|
Czechowicz J. WIERSZE WYBRANEP?DEM drgn??o i potoczy? si? po p?ytach samochod?w potok ulic? Z?ot? o?nie?y? k??bem b?bni?cym benzynowego dymu zab??kitni? na z?oto W rozwiewaniu si? welon?w i grzyw wida? jasno ?e maszyna pie?ci krajobrazy si? rw? lecieli?my przez czarne mokre miasto naraz b?ys?o przedmie?cie wachlarze kratkowanych niw Chrz??ci ?ywio? pszeniczny ka?dy k?os inny jednak na wszystkich polach starej ziemi tysi?cami si? znajd? jednakowe co rok takie same ma Reims i Przemy?l a wszystkie z?otop?owe Jeden taki zasuszony w kajecie przy innym kos? przeci?ty skona? zaj?c trzeci w brudnych r?czkach trzymaj?c opowiada?y mi dzieci ?e za plecami skrzyd?a maj? (opalone cia?ka dziewcz?t pachnia?y nad rzek? jak prerie) teraz mkn? bez skrzyde? na bia?ym citroenie wiatr klaszcze nad mym p?dem jak w cyrku galerie pszenic? pochyla nad ziemi? Jeden k?os dwa trzy k?osy niesko?czono?ci p?owe w?osy gin? rz?d za rz?dem za moim i niesko?czono?ci p?dem KONIEC REWOLUCJI Marszczy?a si? ceglasta woda przygn?bia?y j? domy ceglaste ?eglowa?a czarna ??d? niepogoda nad miastem Dudni? deszcz o deseczki i deszczu?ki na dziedzi?cach tartak?w za?mieconych wilgotna trocin;) na niebie by?o ciemno chmurno jak w zau?ku za niebem by?o sino Mokro bi?y pomok?e sztandary dymy zatacza?y si? na bruku spitym mglistorudawym po?arem gi?dzi? z parkan?w gruby druk Z dalekiej drogi mlask b?ota salwy dr? zmierzch ko?o koszar a przedmie?ciem przesuwa?o siy ju? w piosence gawrosza w nieustannych mitraliez terkotach FRONT Ludzie w bia?ych domach m?wi? to pole chwa?y w niedziele chodz? do ko?cio?a i na bia?e procesje ulicami czystymi w s?o?cu przebiega pies bia?y w bia?ym kwitn?cym parku Zakochana czyta poezje Ale tutaj nie ma wcale bia?o?ci w szarej ziemi rowy pe?ne brudnych ?o?nierzy dym siny i r??owy przechodzi do nas przez rzek? nie bia?e ???te s? ko?ci armatniego ataku ognisty pr?d na niebie nieustannie le?y to front to zst?pienie do piekie? Odcinek 212 i wzg?rze 105 we dnie szturmy i strza?y a w nocy przez dym przedzieraj? si? reflektory po drutach kolczastych biegaj? b?yski ?ywe jak rt?? wszystko ma wtedy inne kolory Gdy cicho zb??kana kula w?li?nie si? w bia?e czo?o znienacka zrobi si? bia?o (nawet na froncie) bia?a niedziela bia?y park piesek bia?y zata?cz? wko?o Pole chwa?y KNAJPA T?umnie mija?y si? auta c?tkowane kr?gami lamp wracano z rautu Nagie ramiona w bransoletach pochyla?y si? nad brukiem r?wnolegle poziomo i w ukos z gest?w dam wynika?o ?e chc? sp?dzi? wiecz?r w gabinetach pi? weso?o i d?ugo B?ys?a zabawa Nie by?o gwiazd nie wiadomo by?o czy noc ju? schodzi w czterech jedwabnych ?cianach nie ma ulic miast nikt nie przechodzi? G?osy w pija?stwie gas?y g?aska?y si? coraz dalej smuk?y pan ca?owa? a?urowe pantofelki jedna para ta?czy?a spada?a komenda pij nalej z ust panienki w sukience lila