Sapkowski A. WIED?MIN

I

P??niej m?wiono, ?e cz?owiek ten nadszed? od p??nocy od bramy Powro?niczej. Szed? pieszo, a objuczonego konia prowadzi? za uzd?. By?o p??ne popo?udnie i kramy powro?nik?w i rymarzy by?y ju? zamkni?te, a uliczka pusta. By?o ciep?o, a cz?owiek ten mia? na sobie czarny p?aszcz narzucony na ramiona. Zwraca? uwag?.

Zatrzyma? si? przed gospod? "Stary Narakort", posta? chwil?, pos?ucha? gwaru g?os?w. Gospoda, jak zwykle o tej porze, by?a pe?na ludzi.

Nieznajomy nie wszed? do "Starego Narakortu". Poci?gn?? konia dalej, w d?? uliczki. Tam by?a druga karczma, mniejsza, nazywa?a si? "Pod Lisem". Tu by?o pusto. Karczma nie mia?a najlepszej s?awy.

Karczmarz uni?s? g?ow? znad beczki kiszonych og?rk?w i zmierzy? go?cia wzrokiem. Obcy, ci?gle w p?aszczu, sta? przed szynkwasem sztywno, nieruchomo, milcza?.

- Co poda??

- Piwa - rzek? nieznajomy. G?os mia? nieprzyjemny.

Karczmarz wytar? r?ce o p??cienny fartuch i nape?ni? gliniany kufel. Kufel by? wyszczerbiony.

Nieznajomy nie by? stary, ale w?osy mia? prawie zupe?nie bia?e. Pod p?aszczem nosi? wytarty sk?rzany kubrak, sznurowany pod szyj? i na ramionach. Kiedy ?ci?gn?? sw?j p?aszcz, wszyscy zauwa?yli, ?e na pasie za plecami mia? miecz. Nie by?o w tym nic dziwnego, w Wyzimie prawie wszyscy chodzili z broni?, ale nikt nie nosi? miecza na plecach niby ?uku czy ko?czana.

Nieznajomy nie usiad? za sto?em, pomi?dzy nielicznymi go??mi, sta? dalej przy szynkwasie, godz?c w karczmarza przenikliwymi oczami. Poci?gn?? z kufla.

- Izby na nocleg szukam.

- Nie ma - burkn?? karczmarz, patrz?c na buty go?cia, zakurzone i brudne. - W "Starym Narakorcie" pytajcie.

- Tu bym wola?.

- Nie ma - karczmarz rozpozna? wreszcie akcent nieznajomego. To by? Riv.

- Zap?ac? - rzek? obcy cicho, jak gdyby niepewnie.

Wtedy w?a?nie zacz??a si? ta ca?a paskudna historia. Ospowaty dr?gal, kt?ry od chwili wej?cia obcego nie spuszcza? z niego ponurego wzroku, wsta? i podszed? do szynkwasu. Dw?jka jego towarzyszy stan??a z ty?u, nie dalej ni? dwa kroki.

- Nie ma miejsca, hultaju, rivski w??cz?go - charkn?? ospowaty, staj?c tu? obok nieznajomego. - Nie trzeba nam takich jak ty tu, w Wyzimie. To porz?dne miasto!

Nieznajomy wzi?? sw?j kufel i odsun?? si?. Spojrza? na karczmarza, ale ten unika? jego wzroku. Ani mu by?o w g?owie broni? Riva. W ko?cu, kto lubi? Riv?w?

- Ka?dy Riv to z?odziej - ci?gn?? ospowaty, zion?c piwem, czosnkiem i z?o?ci?. - S?yszysz, co m?wi?, pokrzywniku?

- Nie s?yszy. ?ajno ma w uszach - rzek? jeden z tych z ty?u, a drugi zarechota?.

- P?a? i wyno? si?! - wrzasn?? dziobaty.

Nieznajomy dopiero teraz spojrza? na niego.

- Piwo sko?cz?.

- Pomo?emy ci - sykn?? dr?gal. Wytr?ci? Rivowi kufel z r?ki i jednocze?nie chwytaj?c go za rami?, wpi? palce w rzemie? przecinaj?cy skosem pier? obcego. Jeden z tych z ty?u wzni?s? pi??? do uderzenia. Obcy zwin?? si? w miejscu, wytr?caj?c ospowatego z r?wnowagi. Miecz zasycza? w pochwie i b?ysn?? kr?tko w ?wietle kagank?w. Zakot?owa?o si?. Krzyk. Kto? z pozosta?ych go?ci run?? ku wyj?ciu. Z trzaskiem upad?o krzes?o, g?ucho mlasn??y o pod?og? gliniane naczynia. Karczmarz - usta mu dygota?y - patrzy? na okropnie rozr?ban? twarz ospowatego, kt?ry wczepiwszy palce w brzeg szynkwasu, osuwa? si?, nikn?? z oczu, jak gdyby ton??. Tamci dwaj le?eli na pod?odze. Jeden nieruchomo, drugi wi? si? i drga? w rosn?cej szybko ciemnej ka?u?y. W powietrzu wibrowa?, ?widruj?c uszy, cienki, histeryczny krzyk kobiety. Karczmarz zatrz?s? si?, zaczerpn?? tchu i zacz?? wymiotowa?.

Nieznajomy cofn?? si? pod ?cian?. Skurczony, spi?ty, czujny. Miecz trzyma? obur?cz, wodz?c ko?cem ostrza w powietrzu. Nikt si? nie rusza?. Zgroza, jak zimne b?oto, oblepi?a twarze, skr?powa?a cz?onki, zatka?a gard?a.

Stra?nicy wpadli do karczmy z hukiem i szcz?kiem, we trzech. Musieli by? w pobli?u. Okr?cone rzemieniami pa?ki mieli w pogotowiu, ale na widok trup?w natychmiast dobyli mieczy. Riv przylgn?? plecami do ?ciany, lew? r?k? wyci?gn?? sztylet z cholewy.

- Rzu? to! - wrzasn?? jeden ze stra?nik?w rozdygotanym g?osem. - Rzu? to, zb?ju! P?jdziesz z nami!

Drugi stra?nik kopn?? st??, nie pozwalaj?cy mu obej?? Riva z boku.

- Le? po ludzi, Treska! - krzykn?? do trzeciego, trzymaj?cego si? bli?ej drzwi.

- Nie trzeba - rzek? nieznajomy, opuszczaj?c miecz. - Sam p?jd?.

- P?jdziesz, psie nasienie, ale na powrozie! - rozdar? si? ten rozdygotany. - Rzu? miecz, bo ci ?eb rozwal?!

Riv wyprostowa? si?. Szybko chwyci? kling? pod lew? pach?, a praw?, uniesion? do g?ry, w stron? stra?nik?w, nakre?li? w powietrzu skomplikowany, szybki znak. B?ysn??y ?wieki, kt?rymi g?sto nabijane by?y d?ugie a? do ?okci mankiety sk?rzanego kaftana.

Stra?nicy momentalnie cofn?li si?, zas?aniaj?c twarze przedramionami. Kt?ry? z go?ci zerwa? si?, inny znowu pomkn?? ku drzwiom. Kobieta zn?w zakrzycza?a, dziko, przera?liwie.

- Sam p?jd? - powt?rzy? nieznajomy d?wi?cznym, metalicznym g?osem. - A wy trzej przodem. Prowad?cie do grododzier?cy. Drogi nie znam.

- Tak, panie - wymamrota? stra?nik, opuszczaj?c g?ow?. Ruszy? ku wyj?ciu, ogl?daj?c si? niepewnie. Dwaj pozostali wyszli za nim, ty?em, pospiesznie. Nieznajomy poszed? w ?lad, chowaj?c miecz do pochwy, a sztylet do cholewy. Gdy wymijali sto?y, go?cie zakrywali twarze po?ami kubrak?w.

II

Velerad, grododzier?ca Wyzimy, podrapa? si? w podbr?dek, zastanowi? si?. Nie by? ani zabobonny, ani boja?liwy, ale nie u?miecha?o mu si? pozostanie z bia?ow?osym sam na sam. Wreszcie zdecydowa? si?.

- Wyjd?cie - rozkaza? stra?nikom. - A ty siadaj. Nie, nie tu. Tam dalej, je?li wola.
Nieznajomy usiad?. Nie mia? ju? ani miecza, ani czarnego p?aszcza.

- S?ucham - rzek? Velerad, bawi?c si? ci??kim buzdyganem le??cym na stole. - Jestem Velerad, grododzier?ca Wyzimy. Co mi masz do powiedzenia, mo?ci rozb?jniku, zanim p?jdziesz do lochu? Trzech zabitych, pr?ba rzucenia uroku, nie?le, ca?kiem nie?le. Za takie rzeczy u nas w Wyzimie wbija si? na pal. Ale ze mnie sprawiedliwy cz?ek, wys?ucham ci? przedtem. M?w.

Riv rozpi?? kubrak, wydoby? spod niego zwitek bia?ej ko?lej sk?ry.

- Na rozstajach, po karczmach przybijacie - powiedzia? cicho. - Prawda to, co napisane?

- A - mrukn?? Velerad, patrz?c na wytrawione na sk?rze runy. - To taka sprawa. ?e te? od razu si? nie domy?li?em. Ano, prawda, najprawdziwsza. Podpisane jest: Foltest, kr?l, pan Temerii, Pontaru i Mahakamu. Znaczy, prawda. Ale or?dzie or?dziem, a prawo prawem. Ja tu, w Wyzimie, prawa pilnuj? i porz?dku! Ludzi mordowa? nie pozwol?! Zrozumia?e??

Riv kiwn?? g?ow? na znak, ?e zrozumia?. Velerad sapn?? gniewnie.
- Znak wied?mi?ski masz?

