III, chc?c okaza? obecnym, i? uznaje Boles?awa za w?adc? niezale?nego i godnego korony kr?lewskiej, zdj?? diadem cesarski ze swej skroni i w?o?y? go uroczy?cie na g?ow? w?adcy polskiego, po czym wr?czy? mu w??czni? ?w. Maurycego, jako symboliczn? bro? do walki z poga?stwem.
A potem przez wiele dni odbywa?y si? w Gnie?nie igrzyska, ?piewy, pl?sy oraz uczty wspania?e, a po ka?dej z nich Boles?aw kaza? rozdawa? z?ote i srebrne naczynia dworzanom i rycerzom cesarza Ottona. Na po?egnanie Boles?aw Chrobry odprowadzi? cesarza a? do granicy pa?stwa swego.
Biskup Wojciech sta? si? odt?d pierwszym ?wi?tym polskim i patronem Gniezna oraz gnie?nie?skiej katedry.
Tak oto spe?ni? si? sen jego o dw?ch orszakach duch?w: ?nie?nobia?ym i purpurowym. Sta? si? uczestnikiem orszaku w purpurowych szatach, czyli m?czennikiem za wiar?.

PRZEMKO I LUDGARDA

By? maj, czas na przedwieczerzu, kiedy ju? tylko zorze gorza?y purpur? w szeroko rozlanej Odrze. Na zamku szczeci?skim panowa? zmierzch i rozsnuwa? si? mrocznym ch?odem po komnatach. Ksi??niczka Ludgarda przewleka?a ostatni? ni? na krosnach, na kt?rych tka?a obrus dla kaplicy zanikowej, i zaduma?a si? nad swoj? dol?.
By?a sierot? i nie sierot?. Ojca swego ksi?cia Henryka meklemburskiego, nawet nie pami?ta?a. Wyruszy? z rycerstwem do Ziemi ?wi?tej, gdy mia?a zaledwie kilka lat, i dot?d nie powr?ci?. Jedni m?wili, ?e poleg? w boju, inni, ?e ?yje w niewoli u Saracen?w. A matka jej, urodziwa ksi??na Anastazja, sprawowa?a rz?dy w dalekim
Wismarze i nie mia?a czasu dla swej c?rki. Ludgarda wych?wywa?a si? wi?c u dziada swego, ksi?cia Barnima szczeci?skiego. Dobrze jej tu by?o, dziadkowie kochali j? bardziej ni? w?asn? c?rk? i nic jej zgo?a nie brakowa?o, chyba tylko ptasiego mleka.
C??, kiedy t?skni?a za rodzicami.
W?a?nie miesi?c temu uko?czy?a czterna?cie lat i sta?a si? doros?? dam?, a dziadek ?artowa?, i? teraz ka?dego dnia mo?e spodziewa? si? swat?w. Nie s?dzi?a, ?e s?owa opiekuna sprawdz? si? tak rych?o, bo oto dzi? rano specjalni pos?a?cy przybyli na zamek szczeci?ski z wie?ci?, i? szlachetny panicz Przemko, dziedzic zmar?ego ksi?cia Przemys?awa, wyruszy? ju? z Poznania, by pok?oni? si? o jej r?k?.
Wesz?a s?u?ebna ze ?wiat?em prosz?c na wieczerz?. Ludgarda ockn??a si? z zadumy, wsta?a od krosien i przesz?a do komnaty jadalnej.
W kilka dni p??niej ksi??? Przemko rzeczywi?cie przyby? do Szczecina. Wjecha? huczno i dworno na czele strojnej dru?yny rycerskiej, m?ody i urodziwy, w poz?ocistej zbroi, na ognistym rumaku.
Zuchwa?e, czarne oczy rycerza spocz??y na nie?mia?ej Ludgardzie, i serce zabi?o jej gwa?townie w piersi. Nie wiedzia?a jednak, mi?o?? li to by?a od pierwszego
wejrzenia, czy te? l?k jakowy? przed nieznanym losem.
Niebawem w kaplicy zamku szczeci?skiego odby? si? ?lub m?odej pary, skromny i cichy, jako ?e w?a?ciwe gody weselne mia?y si? rozpocz?? dopiero w Poznaniu. Ksi??? Przemko nied?ugo bawi? w Szczecinie. Wkr?tce wyjecha? ze swoj? dru?yn?, by godnie przyj?? oblubienic? na w?asnej ziemi. W kilka niedziel p??niej t? sam? drog? wyruszy?a z niewielkim orszakiem Ludgarda.
Spotkanie nast?pi?o na granicy Pomorza i Wielkopolski, w warownym Dr?eniu, zwanym p??niej Drezdenkiem. Wita? tu Ludgard? ksi??? Przemko i stryj jego, Boles?aw, ksi??? kaliski oraz biskup pozna?ski, Miko?aj i dworzanie. Jechali odt?d razem przez Ziemi? Wielkopolsk?, wsz?dzie witani serdecznie przez rycerstwo, mieszcza" i kmieci. Wjazd do Poznania by? huczny i okaza?y. Kto ?yw wyleg? na ulice grodu, by przypatrze? si? m?odej parze ksi???cej.
- Jad?, ju? jad?! - s?acha? by?o ze wszech stron.
Na czele orszaku jecha? ksi??? Przemko na karym rumaku, przykrytym a? do ziemi purpurow? kap? zdobn? herbami miast wielkopolskich. Pier? okrywa? mu z?ocisty pancerz z wielkim bia?ym or?em, a g?ow? zdobi? he?m z podniesion? przy?bic? i pi?ropuszem z pawich pi?r. Ludgarda jecha?a obok w bia?ej pow??czystej sukni, na bia?ym jak ?nieg rumaku okrytym b??kitn? opon? z haftowanymi z?ocistymi gryfami. Na jasnych, utrefionych w loki w?osach widnia?a korona ksi???ca. W?r?d rycerstwa i ci?by miejskiej rozleg?y si? okrzyki na cze?? m?odej pary:
- Sto lat ?ycia mi?o?ciwemu panu i ma??once jego! Szcz??cia i licznego potomstwa!
W?a?nie zbli?ali si? do katedry. Ludgarda podnios?a opuszczone powieki i wzdrygn??a si? od l?ku. Mroczne wn?trze ?wi?tyni z dwoma rz?dami ?wiec po obu stronach wej?cia zda?o si? jej mie? kszta?t ?a?obnego katafalku. Opanowa?a si?, by nie krzykn??.
Lecz oto otoczyli ich ju? dworzanie ksi???cy i rajcy Poznania z burmistrzem na czele. Przemko pom?g? z gracj? zsi??? ma??once z konia, a biskup Miko?aj w towarzystwie ksi?cia kaliskiego Boles?awa i jego ma??onki Jolanty oraz kanonik?w pozna?skich wprowadzi? nowo?e?c?w w uroczystej procesji do katedry.
Lud Poznania przez trzy dni bawi? si? i ucztowa? za szcz??cie i pomy?lno?? m?odej pary. Na zako?czenie god?w weselnych odby? si? na dziedzi?cu zamkowym
wspania?y turniej rycerski. Zjechali rycerze z Wielkiej i Ma?ej Polski, z Pomorza i ?l?ska. Sam ksi??? Przemko postanowi? r?wnie? wzi?? udzia? w gonitwach. Nagrod? dla zwyci?zcy mia? by? wieniec laurowy misternie wykonany ze z?ota przez z?otnik?w pozna?skich oraz drogocenny miecz rycerski, oba z r?k ksi??nej Ludgardy.
Zasiad?a ona wraz z dworkami na g??wnym kru?ganku zamkowym pod baldachimem przetykanym purpur? i z?otem. Miejsce po obu jej stronach zaj??y ?ony i c?rki zaproszonych rycerzy, dworki ksi??nej oraz najznamienitsze mieszczki pozna?skie. Sami rycerze obsiedli w kr?g na d?bowych ?awach dziedziniec zamkowy, aby nie uroni? ani krztyny z zako?czenia igrzysk.