gulgota?y nad kieliszkami butelki Nagle zacz??y si? przesuwa? k?ty gabinetu ?eby nie upa?? musieli usi??? czarne nocne okno b??dzi?o ze ?ciany na ?cian? kwadraty posadzki goni?y za dalek? met? wyd?te banie portier wirowa?y nad sto??w oceanem Usiedli usn?li gabinet jak wagon pomkn?? ku ?witowi g?owy pijane odrzucili w ty? ?y?y im nabrzmiewa?y krwi? i alkoholem a z niemocy tych g??w z gor?czki ?y? realizuje si? fantom-Golem By?by mo?e zmia?d?y? t? gromad? ale oto w liryce dalekiego tanga zacz?? warcze? codzienny motor zmieni?o si? niebo blade w jaskrawy prze?wietlisty hangar ?MIER? Ona do mnie m?wi Oddycham lodowym kwieciem nieznanych r?wnin A tam ko?ysanki a tu chust poszum nie ma nic gor?tszego cichszego od jej g?osu Na pr??no ?yj? my?l? chodz? tylko przed Progiem a gdy p?yn? przez miasto wie? szumi? lasami kawiarni? bezdro?em teatrem to ona zawsze jest gdzie? za cisz? nocn? wiatrem Zg?uszy? nie mog? Nieruchome nad ulic? zachody miedziane jak grosz gwarz?ce syrenami samochody mury fabryk w nieustannym t?tnie m?dry poci?gu bieg krzycz? o ?yciu nami?tnie nie wierz? ?e jest brzeg Ja chc? nie wierzy? i nie chce wierzy? ma?y poszarpany kruk kt?rego psy rozdar?y ?mier? chodzi ona do mnie m?wi szeptem gor?cym zdaje si? ?e z obrazu z?otego dna wychodzi B?g schyla si? nade mn? umar?ym i krukiem zdychaj?cym Na rz?sach wstydliwa ?za widz? w niej ?wiat gliniany jak skarbonka nachodzi na mnie lodowa ??ka to ju? nie ja I ciebie kruku nie ma (mo?e nikogo nie ma za z?otym t?em) zawi?y schemat PRZEMIANY ?yjesz i jeste? meteorem lata ca?e t?tni ciep?a krew rytmy wystukuje male?ki w piersiach motorek od m?zgu biegnie do r?ki drucik nie nerw Jak na mechanizm przysta?o my?li masz ryte z metalu kr??? po dziwnych k??kach (nigdy nie wyjd? z tych k??ek) jeste? system mechanicznie doskona?y i nagle si? co? zepsu?o Oto p?aczesz po k?tach trudno znale?? przesz?y tydzie? linie proste faluj? - zamiast kwadrat?w romby w ka?dym g?osie s?ycha? w ca?ym bezwstydzie Ostatecznego Dnia tr?by Otworzy?y si? oczy niebieskie widz? razem witryn? sklepow? i S?d przenika si? nawzajem t?um - archanio?y i ludzie chmurne morze faluje przez l?d ulicami skro? tramwaje w poprzek sun? mgliste rydwany pod mostami r??owe b?yskawice cho? grudzie? Otworzy?y si? oczy niebieskie widzisz siebie - marynarza w Azji a zarazem 3-letniego 5-letniego ch?opca na warszawskim podw?rku i siebie przed matur? w gimnazjum namno?y?o si? tych postaci stoj? ogromnym t?umem a wszystko to ty nie mo?esz tego obj?? szlifowanym w ?elazie rozumem My?li proste faluj? ?wiaty za?miewa wichura gdzie wiatr dmie - gasn? latarnie tr?ba w ciemno?ci ponura i wo?asz W?ADYKO PRZYGARNIJ Ot?? i jeste? umar?y w mechanizmie poruszaj? si? k??ka ale nie te przez zepsucie si? ma?ej spr??ynki spad?e? pi?kny meteorze na zupe?nie inn? planet? NA WSI Siano