Nieznajomy zn?w si?gn?? w rozci?cie kaftana, wygrzeba? okr?g?y medalion na srebrnym ?a?cuszku. Na medalionie wyobra?ony by? ?eb wilka z wyszczerzonymi k?ami.

- Imi? jakie? masz? Mo?e by? byle jakie, nie pytam z ciekawo?ci, tylko dla u?atwienia rozmowy.

- Nazywam si? Geralt.

- Mo?e by? i Geralt. Z Rivii, jak wnosz? z wymowy?

- Z Rivii.

- Tak. Wiesz co, Geralt? Z tym - Velerad klepn?? w or?dzie otwart? d?oni? - z tym daj sobie spok?j. To powa?na sprawa. Wielu ju? pr?bowa?o. To, bracie, nie to samo, co paru obwiesi?w pochlasta?.

- Wiem. To m?j fach, grododzier?co. Napisane jest: trzy tysi?ce oren?w nagrody.

- Trzy tysi?ce - Velerad wyd?? wargi. - I kr?lewna za ?on?, jak ludzie gadaj?, chocia? tego mi?o?ciwy Foltest nie dopisa?.

- Nie jestem zainteresowany kr?lewn? - rzek? spokojnie Geralt. Siedzia? nieruchomo z r?kami na kolanach. - Napisane jest: trzy tysi?ce.

- Co za czasy - westchn?? grododzier?ca. - Co za parszywe czasy! Jeszcze dwadzie?cia lat temu, kto by pomy?la?, nawet po pijanemu, ?e takie profesje b?d?? Wied?mini! W?drowni zab?jcy bazyliszk?w! Domokr??ni pogromcy smok?w i utopc?w! Geralt? W twoim cechu piwo wolno pi??

- Pewnie.

Velerad klasn?? w d?onie.

- Piwa! - zawo?a?. - A ty, Geralt, siadaj bli?ej. Co mi tam.

Piwo by?o zimne i pieniste.

- Parszywe czasy nasta?y - monologowa? Velerad poci?gaj?c z kufla. - Namno?y?o si? wszelkiego plugastwa. W Mahakamie, w g?rach, a? roi si? od bobo?ak?w. Po lasach dawniej aby wilki wy?y, a teraz akurat: upiory, borowiki jakie?, gdzie nie spluniesz, wilko?ak albo inna zaraza. Po wsiach rusa?ki i p?aczki porywaj? dzieci, to ju? idzie w setki. Choroby, o jakich nikt dawniej nie s?ysza?, w?os si? je?y. No i jeszcze to do kompletu! - popchn?? zwitek sk?ry po blacie sto?u. - Nie dziwota, Geralt, ?e taki popyt na wasze us?ugi.

- To kr?lewskie or?dzie, grododzier?co - Geralt uni?s? g?ow?. - Znacie szczeg??y?

Velerad odchyli? si? na krze?le, spl?t? d?onie na brzuchu.

- Szczeg??y, m?wisz? A znam. Nie to, ?eby z pierwszej r?ki, ale z dobrych ?r?de?.

- O to mi w?a?nie chodzi.

- Upar?e? si?. Jak chcesz. S?uchaj - Velerad popi? piwa, sciszy? g?os. - Nasz mi?o?ciwy Foltest jeszcze jako kr?lewicz, za rz?d?w starego Medella, swojego ojca, pokazywa? nam, co potrafi, a potrafi? wiele. Liczyli?my, ?e mu to z wiekiem przejdzie. A tymczasem kr?tko po swojej koronacji, zaraz po ?mierci starego kr?la, Foltest przeszed? samego siebie. A? nam wszystkim szcz?ki poopada?y. Kr?tko m?wi?c: zrobi? dziecko swojej rodzonej siostrze Addzie. Adda by?a m?odsza od niego, zawsze trzymali si? razem, ale nikt niczego nie podejrzewa?, no, mo?e kr?lowa... Kr?tko: patrzymy, a tu Adda o, z takim brzuchem, a Foltest zaczyna gada? o ?lubie. Z siostr?, uwa?asz, Geralt? Sytuacja zrobi?a si? napi?ta jak diabli, bo akurat Vizimir z Novigradu umy?li? wyda? za Foltesta swoj? Dalk?, wys?a? poselstwo, a tu trzeba trzyma? kr?la za r?ce i nogi, bo chce biec i l?y? pos??w. Uda?o si?, i dobrze, bo obra?ony Vizimir wypru?by z nas bebechy. Potem, nie bez pomocy Addy, kt?ra wp?yn??a na braciszka, uda?o si? wyperswadowa? szczeniakowi szybki ?lub. No, a potem Adda urodzi?a, w przepisowym czasie, a jak?e. A teraz s?uchaj, bo zaczyna si?. Tego, co si? urodzi?o, wiele os?b nie widzia?o, ale jedna po?o?na wyskoczy?a oknem z wie?y i zabi?a si?, a druga dosta?a pomieszania zmys??w i do dzisiaj jest ko?owata. S?dz? zatem, ?e nadb?kart nie by? specjalnie urodziwy. To by?a dziewczynka. Zmar?a zreszt? zaraz, nikt, jak mi si? zdaje, nie spieszy? si? zanadto z podwi?zywaniem p?powiny. Adda, na swoje szcz??cie, nie prze?y?a porodu. A potem, bracie, Foltest po raz kolejny zrobi? z siebie durnia. Nadb?karta trzeba by?o spali? albo, bo ja wiem, zakopa? gdzie? na pustkowiu, a nie chowa? go w sarkofagu w podziemiach pa?acu.

- Za p??no teraz na roztrz?sanie - Geralt uni?s? g?ow?. - W ka?dym razie nale?a?o wezwa? kogo? z Wiedz?cych.

- M?wisz o tych wydrwigroszach z gwiazdkami na kapeluszach? A jak?e, zlecia?o si? ich z dziesi?ciu, ale ju? potem, kiedy okaza?o si?, co le?y w tym sarkofagu. I co z niego nocami wy?azi. A zacz??o wy?azi? nie od razu, o nie. Siedem lat od pogrzebu by? spok?j. A? tu kt?rej? nocy, by?a pe?nia ksi??yca, wrzask w pa?acu, krzyk, zamieszanie! Co tu du?o gada?, znasz si? na tym, or?dzie te? czyta?e?. Niemowlak podr?s? w trumnie, i to nie?le, a i z?by wyros?y mu jak si? patrzy. Jednym s?owem, strzyga. Szkoda, ?e nie widzia?e? trup?w. Tak jak ja. Pewnie omin??by? Wyzim? szerokim ?ukiem.

Geralt milcza?.

- Wtedy - ci?gn?? Velerad - jak m?wi?em, Foltest skrzykn?? do nas ca?? gromad? czarownik?w. Jazgotali jeden przez drugiego, o ma?o nie pobili si? tymi swoimi dr?gami, co to je nosz?, pewnie ?eby psy odp?dza?, jak ich kto poszczuje. A my?l?, ?e szczuj? ich regularnie. Przepraszam, Geralt, je?li masz inne zdanie o czarodziejach, w twoim zawodzie pewnie je masz, ale dla mnie to darmozjady i durnie. Wy, wied?mini, budzicie w?r?d ludzi wi?ksze zaufanie. Jeste?cie przynajmniej, jakby tu rzec, konkretni.

Geralt u?miechn?? si?, nie skomentowa?.

- No, ale do rzeczy - grododzier?ca zajrza? do kufla, dola? piwa sobie i Rivowi. - Niekt?re rady czarownik?w wydawa?y si? ca?kiem nieg?upie. Jeden proponowa? spalenie strzygi razem z pa?acem i sarkofagiem, inny radzi? odr?ba? jej ?eb szpadlem, pozostali byli zwolennikami wbijania osinowych ko?k?w w r??ne cz??ci cia?a, oczywi?cie za dnia, kiedy diablica spa?a w trumnie, zmordowana po nocnych uciechach. Niestety, znalaz? si? jeden, b?azen w spiczastej czapce na ?ysym czerepie, garbaty eremita, kt?ry wymy?li?, ?e to s? czary, ?e to si? da odczyni? i ?e ze strzygi znowu b?dzie Foltestowa c?reczka, ?liczna jak malowanie. Trzeba tylko przesiedzie? w krypcie ca?? noc, i ju?, po krzyku. Po czym, wyobra?asz sobie, Geralt, co to by? za p??g??wek, poszed? na noc do dworzyszcza. Jak ?atwo zgadn??, wiele z niego nie zosta?o, bodaj?e tylko czapka i laga. Ale Foltest uczepi? si? tego pomys?u jak rzep psiego ogona. Zakaza? wszelkich pr?b zabicia strzygi, a ze wszystkich mo?liwych zakamark?w kraju po?ci?ga? do Wyzimy szarlatan?w, aby odczarowa? strzyg? na kr?lewn?. To by?a dopiero malownicza kompania! Jakie? pokr?cone baby, jacy? kulawcy, brudni, bracie, zawszeni, lito?? bra?a. No i dawaj czarowa?, g??wnie nad misk? i kuflem. Pewnie, niekt?rych Foltest albo rada zdemaskowali pr?dko, paru nawet powiesili na ostrokole, ale za ma?o, za ma?o. Ja bym ich wszystkich powiesi?. Tego, ?e strzyga w tym czasie zagryza?a co rusz kogo? innego, nie zwracaj?c na oszust?w i ich zakl?cia ?adnej uwagi, dodawa? chyba nie musz?. Ani tego, ?e Foltest nie mieszka? ju? w pa?acu. Nikt ju? tam nie mieszka?.

Velerad przerwa?, popi? piwa. Wied?min milcza?.