Z dwunastu najodwa?niejszych rycerzy, kt?rzy stan?li w szranki, po trzech dniach pozostali ju? tylko dwaj najdzielniejsi. O pierwszym z nich, w poz?ocistej zbroi, m?wiono, i? jest to sam ksi??? Przemys?aw; kto zacz by? drugi, w czarnej zbroi i na czarnym koniu - tego nikt nie wiedzia?. A oni stali ju? na przeciwleg?ych kra?cach dziedzi?ca gotowi do walki. Znad wygi?tych kark?w ko?skich wida? by?o strojne w pi?ropusze szyszaki z opuszczonymi przy?bicami oraz d?ugie kopie.
Zabrzmia?y fanfary. Rycerze pochylili si? w siod?ach i zni?yli kopie. Zadudni?a ziemia pod ci??kim galopem rumak?w i b?j si? rozpocz??. D?wi?cza?y g?ucho o tarcze kopijne brzeszczoty, a konie zdarte wodzami a? przysiada?y na zadach, a nast?pnie z wielkim impetem przebiega?y tu? obok siebie, by zatoczywszy wielki ?uk, rusza? zn?w ca?? si?? naprz?d. Spod kopyt rumak?w sypa?y si? skry krzesane o bruk dziedzi?ca, a z nozdrzy bi?y ze ?wistem k??by bia?ej pary. I tak po trzykro? obiegli dziedziniec i starli si? z sob?, ale ?aden nad drugim nie uzyska? przewagi.
Lecz oto czarny rycerz zatoczy? po dziedzi?cu ogromny kr?g, ?e omal si? o ?awy rycerskie nie otar?, i jak burza run?? na swego adwersarza. Rozleg? si? kwik koni, trzask p?kaj?cej tarczy i ksi??? Przemko, jak piorunem ra?ony, wypad? z siod?a.
Podbiegli giermkowie, by ratowa? swego pana. Nie by? ranny, jeno mocno poturbowany. Zabrzmia?y gromkie okrzyki na cze?? zwyci?zcy, a drabanci odegrali fanfary oznajmiaj?ce koniec igrzysk.
Czarny rycerz dysz?c ze zm?czenia podjecha? na spienionym koniu tu? pod kru?ganek, na kt?rym siedzia?a ksi??na Ludgarda, zdj?? szyszak z g?owy i sk?oni? si? g??boko.
- Dobek! Dobek! - krzykn?li ch?rem rycerze i dworzanie.
By? to istotnie rycerz Dobies?aw z mo?nego rodu wielkopolskiego Zar?b?w, r?wie?nik i wsp??towarzysz zabaw ch?opi?cych ksi?cia Przemys?awa.
Ludgarda wychyli?a si? z kru?ganku tu? nad g?ow? je?d?ca:
- Smuci? bym si? winna, Dobies?awie, ?e pokona?e? ma??onka mego, a swego pana, ale zwyczaj rycerski zabrania mi tego, bo na turnieju wszyscy s? sobie r?wni. K?ad? ci wi?c na skronie wieniec zwyci?zcy. Strze? godno?ci rycerskiej jako ?renicy oka swego, a ten oto miecz niechaj ci s?u?y ku obronie uci?nionych, a na zgub? wrogom.
Dobek zsiad? z konia i przykl?kn?? na jedno kolano, a uj?wszy podany sobie miecz w obie d?onie i wzni?s?szy oczy ku g?rze, tymi ozwa? si? s?owy:
- Ksi??no Ludgardo, pani moja! Pierwszy raz ujrza?em ci? w ogrodzie szczeci?skim, gdym by? tam z dru?yn? ksi?cia Przemys?awa, i odt?d zapomnie? ci? nie mog?. Przyjmuj? ten wieniec na znak, i? jestem paziem twoim, a tym oto mieczem ?lubuj? ci? broni? w niebezpiecze?stwie a? po wszystkie dni ?ywota mego.
Szmer podziwu rozleg? si? woko?o nad pi?kn? i pe?n? galanterii mow? rycerza. Ksi??? Przemko r?wnie? podszed? ku zwyci?zcy i zgodnie z obyczajem rycerskim poda? mu d?o?:
- I ja ci, Dobies?awie, winszuj?. Dzielnie si? spisa?e?, chocia? nadwyr??y?e? mi nieco zbroj? - rzek? z u?miechem. Ale w oczach pali?y mu si? skry ?le tajonego gniewu.

Od czas?w wesela i turnieju rycerskiego min??o lat kilka i wiele wody up?yn??o w Warcie ku Odrze i Ba?tykowi. Nie potwierdzi?y si? serdeczne ?yczenia mieszka?c?w Poznania. Na zamku ksi???cym nie s?ycha? by?o ani weso?ych zabaw, ani te? dzieci?cego szczebiotu. M?odziutk? Ludgard? widywano jeno wczesnym rankiem, gdy ze s?u?ebn? i kapelanem d??y?a pospiesznie na jutrzni? do ko?cio?a. By?a co dnia bledsza i smutniejsza, a szafirowe jej oczy pokry?a mg?a zadumy.
W?r?d posp?lstwa miejskiego pocz??y kr??y? wie?ci, ?e m?ody ksi??? ch?tniej przebywa poza murami zamku u swej dawnej mi?o?nicy, branki niemieckiej, ni? w komnatach ma??onki. A on sam, w chwilach z?ego humoru lub pod wp?ywem burgunda mawia? z przek?sem:
- Z?owi?em w wodach szczeci?skich ryb?, kt?ra zimn? krew ma!
Wiedziano te? powszechnie, i? ksi??? Przemko usun?? precz ze swego dworu Dobka Zar?b?.
- Nie m?g? mu wybaczy? zwyci?stwa w turnieju - szeptano tajemniczo po k?tach.
Byli te? i tacy, kt?rzy zaklinali si? na wszystkie ?wi?to?ci, i? widywali wieczorem Dobka za murami grodu, okrytego czarnym p?aszczem dla niepoznaki i zapatrzonego w o?wietlone okna komnaty Ludgardy. Ksi??? wyda? nawet rozkaz stra?y zamkowej, by go schwyta? i uwi?zi?, ale Dobek, w czas ostrze?ony, przepad? bez ?ladu.
I zn?w min??o kilka lat. Dla Ludgardy by?y one coraz ci??sze i coraz smutniejsze. Ksi??? otoczy? j? zniemcza?ymi dworkami i s?u?ebnicami, kt?re ?ledzi?y ka?dy jej krok, a komnaty jej zamieni? w istne wi?zienie. Jedyn? blisk? i wiern? jej osob? by?a stara piastunka, z kt?r? przyjecha?a ze Szczecina.
Niech??, a p??niej nienawi?? ksi?cia ku ma??once - wedle opowie?ci s?u?ebnych - by?a z powodu bezp?odno?ci Ludgardy. Przemko powi?kszy? znacznie sw? wielkopolsk? dzielnic?, bo po stryju Boles?awie odziedziczy? Ziemi? Kalisk?, a ksi??? pomorski, M?ciw?j, przyrzek? mu zapisa? w testamencie Pomorze Gda?skie. Duma? wi?c ksi??? coraz cz??ciej i o kr?lewskiej koronie Chrobrego, i o synu, kt?remu m?g? j? w dziedzictwie zostawi?.
Tymczasem nadszed? mro?ny grudzie? i ksi???, jak co roku, wybra? si? ze swoj? dru?yn? na polowanie. Z nieobecno?ci tej skorzysta? Zar?ba, o kt?rym zn?w by?o g?o?no w okolicy, i w przebraniu mieszcza?skim, jako krawczyk, przekrad? si? do zamku. Ludgarda poznawszy go krzykn??a przera?ona:
- C??e? uczyni?, nieszcz?sny Dobies?awie! Zgubisz mnie i siebie!