pachnie snem siano pachnia?o w dawnych snach popo?udnia wiejskie grzej? ?ytem s?o?ce dzwoni w rzek? z rozb?yskanych blach ?ycie - pola - z?otolite Wieczorem przez niebo pomost wiecz?r i nieszp?r mleczne krowy wracaj? do domostw prze?uwa? nad korytem pe?nym zmierzchu Nocami spod ramion krzy??w na rozdrogach sypie si? gwiazd b??kitne pr?chno chmurki siedz? przed progiem w murawie to kule bia?ego puchu dmuchawiec Ksi??yc idzie srebrne chusty pra? ?wierszczyki ?wiergoc? w stogach czeg?? si? ba? Przecie? siano pachnie snem a ukryta w nim melodia kantyczki tuli do mnie dzieci?ce policzki chroni przed z?em PIOSENKA ZE ?ZAMI Ko?ysanki z dalekich okien zmarszczki blask?w z?otych na ?cianie pr??no tam dosi?ga? r?czk? w du?ej ksi??ce malowanki zimowych dni narkotyk S?owa z ?alu taka piosenka co si? w niebo ws?czy ja jednak wierz? oddaj? si? wszystkim falom niech mnie daleko nios? niech nikt nie stoi przy sterze ko?ysanki takt ostatni si? sko?czy w straszliwych burz gwa?towno?ci Piosenko czemu mnie sprzedajesz ze s??w i pami?tania niemoc by? ?a?cuch - jam go nie rozci?? nie mog?em siebie przem?c O NIEBIE Nie s?ycha? ju? biegn?cych barank?w wilgotne ob?oki posz?y do innych porank?w a pustej hali nieba opada py? niebieski filtruje si? przez drut?w przerwy i kreski po?udnie przysypuje si? suche i szorstkie nad sylwetkami aeroplan?w i ch?odem fabrycznych dzielnic Warto ?piewa? jego chwa?? jest nasze i zamorskie tak bardzo pi?kne gdy ?miga przez nie ?mia?y pion komina cegielni a razem nad dalekimi lasami dzwoni b??kitnym ?elazem pierwotne i olbrzymie gdy stan?wszy u bia?ego miasta nape?nia si? dymem gdy wie ?e jest dnia chlebem warto ?piewa? jego chwa?? Po?udnie jest jasno jednakowe popo?udnie wygina sw? powa?? opada kruszynami tynku za dni dziecinnych wygina?a mi si? nad sam? g?ow? i wtedy szepta? do mnie stamt?d kto? m?j synku AMPU?KI Nad pogrzebem balkony chor?gwie i trumna w chmurze samolot w por?wnaniu z cz?owiekiem kt?ry to zrozumia? lokomotywa ekspresu - nie kolos we wsiach m?ocarnie nie dziwi? kr?w piosnka kabaretu od p?otu do p?otu jedyna rzeczywisto?? udr?cze? ma co? ze sn?w ka?dy nie wierzy? jest got?w Reklama ryczy za reklam? sygna? ?wieci do sygna?u z ostrych gwizdawek i k??b?w pary wzlotu zna? tempo ?ycia wci?? to samo mimo szybko?ci obrot?w kilkadziesi?t milion?w ?a?cuch?w ci?gnie ?wiat poma?u wiadomo ?e nie ma prawieczystej jedni no i duch?w w niezliczone dla oka strony rozpe?za si? ?ycia proces wsz?dzie miliony biliony tryliony straszliwe noce Nory wilgn? od p?aczu n?dzy w kawiarniach ma?ej mie?cinie na froncie tryska u?miechami literatura w pa?acu zielony stolik stosy pieni?dzy Gdybym to m?g? zam?ci? ju? bym by? g?r? Patrzcie za zamkni?tymi drzwiami mo?e naprawd? kolorowe drogi si? pal? dlaczeg??by wszystko co jest nie mog?o si? zmieni? wraz z nami w ?wi?to?? zapach ampu?ki Graala WE CZTERECH