- I tak to si? ci?gnie, Geralt, sze?? lat, bo to si? urodzi?o tak jako? czterna?cie lat temu. Mieli?my w tym czasie troch? innych zmartwie?, bo pobili?my si? z Vizimirem z Novigradu, ale z porz?dnych, zrozumia?ych powod?w, posz?o nam o przesuwanie s?up?w granicznych, a nie tam o jakie? c?rki czy koligacje. Foltest, nawiasem m?wi?c, zaczyna ju? przeb?kiwa? o ma??e?stwie i ogl?da przesy?ane przez s?siednie dwory konterfekty, kt?re dawniej zwyk? by? wrzuca? do wychodka. No, ale co jaki? czas opada go znowu ta mania i rozsy?a konnych, by szukali nowych czarownik?w. No i nagrod? obieca?, trzy tysi?ce, przez co zbieg?o si? troch? postrzele?c?w, b??dnych rycerzy, nawet jeden pastuszek, kretyn znany w ca?ej okolicy, niech spoczywa w pokoju. A strzyga ma si? dobrze. Tyle ?e co jaki? czas kogo? zagryzie. Mo?na si? przyzwyczai?. A z tych bohater?w, co j? pr?buj? odczarowywa?, jest chocia? taki po?ytek, ?e bestia na?era si? na miejscu i nie szwenda poza dworzyszczem. A Foltest ma nowy pa?ac, ca?kiem ?adny.

- Przez sze?? lat - Geralt uni?s? g?ow? - przez sze?? lat nikt nie za?atwi? sprawy?

- Ano nie - Velerad popatrzy? na wied?mina przenikliwie. - Bo pewnie sprawa jest nie do za?atwienia i przyjdzie si? z tym pogodzi?. M?wi? o Folte?cie, naszym mi?o?ciwym i ukochanym w?adcy, kt?ry ci?gle jeszcze przybija te or?dzia na rozstajnych drogach. Tyle ?e ch?tnych zrobi?o si? jakby mniej. Ostatnio, co prawda, by? jeden, ale chcia? te trzy tysi?ce koniecznie z g?ry. No to wsadzili?my go do worka i wrzucili?my do jeziora.

- Oszust?w nie brakuje.

- Nie, nie brakuje. Jest ich nawet sporo - przytakn?? grododzier?ca, nie spuszczaj?c z wied?mina wzroku. - Dlatego jak p?jdziesz do pa?acu, nie ??daj z?ota z g?ry. Je?eli tam w og?le p?jdziesz.

- P?jd?.

- Ano, twoja sprawa. Pami?taj jednak o mojej radzie. Je?eli za? ju? o nagrodzie mowa, ostatnio zacz??o si? m?wi? o jej drugiej cz??ci, wspomnia?em ci. Kr?lewna za ?on?. Nie wiem, kto to wymy?li?, ale je?eli strzyga wygl?da tak, jak opowiadaj?, to ?art jest wyj?tkowo ponury. Wszelako? nie zabrak?o durni?w, kt?rzy pognali do dworzyszcza galopem, jak tylko wie?? gruchn??a, ?e jest okazja wej?? do kr?lewskiej rodziny. Konkretnie, dw?ch czeladnik?w szewskich. Dlaczego szewcy s? tacy g?upi, Geralt?

- Nie wiem. A wied?mini, grododzier?co? Pr?bowali?
- By?o kilku, a jak?e. Najcz??ciej, kiedy us?yszeli, ?e strzyg? trzeba odczarowa?, a nie zabi?, wzruszali ramionami i odje?d?ali. Dlatego te? znacznie wzr?s? m?j szacunek dla wied?min?w, Geralt. No a potem przyjecha? jeden, m?odszy by? od ciebie, imienia nie pami?tam, o ile je w og?le poda?. Ten spr?bowa?.

- No i?

- Z?bata kr?lewna rozw??czy?a jego flaki na sporej odleg?o?ci. Z p?? strzelenia z ?uku.

Geralt pokiwa? g?ow?.

- To wszyscy?

- By? jeszcze jeden.

Velerad milcza? przez chwil?. Wied?min nie ponagla? go.

- Tak - rzek? wreszcie grododzier?ca. - By? jeszcze jeden. Z pocz?tku, gdy mu Foltest zagrozi? szubienic?, je?eli zabije lub okaleczy strzyg?, roze?mia? si? tylko i zacz?? si? pakowa?. No, ale potem...
Velerad ponownie ?ciszy? g?os prawie do szeptu, nachylaj?c si? przez st??.
- Potem podj?? si? zadania. Widzisz, Geralt, jest tu w Wyzimie paru rozumnych ludzi, nawet na wysokich stanowiskach, kt?rym ca?a ta sprawa obrzyd?a. Plotka g?osi, ?e ci ludzie przekonali po cichu wied?mina, aby nie bawi?c si? w ?adne ceregiele ani czary, zat?uk? strzyg?, a kr?lowi powiedzia?, ?e czar nie podzia?a?, ?e c?reczka spad?a ze schod?w, no ?e zdarzy? si? wypadek przy pracy. Kr?l, wiadomo, rozz?o?ci si?, ale sko?czy si? na tym, ?e nie zap?aci ani orena nagrody. Szelma wied?min na to, ?e za darmo sami sobie mo?emy chodzi? na strzygi. No, co by?o robi?... Z?o?yli?my si?, potargowali... Tylko ?e nic z tego nie wysz?o.
Geralt podni?s? brwi.

- Nic, powiadam - rzek? Velerad. - Wied?min nie chcia? i?? od razu, pierwszej nocy. ?azi?, czai? si?, kr?ci? po okolicy. Wreszcie, jak powiadaj?, zobaczy? strzyg?, zapewne w akcji, bo bestia nie wy?azi z krypty tylko po to, ?eby rozprostowa? nogi. Zobaczy? j? wi?c i tej samej nocy zwia?. Bez po?egnania.

Geralt wykrzywi? lekko wargi w czym?, co prawdopodobnie mia?o by? u?miechem.

- Rozumni ludzie - zacz?? - zapewne maj? jeszcze te pieni?dze? Wied?mini nie bior? z g?ry.

- Ano - rzek? Velerad - pewnie maj?.

- Plotka nie m?wi, ile tego jest?

Velerad wyszczerzy? z?by.

- Jedni m?wi?: osiemset...

Geralt pokr?ci? g?ow?.

- Inni - mrukn?? grododzier?ca - m?wi? o tysi?cu.

- Niedu?o, je?li wzi?? pod uwag?, ?e plotka wszystko wyolbrzymia. W ko?cu kr?l daje trzy tysi?ce.

- Nie zapominaj o narzeczonej - zadrwi? Velerad. - O czym my rozmawiamy? Wiadomo, ?e nie dostaniesz tamtych trzech tysi?cy.

- Sk?d to niby wiadomo?

Velerad hukn?? d?oni? o blat sto?u.

- Geralt, nie psuj mojego wyobra?enia o wied?minach! To ju? trwa sze?? lat z hakiem! Strzyga wyka?cza do p?? setki ludzi rocznie, teraz mniej, bo wszyscy trzymaj? si? z daleka od pa?acu. Nie, bracie, ja wierz? w czary, niejedno widzia?em i wierz?, do pewnego stopnia, rzecz jasna, w zdolno?ci mag?w i wied?min?w. Ale z tym odczarowywaniem to bzdura, wymy?lona przez garbatego i usmarkanego dziada, kt?ry zg?upia? od pustelniczego wiktu, bzdura, w kt?r? nie wierzy nikt. Pr?cz Foltesta. Nie, Geralt! Adda urodzi?a strzyg?, bo spa?a z w?asnym bratem, taka jest prawda i ?aden czar tu nie pomo?e. Strzyga ?re ludzi, jak to strzyga, i trzeba j? zabi?, normalnie i po prostu. S?uchaj, dwa lata temu kmiotkowie z jakiego? zapad?ego zadupia pod Mahakamem, kt?rym smok wy?era? owce, poszli kup?, zat?ukli go k?onicami i nawet nie uznali za celowe si? tym szczeg?lnie chwali?. A my tu, w Wyzimie, czekamy na cud i ryglujemy drzwi przy ka?dej pe?ni ksi??yca albo wi??emy przest?pc?w do palika przed dworzyszczem licz?c, ?e bestia na?re si? i wr?ci do trumny.

- Niez?y spos?b - u?miechn?? si? wied?min. - Przest?pczo?? zmala?a?

- Ani troch?.

- Do pa?acu, tego nowego, kt?r?dy?

- Zaprowadz? ci? osobi?cie. Co b?dzie z propozycj? rzucon? przez rozumnych ludzi?

- Grododzier?co - rzek? Geralt. - Po co si? spieszy?? Przecie? naprawd? mo?e zdarzy? si? wypadek przy pracy, niezale?nie od moich intencji. Wtedy rozumni ludzie winni pomy?le?, jak ocali? mnie przed gniewem kr?la i przygotowa? te tysi?c pi??set oren?w, o kt?rych m?wi plotka.

- Mia?o by? tysi?c.

- Nie, panie Velerad - powiedzia? wied?min stanowczo. - Ten, kt?remu dawali?cie tysi?c, uciek? na sam widok strzygi, nawet si? nie targowa?. To znaczy, ryzyko jest wi?ksze ni? tysi?c. Czy nie jest wi?ksze ni? p??tora tysi?ca, oka?e si?. Oczywi?cie, ja si? przedtem po?egnam.

Velerad podrapa? si? w g?ow?.

- Geralt? Tysi?c dwie?cie?

- Nie, grododzier?co. To nie jest ?atwa robota. Kr?l daje trzy, a musz? wam powiedzie?, ?e odczarowa? jest czasem ?atwiej ni? zabi?. W ko?cu kt?ry? z moich poprzednik?w zabi?by strzyg?, gdyby to by?o takie proste. My?licie, ?e dali si? zagry?? tylko dlatego, ?e bali si? kr?la?

- Dobra, bracie - Velerad sm?tnie pokiwa? g?ow?. - Umowa stoi. Tylko przed kr?lem ani mru-mru o mo?liwo?ci wypadku przy pracy. Szczerze ci radz?.