- Musia?em ci? ujrze?, pani, chocia?bym mia? zgin??, powiadaj? bowiem woko?o, i? ksi??? czyha na twe ?ycie.
- Ju? mi niewiele tego ?ycia zosta?o, Dobku - rzek?a ksi??na wyci?gaj?c ku niemu chude i przejrzyste jak alabaster d?onie. Dobek spojrza? na nie z g??bokim wsp??czuciem i uca?owa? ze czci?.
- Chc? ci? broni?, pani, jestem przecie? twoim paziem!
Ksi??na zamy?li?a si? g??boko, po czym zdj?wszy drogocenny pier?cie? z d?oni rzek?a:
- To pier?cie?, kt?ry da? mi m?j dziad. Jed? z nim do Szczecina i pro? mych bliskich o pomoc. ?le mi tu! Boj? si? bardzo ksi?cia, boj? si? ka?dego dnia, ka?dej godziny!
Dobek sk?oni? si? g??boko:
- Dobrze, o pani moja, pojad? cho?by na kra?ce ?wiata! I uczyni? wszystko, co ka?esz!
Wtem przed zamkiem zat?tni?y kopyta ko?skie. Ludgarda przypad?a do okna:
- Umykaj, Dobku, co tchu, bo zginiesz! Przemko wraca z polowania!
Wyprowadzi?a rycerza bocznym wej?ciem poprzez izb? piastunki. Nie min??y trzy pacierze, a ju? most zwodzony dudni? g?ucho odg?osem wracaj?cych my?liwych. Za chwil? Przemko wpad? wzburzony do komnat Ludgardy.
- Gdzie skry?a? gacha swego!? - krzykn??.
Ludgarda milcza?a nie podnosz?c nawet powiek.
- M?w! - krzykn?? - wiem wszystko od pazia mego, kt?ry was ?ledzi?!
Ludgarda podnios?a oczy na m??a. Przemko mia? twarz zimn? i tward?, jakby wykut? z granitu, a w czarnych jego ?renicach kry? si? nieodwo?alny wyrok. Ludgarda osun??a si? na kolana.
- Przysi?gam ci, ?em niewinna! Kln? si? jako niewiasta i ma??onka twoja! Pomnij na Boga i na uczciwo?? tak ksi???c?, jako i ma??e?sk?, i pozw?l mi wr?ci? do domu ojc?w moich! Nie wezm? nic z tej komnaty: ani klejnot?w, ani szat kosztownych! Odejd? w jednej koszuli i b?d? znosi?a los cho?by najbiedniejszy! Daruj mi tylko ?ycie! Nie gub mnie!...
Ksi??? bez s?owa zaklaska? w d?onie, a gdy wesz?y s?u?ebne, wskaza? im kl?cz?c? i wyszed? z komnaty. Nazajutrz znaleziono Ludgard? w jej sypialni uduszon?. By?o to 14 grudnia 1283 roku.
Ksi???, chc?c odwr?ci? od siebie podejrzenia o zbrodni?, wyprawi? swej ma??once wspania?y pogrzeb, a trumna z jej zw?okami spocz??a uroczy?cie na katafalku w katedrze pozna?skiej, do kt?rej z takim l?kiem wst?powa?a Ludgarda dziesi?? lat temu. A w dwa tygodnie p??niej, trapiony wyrzutami sumienia, Przemko ufundowa? w Poznaniu klasztor dominikanek i wyposa?y? go hojnie we wsie: Pi?tk?w, Rudnic? i Zaparcic? z Jeziorem Gosty?skim.
Wie?? o zbrodni przedosta?a si? jednak za mury zamkowe, a nieznani ?piewacy ludowi uk?adali na cze?? Ludgardy pie?ni i opowie?ci, kt?re g?oszono w czasie publicznych widowisk. W zamku Przemys?aw?w za? pocz?? pojawia? si? noc? cie? Ludgardy w bia?ej pow??czystej szacie, z d?o?mi wyci?gni?tymi przed siebie i z na wp?? uchylonymi ustami, w kt?rych zamar?a ostatnia, nie wypowiedziana ju? skarga. Opowiadano te?, ?e pod murami zamku ukazywa? si? r?wnie? cie? rycerza w czarnej zbroi i na czarnym jak kruk koniu. Zjawia? si? p??n? noc? i przed ?witaniem znika? w?r?d mroku. A jeszcze inni twierdzili, i? widzieli tego rycerza w katedrze w czasie ?a?obnego nabo?e?stwa, jak skryty za filarem wpatrywa? si? pos?pnym wzrokiem w trumn? Ludgardy na katafalku.
Ile w tych opowie?ciach by?o prawdy, mog?yby powiedzie? tylko mury zamku Przemys?aw?w, gdyby m?wi? umia?y.
?mier? Ludgardy zaci??y?a kl?tw? nad ca?ym ?yciem Przemys?awa. Nie da?a mu szcz??cia i upragnionego syna ani druga ma??onka, Ryksa, c?rka kr?la szwedzkiego, Waldemara, ani te? trzecia ?ona, Ma?gorzata Brandenburska. Nie przynios?a mu chwa?y i szcz??cia nawet korona kr?lewska, kt?r? arcybiskup Jakub ?winka w?o?y? mu uroczy?cie na skronie 26 czerwca 1295 roku w Gnie?nie.
Los z?owrogi si?gn?? i po koron? kr?lewsk?. Na zapusty, 1296 roku, wybra? si? kr?l Przemys?aw do Rogo?na. Urz?dza? tu turnieje rycerskie, naradza? si? z panami,
bawi? si? i wypoczywa?. W ?rod? popielcow?, dnia 8 lutego, gdy ca?e rycerstwo spa?o snem kamiennym po nocnej biesiadzie zapustnej, nagle oddzia? knecht?w i nieznanych rycerzy, nas?anych przez margrabi?w brandenburskich i wsp??dzia?aj?ce z nimi mo?ne rody Na??cz?w i Zar?b?w, opanowa? gr?d i wdar? si? do zaniku. ?pi?ca i na wp?? jeszcze pijana stra? kr?lewska pad?a w walce lub pierzch?a w pop?ochu. Na czele napastnik?w bieg? rycerz w czarnej zbroi. Wdarli si? do komnat kr?lewskich. Przebudzony ze snu Przemko porwa? za bro? i rzuci? si? ku drzwiom. Wtem zabieg? mu drog? czarny rycerz. W lewej d?oni trzyma? p?on?c? pochodni?, a w prawej kr?tki miecz.
- St?jcie! On m?j! - krzykn?? do biegn?cych za nim, a nast?pnie za?wieci? pochodni? w oczy na wp?? ubranemu kr?lowi.
- Poznajesz mnie?
- Dobek! - krzykn?? kr?l Przemys?aw.
- Tak, ja! A to miecz darowany mi w turnieju przez Ludgard? dla obrony uci?nionych. Bro? si?, bo jeden z nas dw?ch pa?? tu musi! To s?d Bo?y!
Rzuci? pochodni? w r?ce pacho?ka i natar? na kr?la. Zaszczeka?y miecze, a? skry posypa?y si? w p??mroku, i rozpocz??a si? walka na ?mier? i ?ycie. Wtem Przemko, cisn?wszy miecz na ziemi?, porwa? za stoj?cy pod ?cian? oszczep i pchn?? nim straszliwie obur?cz. Dobek uskoczy? na bok i kr?tkim szychem wbi? miecz, pod ods?oni?t? pach? przeciwnika.
- Za Ludgard?! - krzykn?? - za Ludgard?!
Przemys?aw rozkrzy?owa? ramiona i run?? na posadzk?. Dobek zwr?ci? si? do stoj?cych w drzwiach rycerzy:
- Reszta to sprawa knecht?w brandenburskich, nie nasza.