ziemia si? toczy za Zwierzem jak przetrwa? noce cwa?uj?ce do b?lu dni fabryk? hucz?c? jak prze?y? Na beton mlecznych szlak?w si? wzbi? jednym p?ywackim rzutem ramion i ju? stopy biegn?ce po ??ce nieba traw? gwiazd ?ami? Jest nas czterech na starcie jest nas czterech na z?otej linii komety jest nas czterech (to ja jestem czwarty) jest nas czterech celuj?cych do mety Wprz?d! Podrywaj? si? grzbiety wygi?te g?owy biegn? rozkrzyczane przed cia?em bieg smaga nagich jak pr?tem gdzie rado?? gdzie ?a?o?? W locie zdepta?y wszech?wiat stopy nasze w wichurze migaj?cych czerni i rozz?oce? w kurzawie run??y groby i o?tarze Tak ogromny jest lot ku s?awie Jest nas czterech rzuconych jak globy jest nas czterech jest nas czterech pijanych sob? jest nas czterech W wonnych snuj?cych si? dymach biegnie Konrad gronami wina potrz?sa tyrs wyci?ga przed siebie niesie go m?dro?? ostatnia rado?? stara i m?dra winem przez wino na winie po niebie A tam jak strza?a z luku bursztynowych chmur brzegiem przelatuje lotem bez zm?czenia poeta Wac?aw on na pewno w aksamitnym tygrysim biegu piersi ob??kanych p?dem nie roztrzaska I Stanis?aw t?tni?cy stopami jak we ?nie finisz bior?c z wysi?kiem nadmiernym zbyt ci??ko nie zawo?a do siostry ?mierci we? mnie chy?e nogi umkn? umkn? przed kl?sk? Winograd spok?j chy?o?? do nich to meta nadbiega nieznana ob?oki pod stopami jak na sznur si? nani?? piorun zwyci?sko strzeli na tryumf jak granat Biegn? biegn? jak ?ycie cz?owiecze razem witam i razem ju? ?egnam lot jakby? rzuci? mieczem ale nie wiem matko nie wiem czy dobiegn? WI?ZIE? MI?O?CI
w pa?dzierniku spada z nieba du?o meteor?w niejeden ju? zgas? dymi?cy kaganek odk?d Ona przemkn??a staro?wieck? karoc? w?r?d t?tni?cych warcz?cych kolor?w Najpi?kniejsza z niespodzianek B??kitni spotkali?my si? noc? nie feeria czy alkohol bo?y b??kit ale nawet bo i po co nie u?cisn?li?my sobie r?ki Tak by?o napisane na 18 stronicy g?owa samob?jcy le?a?a na otwartej ksi?dze w ustach j?k ju? niczyj w d?oniach nie wiem ale pewno niewidzialne r?ce B??kitni spotykaj? si? noc? rozmowa w gwiazdach widzianych przez poezj? - T?sknota Czekanie Nikt nie wezwie Czekam T?sknota Kocham Daleko?? Ty Gwiazdy z?oc? Kocham Czekanie pieszczot Nie marzeniem s?owa twe szeleszcz? B??kit Gdzie jest b??kitem b??kitno Smag?e r?ce Pieszczota Zapalone oczy Pod futrami Rozkosz B?yski Nagie cia?o (Nie tob? sny kwitn? dzieci?stwo nie tob? pachnia?o cho? czeka?em cze ka ?em CZE KA ?EM) B??kitni spo Wychodzi? z dansingu Jej usta w usta po?o?y?y si? ostro nagle i by? bia?y kwiat na czerni smokingu A b??kitny zosta? wola? rozpacz noc? na bagnie O nie erotyk nie mo?e si? sko?czy? rozpacz? s? tacy co czytaj? i p?acz? lepszy jest p?acz z zazdro?ci Nie ma ciszy wiekiem prawiekiem niedziel? noc? w?r?d prac wsz?dzie goni? mnie