III

Foltest by? szczup?y, mia? ?adn? - za ?adn? - twarz. Nie mia? jeszcze czterdziestki, jak oceni? wied?min. Siedzia? na karle rze?bionym z czarnego drewna, nogi wyci?gn?? w stron? paleniska, przy kt?rym grza?y si? dwa psy. Obok, na skrzyni siedzia? starszy, pot??nie zbudowany m??czyzna z brod?. Za kr?lem sta? drugi, bogato odziany, z dumnym wyrazem twarzy. Wielmo?a.

- Wied?min z Rivii - powiedzia? kr?l po chwili ciszy, jaka zapad?a po wst?pnej przemowie Velerada.

- Tak, panie - Geralt schyli? g?ow?.
- Od czego ci tak ?eb posiwia?? Od czar?w? Widz?, ?e? niestary. Dobrze ju?, dobrze. To ?art, nic nie m?w. Do?wiadczenie, jak ?miem przypuszcza?, masz niejakie?

- Tak, panie.

- Radbym pos?ucha?.

Geralt sk?oni? si? jeszcze ni?ej.

- Wiecie wszak, panie, ?e nasz kodeks zabrania m?wienia o tym, co robimy.

- Wygodny kodeks, mo?ci wied?minie, wielce wygodny. Ale tak, bez szczeg???w, z borowikami mia?e? do czynienia?

- Tak.

- Z wampirami, z leszymi?

- Te?.

Foltest zawaha? si?.

- Ze strzygami?

Geralt uni?s? g?ow?, spojrza? kr?lowi w oczy.

- Te?.

Foltest odwr?ci? wzrok.

- Velerad!

- S?ucham, mi?o?ciwy panie.

- Wprowadzi?e? go w szczeg??y?

- Tak, mi?o?ciwy panie. Twierdzi, ?e kr?lewn? mo?na odczarowa?.

- To wiem od dawna. W jaki spos?b, mo?ci wied?minie? Ach, prawda, zapomnia?em. Kodeks. Dobrze. Tylko jedna ma?a uwaga. By?o tu ju? u mnie kilku wied?min?w. Velerad, m?wi?e? mu? Dobrze. St?d wiem, ?e wasz? specjalno?ci? jest raczej zabijanie, a nie odczynianie urok?w. To nie wchodzi w rachub?. Je?eli mojej c?rce spadnie w?os z g?owy, ty swoj? po?o?ysz na pie?ku. To tyle. Ostrit, a i wy, panie Segelin, zosta?cie, udzielcie mu tyle informacji, ile b?dzie chcia?. Oni zawsze du?o pytaj?, wied?mini. Nakarmcie go i niech mieszka w pa?acu. Niech si? nie w??czy po karczmach.

Kr?l wsta?, gwizdn?? na psy i ruszy? ku drzwiom, rozrzucaj?c s?om? pokrywaj?c? pod?og? komnaty. Przy drzwiach odwr?ci? si?.

- Uda ci si?, wied?minie, nagroda jest twoja. Mo?e jeszcze co? dorzuc?, je?li dobrze si? spiszesz. Oczywi?cie, bajania posp?lstwa co do o?enku z kr?lewn? nie zawieraj? s?owa prawdy. Nie s?dzisz chyba, ?e wydam c?rk? za byle przyb??d??

- Nie, panie. Nie s?dz?.

- Dobrze. To dowodzi, ?e jeste? rozumny.

Foltest wyszed?, zamykaj?c za sob? drzwi. Velerad i wielmo?a, kt?rzy dotychczas stali, natychmiast rozsiedli si? przy stole. Grododzier?ca dopi? w po?owie pe?ny puchar kr?la, zajrza? do dzbana, zakl??. Ostrit, kt?ry zaj?? fotel Foltesta, patrzy? na wied?mina spode ?ba, g?adz?c d?o?mi rze?bione por?cze. Segelin, brodacz, skin?? na Geralta.

- Siadajcie, mo?ci wied?minie, siadajcie. Zaraz wieczerz? podadz?. O czym chcieliby?cie rozmawia?? Grododzier?ca Velerad powiedzia? wam ju? chyba wszystko. Znam go i wiem, ?e powiedzia? pr?dzej za du?o ni? za ma?o.
- Tylko kilka pyta?.

- Zadajcie je.

- M?wi? grododzier?ca, ?e po pojawieniu si? strzygi kr?l wezwa? wielu Wiedz?cych.

- Tak by?o. Ale nie m?wcie: "strzyga", m?wcie: "kr?lewna". ?atwiej unikniecie takiej pomy?ki przy kr?lu... i zwi?zanych z tym przykro?ci.

- Czy w?r?d Wiedz?cych by? kto? znany? S?awny?

- Byli tacy i w?wczas, i p??niej. Nie pami?tam imion... A wy, panie Ostrit?

- Nie pami?tam - rzek? wielmo?a. - Ale wiem, ?e niekt?rzy cieszyli si? s?aw? i uznaniem. M?wi?o si? o tym du?o.

- Czy byli zgodni co do tego, ?e zakl?cie mo?na zdj???

- Byli dalecy od zgody - u?miechn?? si? Segelin. - W ka?dym przedmiocie. Ale takie stwierdzenie pad?o. Mia?o to by? proste, wr?cz nie wymagaj?ce zdolno?ci magicznych, i jak zrozumia?em, wystarczy?o, aby kto? sp?dzi? noc, od zachodu s?o?ca do trzecich kur?w, w podziemiu, przy sarkofagu.
- Rzeczywi?cie, proste - parskn?? Velerad.

- Chcia?bym us?ysze? opis... kr?lewny.
Velerad zerwa? si? z krzes?a.

- Kr?lewna wygl?da jak strzyga! - wrzasn??.

- Jak najbardziej strzygowata strzyga, o jakiej s?ysza?em! Jej wysoko?? kr?lewska c?rka, przekl?ty nadb?kart, ma cztery ?okcie wzrostu, przypomina bary?? piwa, ma mord? od ucha do ucha, pe?n? z?b?w jak sztylety, czerwone ?lepia i rude kud?y! ?apska, opazurzone jak u ?bika, wisz? jej do samej ziemi! Dziwi? si?, ?e jeszcze nie zacz?li?my rozsy?a? jej miniatur po zaprzyja?nionych dworach! Kr?lewna, niech j? zaraza udusi, ma ju? czterna?cie lat, czas pomy?le? o wydaniu jej za jakiego? kr?lewicza!

- Pohamuj si?, grododzier?co - zmarszczy? si? Ostrit, zerkaj?c w stron? drzwi. Segelin u?miechn?? si? lekko.

- Opis, cho? tak obrazowy, by? w miar? dok?adny, a o to chodzi?o mo?ci wied?minowi, prawda? Velerad zapomnia? doda?, ?e kr?lewna porusza si? z niewiarygodn? pr?dko?ci? i jest o wiele silniejsza, ni? mo?na wnosi? z jej wzrostu i budowy. A to, ?e ma czterna?cie lat, jest fak-tem. O ile to wa?ne.

- Wa?ne - powiedzia? wied?min. - Czy ataki na ludzi zdarzaj? si? tylko podczas pe?ni?

- Tak - odrzek? Segelin. - Je?eli napada poza starym pa?acem. W pa?acu, niezale?nie od fazy ksi??yca, ludzie gin?li zawsze. Ale wychodzi tylko podczas pe?ni, a i to nie ka?dej.

- Czy by? chocia? jeden wypadek ataku za dnia?

- Nie. Za dnia nie.

- Zawsze po?era ofiary?

Velerad splun?? zamaszy?cie na s?om?.

- Niech ci?, Geralt, zaraz wieczerza b?dzie. Tfu! Po?era, nadgryza, zostawia, r??nie, zale?nie od humoru zapewne. Jednemu tylko g?ow? odgryz?a, paru wybebeszy?a, a paru ogryz?a na czysto, do go?a, mo?na by rzec. Taka jej ma?!
- Uwa?aj, Velerad - sykn?? Ostrit. - O strzydze gadaj, co chcesz, ale Addy nie obra?aj przy mnie, bo przy kr?lu si? nie odwa?asz!

- Czy by? kto?, kogo zaatakowa?a, a prze?y?? - spyta? wied?min, pozornie nie zwracaj?c uwagi na wybuch wielmo?y.

Segelin i Ostrit spojrzeli po sobie.

- Tak - powiedzia? brodacz. - Na samym pocz?tku, sze?? lat temu, rzuci?a si? na dw?ch ?o?nierzy stoj?cych na warcie u krypty. Jednemu uda?o si? uciec.

- I p??niej - wtr?ci? Velerad - m?ynarz, na kt?rego napad?a pod miastem. Pami?tacie?

IV

M?ynarza przyprowadzono na drugi dzie?, p??nym wieczorem, do komnatki nad kordegard?, w kt?rej zakwaterowano wied?mina. Przyprowadzi? go ?o?nierz w p?aszczu z kapturem.

Rozmowa nie da?a wi?kszych rezultat?w. M?ynarz by? przera?ony, be?kota?, j?ka? si?. Wi?cej powiedzia?y wied?minowi jego blizny: strzyga mia?a imponuj?cy rozstaw szcz?k i rzeczywi?cie ostre z?by, w tym bardzo d?ugie g?rne k?y - cztery, po dwa z ka?dej strony. Pazury zapewne ostrzejsze od ?biczych, cho? mniej zakrzywione. Tylko dlatego zreszt? uda?o si? m?ynarzowi wyrwa?.

Zako?czywszy ogl?dziny, Geralt skin?? na m?ynarza i ?o?nierza, odprawiaj?c ich. ?o?nierz wypchn?? ch?opa za drzwi i zdj?? kaptur. By? to Foltest we w?asnej osobie.