Na ko?, towarzysze! Na ko?!
Zat?tni?y kopyta ko?skie i oddzia? je?d?c?w z czarnym rycerzem na czele znikn?? w?r?d nocy.
Tymczasem brandenburscy siepacze porwali kr?la chc?c go uwie?? do Marchii jako zak?adnika. By? ci??ko ranny, ale ?y? jeszcze. Wsadzili go wi?c na konia i wzi?wszy mi?dzy siebie* ca?? gromad? wymkn?li si? z Rogo?na.
Wsta? pochmurny ?wit zimowy. Z dala s?ycha? by?o odg?os pogoni. To stra? kr?lewska, opanowawszy si? wreszcie z pop?ochu i trwogi, ruszy?a w pomoc kr?lowi. Knechci widz?c, i? Przemko nie mo?e utrzyma? si? na siodle, a pogo? tu?, tu? za nimi, dobili rannego sztyletami i porzucili przy drodze, a sami pomkn?li lasami ku granicy Brandenburgii.
Okrutna ?mier? Przemys?awa, kt?ry zaledwie siedem miesi?cy d?wiga? koron? Chrobrego, wstrz?sn??a ca?ym krajem i przesz?a na sta?e do kr?gu poda?. Lud g?osi? z uporem, i? by?a to kara Bo?a za um?czenie niewinnej Ludgardy. Miejsce zab?jstwa Przemys?awa r?wnie? zosta?o osnute ludowymi podaniami. Jeszcze w ko?cu XIX wieku pokazywano pod Rogo?nem, niedaleko wsi ?ukowa, ogromny g?az zwany Kamieniem Przemys?awskim, na kt?rym mia? spoczywa? przez chwil? ci??ko ranny kr?l. Inna wie? ko?o Rogo?na, Por?biec, ma - wed?ug podania - wywodzi? sw? nazw? z faktu, i? w tym w?a?nie miejscu uprowadzony i nieprzytomny z up?ywu krwi kr?l Przemys?aw zosta? przez napastnik?w dobity, por?bany.
Tak oto zako?czy?y si? g?o?ne i tragiczne w swych skutkach dzieje mi?o?ci i nienawi?ci Przemka i Ludgardy.

ZANIEMY?L I P?OWCE

Zakon krzy?acki, sprowadzony ongi? do Polski przez Ksi?cia Konrada Mazowieckiego dla obrony p??nocnych rubie?y Mazowsza przed poga?skimi Prusami, grozi? w wieku XIV zag?ad? ca?emu lechickiemu gniazdu. Podbiwszy przy pomocy miecza i po?ogi ca?? dziedzin? prusk?, wdarli si? Krzy?acy na Pomorze polskie i do Gda?ska, a wreszcie zagarn?li pograniczne ziemie, Che?mi?sk? i Dobrzy?sk?.
Dawni poga?scy Prusowie, znani ze swoich ?upieskich wypraw na Polsk?, okazali si? jedynie niesfornymi s?siadami w por?wnaniu z tymi doskonale uzbrojonymi barbarzy?cami, os?aniaj?cymi mord i rabunek znakiem krzy?a.
Co kilka lat zbrojne roty krzy?ackie wdziera?y si? daleko w g??b Wielkopolski i Kujaw, znacz?c szlak swego pochodu ?unami po?ar?w i zgliszczami miast i wsi. Polska, rozbita na wiele drobnych i sk??conych ze sob? ksi?stw, nie zawsze mog?a sprosta? tej ogromnej pot?dze militarnej, wspomaganej przez ca?y ?wczesny Zach?d. Przyk?adem zaciek?ej walki na ?mier? i ?ycie mi?dzy Polsk? a teuto?skim krzy?actwem by?y wyprawy zbrojne w 1331 roku, kt?re pozostawi?y na Ziemi Wielkopolskiej i w pami?ci jej dzielnego ludu niezatarte ?lady w postaci licznych poda?. Krzy?acy podj?li w owym roku dwie wielkie wyprawy: pierwsz? w lipcu na Wielkopolsk?, drug? we wrze?niu na Kujawy i Kalisz.
Wielkopolska nie by?a wtedy przygotowana do wojny. Gdy wi?c roty krzy?ackie, pal?c po drodze Gniezno, Pobiedziska, Kostrzyn i ?rod?, zbli?a?y si? od po?udnia ku Poznaniowi, miejscowe rycerstwo wielkopolskie wsp?lnie z okolicznym ch?opstwem zorganizowa?o wielk? obron?. W tym celu wykopano ogromny wa? ziemny wzd?u? ?a?cucha jezior: Zaniemyskiego, Wielkich i Ma?ych Jezior, Bni?skiego, K?rnickiego i Skrzynki a? do rzeki Kop?y wpadaj?cej do Warty na po?udnie od Poznania. Okop ten, d?ugo?ci pi?ciu i p?? mili, by? wzmocniony nawodnionym rowem. W ten spos?b powsta?a ogromna, naturalna reduta, broniona od zachodu i po?udnia korytem Warty, a od wschodu owym okopem ziemnym, ?a?cuchem jezior i rzek? Kop??. Zamkni?ty tym sza?cem obszar tworzy? nieregularny prostok?t i obejmowa? pi?? mil kwadratowych, a s?u?y? dla obrony ludno?ci okolicznych wiosek, kt?ra schroni?a si? wraz z ca?ym swoim dobytkiem. Krzy?akom nie uda?o si? zdoby? tego obozu. Do rozprawy dosz?o pod Zaniemy?lem, gdzie cz??? oddzia??w napastniczych zosta?a rozbita i zmuszona do wycofania si? w kierunku Gniezna.
Wzd?u? tego wa?u przez d?ugie wieki wykopywano ko?ci najezdnik?w, zbroj? krzy?ack? i miecze ze znakiem krzy?a. A resztki owych sza?c?w zachowa?y si? po dzie? dzisiejszy i po dzie? dzisiejszy miejscowa ludno?? opowiada, i? te wa?y sypa? i umacnia? ch?op wielkopolski lat temu przesz?o sze??set dla obrony swego ?ycia i mienia przed najazdem wroga.
Rok 1331 nie pozosta? bez ?ladu tak?e i w podaniach ludu Ziemi Kujawskiej. Jedno z nich, zwi?zane z bitw? pod P?owcami, tak m?wi:
Kiedy Krzy?acy ob?adowani ?upami powracali spod Kalisza i Konina do swoich granic, kr?l polski, W?adys?aw zwany ?okietkiem, zagrodzi? im ze swym rycerstwem drog? na Kujawach pod P?owcami i zada? dotkliw? kl?sk?. Krzy?acy zacz?li cofa?, ale wtedy uderzy? na nich od ty?u pewien ksi??? wielkopolski. Napierani z obu stron, Krzy?acy zacz?li ratowa? si? ucieczk? na wsch?d, w kierunku Brze?cia Kujawskiego.
Wie?li wtedy ze sob? ogromn?, ?elazn? skrzyni?, wype?nion? zrabowanymi skarbami, a nie chc?c odda? ich w r?ce polskie, postanowili je zatopi?. Nadjechawszy nad brzeg niewielkiego, ale g??bokiego jeziora, po?o?onego w?r?d pag?rk?w, stoczyli ?elazny jaszcz ze wzg?rza wprost w g??b jeziora, a sami umkn?li. Jezioro to zowie si? Sad?o?ek. Le?y o dwie mile od Brze?cia Kujawskiego i o niepe?n? mil? od Lubra?ca, w dawnej maj?tno?ci S?o?ek.
Od czasu bitwy pod P?owcami min??o wiele setek .lat, a wie?? o skarbach krzy?ackich, spoczywaj?cych na dnie jeziora Sad?o?ek, by?a przekazywana w?r?d ludu z pokolenia na pokolenie. Zreszt? nie tylko w?r?d ludu. Ka?dy bowiem z dziedzic?w S?o?ka, odst?puj?c lub nabywaj?c ow? maj?tno??, zastrzega? sobie w akcie sprzeda?y czy kupna specjalne prawa w?asno?ci na wypadek wydobycia owych skarb?w z jeziora.
U schy?ku minionego wieku jeden z kolejnych dziedzic?w S?o?ka, obywatel W?sierski, postanowi? nawet osuszy? jezioro i skarb ?w wydoby?. Sprowadzi? w tym celu z Brze?cia Kujawskiego specjaln? machin? z czerpakami do wylewania wody. Ale praca ta zosta?a zarzucona, gdy? okaza?o si?, i? dno jeziora zalegaj? ogromne warstwy grz?skiego mu?u i szlamu, w kt?rym poszukiwania wszelkie s? daremne.
Tak wi?c skarbiec krzy?acki wci?? jeszcze le?y na dnie jeziora Sad?o?ek i do dzi? kr??y o nim w?r?d ludu podanie z czas?w kr?la ?okietka.

KTO IM ?ZY POWR?CI

By? koniec marca 1386 roku. Wiosna nadesz?a wczesna i ciep?a. Od Bramy Morawskiej powia? ciep?y wiatr i stopi? nieomal wszystkie ?niegi. W polu wida? ju? by?o tu i ?wdzie wo?y leniwie orz?ce pod wiosenne zasiewy, a nad g?owami oraczy podzwania?y skowronki.
Jeszcze ca?y Krak?w ?y? pod wra?eniem wspania?ych uroczysto?ci zwi?zanych z chrztem Jagie??y, koronacj? na kr?la polskiego oraz za?lubinami z Jadwig?, gdy ju? m?oda para wraz z ca?ym dworem wyruszy?a w podr??. Celem wyprawy kr?lewskiej by?a Wielkopolska, gdzie od lat kilku toczy?a si? bratob?jcza wojna domowa mi?dzy dwoma pot??nymi rodami Na??cz?w i Grzymalit?w i ca?a dzielnica podzielona by?a na dwa wrogie obozy, wzajemnie si? zwalczaj?ce. P?on??y wsie i miasta, na drogach ?otrzykowie i wszelkiego rodzaju hultajstwo napada?o na podr??nych, a s?dy, zamiast broni? pokrzywdzonych, s?u?y?y jedynie wielkim panom.
Oboje kr?lestwo wybrali si? wi?c do Wielkopolski, by zako?czy? t? bratob?jcz? wojn? i pojedna? zwa?nionych, a nad winnymi przeprowadzi? s?dy, czyli tak zwane
roki kr?lewskie.
Dw?r kr?lewski by? liczny, potrzeba by?o du?o izb na noclegi, wiele jad?a dla ludzi i paszy dla koni. A tymczasem istnia?o w?wczas prawo, oparte na przywileju koszyckim, wydanym przez Ludwika W?gierskiego, i? maj?tki i wsie duchowne wolne s? od tzw. stacji, czyli postoj?w dworu i wojsk kr?lewskich. Na tej podstawie wiele wsi ko?cielnych i klasztornych wzbrania?o si? od przyjmowania na post?j dworu kr?lewskiego. Rozgniewany tym kr?l W?adys?aw rozkaza? dworzanom si?? zabiera? konie, byd?o i wszystko, co by?o potrzebne dla utrzymania dworu.
Powsta? wielki lament w?r?d ch?op?w, bo nieraz czelad? kr?lewska zabiera?a im ostatni? krow?-?ywicielk? lub wo?u potrzebnego do uprawy roli.
Kt?rego? dnia, gdy dw?r kr?lewski zatrzyma? si? w pobliskim zamku na post?j, ch?opi przybyli do kr?lowej Jadwigi ze skarg? i p?aczem:
- Kr?lowo nasza! - wo?ali. - Ratuj nas, bo pomrzemy z g?odu, my i dzieci nasze. Oto pacho?kowie kr?lewscy zabieraj? nam ostatni dobytek z obory i ziarno na siewy wiosenne. Ratuj nas, or?downiczko nasza!
Kr?lowa Jadwiga, jako ?e mia?a serce mi?kkie i lito?ciwe dla wszelkiej biedoty, ulitowa?a si? nad niedol? w?o?cian i natychmiast uda?a si? do kr?la.
W?adys?aw Jagie??o, wys?uchawszy pro?by kr?lowej, przyrzek? solennie j? wype?ni? i zaraz poleci? swoim dworzanom, by niezw?ocznie oddali biednym ch?opom zabrany dobytek. Uszcz??liwieni wie?niacy przybyli wkr?tce do kr?la, sk?onili mu si? do kolan i dzi?kowali za zwr?cone mienie. A W?adys?aw Jagie??o, wskazuj?c ?onie na ich rozpromienione oblicza, rzek?:
- Teraz ju? chyba jeste? zadowolona, kr?lowo i ma??onko moja?
A na to Jadwiga:
- Dobytek im, kr?lu, wr?ci?e?, ale kt?? im ?zy powr?ci?
S?owa te g??boko zapisa?y si? w sercach ludu wielkopolskiego, tote? przechowywa? je przez wieki jako najcenniejszy klejnot przesz?o?ci i w??czy? do przys??w swoich.
A kr?lowa Jadwiga przesz?a do opowie?ci ludowych jako opiekunka i or?downiczka biednych i pokrzywdzonych.

DIABE? WENECKI

By?a pogodna wrze?niowa noc. Poprzez niebo jak przez ogromny przetak prze?wieca?a gwiazdami wieczno??. Blady sierp ksi??yca na nowiu wychyli? si? w?a?nie nad lasem.
Piaszczystym go?ci?cem wzd?u? jeziora biskupi?skiego wl?k? si? skrzypi?c d?ugi sznur ?adownych woz?w, zaprz??onych w wo?y. Przy ka?dym wozie sz?o dw?ch pacho?k?w z oszczepami w pogotowiu, jako ?e czasy by?y niespokojne i okolic? roi?y si? od opryszk?w i hultaj?w. Za ka?dym wozem sz?y po dwa pi?kne rumaki, po cztery dorodne ja?owice i stada wielkorogich baran?w. A na wozach le?a?y worki z pszenic?, j?czmieniem i owsem, krupy wszelkiego rodzaju i d?bowe kadzie z lipcowym miodem. Wszystko to stanowi?o danin? wiezion? dla mo?nego pana, Jana P?omie?czyka Na??cza, zwanego te? od zamku i wioski rodowej panem weneckim.
Na pierwszym wozie siedzia?a sama starszyzna: so?tysi i rajcy z O?wieka, Komratowa, G?sawy, Z?otnik, Marcinkowa, ?ysina i innych s?siednich w?o?ci. Wszyscy byli krajanami, Pa?ukami, wszystkich gniot?a ta sama troska, wi?c te? gwarzyli sobie przyja?nie, uskar?aj?c si? na wsp?ln? niedol?.
- Oto zaraz po ?niwach przys?a? do nas swych poborc?w - prawi? w?jt J?zwa Olbrzych z O?wieka - i wprost z pola kaza? ?adowa? co pi?t? kop? pszenicy, i w?asnym zaprz?giem odes?a? do Wenecji.
- A u nas z pastwisk pacho?kowie weneccy zaj?li dwadzie?cia kr?w dojnych i drugie tyle dorodnych ja?owic i byczk?w nie pytaj?c si? nawet, czyje to, i wszystko pognali do zamku dla pana - u?ala? si? rajca z ?ysina. - Wys?ali?my do dziedzica dw?ch radnych ze skarg? na bezprawie i gwa?t pacho?k?w zamkowych, to kaza? ich wtr?ci? do loch?w i zapowiedzia?, ?e je?li mu nie do?lemy we dwie niedziele dw?ch pi?knych rumak?w dobranych do ma?ci, bary?ki miodu i kopy w?dzonych sandaczy, to ka?e obwiesi? obu radnych na szubienicy.
- A z nami to my?licie, kumie, ?e post?pi? inaczej? - rzek? J?drzej Dul?ba ze Z?otnik - dziesi?? koni odes?a? musieli?my panu, cztery nowiutkie kute wozy z zapa?nymi ko?ami i kop? najprzedniejszych podk?w, a ile kulbak, uprz??y, bat?w! Wszystko ma?o. Tak samo osadzi? w areszcie dw?ch naszych rajc?w, a stryjc?w moich i grozi ?mierci?, je?li ich nie wykupim.
- I to ma by? s?dzia pozna?ski sprawuj?cy roki w kr?lewskim imieniu? - dorzuci? ponuro Macko z G?sawy.
- ?otr, zdzierca, krwawy diabe? wenecki! - dogadywali inni.
Potem zacz?li gwarzy? o naj?wie?szych nowinach krajowych, o tym, ?e mi?o?ciwie panuj?ca kr?lowa Jadwiga po?lubi?a ksi?cia litewskiego i ?e mo?e nowy kr?l ukr?ci wreszcie samowol? i rozboje pan?w.
W?a?nie dojechali do wielkiej zatoki Jeziora Biskupi?skiego i skr?cili na wsch?d. Na lewo pob?yskiwa?o mi?dzy szuwarami wielkim p??kolem Jezioro Weneckie, a hen w dali czernia? b?r nad ma?ym* ale g??bokim Jeziorem Skrzyneckim.
W?r?d tych trzech jezior, niby na wyspie obronnej, sta? zamek srogiego s?dziego pozna?skiego, zbudowany z cegie? i wielkich g?az?w polnych, a nazwany Wenecj?. Wok?? zamku, w dolinie, rozsiad?a si? licha s?u?ebna wie? tej samej nazwy. ?aden herszt bandy zb?jeckiej nie m?g?by wynale?? dla swego rzemios?a lepszej i bezpieczniejszej kryj?wki na ca?ych Pa?ukach.
Teraz, cho? p??noc ju? dawno min??a, ca?y zamek ja?nia? od rz?sistych ?wiate? i rozbrzmiewa? muzyk? i gwarem.
- O, widzicie, widzicie? - szepn?? trwo?nie Kuba Wojas z Biskupina - diabe? wenecki zn?w wyprawia czarcie wesele!
- A jakby?cie wiedzieli, kumie - odrzek? mu r?wnie? szeptem J?zef Olbrzych - to? to wszyscy wiedz?, i? dziedzic z Wenecji zapisa? w?asn? krwi? Lucyperowi swoj? dusz?, byle si? tylko ?yciem nacieszy? do syta.
- I ludzk? krzywd?! - doda? inny.
- Nie inaczej, bez czartowskiej pomocy nie mia?by takiej w?adzy nad ludem.
Jakby na dow?d tych s??w ch?odny wiatr, jak zwykle przed ?witem, powia? od jezior, gwiazdy zacz??y bledn?c i pierwsze kury ozwa?y si? po okolicznych wsiach. I oto jarz?cy si? od ?wiate? zamek wenecki zgas? nagle jak czarnoksi?ska latarnia, ucich?y gwar i krzyki i tylko stado ogromnych, czarnych kruk?w zerwa?o si? z pobliskich zaro?li i z g?o?nym krakaniem poszybowa?o na wsch?d, w stron? ciemniej?cych na widnokr?gu las?w.
Jad?cy na wozach, jako te? pacho?kowie, z trwog? pozdejmowali czapy i zacz?li ?egna? si? i g?o?no odmawia? "Ojcze nasz" i "Zdrowa?", by z?e duchy, opuszczaj?ce w?a?nie zamek, odp?dzi? od siebie. Nie up?yn??o kilka pacierzy, gdy dojechali do w?skiego przesmyka, gdzie jeziora Biskupi?skie i Weneckie zbli?aj? si? do siebie na odleg?o?? kilku stai. Ga?? przestrze? od jeziora do jeziora przegradza? wysoki wa? obronny wzmocniony d?bowym ostroko?em. W ?rodku by?a ci??ka brama z bierwion d?bowych nabijanych hufnalami.
Przy bramie zatrzyma?a ich stra? halabardnik?w, a gdy si? oznajmili, ?e przyje?d?aj? z danin? z wsi okolicznych i po wykup swych kamrat?w-rajc?w, stra?nicy zarechotali ha?a?liwie:
- Z kamrat?w swoich to tam wielkiej pociechy mie? nie b?dziecie, bo ju? od wczoraj dyndaj? na szubienicy i krucy ju? ich troch? napocz?li, ale postronki szubieniczne jeszcze s? ca?e i jak darami nie u?agodzicie ja?nie wielmo?nego grabi? na Wenecji, to i z wami to samo b?dzie.
Przybysze oniemieli z przera?enia i zbili si? w trwo?liw? gromad?.
- Dy? przecie przywie?li?my ja?nie wielmo?nemu dziedzicowi wszystko, co nam przykazano - ozwa? si? naj?mielszy ze wszystkich J?zwa Olbrzych.
- Swojemu panu trzeba przywozi? skorzej, rado?niej i wi?cej, ni? kaza? - odrzek? jeden ze stra?y - wczoraj w po?udnie min?? termin wykupu zak?adnik?w.
- A teraz czekajcie cierpliwie i cicho pod wrotami, by i z waszej sk?ry b?bn?w nie wyprawiono - ozwa? si? drugi halabardnik. - Pan grabi? d?ugo w noc ucztowa? i teraz ?pi, a biada, je?li go kto przed po?udniem obudzi.
Wi?c zzi?bni?ci i g?odni czekali p?? dnia przed ostroko?em szykuj?c si? ju? na najgorsze.
Po po?udniu wpuszczono przybysz?w za ostrok??, a nast?pnie poprzez most zwodzony na dziedziniec zamku. Przed wej?ciem, na tarasie zamkowym wys?anym szkar?atnym suknem, sta? g??boki fotel na kszta?t tronu, a na nim w karmazynowej todze, wdzianej na lekki p??pancerz, ze z?otym, grubym ?a?cuchem na szyi siedzia? Jan Na??cz, hered de Yenetiis i w?o?ci okolicznych s?dzia ziemski pozna?ski. Za s?dziowskim fotelem stali dworzanie w barwnych, pasiastych strojach wedle mody niemieckiej, z prawej strony pisarz s?dziowski, a z lewej kat z mieczem, ca?y w czerwieni. W g??bi dziedzi?ca, pod murem, sta?y trzy szubienice, na kt?rych ko?ysa?y si? z wolna trupy zak?adnik?w w?o?cia?skich.
Przybyli so?tysi i rajcy padli przed srogim s?dzi? na twarz i nie podnie?li si? wcze?niej, a? na wyra?ny jego rozkaz. Potem pisarz s?dziego odczyta? zebranym memoria? s?dziowski, i? najwy?sz? powinno?ci? poddanych jest pos?usze?stwo i sk?adanie danin nale?nych swemu prawowitemu panu.
- A za up?r i opiesza?o?? czeka was to, co spotka?o waszych kumotr?w - wskaza? d?oni? na szubienice.
Potem ekonom s?dziego zaczai wywo?ywa? kolejno przyby?ych i wyczytywa? z listy wszystko, co ka?dy z nich winien dzi? przywie??. Okaza?o si?, i? ?aden nie mia? ca?ej daniny, temu brakowa?o st?gwi miodu, temu par? baran?w, ?w mia? za ma?o pszenicy... Pr??no kl?li si? na Boga i przysi?gali, ?e wszystko przywie?li zgodnie z nakazem i ?e chyba im pisarz w rejestrach dopisa?. S?dzia wenecki uni?s? si? gniewem i kaza? wszystkich zaku? w dyby. Jeden tylko rajca z ?ysina dozna? ?aski w oczach grabiego, bo przywi?d? mu dwa pi?kne ogiery, czarne jak noc, z bia?ymi strza?ami na czo?ach. Tego jedynego kaza? pu?ci? wolno do domu.
Stra? i pacho?cy weneccy rzucili si? tymczasem do wy?adowywania woz?w i do zakuwania w dyby nowych wi??ni?w. Rozpocz?? si? p?acz i lament og?lny.
Wtem przed mostem zwodzonym u bram zamku weneckiego zat?tni?y liczne kopyta ko?skie i rozleg? si? g?os fanfar zwiastuj?cych dostojnych go?ci. Grabi? wenecki pchn?? swego giermka, by dowiedzia? si?, kto zacz przyby?. Ten wr?ci? po chwili zdyszany, wo?aj?c ju? z dala, ?e to sam najja?niejszy kr?l polski, W?adys?aw, przybywa do Wenecji na roki kr?lewskie.
S?dzia wenecki poblad? okrutnie i pocz?? szarpa? z w?ciek?o?ci z?oty ?a?cuch na piersi.
- Jeszcze on nie kr?l, jeszcze go Wielka Polska panem swym nie obra?a.
Natychmiast wys?a? dow?dc? swej gwardii, by nie opuszcza? mostu zwodzonego, a stra?y rozkaza? szykowa? si? do obrony zamku. Ale by?o ju? za p??no. Stra? przy bramie, przera?ona samym imieniem kr?lewskim, opu?ci?a most zwodzony bez rozkazu, i wspania?y orszak wjecha? na dziedziniec zamkowy.
Na czele jecha?o czterech strojnych drabant?w z fanfarami zdobnymi w bia?e kr?lewskie or?y, a tu? za nimi oddzia? przybocznej stra?y kr?lewskiej z kr?tkimi mieczami w d?oniach i wielkimi tarczami. Potem wkroczy? na dziedziniec oddzia? ?ucznik?w i halabardnik?w, a dopiero za nimi poczet pan?w i rycerzy polskich w poz?ocistych zbrojach i r??nobarwnych p?aszczach.
Zajechawszy przed zamek wszyscy ustawili si? w p??kole, a ze ?rodka orszaku wyst?pi? na wspania?ym bia?ym rumaku je?dziec ubrany bardzo skromnie w szary, barani ko?uch podr??ny. Lecz oto drabanci pochylili przed nim ze czci? or?y kr?lewskie i odtr?bili uroczysty hejna?, a z orszaku pan?w polskich wyst?pi? kanclerz wielkiej piecz?ci i oznajmi? dono?nym g?osem:
- Mi?o?ciwie nam panuj?cy z Bo?ej ?aski W?adys?aw, Kr?l Ma?ej i Wielkiej Polski, Szl?ska, Pomorza i Mazowsza, Wielki Ksi??? Litwy i Rusi przybywa do Wenecji, by tu osobi?cie odprawi? roki kr?lewskie.
A kr?l W?adys?aw Jagie??o - on to bowiem by? we w?asnej osobie - potoczy? okiem po szubienicach, w?o?cianach zakutych w dyby, wozach pe?nych dobytku, z kt?rych czelad? zamkowa przed chwil? wy?adowywa?a spi?e i zwr?ci? si? do dziedzica zamku:
- Wy?cie to dziedzic wenecki?
- Tak jest, Jan Na??cz, hered de Yenetiis i w?o?ci okolicznych, s?dzia ziemski pozna?ski - odrzek? hardo.
Kr?l wskaza? na szubienic? i zakutych w dyby, i rzek? powoli:
- Widz?, ?e pi?knie s?dzicie, mo?ci s?dzio pozna?ski. Ale teraz prawem starsze?stwa ust?picie mi na chwil? s?dziowskiego stolca.
Wnet drabanci kr?lewscy otoczyli dumnego panka i sprowadzili go ze schod?w, a kr?l W?adys?aw wolnym krokiem wszed? na kru?ganek zamkowy i zasiad? w s?dziowskim krze?le. Po prawej jego stronie stan?? kanclerz kr?lestwa, po lewej pisarz, a po obu stronach na schodach zbrojni halabardnicy. Kr?l rozkaza? rozku? uwi?zionych so?tys?w i rajc?w i og?osi? wszem wobec:
- Otwieram roki kr?lewskie, kto jest pokrzywdzony, prze?ladowany lub ograbiony niech stanie przed oblicze kr?lewskie i da ?wiadectwo prawdzie.
Niedawni wi??niowie przemienili si? w oskar?ycieli. A z podziemi zamkowych wyjrza?y zza krat blade twarze i ozwa?y si? g?osy:
- I my te? ?wiadczy? chcemy! I my te?!
Na rozkaz kr?lewski otworzono wej?cie do loch?w i wyprowadzono na dziedziniec kilkadziesi?t postaci bardziej do trup?w ni? do ?ywych ludzi podobnych. Niekt?rzy mieli jeszcze ?elazne ?a?cuchy na r?kach i nogach i id?c pobrz?kiwali nimi przed grabi? weneckim. Ten blad? i zielenia? na przemian i coraz to si?ga? prawic? po miecz u boku, ale dwaj kr?lewscy drabanci baczyli pilnie na ka?dy ruch magnata.
I rozpocz??y si? roki kr?lewskie, jakich zamek wenecki nie pami?ta?: o mord, o tortury, o gwa?t, grabie? mienia, krzywoprzysi?stwo, niewol? ludu.
- Szatan, czart, krwawy diabe? wenecki - oto by?y tytu?y, kt?rymi obdarzano najcz??ciej dziedzica Wenecji.
Kr?l s?ucha? wszystkiego w milczeniu, ale po ka?dej nowej skardze oblicze jego stawa?o si? coraz surowsze, a rysy nabiera?y wygl?du rze?by kamiennej. Wreszcie gdy ostatni z ciemi??onych zako?czy? swoj? skarg?, kr?l zwr?ci? si? do zebranych:
- Kto ?wiadczy? chce w obronie dziedzica Wenecji?
G?uche milczenie zaleg?o dziedziniec zamkowy. W?wczas kr?l zwr?ci? si? do magnata:
- Co macie, mo?ci grabio, na wasz? obron??
- To, i? jestem wolnym panem de Yenetiis i wsi s?siednich i s?dzi? ziemskim pozna?skim, i bez trybuna?u wielkopolskiego nikt mnie ani s?dzi?, ani wi?zi? nie ma prawa.
Na to kr?l:
- Kto jako s?dzia mordowa?, wi?zi? i grabi? niewinnych poddanych swoich, ten na prawo powo?ywa? si? nie mo?e. Powiniene?, grabio, za zbrodnie swoje dzi? jeszcze zawisn?? na jednej z tych szubienic, by ci jednak da? czas na popraw?, skazuj? ci? na wieczyste wi?zienie w zamku pozna?skim i na konfiskat? wszystkich d?br i maj?tno?ci, kt?re przechodz? odt?d pod w?adz? kr?lewsk?.
Po czym rozkaza? zdj?? z niedawnych wi??ni?w ?elazne ?a?cuchy i oku? w nie mo?nego dziedzica Wenecji. Poleci? te?, by ca?y inwentarz ?ywy i zapasy ?ywno?ci rozda? wszystkim poszkodowanym w?o?cianom.
W godzin? p??niej orszak kr?lewski, ?egnany b?ogos?awie?stwem t?umnie zebranych wie?niak?w, opuszcza? zamek uwo??c z sob? skutego w ?a?cuchy diab?a weneckiego i wsp?lnik?w jego zbrodni.
O p??nocy burza straszliwa rozszala?a si? nad okolic?, a pioruny jeden za drugim bi?y w zamek wenecki, ?e wreszcie zap?on?? w?r?d nocy jak wielka pochodnia. Gdy nazajutrz okoliczni w?o?cianie przybyli do Wenecji, by sprawdzi?, co si? sta?o, znale?li zamiast zamku tylko dymi?ce ruiny. Jedni twierdzili, i? to szatan, kumoter diab?a weneckiego, zburzy? sw? siedzib?, by nie s?u?y?a ludziom, inni byli zdania, ?e to s?udzy mo?nego grafa, kt?rzy w czasie rok?w rozbiegli si? po okolicy, spl?drowali i zburzyli zamek szukaj?c ukrytych skarb?w.
Jak by?o naprawd?, nikt si? ani wtedy, ani p??niej nie dowiedzia?. Od tego czasu zacz??o jednak w ruinach straszy?. O p??nocy stada ogromnych kruk?w i wron zlatywa?y z ha?asem do zamczyska, a wko?o mur?w rozlega? si? t?tent, i je?dziec czarny na czarnym rumaku wje?d?a? w zamkowe podwoje. Potem w mrocznych oczodo?ach okien rozb?yska?y ?wiat?a, rozlega? si? gwar i wrzawa, lecz przed ?witem wszystko uspokaja?o si? i cisza ?miertelna panowa?a woko?o. To krwawy diabe? wenecki odprawia? nadal swoje czarcie wesele.
Pastuszkowie, kt?rzy pa?li w dzie? krowy wok?? zamczyska, bo trawa tam by?a Wy?mienita, opowiadali mi?dzy sob?, i? w g??bokich lochach pod ruinami spoczywaj? ogromne skarby pilnowane przez z?ego ducha. Razu pewnego Jasiek Owczarzyk rzuci? do lochu zanikowego czapk? swoj?, a czarcie licho wyrzuci?o mu j? z powrotem nape?nion? dukatami. Inni pastuszkowie poszli jego ?ladem, ale czart wyrzuca? czapki z powrotem, nape?nione tym razem krowim ?ajnem. A Wojtek Lega, kt?ry zawsze stroi? najwi?kszego zucha i gada?, ?e si? strach?w nie boi, bo ich nie ma, wzi?? pewnego dnia z domu ogromn? gromnic?, hubk? i krzesiwo, chleba z serem w torb? i nic nikomu nie m?wi?c poszed? szuka? skarb?w w lochach weneckich. Wr?ci? dopiero po trzech dniach, ale siwutki jak go??bek i z oczami, kt?re do ko?ca ?ycia mia?y wyraz przera?enia. Gdy go kto? zapyta?, co widzia? w podziemiach zaniku, k?ad? tylko palce na ustach i szepta? "tss..." u?miechaj?c si? g?upkowato i bezradnie jak dziecko. Z?y napi?tnowa? go na ca?e ?ycie.
Imi? za? okrutnego dziedzica posz?o w przys?owie i odt?d nazywano go nie inaczej, jeno diab?em weneckim.
S?U? BOGU, A DIAB?A NIE GNIEWAJ
Wiosn? 1386 roku, w czasie podr??y W?adys?awa Jagie??y i Jadwigi po Wielkopolsce, Wielkanoc zasta?a par? kr?lewsk? w Poznaniu. W pierwszy dzie? ?wi?t ma??onkowie wraz z ca?ym dworem wzi?li udzia? w uroczystej rezurekcji. Dla nowo ochrzczonego kr?la by?o to pierwsze tego rodzaju ?wi?to w jego ?yciu. Stare kroniki przekaza?y o tym dniu interesuj?ce podanie.
W owym czasie, gdzie dzi? jest plac Kolegiacki, wznosi? si? ogromny, nie istniej?cy ju? teraz ko?ci?? parafialny pod wezwaniem Marii Magdaleny. Tam to w?a?nie odby?o si? wspania?e nabo?e?stwo wielkanocne. Kr?l W?adys?aw i Jadwiga zasiedli pod baldachimem w pi?knie rze?bionych stallach, wok?? nich zaj?li miejsca dostojnicy pa?stwowi i ko?cielni, dw?r kr?lewski oraz przedstawiciele miasta Poznania. Ca?y ko?ci??, g?owa przy g?owie, nabity by? barwn? ci?b? mieszczan i okolicznych wie?niak?w, ka?dy bowiem chcia? ujrze? i nowego kr?la przyby?ego z dalekiej Litwy, i m?odziutk? wnuczk? Kazimierza Wielkiego, kr?low? Jadwig?, or?downiczk? biednych i uci?nionych. Ciekawo?? og?ln? budzi?o te? od dawna zapowiadane misterium religijne.

Tu? obok o?tarza g??wnego, a na wprost kr?lewskiego tronu, znajdowa? si? gr?b Chrystusa pokryty kwieciem. Po obu stronach grobu zamarli w bezruchu dwaj rycerze w strojach rzymskich. Gdy wi?c biskup celebruj?cy msz? zaintonowa? radosne "alleluja" i zawt?rowa?y mu dzwony na wie?y ko?cielnej, rozwar?a si? nagle p?yta grobowca, rycerze padli na twarz jak martwi, a figura zmartwychwstaj?cego Jezusa wznios?a si? na linie a? hen pod sklepienie ko?cio?a. Kr?l W?adys?aw, kt?ry bacznie obserwowa? to barwne misterium, pochyli? si? nagle do ucha towarzysz?cego mu kanonika i zapyta? ze szczer? naiwno?ci? neofity:
- C?? to znaczy, wielebny ojcze, owa figura wznosz?ca si? ku g?rze?
- To Chrystus wst?puje w niebo, mi?o?ciwy kr?lu - odpar? kanonik.
- Postawcie mu ?wieczk? - powiedzia? kr?l.
Kanonik uj?? skwapliwie co najokazalsz? ?wiec? woskow? i zapaliwszy j?, postawi? u st?p grobowca.
Lecz oto od pu?apu ?wi?tyni oderwa? si? nagle jaki? czarny potw?r na linie i z wielkim trzaskiem spad? na posadzk? tu? obok o?tarza.
- A co zacz jest ten smok? - zagadn?? zn?w kr?l kanonika.
- To szatan str?cony z nieba, mi?o?ciwy kr?lu.
- Postawcie mu dwa ogarki - poleci? kr?l.
Kanonik spojrza? ze zgorszeniem na kr?la, ale widz?c jego stanowczy wyraz twarzy, przyni?s? z zakrystii dwa ogarki i postawi? na posadzce w pobli?u str?conego czarta. Szmer rozleg? si? po ko?ciele, dworzanie z zak?opotaniem spojrzeli po sobie, a kr?lowa Jadwiga pochyli?a si? g??boko nad modlitewnikiem.
Po nabo?e?stwie, gdy ju? wszyscy wyszli z ko?cio?a, magnaci i dworzanie otoczyli kr?la i pytali go, co by te? mia?y oznacza? owa ?wieczka i dwa ogarki ustawione na ??danie kr?lewskie. A nowo ochrzczony kr?l W?adys?aw u?miechn?? si? pogodnie i odrzek?:
- Przys?owie ruskie, kt?re znam z czas?w, gdy by?em jeszcze otrokiem, m?wi: "S?u? Bogu, a diab?a nie gniewaj". Ono to kaza?o mi dzisiaj postawi? ?wiec? i dwa ogarki. Przys?owie to, powtarzane ?artobliwie, przyj??o si? w?r?d dworzan, a potem w?r?d mieszczan i ludu.
Kiedy w 232 lata potem Salomon Rysi?ski wydawa? w Lubczy nad Niemnem pierwszy zbi?r przys??w polskich, zapisa? mi?dzy innymi i to w?a?nie przys?owie: "S?u? Bogu, a diab?a nie gniewaj". I opatrzy? je lapidarnym komentarzem: "Jagie??o Kroi".