p?omie? mi?o?ci pieni?a si? w girlandach elektrycznych lamp gorza?a jarkim ogniem w wszystkie daleko?ci szrapnelami bi?a w ko?ci?? wszystko moje jest tam Marysia z Marylami Marie Mary z Mari? Strzelistymi aktami rozmodlonych r?k pi?trzy?em to upalne wiwarium przy jednej ?ycia zwrotnicy poci?g pe?en jak str?k Chrupa?y mi?o?? z j?kiem skargi czerwone czerwone czerwone wargi Piersi nie po to s? by wabi? lecz by si? ci??kim cia?em d?awi? Nogi pl?saj?ce na ?o?u pijanem musz? orgi? przesun?? daleko za ranek Mechanizm mi?o?ci dziwnym jest przyrz?dem wszystkiego chce zazna? wszystkiego po??da Jem d?ugo wilgotne usta s? w moich wodnistym mi??szem w?osy nie potem benzyn? chyba pachn? pod biegn?cym n?g i ramion g?szczem od p?omiennych spojrze? czerwono i jasno A TO NIE JEST MARZENIE B??KITNYCH WIERSZY ?wiat jednym mi?o?ci motorem krzyk m?j nad nim ulata krzyk p?omie? p?owy p?odno?ci gore nie najlepszy nie ostatni nie pierwszy jestem anten? drgaj?c? tego ?wiata Upiorn? codzienno?ci? ?wieci ka?da nago?? jak przez pajaca przez ?ywe cia?o przewleczona ni? nie ma tego w ?adnym eposie takich ksi?g nie wiezie znik?d wagon ?e m?czy? w?asn? m?k? to ?y? Dziewcz?tka zakonnice i dziwad?a z m?zgu smutne damy w ?a?obie nietoperze o olbrzymich ustach w?adacie mn? ja w?adam wami przede mn? odkryte to co wam si? z r?k wymyka kopu?a stalowa z gwo?dziami gwiazdami kt?ra mo?e jest pusta i strefa od pierwszego do setnego zwrotnika Gwi?d?? syreny nienawi?ci t?tni? je?d?cy tu? ko?o mnie wbrew ziemi tu mi bezdomnie a dalej w otch?ani ?wieci czy?ciec od rozpusty nierozum i wiara od zgubienia poezji niepok?j ziemio duszo stara 1926 roku Bunt uwi?d? w ramionach mi?uj?cych uwi?ziony m?wi? mowa si? rytmicznie tka jeden wyraz drugiemu r?wien WIECZNO?CI CHC? B B D D DALEKO wiatraki ko?ysz? horyzont chaty pachn? stepem chatom ?le stoj? na palcach o zachodzie ?lepe wspinaj? si? jak konie za chwil? si? pogryz? nie step ucich?o morze rozlewa si? wiecz?r bez szumu ?wiec?ce szyby otoczy?y kolejowy dworzec zach?d mozolnie ?uje gum? ostajcie zdrowo matu? z wojska napisz? list nad parowozem dym bia?e kwiaty gwizd w niedziel? poci?g odjecha? w inn? niedziel? przyjdzie pracuj? czerwone ob?oki pchaj? si? ku s?o?cu na stacji dzie? jak codzie? tydzie? jak tydzie? a szyny szyny si? nigdzie nie ko?cz? JESIE? uliczka za uliczk? rzucona sierpem stromo okuty s?o?ca mosi?dzem szed? t?dy m?ody ?o?nierz z?ocisty talerz fryzjera k?ania? si? jemu domom a ten sam wiatr oblizywa? wis?y masywne po?cie za domami podzwania tramwaj jak w bram? wchodzi w powietrze ?o?nierz tak?e si? wdziera w powietrze m?odo id?c jesie? biegnie na prze?aj na bliskim jest kilometrze kasztan przy rogatce ju? rdzawo policzki wyd?? no wi?c b?dzie szaro jak film si? poprzemyka ju? wypuk?e zdarzenia cwa?uj? ?aw? dok?d takiej geografii nie ma na ?yciu nie ma