- Siadaj, nie wstawaj - rzek? kr?l. - Wizyta nieoficjalna. Zadowolony z wywiadu? S?ysza?em, ?e by?e? w dworzyszczu przed po?udniem.

- Tak, panie.

- Kiedy przyst?pisz do dzie?a?

- Do pe?ni cztery dni. Po pe?ni.

- Wolisz sam si? jej wcze?niej przyjrze??

- Nie ma takiej potrzeby. Ale najedzona... kr?lewna... b?dzie mniej ruchliwa.

- Strzyga, mistrzu, strzyga. Nie bawmy si? w dyplomacj?. Kr?lewn? to ona dopiero b?dzie. O tym zreszt? przyszed?em z tob? porozmawia?. Odpowiadaj, nieoficjalnie, kr?tko i jasno: b?dzie czy nie b?dzie? Nie zas?aniaj mi si? tylko ?adnym kodeksem.

Geralt potar? czo?o.

- Potwierdzam, kr?lu, ?e czar mo?na odczyni?. I je?eli si? nie myl?, to rzeczywi?cie sp?dzaj?c noc w dworzyszczu. Trzecie pianie koguta, o ile zaskoczy strzyg? poza sarkofagiem, zlikwiduje urok. Tak zwykle post?puje si? ze strzygami.

- Takie proste?

- To nie jest proste. Trzeba t? noc prze?y?, to raz. Mo?liwe s? te? odst?pstwa od normy. Na przyk?ad nie jedn? noc, ale trzy. Kolejne. S? te? przypadki... no... beznadziejne.

- Tak - ?achn?? si? Foltest. - Ci?gle to s?ysz? od niekt?rych. Zabi? potwora, bo to przypadek nieuleczalny. Mistrzu, jestem pewien, ?e ju? z tob? rozmawiano. Co? ?eby zar?ba? ludojadk? bez ceregieli, na samym wst?pie, a kr?lowi powiedzie?, ?e inaczej si? nie da?o. Kr?l nie zap?aci, my zap?acimy. Bardzo wygodny spos?b. I tani. Bo kr?l ka?e ?ci?? lub powiesi? wied?mina, a z?oto zostanie w kieszeni.

- Kr?l bezwarunkowo ka?e ?ci?? wied?mina? - wykrzywi? si? Geralt.

Foltest przez d?u?sz? chwil? patrzy? w oczy Riva.

- Kr?l nie wie - powiedzia? wreszcie. - Ale liczy? si? z tak? ewentualno?ci? wied?min raczej powinien.

Teraz Geralt chwil? pomilcza?.

- Zamierzam zrobi?, co w mojej mocy - rzek? po chwili. - Ale gdyby posz?o ?le, b?d? broni? swojego ?ycia. Wy, panie, te? si? musicie liczy? z tak? ewentualno?ci?.

Foltest wsta?.

- Nie rozumiesz mnie. Nie o to chodzi. To jasne, ?e zabijesz j?, gdy si? zrobi gor?co, czy mi si? to podoba, czy nie. Bo inaczej ona ciebie zabije, na pewno i nieodwo?alnie. Nie rozg?aszam tego, ale nie ukara?bym nikogo, kto zabi?by j? w obronie w?asnej. Ale nie dopuszcz?, aby zabito j?, nie pr?buj?c uratowa?. By?y ju? pr?by podpalenia starego pa?acu, strzelali do niej z ?uk?w, kopali do?y, zastawiali sid?a i wnyki dop?ty, dop?ki kilku nie powiesi?em. Ale nie o to chodzi. Mistrzu, s?uchaj!

- S?ucham.

- Po tych trzech kurach nie b?dzie strzygi, je?li dobrze zrozumia?em. A co b?dzie?

- Je?eli wszystko p?jdzie dobrze, czternastolatka.
- Czerwonooka? Z z?bami jak krokodyl?

- Normalna czternastolatka. Tyle ?e...

- No?

- Fizycznie.

- Masz babo placek. A psychicznie? Codziennie na ?niadanie wiadro krwi? Udko dziewcz?cia?

- Nie. Psychicznie... Nie spos?b powiedzie?... S?dz?, ?e na poziomie, bo ja wiem, trzyletniego, czteroletniego dziecka. B?dzie wymaga?a troskliwej opieki przez d?u?szy czas.

- To jasne. Mistrzu?

- S?ucham.

- Czy to jej mo?e wr?ci?? P??niej?

Wied?min milcza?.

- Aha - rzek? kr?l. - Mo?e. I co wtedy?

- Gdyby po d?ugim, kilkudniowym omdleniu zmar?a, trzeba spali? cia?o. I to pr?dko.
Foltest zas?pi? si?.

- Nie s?dz? jednak - doda? Geralt - aby do tego dosz?o. Dla pewno?ci udziel? wam, panie, kilku wskaz?wek, jak zmniejszy? niebezpiecze?stwo.

- Ju? teraz? Nie za wcze?nie, mistrzu? A je?eli...

- Ju? teraz - przerwa? Riv. - R??nie bywa, kr?lu. Mo?e si? zdarzy?, ?e rano znajdziecie w krypcie odczarowan? kr?lewn? i mojego trupa.
- A? tak? Pomimo mojego zezwolenia na obron? w?asn?? Na kt?rym, zdaje mi si?, nie bardzo ci nawet zale?a?o?

- To jest powa?na sprawa, kr?lu. Ryzyko jest wielkie. Dlatego s?uchajcie: kr?lewna stale musi nosi? na szyi szafir, najlepiej inkluz, na srebrnym ?a?cuszku. Stale. W dzie? i w nocy.

- Co to jest inkluz?

- Szafir z p?cherzykiem powietrza wewn?trz kamienia. Opr?cz tego, w komnacie, w kt?rej b?dzie sypia?a, nale?y co jaki? czas pali? w kominku ga??zki ja?owca, ?arnowca i leszczyny.

Foltest zamy?li? si?.

- Dzi?kuj? ci za rady, mistrzu. Zastosuj? si? do nich, je?eli... A teraz ty pos?uchaj mnie uwa?nie. Je?eli stwierdzisz, ?e to przypadek beznadziejny, zabijesz j?. Je?eli odczynisz urok, a dziewczyna nie b?dzie... normalna... je?eli b?dziesz mia? cie? w?tpliwo?ci, czy ci si? uda?o w pe?ni, zabijesz j? r?wnie?. Nie obawiaj si?, nic ci nie grozi z mojej strony. B?d? na ciebie krzycza? przy ludziach, wyp?dz? z pa?acu i z miasta, nic wi?cej. Nagrody oczywi?cie nie dam. Mo?e co? wytargujesz, wiesz od kogo.

Milczeli chwil?.

- Geralt - Foltest po raz pierwszy zwr?ci? si? do wied?mina po imieniu.

- S?ucham.

- Ile jest prawdy w gadaniu, ?e dziecko by?o takie, a nie inne, bo Adda by?a moj? siostr??

- Niewiele. Czar trzeba rzuci?, ?adne zakl?cie nie rzuca si? samo. Ale my?l?, ?e wasz zwi?zek z siostr? by? przyczyn? rzucenia czaru, a wi?c i takiego skutku.

- Tak my?la?em. Tak m?wili niekt?rzy z Wiedz?cych, chocia? nie wszyscy. Geralt? Sk?d si? bior? takie sprawy? Czary, magia?

- Nie wiem, kr?lu. Wiedz?cy zajmuj? si? badaniem przyczyn tych zjawisk. Dla nas, wied?min?w, wystarcza wiedza, ?e skupiona wola mo?e takie zjawiska powodowa?. I wiedza, jak je zwalcza?.

- Zabija??

- Najcz??ciej. Za to nam zreszt? najcz??ciej p?ac?. Ma?o kto ??da odczyniania urok?w, kr?lu. Z regu?y ludzie chc? si? po prostu uchroni? od zagro?enia. Je?eli za? potw?r ma ludzi na sumieniu, dochodzi jeszcze motyw zemsty.

Kr?l wsta?, zrobi? kilka krok?w po komnacie, zatrzyma? si? przed mieczem wied?mina wisz?cym na ?cianie.

- Tym? - spyta?, nie patrz?c na Geralta.

- Nie. Ten jest na ludzi.

- S?ysza?em. Wiesz co, Geralt? P?jd? z tob? do krypty.

- Wykluczone.

Foltest odwr?ci? si?, oczy mu zab?ys?y.

- Czy ty wiesz, czarowniku, ?e ja jej nie widzia?em? Ani po urodzeniu, ani... potem. Ba?em si?. Mog? jej ju? nigdy nie zobaczy?, prawda? Mam prawo chocia? widzie?, jak j? b?dziesz mordowa?.

- Powtarzam, wykluczone. To pewna ?mier?. R?wnie? dla mnie. Je?eli os?abi? uwag?, wol?... Nie, kr?lu.
Foltest odwr?ci? si?, ruszy? ku drzwiom. Geraltowi przez chwil? zdawa?o si?, ?e wyjdzie bez s?owa, bez po?egnalnego gestu, ale kr?l zatrzyma? si?, spojrza? na niego.

- Budzisz zaufanie - powiedzia?. - Pomimo ?e wiem, jakie z ciebie zi??ko. Opowiadano mi, co zasz?o w karczmie. Jestem pewien, ?e zabi?e? tych opryszk?w wy??cznie dla rozg?osu, ?eby wstrz?sn?? lud?mi, mn?. Jest dla mnie oczywiste, ?e mog?e? ich pokona? bez zabijania. Boj? si?, ?e nigdy si? nie dowiem, czy idziesz ratowa? moj? c?rk?, czy te? j? zabi?. Ale godz? si? na to. Musz? si? zgodzi?. Wiesz, dlaczego?

Geralt nie odpowiedzia?.

- Bo my?l? - rzek? kr?l - my?l?, ?e ona cierpi. Prawda?