r?wnika jak pilotowi trzeba powierzy? si? m?odym krokom MI?O?? przed?wit si? czule czo?ga? przez mroczne puszcze i chaszcze noc przed nim p?yn??a wo?g? g?r? kr??y?a jak jastrz?b u dr?g ciemnych z niebem twarz? w twarz chaty t?oczy?y si? w ci?bie mi?o?? bez gwiazd mi?o?? tla?a po izbach usta spadaj? na usta m?otem mocno ciemno?? sprz?ga pierwsze u?ciski m?ode niesko?czon? s? wst?g? cia?o si? cia?em nakrywa pachn?cym ?wie?? ?liw? ramiona w gor?cej przestrzeni zamykaj? si? ciemnym pier?cieniem tapczan twardy zgrzany jak rola orz? chy?e lemiesze kolan a? zamiast pszenic wschodz?cych i ?yt zaszemrze srebrem ?wit zastuka do okna bia?o podnie?? oczy spojrze? z u?miechem to kwitn?cej czere?ni ga??? zgi??a si? pod strzech? ?WIAT g??bokie kliny ulic noc dzie? ?wiat?a pokotem lamp kule smugi w okien kwadratach chodz? ko?em zakl?tym witryn sklepowych roty ?wietlisty ich dwurz?d ciasn? ulic? oplata za szyb? kr?g?e pude?eczka z blachy trumny rybek st?oczonych w ?mierci oliwie strachu za drug? kanciaste rozpycha si? ?elastwo ?ruby haki pilniki tryskaj?ce jak wachlarz p?asko za tamt? marzenie uwi?z?o barw i lekko?ci narkotyk kr??? srebrne dziewcz?ta w seledynach i tiulu z?otym nadp?ywa witryna inna koloru morza i zorzy tu kupiec ognie klejnot?w na taflach kryszta?u roz?o?y? pasma okien jak pasy transmisyj snuj? si? jeszcze jeszcze jeszcze p?dz? lec? od wis?y do Wis?y wij? si? jak ?y?y sypi? deszczem rzeczywisto?? spada p?atkami li??mi w mie?cie wichru i p?du nawa?a t?czowy zapa?a? wy?cig wi?c tak?e jezdnie rzeki asfaltu z szumem d??? do kra?c?w wy?amuj? si? z plac?w odchodz? zawile kr?to zwieszaj?c g?owy pielgrzymie st?pa i latar? ?a?cuch i szyny id? dr??ce k?? tramwajowych t?tentem nie stoj? dom?w cementowe sze?ciany klatki schodowe izby nie trwaj? nieruchome w mrozu szkle w lazurze jesieni lub wio?nianym w?druj? mozolnie powolnie domy pod?ogi gn?bi ci??ar czworono?nych krok?w tu ?awy a tu sto?y pe?zn? ko?yski skrzynie na sprz?t?w powierzchniach toczy si? gwiazdami py? w powietrzu ciemno czy widno drobinki p?yn? szeroko czas p?ynie jest nie ma b?dzie by? DNO ?elazny ?wiat tej ?odzi dotkni?ty komet? granatu ton?? odchodzi? pionowo w s?oje wody burej chmur? na dno na d?? wewn?trz biega na przestrza? kr?tkich spi?? po?ar dr?y r?y moc w grubych nitach j?cz? mia?d?one morzem blachy pancerne trzeszcz? akumulatory zalane po wr?by we mgle ry?ej kwas?w manometru nie odczyta? i tak wiadomo wci?? g??biej ciemniejsze czerwie?sze lampy chrypi cierpki oddech motor szala? na 400 amper przeci??ony zamilk? ju? si? podda? sami u kabli rur marynarze zawi?li bez ruchu cisza cwa?uje straszliwy przybysz w zaduchu zalewaj? skro? ogniste grzywy bratersko piersi? przy piersi w sieci zerwanych drut?w czy w promieniach oficerowie pie?? zaczynaj? pierwsi i ??d? si? w pie?? zamienia i or?ami czerwonymi w