Wied?min utkwi? w kr?lu swoje przenikliwe oczy. Nie przytakn??, nie skin?? g?ow?, nie uczyni? najmniejszego gestu, ale Foltest wiedzia?. Zna? odpowied?.

V

Geralt po raz ostatni wyjrza? przez okno dworzyszcza. Zmierzch zapada? szybko. Za jeziorem migota?y niejasne ?wiate?ka Wyzimy. Dooko?a dworzyszcza by?o pustkowie - pas ziemi niczyjej, kt?rym miasto w ci?gu sze?ciu lat odgrodzi?o si? od niebezpiecznego miejsca, nie zostawiaj?c nic opr?cz kilku ruin, przegni?ych belkowa? i resztek szczerbatego ostroko?u, kt?rych wida? nie op?aca?o si? rozbiera? i przenosi?. Najdalej, bo na zupe?nie przeciwleg?y kraniec osiedla, przeni?s? swoj? rezydencj? sam kr?l - p?katy sto?b jego nowego pa?acu czerni? si? w dali na tle granatowiej?cego nieba.
Wied?min wr?ci? do zakurzonego sto?u, przy kt?rym w jednej z pustych, spl?drowanych komnat przygotowywa? si? niespiesznie, spokojnie, pieczo?owicie. Czasu, jak wiedzia?, mia? du?o. Strzyga nie opu?ci krypty przed p??noc?.

Przed sob? na stole mia? niedu??, okut? skrzyneczk?. Otworzy? j?. Wewn?trz, ciasno, w wy?o?onych such? traw? przegr?dkach, sta?y flakoniki z ciemnego szk?a. Wied?min wyj?? trzy.

Z pod?ogi podj?? pod?u?ny pakunek, grubo owini?ty owczymi sk?rami i okr?cony rzemieniem. Rozwin?? go, wydoby? miecz z ozdobn? r?koje?ci?, w czarnej, l?ni?cej pochwie pokrytej rz?dami runicznych znak?w i symboli. Obna?y? ostrze, kt?re rozb?ys?o czystym, lustrzanym blaskiem. Klinga by?a z czystego srebra.

Geralt wyszepta? formu??, wypi? po kolei zawarto?? dwu flakonik?w, po ka?dym ?yku k?ad?c lew? d?o? na g?owni miecza. Potem, owijaj?c si? szczelnie w sw?j czarny p?aszcz, usiad?. Na pod?odze. W komnacie nie by?o ?adnego krzes?a. Jak zreszt? w ca?ym dworzyszczu.

Siedzia? nieruchomo, z zamkni?tymi oczami. Jego oddech, pocz?tkowo r?wny, sta? si? nagle przyspieszony, chrapliwy, niespokojny. A potem usta? zupe?nie. Mieszanka, za pomoc? kt?rej wied?min podda? pe?nej kontroli prac? wszystkich organ?w cia?a, sk?ada?a si? g??wnie z ciemi??ycy, bieluniu, g?ogu i wilczomlecza. Inne jej sk?adniki nie posiada?y nazw w ?adnym ludzkim j?zyku. Dla cz?owieka, kt?ry nie by?, tak jak Geralt, przyzwyczajony do niej od dziecka, by?aby to ?miertelna trucizna.

Wied?min gwa?townie odwr?ci? g?ow?. Jego s?uch, wyostrzony obecnie ponad wszelk? miar?, z ?atwo?ci? wy?owi? z ciszy szelest krok?w na zaro?ni?tym pokrzywami dziedzi?cu. To nie mog?a by? strzyga. By?o za jasno. Geralt zarzuci? miecz na plecy, ukry? sw?j tobo?ek w palenisku zrujnowanego kominka i cicho jak nietoperz zbieg? po schodach.

Na dziedzi?cu by?o jeszcze na tyle jasno, by nadchodz?cy cz?owiek m?g? zobaczy? twarz wied?mina. Cz?owiek - by? to Ostrit - cofn?? si? gwa?townie, mimowolny grymas przera?enia i wstr?tu wykrzywi? mu usta. Wied?min u?miechn?? si? krzywo - wiedzia?, jak wygl?da. Po wypiciu mieszanki pokrzyku, tojadu i ?wietlika twarz nabiera koloru kredy, a ?renice zajmuj? ca?e t?cz?wki. Ale mikstura pozwala widzie? w najg??bszych ciemno?ciach, a o to Geraltowi chodzi?o.

Ostrit opanowa? si? szybko.

- Wygl?dasz, jakby? ju? by? trupem, czarowniku - powiedzia?. - Pewnie ze strachu. Nie b?j si?. Przynosz? ci u?askawienie.

Wied?min nie odpowiedzia?.

- Nie s?yszysz, co powiedzia?em, rivski znachorze? Jeste? uratowany. I bogaty - Ostrit zwa?y? w r?ku spor? sakw? i rzuci? j? pod nogi Geralta. - Tysi?c oren?w. Bierz to, wsiadaj na konia i wyno? si? st?d!

Riv wci?? milcza?.

- Nie wytrzeszczaj na mnie oczu! - Ostrit podni?s? g?os. - I nie marnuj mojego czasu. Nie mam zamiaru sta? tutaj do p??nocy. Czy nie rozumiesz? Nie ?ycz? sobie, aby? odczynia? uroki. Nie, nie my?l, ?e odgad?e?. Nie trzymam z Veleradem i Segelinem. Nie chc?, by? j? zabija?. Masz si? po prostu wynosi?. Wszystko ma zosta? po staremu.

Wied?min nie poruszy? si?. Nie chcia?, aby wielmo?a zorientowa? si?, jak przyspieszone s? w tej chwili jego ruchy i reakcje. Ciemnia?o szybko, by?o to o tyle korzystne, ?e nawet p??mrok zmierzchu by? zbyt jaskrawy dla jego rozszerzonych ?renic.

- A dlaczego to, panie, wszystko ma zosta? po staremu? - spyta?, staraj?c si? wolno wypowiada? poszczeg?lne s?owa.

- A to - Ostrit dumnie podni?s? g?ow? - powinno ci? diabelnie ma?o obchodzi?.

- A je?eli ju? wiem?

- Ciekawe.

- ?atwiej b?dzie usun?? Foltesta z tronu, je?eli strzyga dokuczy ludziom jeszcze bardziej? Je?eli kr?lewskie szale?stwo do cna obrzydnie i wielmo?om, i posp?lstwu, prawda? Jecha?em do was przez Redani?, przez Novigrad. Wiele si? tam m?wi o tym, ?e niekt?rzy w Wyzimie wygl?daj? kr?la Vizimira jako wybawiciela i prawdziwego monarch?. Ale mnie, panie Ostrit, nie obchodzi ani polityka, ani sukcesje tron?w, ani przewroty pa?acowe. Ja jestem tu, aby wykona? prac?. Nie s?yszeli?cie nigdy o poczuciu obowi?zku i zwyk?ej uczciwo?ci? O etyce zawodowej?

- Uwa?aj, do kogo m?wisz, w??cz?go! - krzykn?? w?ciekle Ostrit, k?ad?c d?o? na r?koje?ci miecza. - Do?? ju? mam tego, nie przywyk?em dyskutowa? z byle kim! Patrzcie go, etyka, kodeksy, moralno???! Kto to m?wi? Zb?j, kt?ry ledwo przyby?, pomordowa? ludzi? Kt?ry gi?? si? przed Foltestem w uk?onach, a za jego plecami targowa? si? z Veleradem jak najemny zbir? I ty o?mielasz si? zadziera? g?ow?, pacho?ku? Udawa? Wiedz?cego? Maga? Czarodzieja? Ty parszywy wied?minie! Precz st?d, zanim p?azem przez pysk przejad?!
Wied?min nawet nie drgn??, sta? spokojnie.

- To wy st?d id?cie, panie Ostrit - powiedzia?. - ?ciemnia si?.

Ostrit cofn?? si? o krok, b?yskawicznie doby? miecza.

- Sam tego chcia?e?, czarowniku. Zabij? ci?. Nic ci nie pomog? twoje sztuczki. Mam przy sobie ???wi kamie?.

Geralt u?miechn?? si?. Opinia o mocy ???wiego kamienia by?a r?wnie powszechna, jak b??dna. Ale wied?min nie my?la? traci? si? na zakl?cia, ani tym bardziej nara?a? srebrnej klingi na zetkni?cie si? z brzeszczotem Ostrita. Znurkowa? pod m?ynkuj?cym ostrzem i nasad? pi??ci, srebrnymi ?wiekami mankietu uderzy? wielmo?? w skro?.

VI

Ostrit oprzytomnia? rych?o, wodzi? wko?o oczami w zupe?nej ciemno?ci. Spostrzeg?, ?e jest zwi?zany. Geralta, kt?ry sta? tu? obok, nie widzia?. Ale zorientowa? si?, gdzie jest, i zawy?, przeci?gle, przera?liwie.

- Milcz - rzek? wied?min. - Bo przyci?gniesz j? przed czasem.

- Ty przekl?ty morderco! Gdzie jeste?? Rozwi?? mnie natychmiast, ?ajdaku! B?dziesz za to wisia?, suczy synu!

- Milcz.

Ostrit dysza? ci??ko.

- Zostawisz mnie jej na po?arcie! Zwi?zanego? - spyta? ju? ciszej, dorzucaj?c plugawe wyzwisko prawie szeptem.

- Nie - rzek? wied?min. - Wypuszcz? ci?. Ale nie teraz.

- Ty ?otrze - zasycza? Ostrit. - ?eby odci?gn?? strzyg??

- Tak.

Ostrit zamilk?, przesta? si? miota?, le?a? spokojnie.

- Wied?minie?

- Tak.

- To prawda, ?e chcia?em obali? Foltesta. Nie ja jeden. Ale ja jeden pragn??em jego ?mierci, chcia?em, by umar? w m?kach, by oszala?, by ?ywcem zgni?. Wiesz, dlaczego?

Geralt milcza?.

- Kocha?em Add?. Kr?lewsk? siostr?. Kr?lewsk? kochank?. Kr?lewsk? dziewk?. Kocha?em j?... Wied?minie, jeste? tu?

- Jestem.

- Wiem, co my?lisz. Ale tak nie by?o. Uwierz mi, nie rzuca?em ?adnych urok?w. Nie znam si? na ?adnych czarach. Tylko raz w z?o?ci powiedzia?em... Tylko raz. Wied?minie? S?uchasz?

- S?ucham.

- To jego matka, stara kr?lowa. To na pewno ona. Nie mog?a patrze?, ?e on i Adda... To nie ja. Ja tylko raz, wiesz, pr?bowa?em perswadowa?, a Adda... Wied?minie! Zamroczy?o mnie i powiedzia?em... Wied?minie? To ja? Ja?

- To ju? nie ma znaczenia.

- Wied?minie? P??noc blisko?

- Blisko.

- Wypu?? mnie wcze?niej. Daj mi wi?cej czasu.

- Nie.

Ostrit nie us?ysza? zgrzytu odsuwanej p?yty grobowca, ale wied?min tak. Pochyli? si? i rozci?? sztyletem wi?zy wielmo?y. Ostrit nie czeka? na ?adne s?owa, zerwa? si?, niezgrabnie poku?tyka? zdr?twia?y, pobieg?. Jego wzrok na tyle ju? przyzwyczai? si? do ciemno?ci, ?e widzia? drog? prowadz?c? z g??wnej sali do wyj?cia.

Z hukiem wyskoczy?a z pod?ogi p?yta blokuj?ca wej?cie do krypty. Geralt, przezornie ukryty za balustrad? schod?w, dostrzeg? pokraczn? posta? strzygi, p?dz?c? zwinnie, szybko i nieomylnie w ?lad za oddalaj?cym si? tupotem but?w Ostrita. Strzyga nie wyda?a z siebie najmniejszego d?wi?ku.

Potworny, rozedrgany, op?ta?czy wrzask rozdar? noc, wstrz?sn?? starymi murami i trwa?, wznosz?c si? i opadaj?c, wibruj?c. Wied?min nie m?g? dok?adnie oceni? odleg?o?ci - jego wyczulony s?uch myli? - ale wiedzia?, ?e strzyga dopad?a Ostrita szybko. Za szybko.

Wyszed? na ?rodek sali, stan?? tu? przy wej?ciu do krypty. Odrzuci? p?aszcz. Poruszy? barkami, poprawiaj?c u?o?enie miecza. Naci?gn?? r?kawice. Mia? jeszcze chwil? czasu. Wiedzia?, ?e strzyga, cho? najedzona po ostatniej pe?ni, nie porzuci pr?dko trupa Ostrita. Serce i w?troba by?y dla niej cennym zapasem po?ywienia na d?ugie trwanie w letargu.

Wied?min czeka?. Do jutrzenki, jak oblicza?, pozostawa?o jeszcze oko?o trzech godzin. Pianie koguta mog?oby go tylko zmyli?. W okolicy nie by?o zreszt? prawdopodobnie ?adnych kogut?w.

Us?ysza?. Sz?a powoli, cz?api?c po posadzce. A potem zobaczy? j?.

Opis by? dok?adny. Nieproporcjonalnie du?a g?owa osadzona na kr?tkiej szyi okolona by?a spl?tan?, wij?c? si? aureol? czerwonawych w?os?w. Oczy ?wieci?y w mroku jak dwa karbunku?y. Strzyga sta?a nieruchomo, wpatrzona w Geralta. Nagle otworzy?a paszcz? - jak gdyby chwal?c si? rz?dami bia?ych, spiczastych z?bisk, po czym k?apn??a ?uchw? z trzaskiem przypominaj?cym zamykanie skrzyni. I od razu skoczy?a, z miejsca, bez rozbiegu, godz?c w wied?mina okrwawionymi pazurami.

Geralt odskoczy? w bok, zawirowa? w b?yskawicznym piruecie, strzyga otar?a si? o niego, te? zawirowa?a, tn?c powietrze szponami. Nie straci?a r?wnowagi, zaatakowa?a ponownie, natychmiast, z p??obrotu, k?api?c z?bami tu? przed piersi? Geralta. Riv odskoczy? w drug? stron?, trzykrotnie zmieni? kierunek obrotu w furkocz?cym piruecie, zdezorientowa? strzyg?. Odskakuj?c, mocno, cho? bez zamachu, uderzy? j? w bok g?owy srebrnymi kolcami osadzonymi na wierzchniej stronie r?kawicy, na knykciach.

Strzyga zarycza?a potwornie, wype?niaj?c dworzyszcze dudni?cym echem, przypad?a do ziemi, zamar?a i pocz??a wy?, g?ucho, z?owrogo, w?ciekle.

Wied?min u?miechn?? si? z?o?liwie. Pierwsza pr?ba, tak jak liczy?, wypad?a pomy?lnie. Srebro by?o zab?jcze dla strzygi, jak dla wi?kszo?ci potwor?w powo?anych do ?ycia przez czary. Istnia?a wi?c szansa: bestia by?a jak inne, a to mog?o gwarantowa? pomy?lne odczarowanie, za? srebrny miecz, ostateczno??, m?g? gwarantowa? mu ?ycie.

Strzyga nie spieszy?a si? z nast?pnym atakiem. Tym razem zbli?a?a si? wolno, szczerz?c k?y, ?lini?c si? obrzydliwie. Geralt cofn?? si?, szed? p??kolem, ostro?nie stawiaj?c kroki, zwalniaj?c i przyspieszaj?c ruchy dekoncentrowa? strzyg?, utrudni? jej spi?cie si? do skoku. Id?c wied?min rozwija? d?ugi, cienki, mocny ?a?cuch, obci??ony na ko?cu. ?a?cuch by? ze srebra.

W momencie gdy strzyga spr??y?a si? i skoczy?a, ?a?cuch ?wisn?? w powietrzu i zwijaj?c si? jak w??, w okamgnieniu opl?t? ramiona, szyj? i g?ow? potwora. Strzyga zwali?a si? w skoku, wydaj?c przeszywaj?cy uszy wizg. Miota?a si? po posadzce, rycz?c okropnie, nie wiadomo by?o, z w?ciek?o?ci czy z pal?cego b?lu, jaki zadawa? jej nienawistny metal. Geralt by? zadowolony - zabicie strzygi, gdyby tego chcia?, nie przedstawia?o w tej chwili wielkiego problemu. Ale wied?min nie dobywa? miecza. Jak do tej pory nic w zachowaniu strzygi nie dawa?o powod?w przypuszcza?, ?e m?g?by to by? przypadek nieuleczalny. Geralt cofn?? si? na odpowiedni? odleg?o?? i nie spuszczaj?c wzroku z kot?uj?cego si? na posadzce kszta?tu, oddycha? g??boko, koncentrowa? si?.
?a?cuch p?k?, srebrne ogniwa, jak deszcz, sypn??y si? na wszystkie strony, dzwoni?c po kamieniu. Za?lepiona w?ciek?o?ci? strzyga run??a do ataku wyj?c. Geralt czeka? spokojnie, uniesion? praw? d?oni? kre?li? przed sob? Znak Aard.

Strzyga polecia?a w ty? kilka krok?w jak uderzona m?otem, ale utrzyma?a si? na nogach, wyci?gn??a szpony, obna?y?a k?y. Jej w?osy unios?y si? i za?opota?y, jak gdyby sz?a pod gwa?towny wiatr. Z trudem, charcz?c, krok po kroku, powoli sz?a. Jednak sz?a.

Geralt zaniepokoi? si?. Nie oczekiwa?, ?e tak prosty Znak zupe?nie sparali?uje strzyg?, ale i nie spodziewa? si?, ?e bestia pokona op?r tak ?atwo. Nie m?g? trzyma? Znaku zbyt d?ugo, by?o to zbyt wyczerpuj?ce, a strzyga mia?a ju? do przebycia nie wi?cej ni? dziesi?? krok?w. Raptownie zdj?? Znak i odskoczy? w bok. Tak jak oczekiwa?, zaskoczona strzyga polecia?a naprz?d, straci?a r?wnowag?, przewr?ci?a si?, po?lizn??a po posadzce i stoczy?a w d?? po schodach, w ziej?cy w pod?odze otw?r wej?cia do krypty. Z do?u rozleg?o si? jej pot?pie?cze wycie.

Aby zyska? na czasie, Geralt skoczy? na schody prowadz?ce na galeryjk?. Nie przeby? nawet po?owy stopni, gdy strzyga wypad?a z krypty, p?dz?c jak ogromny czarny paj?k. Wied?min odczeka?, a? wbiegnie za nim na schody, po czym przesadzi? balustrad?, zeskoczy? w d??. Strzyga zakr?ci?a si? na schodach, odbi?a i polecia?a na niego w nieprawdopodobnym, ponad dziesi?ciometrowym skoku. Nie da?a si? ju? tak ?atwo zwie?? jego piruetom - dwukrotnie jej szpony naznaczy?y sk?rzany kaftan Riva. Ale ponowny, rozpaczliwie mocny cios srebrnych kolc?w r?kawicy odrzuci? strzyg?, zachwia? ni?. Geralt, czuj?c wzbieraj?c? w sobie w?ciek?o??, zako?ysa? si?, wygi?? tu??w do ty?u i pot??nym kopniakiem w bok zwali? besti? z n?g.

Ryk, jaki wyda?a, by? g?o?niejszy od wszystkich poprzednich. A? tynk posypa? si? z sufitu.

Strzyga zerwa?a si?, dygoc?c z nieopanowanej z?o?ci i ??dzy mordu. Geralt czeka?. Ju? doby? miecza, opisywa? nim w powietrzu ko?a, szed?, okr??a? strzyg?, bacz?c, by ruchy miecza by?y niezgodne z rytmem i tempem jego krok?w. Strzyga nie skoczy?a, zbli?a?a si? powoli, wodz?c oczami za jasn? smug? klingi.

Geralt raptownie zatrzyma? si?, zamar? z uniesionym mieczem. Strzyga, zdetonowana, stan??a r?wnie?. Wied?min opisa? ostrzem powolne p??kole, zrobi? krok w stron? strzygi. Potem jeszcze jeden. A potem skoczy?, wywijaj?c m?y?ca nad g?ow?.

Strzyga skuli?a si?, zrejterowa?a zygzakiem, Geralt by? znowu blisko, klinga migota?a mu w d?oni. Oczy wied?mina rozpali?y si? z?owrogim blaskiem, zza zaci?ni?tych z?b?w rwa? si? chrapliwy ryk. Strzyga zn?w cofn??a si? pchni?ta do ty?u moc? skoncentrowanej nienawi?ci, z?o?ci i przemocy emanuj?cych z atakuj?cego j? cz?owieka, bij?cych w ni? falami, wdzieraj?cych si? do m?zgu i trzewi. Przera?ona a? do b?lu nie znanym jej dotychczas uczuciem wyda?a z siebie roztrz?siony, cienki kwik, zakr?ci?a si? w miejscu i rzuci?a do ob??ka?czej ucieczki w mroczn? pl?tanin? korytarzy dworzyszcza.

Geralt, wstrz?sany dreszczem, sta? po?rodku sali. Sam. D?ugo to trwa?o, pomy?la?, zanim ten taniec na skraju przepa?ci, ten szale?czy, makabryczny balet walki doprowadzi? do oczekiwanego rezultatu, pozwoli? mu na osi?gni?cie psychicznej jedno?ci z przeciwnikiem, na dobranie si? do pok?ad?w skupionej woli, kt?ra przepe?nia?a strzyg?. Z?ej, chorobliwej woli, z mocy kt?rej strzyga powsta?a. Wied?min zadygota? na wspomnienie momentu, w kt?rym wch?on?? w siebie ten ?adunek z?a, by skierowa? go, jak zwierciad?em, na potwora. Nigdy jeszcze nie spotka? si? z tak? koncentracj? nienawi?ci i morderczego sza?u, nawet u bazyliszk?w ciesz?cych si? pod tym wzgl?dem najgorsz? s?aw?.

Tym lepiej, my?la?, id?c w stron? wej?cia do krypty czerniej?cego w pod?odze jak ogromna ka?u?a. Tym lepiej, tym mocniejsze uderzenie odebra?a sama strzyga. To mu da troch? wi?cej czasu na dalsze dzia?anie, zanim bestia otrz??nie si? z szoku. Wied?min w?tpi?, czy zdoby?by si? na jeszcze jeden podobny wysi?ek. Dzia?anie eliksir?w s?ab?o, a ?wit by? jeszcze daleko. Strzyga nie mo?e dosta? si? do krypty przed jutrzenk?, inaczej ca?y dotychczasowy trud zda si? na nic.

Zszed? po schodach. Krypta by?a niedu?a, mie?ci?a trzy kamienne sarkofagi. Pierwszy od wej?cia mia? na wp?? odsuni?t? pokryw?. Geralt wydoby? zza pazuchy trzeci flakonik, wypi? szybko jego zawarto??, wszed? do grobowca, zanurzy? si? w nim. Tak jak oczekiwa?, grobowiec by? podw?jny - dla matki i c?rki.

Zasun?? pokryw? dopiero wtedy, gdy z g?ry us?ysza? zn?w ryk strzygi. Po?o?y? si? na wznak obok zmumifikowanych zw?ok Addy, na p?ycie od wewn?trz nakre?li? Znak Yrden. Na piersiach po?o?y? miecz i postawi? male?k? klepsydr? wype?nion? fosforyzuj?cym piaskiem. Skrzy?owa? r?ce. Nie s?ysza? ju? wrzask?w strzygi przetrz?saj?cej dworzyszcze. Przestawa? s?ysze? cokolwiek, bo czworolist i jask??cze ziele zaczyna?y dzia?a?.

VII

Kiedy Geralt otworzy? oczy, piasek w klepsydrze przesypa? si? ju? do ko?ca, co oznacza?o, ?e jego letarg by? nawet d?u?szy, ni? nale?a?o. Nadstawi? uszu - nie us?ysza? nic. Jego zmys?y dzia?a?y ju? normalnie.

Uj?? miecz w d?o?, przesun?? r?k? po pokrywie sarkofagu mrucz?c formu??, po czym lekko, na kilka cali, odsun?? p?yt?.

Cisza.

Odsun?? wieko bardziej, usiad?, trzymaj?c bro? w pogotowiu wystawi? g?ow? ponad grobowiec. W krypcie by?o ciemno, ale wied?min wiedzia?, ?e na zewn?trz ?wita. Skrzesa? ognia, zapali? miniaturowy kaganek, uni?s? go, ?l?c na ?ciany krypty dziwaczne cienie.

Pusto.

Wygramoli? si? z sarkofagu, obola?y, zdr?twia?y, zzi?bni?ty. I wtedy dostrzeg? j?. Le?a?a na wznak przy grobowcu, naga, nieprzytomna.

By?a raczej brzydka. Szczuplutka, z ma?ymi szpiczastymi piersiami, brudna. W?osy - p?oworude - si?ga?y jej prawie do pasa. Stawiaj?c kaganek na p?ycie ukl?k? przy niej, pochyli? si?. Usta mia?a blade, na ko?ci policzkowej du?y krwiak od jego uderzenia. Geralt zdj?? r?kawic?, od?o?y? miecz, bezceremonialnie zadar? jej palcem g?rn? warg?. Z?by mia?a normalne. Si?gn?? po jej r?k? zagrzeban? w spl?tanych w?osach. Zanim namaca? d?o?, zobaczy? otwarte oczy. Za p??no.

Chlasn??a go szponami po szyi, tn?c g??boko, krew bryzn??a jej na twarz. Zawy?a, godz?c w oczy drug? r?k?. Zwali? si? na ni?, ?api?c za przeguby obu r?k, przygwa?d?aj?c do posadzki. K?apn??a z?bami - ju? za kr?tkimi - przed jego twarz?. Uderzy? j? czo?em w twarz, mocniej przydusi?. Nie mia?a ju? dawnej si?y, wi?a si? tylko pod nim, wy?a, wypluwaj?c krew - jego krew - zalewaj?c? jej usta. Krew uchodzi?a szybko. Nie by?o czasu. Wied?min zakl?? i ugryz? j? mocno w szyj? tu? pod uchem, wbi? z?by i zaciska? je, dop?ki nieludzkie wycie nie zmieni?o si? w cienki, rozpaczliwy krzyk, a potem d?awi?cy si? szloch - p?acz krzywdzonej czternastoletniej dziewczynki.

Pu?ci? j?, gdy przesta?a si? porusza?, uni?s? si? na kolana, wyrwa? z kieszeni na r?kawie kawa? p??tna, przycisn?? go do szyi. Namaca? le??cy obok miecz, przy?o?y? nieprzytomnej dziewczynie ostrze do gard?a, pochyli? si? nad jej d?oni?. Paznokcie by?y brudne, po?amane, zakrwawione, ale... normalne. Najzupe?niej normalne.

Wied?min wsta? z trudem. Przez wej?cie do krypty wlewa?a si? ju? lepko-mokra szaro?? poranka. Ruszy? ku schodom, ale zachwia? si?, usiad? ci??ko na posadzce. Przez przesi?kni?te p??tno krew la?a mu si? po r?ce, ?cieka?a do r?kawa. Rozpi?? kaftan, rozdar? koszul?, pru?, dar? szmaty, wi?za? je wok?? szyi wiedz?c, ?e nie ma za du?o czasu, ?e zaraz zemdleje...

Zd??y?. I zemdla?.

W Wyzimie, za jeziorem, kogut, strosz?c pi?ra w ch?odnej wilgoci, zapia? ochryple po raz trzeci.

VIII

Zobaczy? bielone ?ciany i belkowany sufit komnatki nad kordegard?. Poruszy? g?ow? krzywi?c si? z b?lu, j?kn??. Szyj? mia? obanda?owan?, grubo, solidnie, fachowo.

- Le? czarowniku - powiedzia? Velerad. - Le?, nie ruszaj si?.

- M?j... miecz...

- Tak, tak. Najwa?niejszy jest oczywi?cie tw?j srebrny, wied?mi?ski miecz. Jest tu, nie obawiaj si?. I miecz, i kuferek. I trzy tysi?ce oren?w. Tak, tak, nic nie m?w. To ja jestem stary dure?, a ty jeste? m?dry wied?min. Foltest powtarza to od dw?ch dni.

- Dw?ch...

- Ano, dw?ch. Nie?le rozp?ata?a ci szyj?, wida? by?o wszystko, co tam masz w ?rodku. Straci?e? mn?stwo krwi. Szcz??ciem pognali?my do dworzyszcza zaraz po trzecich kurach. W Wyzimie nikt nie spa? tamtej nocy. Nie da?o si?. Okropnie?cie tam ha?asowali. Nie m?czy ci? moje gadanie?

- Kr?... lewna?

- Kr?lewna jak kr?lewna. Chuda. I g?upawa taka jaka?. P?acze bez ustanku. I sika w ???ko. Ale Foltest m?wi, ?e to si? jej odmieni. My?l?, ?e nie na gorsze, co, Geralt?

Wied?min zamkn?? oczy.

- Dobrze, id? ju? - Velerad wsta?. - Odpoczywaj. Geralt? Zanim p?jd?, powiedz, dlaczego chcia?e? j? zagry??? H?? Geralt?

Wied?min spa?.