oczach atmosfera ach tak jest umiera? ci??ka ekstaza cichnie w iskier trzasku wida? chaos kszta?t?w na dnie rozpostartych atlantyda jest ni?ej czarno-czerwona jak karty a jak port pe?na blask?w 10 tysi?cy lat ch?on??a oceanu wino koncentryczne budowle szumia?y w s?onej wodzie teraz powieka zapada ostatni raz drgn?? drut czas na nowo od ko?ca w maszyn? si? nawin?? b?dzie nowych cyfr czekiem na g??boko?ci stu metr?w konaj?c m?odzi zr?wnali?my przesz?e i przysz?e wieki JEDYNA patrz? patrz? smutne i weso?e rzeczy s? jednakowe przystanek tramwajowy wciska w ramiona g?ow? fabryka zatopiona powietrza oceanem grzeje kominami wiecz?r i tak ju? nagrzany w domy nim je zamaza? letni zmierzch smag?y - paciorki lamp ch?odnawe sypn??y si? gradem nag?ym sennie brz?cz? witryny wt?ruj?c ko?om krokom be?koce za ?o?nierzem p?katy wypuk?y buk?ak okna lampy gazeta ?o?nierze marokko patrz? patrz? i rzeczywisto?? tak jako? sama w r?kach jak granat wybuch?a fabryka domy przystanki mo?e czekaj? zmierzch tuli si? do ulic mo?e chce uwierzy? na drobnych przedmiotach niepok?j ?niegiem le?y rzeczy matek nie maj? a moja patrz? patrz? schodzi ze schod?w u?miech siwy twarz zmarszczek siatka geograficzna wed?ug niej ?egluj? mi?dzy lud?mi szcz??liwy to szcz??cie w jakich wyliczy? liczbach kiedy? dzieci?stwo z?e szczeni? szczeka?o w dni wodospadach g?odnego na tapczanie gor?czka mnie ?arzy?a i jad?a po?atane ubranko szeptem opowiada r?ce chropawe od pracy dla mnie krad?y pani na pierwszym pi?trze ma powieki p?atki liliowe gdym pozna? ?e malowane jak ci??ko dusi?y ?zy matka z gniewem ch?on??a moj? spowied? krzycza?a pi??ci? grozi?a ?wiatu ?e z?y jeden k?t w roku wojny w rodzinnej izdebce szlocha gdy synek wlecze si? na front zranione nogi ci?gn?c w dr?g prochu wsparty towarzyszem karabinem patrz? patrz? teraz r?ce oczy jak most przerzucaj? si? do mnie most mi?o?ci wspomnie? przebacze? zapomnie? fabryka palce komin?w w ciep?ym zmierzchu macza przystanek czerwonym wzrokiem zerkn?? tu szyderczy przedmioty czy?bym si? wstydzi? was musia? dla was powiem s?owa inaczej siwy u?miech silniejszy od ?mierci matusiu PIE?? o wieczorze jask??ek turkusy chryzolity rubiny beryle w?r?d wizyj dawno ju? czu?em ?lubny ?piew nocy zamkni?ty w wielkie motyle o pachn?cy wieczorze podaj d?o? sypie si? zmi?te powietrze popio?em do kin przez zapasowe drzwi wbiegaj? konie i w?osy r?wno uci?te nad czo?em a ot i r??owy dom i deszcz drobny idzie mi?dzy buki seledynowym ?ukiem skr?caj? si? jak musku? elipsy ciemno?ci p??zmroku w?ska jest brama w ch?odnej ko?bie zapach?w schody i rz?d ?wiecznik?w wiod? ci? na zach?d czy ty czy inny w sennych gwiazd otoku ucz si? seledynowymi okr?tami k?ama? o wieczorze o sierpniowe ?wi?to do kolan dziewcz?tom si?gaj?ce gr? jak morze jak morze
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |