Ba?ucki M. DOM OTWARTY

OSOBY:
W?ADYS?AW ?ELSKI, urz?dnik banku
JANINA, jego ?ona
KAMILA, jej siostra
TELESFOR, ich wuj
ADOLF, narzeczony Kamili
ALFONS FIKALSKI
WICHERKOWSKI
PULCHERIA, jego ?ona
CIUCIUMKIEWICZ, archiwista
KATARZYNA, jego ?ona
TECIA, MIECIA, MUNIA ich c?rki
LOLA
WR?BELKOWSKI
FUJARKIEWICZ
MALINOWSKI
BAGATELKA
FRANCISZEK, s?u??cy
LOKAJ
Go?cie
Rzecz dzieje si? w mieszkaniu ?elskich

AKT I
Salonik elegancki. - Portiery w oknach i przy drzwiach, st?? na ?rodku, nakryty dywanem.

SCENA PIERWSZA
W?ADYS?AW, TELESFOR, KAMILA, ADOLF, p??niej FRANCISZEK.
(Kamila z Adolfem siedz? przy pianinie,po lewej Telesfor i W?adys?aw po prawej graj? w szachy).
KAMILA
(graj?c sonat? Beethovena)
Raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy. (Do Adolfa, siedz?cego tu? obok niej) No, teraz pan.
ADOLF
(kt?ry zapatrzony w ni?, zapomnia? o grze na cztery r?ce, ockn?wszy si?)
A prawda - teraz ja (niby zabiera si? do grania i zamiast gra?, ogl?da si? na graj?cych w szachy, a widz?c ich zaj?tych, bierze pr?dko r?k? Kamili i ca?uje dwukrotnie ogni?cie).
KAMILA
(wyrywaj?c szybko r?k?)
Panie! bo jak mam? kocham, tak pan klapsa dostaniesz, jak nie b?dziesz spokojnie siedzia?.
ADOLF
(bior?c j? powt?rnie)
Jeszcze tylko ten jeden raz.
KAMILA
(jak wy?ej)
Panie! bardzo prosz? - bo powiem wujaszkowi.
ADOLF
(b?agalnie)
Panno Kamilo!
KAMILA
(g?o?no)
Wujaszku!
TELESFOR(z fajk? w ustach, nie ogl?daj?c si?, zapatrzony w szachy)
A co tam takiego?
KAMILA
Bo tu pan, Adolf jest niegrzeczny.
TELESFOR (jak wy?ej)
No, ho, Adolfku, b?d? grzeczny, poca?uj j? w r?k? na przeprosiny.
ADOLF (ucieszony)
A widzi pani, wujaszek pozwala (porywa jej r?k? i obsypuje poca?unkami).
KAMILA (wyrywaj?c mu r?k?)
Panie! bo si? naprawd? pogniewam. Pan wiesz, ?e ja tego nie lubi?. Graj pan.
ADOLF
Zaraz (zaczyna gra?).
KAMILA
Przecie? pan ma dwa takty pauzy.
ADOLF (przestaje gra?)
Prawda, dwa takty pauzy.
KAMILA
Ach, jaki pan dzi? niezno?ny! No, zaczynajmy (zaczyna gra?). Raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy - teraz dopiero pan (graj? oboje sonat? Beethovena, jednak tak, aby nie g?uszyli rozmowy innych os?b).
W?ADYS?AW
Na wuja poci?g.
TELESFOR
(zapatrzony w szachy, podnosz?c palec do g?ry)
Zaraz, zaraz, bo ja tu mam planik kapitalny, tylko (nuci) "I chcia?abym, i boj? si?". (M?wi) E! co tam! starosta albo kapucyn, naprz?d! (Suwa piona i nuci) "Naprz?d, naprz?d marsz, rabiata, na podbicie reszty ?wiata".
FRANCISZEK
(w bia?ym fartuchu do pasa wychodzi z lewej strony z drugich drzwi i idzie do graj?cych w szachy)
Prosz? pan?w, pani si? pyta, czy tu nakry? do kawy?
W?ADYS?AW (zaj?ty szachami)
To m?g? wuj tu i???
TELESFOR
(zadowolony)
A m?g?, m?g?; ty si? musisz zas?ania?, a ja id? wtedy" pionem na kr?low?; a co? (nuci) "Czy widzisz na tej skale tego, co straszn? trzyma bro??"
FRANCISZEK
Prosz? pan?w, pani si? pyta, czy ...
W?ADYS?AW
(opryskliwie)
Id? do diab?a! nie nud? mi?! nie widzisz, ?em zaj?ty; skrzeczy i skrzeczy za uszami!
KAMILA
(do Adolfa, graj?c)
Patrz pan na nuty, nie na mnie, bo si? znowu pomylisz.
ADOLF
Kiedy ja wol? na pani?.
FRANCISZEK
(stoj?c za Kamil?)
Prosz? panienki ...
KAMILA
Ale ja nie wol?. No, pilnuj si? pan w takcie, raz, dwa, trzy (graj? dalej).
FRANCISZEK
Prosz? panienki... (Widz?c, ?e go nie s?ysz?, odchodzi machn?wszy r?k?) E! kto by si? tam z nimi dogada?! (idzie w g??b na prawo).

SCENA DRUGA
CI? i JANINA z lewej, z drugich drzwi.
JANINA
(do Franciszka)
No, c???
FRANCISZEK
(ruszaj?c ramionami)
Prosz? pani, kiedy tak wszyscy zaj?ci, ?e cho? strzelaj za uszami, nie us?ysz?.
JANINA
To nakryj tu i przyno? samowar.
FRANCISZEK
(idzie na prawo do drugich drzwi, sk?d za chwil? wraca, nakrywa st?? obrusem, znosi fili?anki, bu?eczki w koszyczku etc.).
JANINA
(idzie do W?adys?awa i opiera si? na jego ramieniu)
Przy kim?e szcz??cie?
W?ADYS?AW (roztargniony, odsuwaj?c j? lekko)
Zaraz, zaraz, moja droga, bo to wa?ny poci?g.
JANINA
(zad?sana odchodzi)
A to grzecznie! nie ma co m?wi? (bierze rob?tk? z koszyczka le??cego na stoliku i siada na kanapie, na ko?cu oddalonym od W?adys?awa).
TELESFOR
(wstaje zadowolniony i zapalaj?c albo poprawiaj?c fajeczk?, zbli?a si? do Janiny i m?wi, wskazuj?c na W?adys?awa z filuternym u?miechem)
Z?y, bom mu zabi? takiego klina, ?e b?dzie majster, je?eli si? z tego wykr?ci, o! patrz, jak mu zirzed?a mina, (nuci na nut? poloneza) "Patrzaj, patrzaj, jaka mina- na d?? w?s, w g?r? czupryna" - ram, tam, tam, tam, tam, tam, tam, tam. (Wracaj?c do W?adys?awa, staje naprzeciw niego przy stoliku i m?wi z tryumfuj?c? min?) No, c??? Wymy?li?e? tam co m?drego?
W?ADYS?AW
E, Bo?e! c?? ja si? namy?lam? (Z naciskiem) Szach kr?lowi i kr?lowej.
TELESFOR
(zak?opotany, ?api?c go za r?k?, w kt?rej trzyma? figur?)
Co? gdzie? jak? jakim sposobem?
W?ADYS?AW
Po prostu koniem.
TELESFOR
(siada)
Ale ja tego nie widzia?em, czekaj no.
W?ADYS?AW
(tryumfuj?co)
A widzi wuj.
TELESFOR
Ale bo ta tu przysz?a (wskazuje na Janin?) i zaba?amuci?a mnie swoim gadaniem.
JANINA
(?miej?c si? ironicznie)
Ja? (wzrusza ramionami).
W?ADYS?AW
(do Janiny z u?miechem)
Wuj si? wymawia tob?, jak ta tanecznica, co jej to w ta?cu co? zawadza?o.
TELESFOR
(patrz?c w szachy)
A niech go nie znam! a to mi dojecha?! (Nuci) "Jak okropne przeznaczenie" ... ram, tam, tam, tam, tam, tam, ram, tam, tam, tam, tam, taro - "takie losu odmienienie" - ram (reszt? b?bni palcami).
W?ADYS?AW
(zwracaj?c si? do Janiny)
Czy mi si? zdawa?o, duszyczko, ?e przed chwil? co? chcia?a? ode mnie?
JANINA
Rych?o w czas sobie przypomnia?e?.
W?ADYS?AW
No, nie gniewaj si?, duszyczko, widzisz, by?em tak zaj?ty.
JANINA
E! nudni jeste?cie z tymi waszymi szachami; jak si? zagracie, to dogada? si? z wami nie mo?na.
W?ADYS?AW
Ze mn? mo?esz m?wi?, ile ci si? tylko podoba. Mnie to wcale nie przeszkadza, ja mog? wygodnie gra? i rozmawia?.
JANINA
Albo to prawda.
W?ADYS?AW
Jak ci? kocham. No, siadaj, siadaj tu bli?ej. (Janina przesiada si? na drugi koniec kanapy, bli?ej W?adys?awa).
Nie wiem, czy ci m?wi?em, ?e wychodz?c z biura, spotka?em Malwink??
JANINA
Wi?c ju? wr?ci?a?
W?ADYS?AW
Tak, i kaza?a ci powiedzie? ...
TELESFOR
E! c?? ty minie straszysz jakimi? tam szachami, kiedy ty przecie? nie mo?esz ruszy? konia.
W?ADYS?AW
A to dlaczego?
TELESFOR
No, bo ods?aniasz swojego kr?la.
W?ADYS?AW
Prawda, gdzie? ja mia?em oczy?
TELESFOR
(tryumfuj?co)
A! (nuci) "Chcia?o si? Zosi jag?dek, kupi? ich za co nie mia?a" ... (M?wi) Teraz ty si? bro? od mata.
JANINA
(przysuwaj?c si? do W?adys?awa)
Wi?c co ci m?wi?a?
W?ADYS?AW
(nieco niecierpliwie, zapatrzony w szachy)
Kto taki?
JANINA
No, Malwinka.
W?ADYS?AW
(jak wy?ej)
Jaka Malwinka?
JANINA
Przecie? sam m?wi?e?.
W?ADYS?AW
(jak wy?ej)
Moja droga, nie przeszkadzaj mi teraz.
JANINA
(wstaje, rzuca rob?tk? i wzrusza ramionami)
I on to nazywa rozmow?!
FRANCISZEK
Prosz? pani, kawa ju? przeciek?a.
JANINA
Id?, id? (idzie do samowara, stoj?cego na stoliczku pod ?cian?, nalewa kaw? do fili?anek, kt?re Franciszek zanosi na st??). Wujaszek czarn??
TELESFOR
(wpatrzony w szachy)
Czarn?, to si? rozumie. (Nuci) "Czarny kolor jest ozdob?, czarno chodz? wszystkie stany".
KAMILA
(z oburzeniem)
No, widzi pan, znowu si? zmyli?e?! - nie, to co? okropnego, jak pan dzi? nie uwa?a.
ADOLF
To mo?e by?my lepiej porozmawiali?
KAMILA
(wzrusza, ramionami i patrzy na niego z g?ry)
Pan te? do rozmowy, Bo?e! Ju? naprz?d wiem, co mi pan powiesz: "Ach! pani" albo: "Och! pani" - a dla odmiany czasem (na?laduj?c jego b?agalny g?os) "Panno Kamilo!" Przyznasz pan sam, ?e to wcale nie zabawne.
ADOLF
(obra?ony)
Nudzi to pani?? Skoro tak, to grajmy.
KAMILA
Grajmy. (Gdy Adolf zbyt mocno uderza w klawisze z irytacji) Co pan robisz? nie tak mocno.
JANINA
(do stolika szachowego zwr?cona)
Prosz? pan?w do kawy.
TELESFOR
Zaraz, w tej chwili b?dzie koniec.
JANINA
Panie Adolfie, Kamilko! (Widz?c, ?e nie s?ysz?, idzie ?ywo ku nim i staj?c za plecami, wo?a g?o?no) Prosz? do kawy! Czy?cie pog?uchli?
KAMILA
(zrywaj?c si?)
To pan Adolf tak si? t?ucze, ?e ma?o klawiszy nie po?amie (robi mu gniewn? mink?). Ehm, szkaradny pan jeste?! gniewam si? na pana! (rzuca nuty na taboret i odchodzi do ?rodkowego sto?u).
ADOLF
(patrz?c na ni? z u?miechem i czu?o?ci?)
Przeprosz?.
KAMILA
Pan by? ci?gle przeprasza?, nic z tego! (odchodzi, siada do kawy).
(Adolf sk?ada nuty i idzie tam tak?e za ni?).
TELESFOR
(z zapa?em)
Szach! mat!
JANINA
Wujaszku, bo kawa ostygnie.
TELESFOR
(wstaje)
Id?, id?, (zbli?a si? do sto?u) powiadam wam, da?em mu takiego mata, ?e to ha!
JANINA
(przysuwaj?c Telesforowi fili?ank?)
S?u?? wujowi.
TELESFOR
(siada)
Kawka - wybornie, doskonale! (Pije) Pyszno?ci! (Delektuj?c si?) Ju? to mo?na powiedzie?, ?e my sobie tu w naszym k??ku ?yjemy jak w raju.
JANINA
(z przek?sem, p??g?osem)
Nie wszyscy.
W?ADYS?AW
(patrz?c na ni?, z ?agodnym wyrzutem)
Janinko.
TELESFOR
(do W?adys?awa)
Co ona m?wi?
KAMILA
?e nam tu znowu nie tak bardzo przyjemnie, jak wujaszek my?li.
TELESFOR
A czeg?? ty jeszcze chcesz, smarkulo jaka?? Masz ch?opca jak malowanie, co po ca?ych prawie dniach kamieniem siedzi przy tobie.
KAMILA
(z ironi?)
To prawda, ?e kamieniem.
TELESFOR
Nie tak jak inny, co to odprawia konkury jak za pa?szczyzn? i patrzy tylko, jakby si? wymkn?? od panny na lampartk? (wstaje).
ADOLF
Panna Kamila wola?aby mo?e takiego, byleby si? umia? szasta?, prawi? komplementa, znosi? z miasta nowinki, bajeczki.
KAMILA
(z przek?sem)
A przynajmniej, ?eby by? zabawniejszym od pana.
TELESFOR
A c?? to, ma przed tob? na linie ta?czy? czy co? Patrzcie j?, jaka mi. wybredna dama! Ta to ty nie wiem jak powinna? dzi?kowa? Panu Bogu, ?e ci nadarzy? takiego poczciwca, suszy? przynajmniej co pi?tek.
KAMILA
(pod nosem, zad?sana)
Jeszcze czego!
TELESFOR
Albo W?adys?aw, niech mi kto poka?e drugiego takiego m??a! Co dzie? z biura prosto, jak strzeli?, do domu.
JANINA
I do szach?w.
TELESFOR
No, wielka rzecz, ?e sobie tam czasem par? partyjek ...
JANINA
(z u?miechem)
Powiedz, wuj, kilka, kilkana?cie.
TELESFOR
Ale za to wiecz?r oddaj? ci go do dyspozycji; ma?o ci jeszcze?
W?ADYS?AW
(z u?miechem)
Musi jej by? ma?o, skoro si? nudzi.
TELESFOR
Czekaj, nie b?dzie si? nudzi?, niech no tylko zaczn? si? sypa? dzieci jedno po drugim.
JANINA
(reflektuje go, wskazuj?c oczami na Kamil?)
Wujaszku!
TELESFOR
(zatykaj?c sobie usta, na stronie)
Tam do diab?a! zapomnia?em na ?mier?, ?e my tu m.amy pann? mi?dzy sob?. (Krz?ka i m?wi do Kamili) Te, tego, bo widzisz, ja m?wi?em o tych bocianach, co to przynosz? .. .
KAMILA
(naiwnie)
O jakich bocianach? - co, co?
W?ADYS?AW
(wstaj?c, bierze go na stron?)
Daj wuj pok?j, nie t?umacz si?, bo b?dzie jeszcze gorzej.

SCENA TRZECIA
CI? i PULCHERIA z g??bi. - Wstaj? od sto?u.
JANINA
(wstaje naprzeciw wchodz?cej)
A, pani Pulcheria!
PULCHERIA
(ubrana okazale)
C?? si? z wami dzieje? (podaje r?k? Janinie). Jak si? masz, Kamilko? (K?ania si? panom) Witam pana pu?kownika.
TELESFOR
(kt?ry nak?ada? fajk?)
S?uga pani dobrodziejki.
PULCHERIA
(siada)
Co si? z wami dzieje? My?la?am, ?e was nie ma w Krakowie.
JANINA
Dlaczego?
PULCHERIA
Bo was nigdzie nie wida?, ani w ko?ciele, ani w teatrze, ani na spacerach. Czy wiesz, panie W?adys?awie, co zaczynaj? m?wi? o panu?
W?ADYS?AW
C?? takiego?
PULCHERIA
?e jeste? zazdrosny o ?on?. Jak m??a kocham!
W?ADYS?AW
(z ironicznym u?miechem)
O! a to dlaczego?
PULCHERIA
Bo jej pan nigdzie nie pokazujesz.
TELESFOR
(zapalaj?c fajk?)
Pani dobrodziejko, przecie? ?ona nie mena?eria, ?eby j? pokazywa?.
PULCHERIA
Ale nie nale?y zamyka? jej w domu. Ja, przyznam si? pa?stwu, umar?abym z nud?w, ?eby mi tak przysz?o siedzie? z m??em dzie? w dzie?.
W?ADYS?AW
To bardzo pochlebnie dla m??a.
PULCHERIA
M?j m?? wie o tym dobrze i dlatego stara si? rozerwa? mnie, jak mo?e. Przedwczoraj na przyk?ad byli?my na balu akademickim..
W?ADYS?AW
Proponowa?em i ja mojej ?onie, ale nie chcia?a.
PULCHERIA
(mocno zdziwiona)
Dlaczego?
JANINA
Nie lubi? bal?w publicznych.
PULCHERIA
No, to powinni?cie u siebie urz?dzi? jaki wiecz?r ta?cuj?cy.
KAMILA
(klaszcz?c w r?ce)
Zabaw? ta?cuj?c?! ach, jakby to by?o dobrze! (do Adolfa p??g?osem) Niech pan namawia szwagra. Przecie? panu tak?e o to chodzi? powinno, ?eby?my si? zabawili.
ADOLF
Kiedy ja si? i tak doskonale bawi?.
KAMILA
Obrzydliwy egoista z pana.
JANINA
Rzeczywi?cie, W?adziu, mogliby?my da? jaki. wiecz?r ta?cuj?cy.
W?ADYS?AW
Ale dla kogo? moja droga, mamy tak ma?o znajomo?ci.
PULCHERIA
C?? ?atwiejszego jak o to? Porobicie kilka wizyt i ...
JANINA
Tak, porobimy wizyty.
PULCHERIA
I b?dziecie mieli znajomo?ci.
W?ADYS?AW
Mamy zawiera? znajomo?ci dla jednego wieczoru ta?cuj?cego?
PULCHERIA
No, przecie? na jednym, s?dz?, nie przestaniecie. Czas ju?, ?eby?cie sko?czyli te miodowe miesi?ce i zacz?li prowadzi? dom otwarty.
W?ADYS?AW
(z ironicznym u?miechem)
Nie zamykam go przed nikim, pani dobrodziejko.
KAMILA
E, co tam, o tem potem, ale teraz ten bal. (Do Telesfora, kt?ry wyszed? przed chwil? dla wydmuchania i wyczyszczeni? fajki, a teraz wraca - biegn?c naprzeciw niemu)
TELESFOR
A o c?? to chodzi?
KAMILA
Chcemy urz?dzi? tu u nas zabaw? ta?cuj?c?.
JANINA
Ale nasi. panowie jako? nie bardzo s? z,a tym (patrzy na m??a z wym?wk?).
TELESFOR
A to dlaczego? (Do W?adys?awa) Ja nie widz? racji, ?eby im odmawia? tej przyjemno?ci. .
KAMILA
(do Adolfa)
A widzisz pan, wujaszek tak?e za nami.
TELESFOR
To si? rozumie... Dlaczego si? nie zabawi?, i do tego jeszcze w karnawa??
KAMILA
(ciszej)
To, to, to, wujaszku.
TELESFOR
M?ode to, to nic dziwnego, ?e rade by sobie pohula?. Ja sam, cho? stary, a nie r?cz? za siebie, czybym si? jeszcze nie pu?ci? w tany, jakby tak ur?n??a muzyka.
KAMILA
(do Adolfa)
Widzisz pan, bierz przyk?ad z wujcia.
TELESFOR
Tak, to im si? nale?y. I je?eli W?adys?aw nie zechce, to ja wam bal wyprawi?.
KAMILA
(ca?uje go w r?k?)
Ach, wujaszku drogi!
PULCHERIA
Brawo! brawo, panie pu?kowniku!
TELESFOR
(zbli?aj?c si? do W?adys?awa)
No, zgoda?
W?ADYS?AW
Ale?, wuju, przecie? mnie o wydatki nie idzie. Je?eli Janina sobie ?yczy, to i owszem.
TELESFOR
O! na nic, bratku, ja pierwszy si? odezwa?em, moje na .wierzchu. Zreszt? mia?em wam i tak urz?dzi? fetk? na moje imieniny, tylko mi ten zbrodniarz reumatyzm przeszkodzi?! Za to teraz wyprawi? wam bal co si? zowie.
JANINA
E, gdzie?by wuj...
TELESFOR
(gro??c jej)
No! bo b?d? spiskowa? przeciwko wam - jak chcecie?
PULCHERIA
(do Janiny)
Skoro wuj sobie tego ?yczy.
KAMILA (uradowana)
Musz? wujcia wy?ciska? za to (?ciska go i ca?uje).
TELESFOR
(?miej?c si?)
Got?wk? mi p?aci, i to z g?ry. No, no, nie tak bardzo, bo Adolfowi ledwie oczy nie wylez? na wierzch z zazdro?ci. Patrz, jak si? oblizuje. (do Adolfa, dra?ni?c si? z nim) A! nie dla psa kie?basa.
PULCHERIA
Wi?c kog?? my?licie zaprosi??
JANINA
Prawda - kogo by tu? Jak pani my?li?
PULCHERIA
Najlepiej b?dzie spisa? list?; kawa?ek papieru...
KAMILA
(zrywaj?c si?)
Zaraz, zaraz. (Do Franciszka, id?cego z lewej na prawo) Franciszku, pr?dko papieru, atramentu!
FRANCISZEK
(wystraszony)
O! rany boskie! czy mo?e kto zachorowa?.
KAMILA
Ale? gdzie? tam - b?dziemy mieli bal.
FRANCISZEK
(uradowany)
Tu? u nas?
KAMILA
Tak.
FRANCISZEK
H?, h?, to? to b?dzie uciechy! Musz? zaraz Walentowej da? moj? bia?? kamizelk? do prania, bo od pa?skiego wesela mocno si? ju? przybruka?a.
KAMILA
No, spiesz si?, Franciszku.
FRANCISZEK
Lec?, panienko. (Wraca si?) Co to panienka kaza?a przynie???
KAMILA
Papier, pi?ro i...
FRANCISZEK
Aha, wiem ju?, wiem - zaraz, zaraz (na lewo do drugich drzwi).
PULCHERIA
(z ?artobliw? powag?)
A wi?c zapraszam pan?w na wojenn? narad?. B?dziemy uk?ada? list? go?ci.
KAMILA
Wujaszek b?dzie prezesem.
PULCHERIA
Tak, tak, pan pu?kownik b?dzie prezesem (bierze go z Kamil? pod r?k? i sadzaj? przy okr?g?ym stole na pierwszym miejscu).
TELESFOR
Patrzcie, ju? mnie dygnitarzem zrobi?y! To dyplomatki dopiero. To mianujcie? Adolfa chocia? sekretarzem, ?eby mu zazdro?? nie by?o.
PULCHERIA
Dobrze. Pan Adolf b?dzie trzymaj?cym pi?ro.
ADOLF
(siada po prawej od widz?w, obok Telesfora)
Tylko pi?ra nie widz?.
KAMILA
(biegnie do drzwi na lewo)
Zaraz b?dzie. - Franciszku!
FRANCISZEK
(z prawej)
Id?, id?, panienko (przynosi przybory do pisania - czas jaki? z g??bi przys?uchuje si? z zaj?ciem i uciech? rozmowie, a potem schodzi ze sceny).
TELESFOR
(weso?o)
Kamilka przy sekretarzu jako pomocnik, a W?adzio przy ?onie (wskazuje na lewo siedzenia). No, posiedzenie otwarte.
PULCHERIA
Kog?? wi?c my?licie prosi??
TELESFOR
A, przede wszystkim pani? dobrodziejk? z m??em.
JANINA
To si? ju? samo przez si? rozumie.
PULCHERIA
Dzi?kuj? za siebie i za m??a. No, a potem?
TELESFOR
Mo?e by wypada?o zaprosi? Ciuciumkiewicz?w? On m?j kolega szkolny.
PULCHERIA
Ale ona s?awna bajczarka.
TELESFOR
To si? j? tym w?a?nie udobrucha.
W?ADYS?AW
B?dzie to rodzaj okupu, jak owemu smokowi podwawelskiemu; trzeba by jej da? baraniny, ?eby si? nie rzuca?a na ludzi.
JANINA
No, i je?eli si? nie myl?, ma cztery c?rki. Na wieczorze ta?cuj?cym cztery panny, to tak?e co? znaczy.
W?ADYS?AW
Tak, kadryl ju? zapewniony.
ADOLF
A ?e s? brzydkie, wi?c nie b?d? robi? niebezpiecznej konkurencji innym pannom.
KAMILA
(?ywo)
Do kogo pan to stosujesz?
ADOLF
Do panien w og?lno?ci.
KAMILA
A do mnie w szczeg?lno?ci, nieprawda?
TELESFOR
No, no, ty ma?a, cicho tam. Wiecznie by si? tylko k??ci?a.
KAMILA
(z pewn? irytacj?)
B?d? pan pewny, ?e mi wcale o to chodzi? nie b?dzie, cho?by si? pan umizga? do wszystkich czterech panien Ciuciumkiewicz na raz.
TELESFOR
Cicho! A to skaranie boskie z t? dziewczyn?!
KAMILA
Ja tylko odpowiadam na zaczepk?.
PULCHERIA
Ale?, pa?stwo, piszmy, bo do jutra nie sko?czymy.
JANINA
(z zaj?ciem)
Tak, tak, piszmy. Kt?? teraz?
PULCHERIA
Ja bym proponowa?a pani? Fifikowsk?. Ta wprawdzie nie ma c?rek, ale za to pot??ny zast?p kuzynek, kt?re dostarcza na wszystkie zabawy prywatne.
W?ADYS?AW
I dlatego nazywaj? j? wszyscy cioci? swatk?.
TELESFOR
(przypominaj?c sobie)
Fifikowsk?, Fifikowsk? - czekajcie, czy to nie b?dzie wdowa po majorze Fifikowskim?
PULCHERIA
Tak. Pan j? zna?
TELESFOR
Jak stary szel?g, pani dobrodziejko. Ale przypominam sobie, ?e o niej nieszczeg?lniej m?wiono we Lwowie.
KAMILA
(kl?kn?wszy na sto?ku, opiera si? na r?ce)
Jak to nieszczeg?lnie? Dlaczego?
TELESFOR
(przedrze?niaj?c j?)
Dlaczego? dlaczego? J?k b?dziesz taka ciekawa, to nie uro?niesz. Mia?a jaki? feler, i basta.
PULCHERIA
Tak, ale jak odziedziczy?a po babce trzy kamienice i wie?, opinia publiczna pogodzi?a si? z ni? zupe?nie i dzi? przyjmuj? j? wsz?dzie, by?a nawet gospodyni? na jednym balu.
W?ADYS?AW
Ze wzgl?du na trzy kamienice.
ADOLF
To mo?e by by?o lepiej kamienice zaprosi??
KAMILA
Pana si? nikt o to nie pyta. Pan masz, tylko pisa?, a nie m?wi?.
JANINA
To jak?e?, W?adziu? Zaprosi? t? pani??
W?ADYS?AW
(wahaj?ca)
Ja bym wola? - nie...
PULCHERIA
(zgorszona)
A, moi drodzy! jak tak b?dziecie chcieli skrupulatnie roztrz?sa? przesz?o?? ka?dego, to zostaniecie w ko?cu bez go?ci, bo nie ma nikogo bez "ale". Zreszt?, to by?o tak dawno...
TELESFOR
?e nast?pi?o przedawniemie. Pal j? licho! - ja wotuj? za t? pani?.
W?ADYS?AW
Ha, skoro wujaszek, to i my. "Nie s?d?, nie b?dziesz s?dzony".
ADOLF
(pisz?c)
A wi?c, wi?kszo?ci? g?os?w, Fifikowska z przyleg?o?ciami.
KAMILA
Z jakimi znowu przyleg?o?ciami?
ADOLF
No, z kuzynkami.
KAMILA
(kr?c?c g?ow? z przek?sem)
Jaki pan dowcipny.
PULCHERIA
(przypomniawszy sobie, ?ywo)
A! zapomnieli?my o bardzo wa?nej figurze - Pieprzy?ska.
ADOLF
Z wieloma c?rkami?
PULCHERIA
C?rkami? Przecie? to panna.
ADOLF
Przepraszam, nie wiedzia?em.
PULCHERIA
Ale panna ju? w tym wieku, ?e ?mia?o mo?e pokazywa? si? bez opieka: ma lat przesz?o pi??dziesi?t.
TELESFOR
Porz?dnie zakonserwowane panie?stwo.
JANINA
To c?? ona tu b?dzie robi? u nas?
PULCHERIA
(z wa?no?ci?)
Jest kanoniczk? i do tego frejlin? jakiego? dworu panuj?cego. Tote? zapraszaj? j? wsz?dzie, bo to niema?a ozdoba salonu taka figura.
JANINA
Ale? my nie znamy tej pani.
PULCHERIA
Nic ?atwiejszego. Zapiszesz si? na cz?onka stowarzyszenia Drabiny Cn?t Chrze?cija?skich, kt?rego jest prezesow?, i znajomo?? gotowa.
ADOLF
(pisze)
Wi?c pani, to jest chcia?em powiedzie?: panna Pieprzy?ska, dla udekorowania salonu.
JANINA
Ja s?dz?, ?e ju? dosy? b?dzie pa?.
KAMILA
O! a? nadto! Tylko teraz pan?w, i to samych m?odych.
TELESFOR
(tr?caj?c Adolfa)
Uwa?asz, jak ci? pikuje.
KAMILA
(z pewnym naciskiem)
I do tego przystojnych.
TELESFOR
O! o! widzisz j?... jaka mi chciwa ch?opc?w! A nie masz to swojego?
KAMILA
Od przybytku g?owa nie boli.
TELESFOR
Dam ja ci tu przybytek!
JANINA
Co do m?odzie?y, mo?e by?, W?adziu, m?g? poprosi? swoich koleg?w biurowych;?
W?ADYS?AW
Wszyscy ?onaci. Jeden Fikalski...
PULCHERIA
Fikalski, w?a?nie o tego g??wnie chodzi. To znakomity aran?er. Panowie pracujecie w jednym biurze?
W?ADYS?AW
Jeste?my w jednym biurze, ale nie pracujemy, bo on ci?gle zaj?ty aran?owaniem kulig?w, piknik?w, teatr?w amatorskich; a ?e dyrektor potrzebuje nieraz jego us?ug w tym wzgl?dzie, wi?c ma nieograniczony urlop.
PULCHERIA
No, ale znacie si? panowie?
JANINA
Bywa nawet u nas.
W?ADYS?AW
Jak mu potrzeba, ?ebym wyrobi? za niego jaki referat.
PULCHERIA
No, skoro si? znacie z Fikalskim, to ju? nie ma k?opotu, bo on wam i bal urz?dzi, i m?odzie? sprowadzi.
KAMILA
(ucinkowo)
Ja my?l?, ?e i pan Adolf z ?aski swojej m?g?by si? tak?e postara? o jak? m?odzie? mi?dzy swoimi znajomymi.
ADOLF
(przekomarzaj?c si?)
A co za to dostan??
KAMILA
Najpierw si? robi, potem si? p?aci.
TELESFOR
A dajcie? ju? pok?j. Ci?gle sobie skacz? do ocz?w, jak dwa kogutki, kikiryki!
PULCHERIA
(nie patrz?c na nikogo i skubi?c chustk?)
Prawda! I ja przypomnia?am sobie, ?e znam jednego m?odego cz?owieka, kt?rego mogliby?cie zaprosi?, niejaki Malinowski, mo?e znacie?
TELESFOR
Kt?? z nas nie zna? si? z Malinowskim, pani dobro dziejko!
PULCHERIA
(jak wy?ej, wstaje)
Bardzo mi?y i przyzwoity m?odzieniec. Bywa po znacznych domach.
ADOLF
(trzymaj?c pi?ro)
A jego adres?
PULCHERIA
(jak wy?ej)
Nie przypominam sobie dok?adnie. Mnie si? zdaje, ?e ulica Kopernika, numer dwudziesty, pi?tro pierwsze, je?eli si? nie myl?, drugie drzwi na lewo (m?wi?c to, przechodzi na prawo do kanapy).
W?ADYS?AW
(z u?miechem, na stronie)
No, jak na niedok?adne przypomnienie, to wcale dok?adny adres.

SCENA CZWARTA
CI? i FIKALSKI, brunet, ?ysawy, modnie uczesany i faworyty angielskie, w?sik niedu?y, szkie?ko w oku, nogi troch? zgi?te w kolanach. Pod pach? trzyma papiery.
JANINA
(ujrzawszy wchodz?cego, ucieszona wstaje)A, pan Fikalski! (idzie krok?w par? na powitanie go).
KAMILA
(zrywaj?c si?, klaszcze w r?ce i biegnie naprzeciw)
Pan Fikalski! pan Fikalski!
PULCHERIA
(wstaje tak?e i idzie ku niemu)
W sam? por?. Prosimy (prowadz? go na prz?d sceny).
FIKALSKI
(schylaj?c nisko g?ow?)
O, panie! Ten wyraz uznania z waszej strony i ?yczliwo?? czyni mnie nad wyraz szcz??liwym.
JANINA
Niech pan siada.
KAMILA
Tu, na kanapie (odbiera mu z r?k kapelusz i k?adzie na stoliczku, gdzie szachy).
TELESFOR
(do W?adys?awa)
No, i wierz tu kobietom. Przed chwil? wujaszek by? cacany, jedyny, najdro?szy, a teraz, jak si? zjawi? inny, mnie starego pu?ci?y w tr?b?.
ADOLF
I nas przy wujaszku.
TELESFOR
O! (Nuci) "Kobiety zmienne s?, ich serce p?oche".
PULCHERIA
Spad?e? nam pan jak z nieba.
JANINA
W?a?nie m?wi?y?my o panu.
FIKALSKI
(wstaje)
Za pozwoleniem, za chwileczk? b?d? s?u?y? paniom. (Idzie z papierami do W?adys?awa) Drogi kole?ko!
W?ADYS?AW
(z pob?a?liwym u?miechem)
Zapewne referacik?
FIKALSKI
Zgad?e?, ale bo widzisz, jestem tak zaj?ty, ?e moje ?ycie, to ci?g?a walka z brakiem czasu.
W?ADYS?AW
(bior?c papiery)
Dobrze ju?, dobrze, dawaj (idzie w g??b; przegl?da papiery).
FIKALSKI
M?j drogi, wdzi?czno?? moja ... (?ciska go za r?k?).
W?ADYS?AW
I tam dalej. Id? lepiej do pa?, bo czekaj?.
FIKALSKI
(wraca do pa?)
Wi?c o c?? chodzi? Czym?e mog? s?u?y? kochanym paniom? (siada na fotelu obok kanapy).
JANINA
Chcia?y?my prosi? pana .. .
PULCHERIA
(prawie r?wnocze?nie z Janin?)
Urz?dzamy wiecz?r ta?cuj?cy ...
KAMILA
(wpadaj?c pr?dko w s?owa Pulcherii)
A ?e nie mamy m?odzie?y . ..
JANINA
(jak wy?ej)
A pan, przy tylu stosunkach, znajomo?ciach ...
PULCHERIA
(jak wy?ej)
Taki znakomity aran?er ...
KAMILA
(jak wy?ej)
Wi?c mamy nadziej?, ?e ... (wstaje).
TELESFOR
(staj?c przed kanap?, ze ?miechem)
Ale? jak b?dziecie tak wszystkie naraz k?apa? mu za uszami, to b?dzie jak tabaka w rogu.
FIKALSKI
Rzeczywi?cie, nie domy?lam si? jeszcze ...
TELESFOR
Niech?e jedna m?wi.
KAMILA
M?w, Janino.
JANINA
Mo?e pani Pulcheria?
PULCHERIA
A, nie, przecie? ty, jako gospodyni...
TELESFOR
Macie pa?stwo, teraz znowu ?adna nie chce. Ot??, uwa?a pan, idzie po prostu o to ...
KAMILA
(wpadaj?c w s?owa)
?e mamy do pana . . .
JANINA
(tak samo)
Wielk? pro?b?.
(Adolf zbli?a si? do Kamili).
FIKALSKI
Nie jedn?, ale sto, tysi?c, ?askawe panie, a spe?ni? je z ochot?, bo by? na rozkazy pa?, to m?j obowi?zek, wi?cej ni? obowi?zek - przyjemno??, wi?cej ni? przyjemno?? - szcz??cie!
KAMILA
(do Adolfa)
Przys?uchaj si? pan, jak si? to m?wi do pa?. Pan pewnie nigdy nie zdob?dziesz si? na co? podobnego.
ADOLF
Got?w jestem i?? na praktyk? do tego pana, dla mi?o?ci pani.
KAMILA
Nie zaszkodzi?oby to panu.
FIKALSKI
Wi?c o c?? idzie ostatecznie?
PULCHERIA
Kr?tko m?wi?c, pa?stwo ?elscy urz?dzaj? wiecz?r ta?cuj?cy i licz? na pana . ..
JANINA
?e nam pan nie odm?wisz swego udzia?u.
FIKALSKI
(z powag?, potrz?saj?c g?ow?)
To jest czystym niepodobie?stwem.
JANINA
Co pan m?wi?
FIKALSKI
Fizyczna niemo?ebno??.
PULCHERIA
Dlaczego?
FIKALSKI
Dla tej prostej przyczyny, ?e do ko?ca karnawa?u nie mam ju? jednego wieczoru wolnego, jednej nocy, kt?r? m?g?bym paniom po?wi?ci? (wyjmuje notatki). Prosz? si? przypatrzy? (wskazuje o??wkiem). Dzi? bal prawnik?w, na kt?ry zaproszony zosta?em do prowadzenia ta?c?w; jutro wiecz?r ta?cuj?cy u dyrektora banku; pojutrze u ?ypkiewicz?w; na sobot? mam a? trzy zaproszenia, i tak a? do ko?ca karnawa?u. Patrz pani (m?wi te ostatnie s?owa do Pulcherii, kt?rej podaje swoje notatki).
TELESFOR
(do W?adys?awa)
Kiedy? ten cz?owiek ?pi w?a?ciwie?
W?ADYS?AW
W biurze.
TELESFOR
(?miej?c si?)
A, tak.
FIKALSKI
Dodajcie, panie, jeszcze do tego teatr amatorski w resursie , kt?rego jestem re?yserem, ?ywe obrazy z Pana Tadeusza na doch?d ?wi?tego Wincentego a Paulo, loteria na Salomejki, imieniny u mecenasa Krupkiewicza, trzy obiady sk?adkowe dla naszych znakomito?ci politycznych i dwa wesela - a s?dz?, ?e b?dziecie mnie, panie, mia?y za zupe?nie wyt?umaczonego.
KAMILA
Ach! m?j Bo?e, i c?? my teraz poczniemy?
JANINA
My?my tak liczy?y na pana.
PULCHERIA
Wi?c ani jednego wieczorku? (otwiera notatki Fikalskiego, przegl?da i idzie na ?rodek sceny).
TELESFOR
(do W?adys?awa)
Czy te kobiety powariowa?y? C?? my to bez niego nie zrobimy sobie balu? Koniecznie im si? zachcia?o tego Fikalskiego, jakby to tylko on jeden by? na ?wiecie.
PULCHERIA
(z rado?ci?)
Jest, jest jeden wiecz?r.
JANINA
(zbli?a si? i zagl?da do notatki, ucieszona)
Czy by? mo?e?
PULCHERIA
O, patrzcie, we ?rod? mia? by? pan Alfons u Krykiewicz?w. (Do Fikalskiego) Nieprawda?
FIKALSKI
Tak, koncert i wiecz?r ta?cuj?cy.
PULCHERIA
No, ale u Krykiewicz?w szkarlatyna.
KAMILA
(klaszcz?c w r?ce)
Ach, jak to dobrze!
TELESFOR
Kamilko! b?j si? Boga!
KAMILA
(spostrzeg?szy si?, co powiedzia?a)
Ale ja to nie tak chcia?am powiedzie?, wujaszku (t?umaczy si? po cichu i wraca do Fikalskiego).
FIKALSKI
Czy tylko pani wiesz na pewno, ?e tam szkarlatyna?
PULCHERIA
Doktor mi m?wi?, kt?ry tam leczy.
FIKALSKI
A, w takim razie cieszcie si?, panie, mo?ecie si? nazwa? szcz??liwymi, bo w ?rod? jestem na wasze us?ugi.
JANINA
Ach, jaki pan dobry.
KAMILA
A przyprowadzisz nam pan kawaler?w?
FIKALSKI
Ilu tylko panie zechc?!
KAMILA
(patrz?c na Adolfa, czy widzi jej rado??)
Ach, to dobrze!
JANINA
I b?dzie pan ?askaw prowadzi? ta?ce?
FIKALSKI
(k?ania si? g??boko)
Pani! b?d? si? stara? godnie odpowiedzie? po?o?onemu we mnie zaufaniu. Na ile par obliczony wieczorek?
JANINA
Ja my?l?, ?e b?dzie mo?e ko?o szesnastu. (Do Pulcherii) Prawda?
PULCHERIA
Tak, najwy?ej szesna?cie.
FIKALSKI
(powa?nie)
No, w szesna?cie par to ju? da si? co? zrobi?, jakich kilka figur wi?kszych. (Chwilk? si? namy?la, potem, podnosz?c g?ow?) A rozmiary sali?
JANINA
(wskazuj?c pok?j)
Jak pan widzi.
FIKALSKI
(zdziwiony)
Tu?
JANINA
Tak, to nasz jedyny salonik.
FIKALSKI
(z powag? potrz?sa g?ow?)
To, pani, czyste niepodobie?stwo.
JANINA
Jak to? dlaczego?
FIKALSKI
Prosz? pani, co tu mo?na zrobi? w takim miniaturowym saloniku? Zaledwie krzy? najprostszy, ?semk? i co? tam jeszcze; no, a gdzie? w??, ulica, u?a?ska figura, bramki, krzy? podw?jny? Tu ani marzy? o czym? podobnym nie mo?na.
TELESFOR
Prosz? pana, a czy to koniecznie takie wymys?y? Wszak idzie tylko o to, ?eby sobie m?odzi poskakali.
FIKALSKI
(z powag?)
Ja nie umiem, panie, inaczej urz?dza? zabawy. Moja fantazja choreograficzna, jak ko? stepowy, potrzebuje przestrzeni, perspektywy, ?wiat?a.
JANINA
C?? wi?c zrobimy?
FIKALSKI
Czy nie macie tu pa?stwo jakiego wi?kszego pokoju?
JANINA
Jest jadalny.
FIKALSKI
No, toby go przerobi? na bawialny.
JANINA
Ach, panie, co by to by?o k?opotu, ruinacji, trzeba by nowe tapety ...
FIKALSKI
To darmo, pani. Je?eli idzie o to, ?eby si? wiecz?r uda?, to wszystkie inne wzgl?dy ust?pi? powinny.
W?ADYS?AW
Ale?, kolego, dla jednego wieczoru, czy to warto?
FIKALSKI
Dla pan?w taki wiecz?r wydaje si? drobnostk?, bo panowie zapatrujecie si? na taniec, jako na zwyk?? zabawk?, nieprawda?
TELESFOR
No, bardzo naturalnie.
(Pulcheria zbli?a si? do Janiny).
FIKALSKI
A widzi pan! gdy tymczasem ja zapatruj? si? na t? rzecz z ca?kiem innego stanowiska. Dla mnie taniec, to jeden z najwa?niejszych czynnik?w spo?ecznych, jako najdzielniejszy ?rodek rozbudzenia ?ycia towarzyskiego, kojarzenia zwi?zk?w rodzinnych - m?wi? tu o ma??e?stwach, kt?re, jak panom wiadomo, zawi?zuj? si? przewa?nie na balach - a w ko?cu, jako neutralny teren, na kt?rym spotykaj? si? i zbli?aj? do siebie ludzie najrozmaitszych przekona?, wyzna? etc.
TELESFOR
(z ukrytym ?miechem, do W?adys?awa)
Co ten plecie?
FIKALSKI
B?d? mia? nawet par? odczyt?w w tym przedmiocie.
TELESFOR
(z ukrytym ?miechem)
Odczyt o ta?cu?
FIKALSKI
(z dum?)
Tak, panie, w po?owie postu, na rzecz moralnie zaniedbanych kobiet.
PULCHERIA
(do Janiny, z kt?r? przez chwil? rozmawia?a po cichu)
Trzeba zrobi?, skoro tego chce, bo inaczej got?w si? cofn??.
JANINA
No, to mo?e pan b?dzie ?askaw zobaczy? ten pok?j i os?dzi? sam...
FIKALSKI
S?u?? pani - gdzie? to?
JANINA
(wskazuj?c na lewo)
Tam, prosz? pana. (Do Pulcherii) Mo?e i pani?
PULCHERIA
To si? rozumie. (Idzie z Janin? i zwracaj?c si? do Kamili, wo?a j?) Kamilko! (wychodzi do pierwszych drzwi na lewo z Janin? i Fikalskim).
KAMILA
(przy drzwiach, widz?c, ?e Adolf za ni? nie idzie)
Panie Adolfie, no, a pan?
ADOLF
Ja tak?e do komisji rozpoznawczej? (idzie za ni?). Taki zaszczyt.
KAMILA
Tylko bez tych ?art?w, bardzo prosz? (wychodz?).
TELESFOR
(idzie na prawo do fotelu, parskaj?c g?o?nym ?miechem)
A niech?e go kule bij?!... taniec jako najwa?niejszy czynnik spo?eczny ... niech go nie znam! (upada ze ?miechem na fotel). Ma?om si? nie udusi? ze ?miechu. Ha! ha! cz?owiek, panie, w ?yciu tyle ?adnych dziewcz?t naobracal i nigdy mi nie przysz?o na my?l, ?e oddaje tym takie wa?ne us?ugi ludzko?ci.
W?ADYS?AW
(z u?miechem)
Tak, tak, wuju, my teraz wszystko robimy dla jakiej? idei, traktujemy ka?d? rzecz powa?nie, ze stanowiska naukowego. Objadamy si? z mikroskopem w r?ku i podr?cznikiem chemii organicznej w kieszeni; upijamy si?, analizuj?c zawarto?? i sk?adniki p?yn?w, kt?re wlewamy w siebie; ta?czymy ze ?wiadomo?ci? cel?w, dla kt?rych ta?czymy; poruszamy si?, ?pimy, oddychamy ?ci?le wed?ug zasad higieny, s?owem, ?yjemy na serio, umiej?tnie.
TELESFOR
A niech was kule bij? z waszymi umiej?tno?ciami! My?my tego wszystkiego nie znali, a byli?my zdrowsi ni? wy z waszymi analizami, chemiami, diab?ami. Czy to s?yszana rzecz, ?eby kto? do ta?ca zabiera? si? z takimi ceregielami? Zesz?o si?, panie, troch? panien i kawalerii, zagra? kto, bodaj na grzebieniu, i hulaj dusza. Tote? my si? bawili ca?? dusz?, z ogniem, a? mi?o wspomnie? sobie, panie dzieju!

SCENA PI?TA
TELESFOR, W?ADYS?AW, WICHERKOWSKI.
W?ADYS?AW
A! pan Wicherkowski! Szukasz pan zapewne swojej ?ony (wita go). Jest, jest, nie zgin??a.
WICHERKOWSKI
Wiem o tym. Wesz?a tutaj o trzy kwadranse na pi?t? i minut cztery.
TELESFOR
Na minut? nie chybi?.
WICHERKOWSKI
A w ma?e p?? godziny potem wszed? za ni? Fikalski. A co? czy tak?
W?ADYS?AW
Jeste? pan mo?e zazdrosny o Fikalskiego?
WICHERKOWSKI
Ja zazdrosny? Uchowaj Bo?e. Ja o nikogo nie jestem zazdrosny, ja tylko czuwam nad moj? ?on? jak oko opatrzno?ci, bo ka?da kobieta jest s?ab? i u?omn? istot? i potrzebuje ci?g?ej opieki m??czyzny. Przepraszam pana, czy tam jest kto wi?cej z nimi?
W?ADYS?AW
Jest, jest, nie b?j si? pan, jest i ?ona, i Kamila, i Adolf.
WICHERKOWSKI
To ju? dobrze, to ju? dobrze, bo, uwa?a pan, ten Fikalski zaczyna mi si? nie podoba?.
TELESFOR
Daj mu pan pok?j, jemu tylko taniec w g?owie.
WICHERKOWSKI
W?a?nie, widzi pan, uwa?am, ?e za wiele ta?czy z moj? ?on?.
TELESFOR
No, c?? w tym z?ego, ?e sobie tam walczyka albo p??eczk? ...
WICHERKOWSKI
Niech B?g broni! moja ?ona nie ta?czy nigdy ?adnych wirowych ta?c?w.
TELESFOR
A to dlaczego?
WICHERKOWSKI
Dlaczego? pan si? jeszcze pyta?
TELESFOR
No, bo dalib?g nie rozumiem.
WICHERKOWSKI
Prosz? pana, co by? pan zrobi?, gdyby? tak, wszed?szy nagle do pokoju, zasta? jakiego m??czyzn?, kt?ry by trzyma? w obj?ciach, ot, tak (bierze go jak do ta?ca) pa?sk? ?on?? No, co by? pan zrobi??
TELESFOR
(?miej?c si?)
Czy ja wiem, kiedy ja nigdy ?ony nie mia?em.
WICHERKOWSKI
(puszcza go)
A prawda, pan kawaler. (Do Wladys?awa) No, ale pan co by? powiedzia?? a czy w ta?cu dzieje si? co innego? Jaki? pierwszy lepszy facet bierze sobie pa?sk? ?on? bez ceremonii i wywija ni?, jak pomiot?em, po ca?ej sali, to w lewo, to w prawo, to w ty?, to naprz?d, jak mu si? ?ywnie podoba.
TELESFOR
E, jakby?my wszystko tak skrupulatnie brali! Skoro taki zwyczaj ...
WICHERKOWSKI
Zwyczaj najniemoralniejszy, prosz? pana, i powinien by? policyjnie zakazany. Bo pomy?l pan tylko, co taki zbrodniarz mo?e przez ten czas biednej kobiecie do ucha nagada?, nie m?wi?c ju? o u?ciskach. Dlatego moja ?ona nigdy nie ta?czy wirowych ta?c?w, bo tam wszelka kontrola dla m??a staje si? niemo?ebn?.
W?ADYS?AW
No, i ?ona pa?ska zgadza si? na to?
WICHERKOWSKI
Bo ja jej nie wzbraniam, tylko doktor.
W?ADYS?AW
A, rozumiem.
WICHERKOWSKI
Niby pod pozorem, ?e jej to mo?e sprowadzi? uderzenie krwi do g?owy, zawr?t, a nawet apopleksj?.
TELESFOR
M?dry szpaczek z pana.
WICHERKOWSKI
To m?j system, panie, niby niewidzialna r?ka opatrzno?ci usuwam jej z drogi wszelkie pokusy, jak to ta ko?cielna pie?? powiada: "Anio?om twoim ka?? ci? pilnowa?".
TELESFOR
"By? snad? o kamie? nie obrazi? nogi".
WICHERKOWSKI
Ot?? ja jestem takim anio?em dla mojej ?ony. Odda?em si? temu dusz? i cia?em: to, panie, m?j ?ywio?, moja pasja, moja ambicja. Inni maj? ambicj? zostania pos?em, radc?, s?awnym cz?owiekiem - ja mam ambicj? by? anio?em str??em mojej Pulcherii.
W?ADYS?AW
No, ale po tylu latach m?g?by? pan ju? sobie troch? oszcz?dzi? tego str??owania. Pa?ska ?ona jest ju? w tym wieku ... (siada).
WICHERKOWSKI
(siada)
O! to si? pan grubo mylisz; to, panie, wiek najniebezpieczniejszy. Kobieta, jak owoc, im dojrzalsza, tym sk?onniejsza do upadku. Dlatego wymaga podw?jnej opieki. Ot, nie dawniej jak zesz?ego tygodnia, prosz? pan?w, wracali?my nocnym poci?giem z Tarnowa w towarzystwie niejakiego Malinowskiego . ..
TELESFOR
(?ywo, ruszywszy si? na sto?ku)
Malinowski, W?adziu, czy to nie ten .. .
WICHERKOWSKI
Znacie go? Bardzo skromny i przyzwoity m?odzieniec i nigdy nie patrzy na kobiety. O! bo ja uwa?am na to. Ale by? tam drugi, kt?ry usadowi? si? vis a vis nas i od czasu do czasu ?yp oczyma na moj? Pulcheri?. My?l? sobie: ?le, baczno??, trzeba by? ostro?nym.
TELESFOR
No, i miej?e tu ?on?. Cz?owiek nawet mocy nie mo?e mie? spokojnej.
WICHERKOWSKI
To nic. S?uchajcie, panowie, co si? dalej sta?o. Jedziemy - lampa ?wieci si? coraz s?abiej, s?abiej, nareszcie ga?nie ... no, rozumie si?, bo tym panom kolejnikom idzie wi?cej o naft? jak o moralno??. Co ich to obchodzi, ?e tam czyja? ?ona ...
TELESFOR
(zaciekawiony)
No, no, c?? dalej?
WICHERKOWSKI
Jak przewidzia?em, m?odzik rozpocz?? atak: wysun?? najprz?d jedn? nog? w stron?, gdzie siedzia?a moja ?ona. Chcia? jej zbrodniarz t? drog? zatelegrafowa? swoje uczucia; ale ja depesz? przej??em na koniec mego buta i odtelegrafowa?em nawzajem.
TELESFOR
(?miej?c si?)
A niech?e pana nie znam!
W?ADYS?AW
By?e? pan rodzajem konduktora elektrycznego, asekuruj?cego ?on?.
WICHERKOWSKI
W?a?nie. Po jakim? czasie, o?mielony t? pob?a?liwo?ci? moj?, a wzgl?dnie mojej ?ony, idzie krok dalej, bo wysun?? r?k? w?r?d ciemno?ci.
TELESFOR
W stron? pa?skiej ?ony?
WICHERKOWSKI
Tak, i spotyka po drodze moj?. On mnie ?ciska, ja jego, i tak ?ciskamy si? przez par? stacji; a? w Bochni, gdy latarnie dworca o?wieci?y wn?trze naszego wagonu, (z moc?) ?cisn??em go, panie, na ostatku tak, ?e mu pewnie na d?ugo odejdzie ochota do si?gania po cudz? w?asno??.
W?ADYS?AW
I c?? on na to?
WICHERKOWSKI
Nic, poszed? sobie jak zmyty, a moja Pulcheria tymczasem w b?ogiej niewiadomo?ci o niebezpiecze?stwie, jakie zagra?a?o jej cnocie, rozmawia?a sobie najspokojniej z Malinowskim. Widzicie, panowie, to m?j system.
TELESFOR
Dobry, nie ma co m?wi?!
W?ADYS?AW
(z u?miechem)
Tylko czy praktyczny?

SCENA SZ?STA
CI?, JANINA, FIKALSKI.
JANINA
(wchodz?c z lewej)
Wi?c skoro pan utrzymuje, ?e to konieczne...
FIKALSKI
(id?c obok niej)
Niezb?dne, pani dobrodziejko.
JANINA
To zrobimy, jak pan radzisz; a! pan Wicherkowski!
WICHERKOWSKI
Ca?uj? rucie pani dobrodziejki. (Z naciskiem) Witam pana, panie Fikalski. (Do Telesfora) Uwa?asz pan, jak zblad?.
TELESFOR
Nie wida? tego jako?!
WICHERKOWSKI
Bo nie masz pan takiego oka, jak ja. Przede mn? nic si? nie ukryje.
FIKALSKI
(do Janiny, nieco w g??bi)
Niech pani b?dzie spokojn?. Skoro ja m?wi?, ?e si? bal uda, to si? uda? musi. Ju? to moja w tym rzecz. ?egnam panie. (do pan?w) Moje uszanowanie (wychodzi).
WICHERKOWSKI
O jakim on to balu m?wi??
W?ADYS?AW
U nas. Dajemy wieczorek ta?cuj?cy.
JANINA
Spodziewamy si?, ?e pan nam nie odm?wisz; pani Pulcheria ju? przyrzek?a.
WICHERKOWSKI
(do W?adys?awa)
Jak to? Pan dajesz wieczory ta?cuj?ce u siebie? chcesz prowadzi? otwarty dom? (Z powag?) Nie radz? panu, b?dziesz tego ?a?owa?.
JANINA
A to ?licznie buntowa? mi m??a!
WICHERKOWSKI
Pani dobrodziejko, robi? to w interesie samej pani, dla jej w?asnego spokoju.
W?ADYS?AW
Przecie? sam pan bywasz z ?on? po balach.
WICHERKOWSKI
Ba, ba, to gruba r??nica: bywa? a dawa?. Na balu, prosz? pa?stwa, jak mi si? co? nie podoba w post?powaniu mojej ?ony albo widz?, ?e m?odzie? zbytecznie jej nadskakuje, dostaj? nagle gwa?townej migreny albo innej jakiej nieszkodliwej s?abo?ci, i historia sko?czona. Gdy tymczasem u siebie tego sobie pozwoli? nie mo?na, za drzwi tak?e nie wypada wyrzuci? zaraz ka?dego, kto mi si? nie spodoba, tylko trzeba cierpie? i jeszcze karmi? i poi? tych, co mi krew psuj?. Dlatego ja z zasady nie przyjmuj? nikogo, ?eby ochroni? m?j dom od tej strasznej szara?czy, jak? s? kawalerowie.
TELESFOR
(z g??bi, gdzie nak?ada fajk?)
No, no, tylko tam ostro?nie o kawalerach, bo to i ja kawa?ek kawalera.
WICHERKOWSKI
(klepi?c go)
H?, h?, pan dobrodziej liczysz si? ju? do nieszkodliwych.
TELESFOR
(z udanym gniewem)
Co? - W?adziu, s?yszysz ty, co mi ten tu za impertynencje gada? Ej?e, nie wywo?uj pan wilka z lasu, bo ci poka??, co umiem, jak ci w?asn? ?on? zba?amuc?.
WICHERKOWSKI
Na pana dobrodzieja tobym si? jeszcze zgodzi?. Ale ci m?odzi, to zbrodniarze, z?odzieje, panie dobrodzieju, kt?rzy czyhaj? na cudz? w?asno??. Ja, gdybym by? ministrem skarbu, tobym, panie, tych zbrodniarzy wszystkich opodatkowa?, i to grubo. Ka?dy, panie, kawaler od lat dwudziestu, co m?wi?, od szesnastu, bo i ci ju? tak?e teraz zaczynaj? by? niebezpiecznymi, musia?by od kawalerstwa p?aci? podatek, i to co rok wi?kszy, dop?kiby si? nie o?eni? albo nie doszed? do wieku, w kt?rym kawaler przestaje ju? by? niebezpiecznym. By?by to rodzaj c?a ochronnego dla instytucji ma??e?skiej.
JANINA
(siadaj?c na kanapie)
Ja s?dz?, ?e najlepsz? jej ochron? jest mi?o?? wzajemna. Potrzeba przecie? tak?e, panie Wicherkowski, liczy? troch? na uczciwo?? ?on, na ich charakter.
WICHERKOWSKI
Pani dobrodziejko, cz?sto najuczciwsza kobieta staje si? ofiar? ich przewrotno?ci i pysza?kostwa. Ot, niedawno w kt?rym? handelku niejaki pan, nazwijmy go X, siedz?c w osobnym gabinecie, us?ysza?, jak przez ?cian? jaki? m?odzik chwali? si? w gronie swoich przyjaci??, ?e pani X zaszczyca go swymi wzgl?dami, ?e go kokietuje w teatrze, ?e podczas kadryla ?ciska?a mu r?k?, ?e ... itd. itd. To by? fa?sz wierutny, bo pani X jest godn? niewiast? i opr?cz tego, ?e si? zanadto dekoltuje, opinia publiczna nie ma jej nic do zarzucenia. No, ale c?? wypad?o robi? m??owi, kt?ry s?ysza? szarpany w ten spos?b honor ?ony? Rad naerad, musia? wyzwa? ?mia?ka.
JANINA
Pojedynek?
W?ADYS?AW
No, ja s?dz?, ?e mu nic innego nie zostawa?o.
JANINA
I c?? si? sta?o?
WICHERKOWSKI
Co mog?o si? sta? najgorszego. Pan X jest ci??ko ranny i lekarze w?tpi? podobno o jego ?yciu.
JANINA
Ale? to okropne! I to dla jakiego? tam smarkacza, pysza?ka ...
WICHERKOWSKI
A widzi pani!

SCENA SI?DMA
CI? KAMILA, p??niej ADOLF, PULCHERIA.
KAMILA
(wychylaj?c g?ow?)
Janinko!
JANINA
A co tam?
KAMILA
Jest tu do ciebie interesik. - Dobry wiecz?r, panie Wicherkowski.
WICHERKOWSKI
A, s?uga.
KAMILA
Zaraz panom s?u?y? b?dziemy, za chwileczk? (chowa si?, za ni? wchodzi Janina).
WICHERKOWSKI
(do W?adys?awa)
Uwa?a?e? pan, jakie to na pa?skiej ?onie zrobi?o wra?enie? Cho?, mi?dzy nami m?wi?c, ca?a ta historia jest zmy?lona.
W?ADYS?AW
CO?
TELESFOR
Nieprawdziwa?
WICHERKOWSKI
Od pocz?tku do ko?ca. Ale to m?j system. Od czasu do czasu komponuj? takie opowiadania moralne, zastosowane do okoliczno?ci, dla zbudowania mojej ?ony. To bardzo dobry skutek robi. Zobaczysz pan, ?e po tym opowiadaniu pa?skiej ?onie odechce si? i bal?w, i zabaw; zobaczysz pan; to m?j system.
JANINA
(wchodzi z lewej, za ni? Kamila, Adolf, Pulcheria)
Wi?c, m??usiu, rzecz ju? u?o?ona, idzie tylko o twoj? aprobat?.
W?ADYS?AW
O co takiego?
JANINA
(g?aszcz?c go po twarzy)
?eby? nam pozwoli? sal? jadaln? przemieni? na balow?.
W?ADYS?AW
(do Wicherkowskiego)
S?yszysz pan? (?mieje si?).
TELESFOR
(?miej?c si? tak?e)
A to? j? pan przekona? doskonale!
JANINA
(zdziwiona)
Z czego si? panowie ?miejecie?
W?ADYS?AW
Nic, nic - z systemu pana Wicherkowskiego.
TELESFOR
(jak wy?ej)
A bodaj go z jego systemem!

(Kurtyna zapada).
AKT II
Pok?j ten sam, ze zmianami, jak w planie. Na ?rodku sali wisi ozdobny ?wiecznik, pod kt?rym chwilowo postawiony stolik i obok krzese?ko.

SCENA PIERWSZA
FRANCISZEK sam, potem KAMILA.
FRANCISZEK
(w tu?urku czarnym, bia?ej kamizelce i krawacie, ogolony, stoi na stoliku z pude?kiem zapa?ek i za?wieca ?wiecznik)
C?? u licha dzisiaj z tymi zapa?kami, ?e si? ?adna zapali? nie chce? (pociera, zapa?ka ga?nie). No. A bodaj ci?! (rzuca j?). Im si? bardziej cz?owiek spieszy, tym gorzej jeszcze ... (pociera znowu).
KAMILA
(z drugich drzwi na lewo, w balowej sukni, wyci?tej w karo)
Franciszku! jak to, jeszcze nie zapalony ?wiecznik? B?j si? Boga!
FRANCISZEK
Duchem b?dzie, panienko, tylko te szelmowskie zapa?ki... o! co kt?r? zapal?, to zga?nie.
KAMILA
Niech si? Franciszek usunie, ja sama zapal?.
FRANCISZEK
Ale gdzie?by znowu panienka si? fatygowa?a.
KAMILA
Pr?dzej, pr?dzej! Trzeba si? ?pieszy?, bo ju? go?cie w salonie.
FRANCISZEK
(schodzi niezgrabnie, potem m?wi)
Ja panienk? podsadz?.
KAMILA
Nie potrzeba (wybiega na sto?ek, a potem na stolik).
FRANCISZEK
Tylko ostro?nie.
KAMILA
Podaj mi zapa?ki.
FRANCISZEK
Zaraz, zaraz (wyjmuje z kieszeni i z wielkiego po?piechu upuszcza). A, Jezus Maria! panienka jak ogie?, wszystko mi z r?k leci z tego po?piechu. Oto s?. (Kamila zapala, Franciszek z podniesion? do g?ry g?ow? przypatruje si? temu) H?, h?, jak te? to panience zgrabnie idzie, to nie tak, jak mnie staremu (obchodzi doko?a stolika z drugiej strony). Jeszcze tu panienka jedn? upu?ci?a. (Po chwili) H?, h?, to? to dopiero b?dzie bal u nas, prawdziwie ksi???cy. ?eby panienka widzia?a, co starszy pan wina nakupi?, to strach, a jakich przer??nych cukr?w naprzynoszono z cukierni.
KAMILA
Nieoceniony wujaszek. Bo to on ten bal wyprawia.
FRANCISZEK
A wiem, wiem. E, to si? te? panienka wyta?czy za wszystkie czasy, z panem Adolfem, prawda?

SCENA DRUGA
CI? i ADOLF.
ADOLF
(z g??bi, w balowym stroju)
O, c?? to? panna Kamila zosta?a, jak widz?, ministrem o?wiecenia!
KAMILA
(weso?o)
Dobry wiecz?r panu! No, c??? du?o pan m?odzie?y zam?wi?e? na dzisiejszy wiecz?r?
ADOLF
(pokazuj?c na siebie)
To wszystko, co pani widzisz.
KAMILA
Jak to?
ADOLF
Opr?cz siebie nikogo wi?cej.
KAMILA
O! nie wierz? panu. Pan ?artujesz tylko, aby si? ze mn? dra?ni?.
ADOLF
Na serio m?wi?, jak pani? kocham.
KAMILA
(z gniewem)
I pan ?miesz jeszcze pokazywa? mi si? na oczy? To? pan tak uwa?a? na moje pro?by?
ADOLF
Panno Kamilo! robi?em, co mog?em. Przez trzy dni ?azi?em po wszystkich moich znajomych, zrobi?em jakie kilkadziesi?t pi?ter; ale teraz m?odzi panowie okropnie wybredni, dro?? si? jak B?g wie co; chc? wiedzie? naprz?d, jaka b?dzie kolacja, jaka muzyka, jaka posadzka, jakie panny, czy ?adne, czy posa?ne.
KAMILA
Tak, teraz si? panu nie wypada t?umaczy? inaczej, ale ja panu ani s??weczka nie wierz?.
ADOLF
Panno Kamilo!
KAMILA
O, ja to widz? dobrze, ?e pan od samego pocz?tku niech?tny by? temu balowi.
ADOLF
Jaki? bym mia? pow?d?
KAMILA
Bo pan nie ?yczysz sobie, ?eby tu kto wi?cej bywa? pr?cz pana, (drwi?co) ?eby? pan si? m?g? lepiej wyda?.
ADOLF
Ale?, panno Kamilo ...
KAMILA
Nic nie s?ucham. Nie gadam z panem (chce zej??).
ADOLF
(podaj?c jej r?k?)
S?u?? pani.
KAMILA
Ja nie chc?, nie potrzebuj? pa?skiej r?ki. Id? pan sobie!
ADOLF
Ale? pani spadnie.
KAMILA
Co panu do tego?
ADOLF
Z?amie pani n??k?; jak?e pani potem b?dzie ta?czy??
KAMILA
Z?ami?, to swoj?, nie pa?sk?. Niech mi Franciszek da r?k? (schodzi z pomoc? Franciszka).
ADOLF
(zbli?a si? do niej)
Jeszcze?my si? nie przywitali (podaje jej r?k?).
KAMILA
Obejdzie si?. M?wi?am ju? raz panu, ?e si? gniewam.
FRANCISZEK
(wynosz?c st??, a potem sto?ek)
No, ci si? musz? dopiero rzetelnie kocha?, bo si? ci?gle k??c?.
ADOLF
Ale pomimo to mo?na pani? prosi? do pierwszego kadryla?
KAMILA
(kr?tko)
Ju? ta?cz?.
ADOLF
To do drugiego.
KAMILA
Do drugiego tak?e ju? jestem zaanga?owana.
ADOLF
Kt?? si? tak pospieszy??
KAMILA
A co panu do tego?
ADOLF
No, to mo?e do mazura?
KAMILA
I mazura, i polki, i walce, wszystko ju? mam zaj?te, jestem zaanga?owan? na ca?y wiecz?r.
ADOLF
Tak?
KAMILA
Tak.
ADOLF
Ha, to i ja b?d? si? musia? postara? o inne danserki. Ja my?l?, ?e ich nie braknie dzisiaj. (K?ania si? ?artobliwie) Pani! (odchodzi na lewo do pierwszych drzwi).
KAMILA
(do siebie)
Mo?e by mu da? cho? jeden taniec? (Biegnie za nim) Panie A... (wraca si?,). Nie, musz? go ukara?, bo zas?u?y? na to.

SCENA TRZECIA
KAMILA, TELESFOR, p??niej FRANCISZEK.
TELESFOR
(w od?wi?tnej czamarce, bia?ej kamizelce, wchodzi z drugich drzwi z prawej, z kilkoma butelkami wina w obu r?kach i stawia je na stole po prawej)
Tak, to b?dzie na pierwsze strza?y: to dla pan?w, a to dla pa?.
KAMILA
(podbiega i ca?uje go w r?k?)
Poczciwy wujaszek, tak o wszystkim pami?ta, tak si? wszystkim zajmuje!
TELESFOR
To m?j obowi?zek, przecie? ja tu dzisiaj gospodarzem, to musz? my?le? o tym, ?eby by?o wszystko, jak nale?y.
KAMILA
Wujaszku, a jakby wujaszek chcia? si? potem po?o?y?, to ja tam wujaszkowi przygotowa?am ???ko za parawanem w pokoju W?adzia.
TELESFOR
C?? ty sobie my?lisz, smarkata jaka?, ?e ja ju? tak skapcania?em do reszty, ?e jednej nocy przebalowa? nie potrafi?? Ja was tu jeszcze wszystkich przetrzymam. Patrzcie j?, jaka mi dowcipna! do ???ka mi? pakuje! mo?e jeszcze kaftanikiem flanelowym i rumiankiem mnie potraktujesz, co? Ja si? chc? tak?e bawi?; kto wie czy sobie nawet nie podskocz? jeszcze?
KAMILA
Ja wujaszka wybior? do mazura.
TELESFOR
Dobrze. B?dziemy hula? do samego rana. Kiedy si? bawi?, to si? bawi?. (Do wchodz?cego Franciszka z g??bi) A tobie co si? sta?o? masz min?, jakby? upiora zobaczy?.
FRANCISZEK
Prosz? pana, prosz? panienki, tam jakie? draby przysz?y we frakach i bawe?nianych r?kawiczkach i powiadaj?, ?eby im odda? ca?y kredens, srebra i wszystkie naczynie.
TELESFOR
No, to im trzeba da?, bo to s? lokaje, naj?ci do obs?ugi go?ci.
FRANCISZEK
Jak to, prosz? pana, a od czeg?? ja tutaj?
TELESFOR
Ty by? sobie sam przecie? rady nie da?.
FRANCISZEK
Ciekawym bardzo, dlaczego nie? Jak m?j pian by? jeszcze kawalerem, to si? nieraz tyle pan?w naschodzi?o, a Franciszek wszystkiemu da? rad?. Zreszt?, jakby by?o potrzeba, to mo?na by by?o wzi??? Walentow? do pomocy.
TELESFOR
Ale g?upi?, jak?eby to wygl?da?o?
KAMILA
To przecie? bal.
FRANCISZEK
To ju? jak bal, to Franciszek ma i?? w k?t?
TELESFOR
Gadaj?e tu z takim. Przecie? to dla ciebie lepiej, ?e b?dziesz mia? mniej roboty. O c?? ci jeszcze chodzi?
FRANCISZEK
Jak to nie ma chodzi?? Przecie? to despet dla mnie wielki, ?e ja, domowy, dawny s?uga, dzi? tutaj nic nie znacz?, tylko jakie? tam fagasy.
TELESFOR
(zniecierpliwiony troch?)
Ale kt?? ci m?wi, ?e nie znaczysz?
FRANCISZEK
A oni m?wi?.
TELESFOR
To im powiedz, ?e s? durnie. Oni s? tutaj tylko tego, jak si? nazywa, zwyczajni lokaje, a ty b?dziesz ... piwnicznym albo jeszcze lepiej wielkim podczaszym, b?dziesz nalewa? wino i roznosi? (idzie do sto?u). Masz tu tac?, kieliszki, wino, i wio do aalonu (daje mu dwie butelki na tac?).
FRANCISZEK
(bior?c tac?)
No, tak, to co innego.
TELESFOR
To b?dziesz dawa? damom, a to panom; rozumiesz?
FRANCISZEK
Niby kt?re damom?
TELESFOR
Gadaj?e z g?upcem.
KAMILA
Ja p?jd? z nim, to b?dzie najlepiej. Chod?my (wychodz? na lewo do pierwszych drzwi).
TELESFOR
A ja tymczasem przygotuj? drug? bateri? (nalewa kieliszki na drugiej tacy).

SCENA CZWARTA
TELESFOR, W?ADYS?AW, potem JANINA.
W?ADYS?AW
(w paltocie, kapeluszu i kaloszach, z g??bi)
?adny zrobi?em spacer. (Rozbiera si? przy drzwiach na prawo i zostawia palto, kalosze i kapelusz za scen?, siada) A! ju? n?g nie czuj?.
TELESFOR
(nalewaj?c wino)
A ty gdzie? si? tak zgoni??
W?ADYS?AW
Gdzie ja nie chodzi?, m?j wuju! po jakich dziurach, zakamarkach przedmiejskich...
TELESFOR
C??e? ty tam robi??
W?ADYS?AW
A za t? nieszcz??liw? muzyk?. Ga?gany grajki zrobili mi zaw?d w ostatniej chwili: jeden zachorowa?, drugi si? spi?, a trzeci mi odpowiedzia?, ?e przyj?? nie mo?e, bo go sama ksi??na pani prosi?a, ?eby gra? u niej. Jak?e poczciwiec m?g? si? zrzec dobrowolnie takiego zaszczytu dla jakiego? tam urz?dnika bankowego?
TELESFOR
No, i c?? zrobi?e??
W?ADYS?AW
Ha, c??? musia?em z konieczno?ci wzi??? wojskow? muzyk?, i to jeszcze szcz??cie, ?e z?apa?em kilku, bo dzi? bal?w mn?stwo.
TELESFOR
(zadowolony)
Baluj?, baluj? wszyscy. Widzisz, to nie my jedni tylko.
W?ADYS?AW
(ociera czo?o chustk?)
A, zmacha?em si?!
TELESFOR
Mo?e kieliszeczek wina? (Przynosi mu) masz, to ci? orze?wi.
W?ADYS?AW
(wypija duszkiem, potem, oddawszy kieliszek Telesforowi, kt?ry go odni?s? na st??, wyci?ga si? na kanapie)
A! da?bym teraz sto re?skich, ?ebym si? tak m?g? wygodnie po?o?y? cho? na par? godzin.
TELESFOR
(?miej?c si?)
Bagatela! On ju? teraz o tym my?li. C?? to b?dzie p??niej?
JANINA
(w balowej sukni wchodzi z lewej)
Nie ma tu W?adzia?
W?ADYS?AW
(zrywaj?c si?)
Czego chcesz, duszyczko?
JANINA
(zak?opotana)
M??usiu, b?j si? Boga! co my b?dziemy robi?? pa? i panien naschodzi?o si? tyle, a m?odzie?y jak na lekarstwo, jest ich zaledwie kilku.
W?ADYS?AW
No, przecie? Fikalski obieca? dostarczy?.
JANINA
Ale go dot?d nie wida?. ?eby tylko nie skrewi?.
TELESFOR
To nic, nie trap si?. Jak b?dzie brakowa?, to i my, landwera, ruszymy do boju. Jak mus, to mus.
JANINA
Poczciwy Adolf obieca? mi za czterech ta?czy?, i to z najnie?adniejszymi pannami.
W?ADYS?AW
A gdzie? on jest?
JANINA
Zasadzi?am go w salonie do bawienia starszych pa?. Ach, te panie, te panie! ... (u?miecha si? pob?a?liwie) pocieszne sobie.
W?ADYS?AW
No?
JANINA
Wyobra?cie sobie, cztery na jednej kanapie.
TELESFOR
A jak?e one si? tam pomie?ci?y?
JANINA
Tote? siedz? ?ci?ni?te ??k, ?e si? ani ruszy?, ani nawet swobodnie oddycha? nie mog?, a ?adna ust?pi? nie chce, bo uwa?aj? sobie za ubli?enie siedzie? gdzie indziej, nie na kanapie.
W?ADYS?AW
Dobre sobie.
TELESFOR
Mo?e by im wstawi? drug? kanap?, bo si? baby gotowe podusi? albo apopleksji dostan?.
JANINA
(spostrzeg?szy wchodz?cego, z ?yw? rado?ci?)
A! pan Fikalski!

SCENA PI?TA
CI?, FIKALSKI, LOKAJ, po chwili WR?BELKOWSKI, FUJARKIEWICZ, BAGATELKA i dw?ch, z go?ci. Fikalski w futrze, szalu, kaloszach.
JANINA
A gdzie? m?odzie??
FIKALSKI
B?d? tu zaraz, ju? s? na schodach.
JANINA
(troskliwie)
Co panu jest? b?l gard?a?
FIKALSKI
(odkr?caj?c szal)
Nie, pani, ale mia?em dzi? rano troch? chrypki, sz?o mi o g?os; (pr?buje tonu) dobry, nie ma obawy. (Do W?adys?awa) Gdzie tu garderoba?
W?ADYS?AW
W przedpokoju.
LOKAJ
Chcia?em w?a?nie...
FIKALSKI
Oho! nie z?apiesz mnie na to; wiem ja, co to przedpok?j znaczy: cz?owiek futra, kaloszy niepewny. Ju? mnie to nieraz sparzy?o. Nie masz tu gdzie jakiego bezpieczniejszego schronienia?
JANINA
W?adziu, mo?e by w twoim pokoju?
W?ADYS?AW
Ha, skoro trzeba, to darmo.
FIKALSKI
(otwieraj?c drzwi, w g??bi)
Chod?cie, chod?cie, panowie, tu jest garderoba. (do Janiny, wskazuj?c na prawo) Tam? prawda (wskazuje wchodz?cym).
(Wchodz?: Wr?belkowski, Fujarkiewicz, Bagatelka i dw?ch go?ci, z kt?rych jeden wysoki bardzo, a drugi troch? garbaty; wszyscy w paltotach lub futrach z podniesionymi ko?nierzami, w kaloszach; przechodz? przez scen? na prawo).
W?ADYS?AW
A gdzie?e? ty powyszukiwa? takie egzemplarze?
TELESFOR
(?miej?c si?, na boku)
Ale? to jeden lepszy od drugiego!
JANINA
I tylko tylu?
FIKALSKI
B?d?cie pa?stwo kontenci, ?e i takich si? z?apa?o. Dzi? kilka bal?w, wi?c dobijatyka okropna o danser?w (w?r?d tego zdejmuje wierzchnie ubranie i kalosze, kt?re lokaj odnosi na prawo).
LOKAJ
(wnosi tob?? du?y)
Prosz? pana, gdzie to po?o?y??
W?ADYS?AW
Co to jest?
FIKALSKI
A, to przybory do kotyliona: kostki, bu?czuk, nosy, czepki; wypo?yczy?em to dla pa?stwa z resursy. (Do Janiny) A bukiety i ordery s??
JANINA
Tak, jak pan zarz?dzi?e?.
FIKALSKI
To dobrze. Pani b?dzie ?askawa kaza? umie?ci? to razem.
(Janina ze s?u??cym, nios?cym przybory, wychodzi do drugich drzwi na lewo).
TELESFOR
(przechodz?c na lewo)
Co ci ludzie teraz nie wymy?laj?! jakie? figle niemieckie, awantury. ..
(Wchodz?: Wr?belkowski, blondyn, z g?st? grzyw?, pince-nez; Fujarkiewicz, ju? niem?ody, mocno wypomadowany; Bagatelka, pokazuj?cy ostentacyjnie sw?j nowy chapeauclaque , i dwaj inni go?cie; wszyscy balowo, tylko dwaj ostatni maj? nie do?? dobrze dobrane fraki, bo wysoki ma frak za kr?tki, a niski za ciasny. Fujarkiewicz za? ma frak staromodny).
FIKALSKI
A ot?? i nasza m?odzie?. (do W?adys?awa i Telesfora) Panowie pozwol? przedstawi? sobie: pan Wr?belkowski cz?onek r??nych komitet?w balowych (uk?ony). Fujarkowski...
FUJARKIEWICZ
Fujarkiewicz.
FIKALSKI
Przepraszam, Fujarkiewicz, obywatel z prowincji
FUJARKIEWICZ
W?a?ciwie z Mo?cisk (uk?ony).
TELESFOR
Bardzo nam mi?o.
FIKALSKI
Pan Bagatelka.
BAGATELKA
Zwyczajny cz?onek Towarzystwa Zach?ty Sztuk Pi?knych w Krakowie.
TELESFOR
(na stronie)
Patrzcie pa?stwo, i ten ju? dygnitairz nie lada.
FIKALSKI
Pan Piernikiewicz, pan ?lazikowski.
W?ADYS?AW
(podaje jednym r?k?, drugim si? k?ania)
Witam pan?w.
TELESFOR
(witaj?c si?)
Bardzo nam mi?o.
W?ADYS?AW
Panowie pozwol? do salonu, przedstawi? was damom.
TELESFOR
A jak potem ten tego, to tuta] wino, przek?ski, a tam papierosy, bardzo prosimy, bez ceremonii. A mo?e od razu tak po kieliszeczku, dla kura?u? s?u?? panom (prowadzi ich do sto?u, gdzie pij?, a on wypite kieliszki nape?nia).

SCENA SZ?STA
CI?, CIUCIUMKIEWICZ, MALINOWSKI, potem WICHERKOWSKI, PULCHERIA.
(Ciuciumkiewicz, szeroki w karku i plecach, g?owa troch? spiczasta, z kr?tkim zarostem ko?nierze stoj?ce z halsztukiem, r?ce w d?? spuszczone, w szerokich r?/kawach, frak obszerny, z du?ym ko?nierzem).
TELESFOR
(spostrzeg?szy Ciuciumkiewicza, wychodz?cego z salonu)
A, jest i Ciuciumkiewicz! prosimy do kompanii. (Ciuciumkiewicz z powag? k?ania si? i idzie do sto?u).
MALINOWSKI
(przystojny, ale ma?om?wny, zbli?a si? do W?adys?awa)
Pan pozwoli, ?e si? sam przedstawi?: jestem Malinowski.
W?ADYS?AW
A, to pan... (podaje mu r?k?). Wuju, pan Malinowski.
TELESFOR
(o?ywiony, wes?? z kieliszkiem w r?ku, zbli?a si?)
Bardzo nam mi?o... s?u?? panu (podaje).
MALINOWSKI
Dzi?kuj? ?licznie, nie pij?.
TELESFOR
Co? nazywasz si? pan Malinowski i nie pijesz wina? Ta to wino i Malinowski ... niech to pana nie obra?a.
MALINOWSKI
O! panie!
TELESFOR
Bo my starzy lubimy sobie czasem po?artowa?. (Malinowski idzie na prawo, opiera si? o kanap?).
W?ADYS?AW
(do wchodz?cych z salonu) A, pa?stwo Wicherkowscy (idzie na powitanie).
PULCHERIA
(do W?adys?awa) A gdzie? ?ona?
W?ADYS?AW
Zaraz b?dzie s?u?y? (wychodzi na lewo do drugich drzwi).
TELESFOR
(z g??bi, od sto?u)
Panie Wicherkowski, (pokazuj?c kieliszek) introdukcja do ta?ca - kieliszeczek. (Wicherkowski idzie w g??b). Zdrowie szanownych go?ci!
PULCHERIA
(przechodzi na prawo w stron?, gdzie sta? Malinowski i nie patrz?c na niego, m?wi tak, aby nie spostrze?ono tego)
Ta?cz? pierwszego kadryla z Fikalskim, popro? go pan o vis a vis.
MALINOWSKI
A kiedy? b?d? m?g? znowu...
PULCHERIA
Jeszcze nie wiem. Powiem to panu p??niej (wraca na lewo i tam siada).
(Muzyka za scen? gra poloneza).
FIKALSKI
(id?c z g??bi naprz?d)
Panowie! polonez. (Do Pulcherii) S?u?? pani.
WICHERKOWSKI
(wchodz?c ?ywo mi?dzy nich)
Za pozwoleniem. Ja moj? ?on? jeszcze w domu zaanga?owa?em (bierze Pulcheri? pod r?k? i spojrzawszy gro?nie na Fikalskiego, wychodzi do salonu).
FIKALSKI
(do siebie)
Szkoda, bo ta ma niez?? prezencj? do poloneza. Trzeba wzi??? gospodyni? domu (wybiega tam?e).
TELESFOR
No, Ciuciumkiewicz, naprz?d! bo to nasz taniec, weteran?w. Chod?my do dam. Panowie, prosz? za mn? (bierze Ciuciumkiewicza pod r?k? i nuc?c poloneza, wychodzi do salonu).
(Wszyscy wychodz? ze sceny, wyj?wszy Wr?belkowskiego i Bagatelki).

SCENA SI?DMA
WR?BELKOWSKI. BAGATELKA, p??niej JANINA, KAMILA.
BAGATELKA
(kt?ry by? we drzwiach salonu - widz?c, ?e Wr?belkowski nie idzie od sto?u, wraca)
Ty nie idziesz?
WR?BELKOWSKI
(zapala papierosa i pije wino)
Ani my?l?. Polonez, to taniec dla starych safandu??w (siada na stoiku przy kanapie, ko?ysze si?, puszcza k??by dymu i cz?sto poprawia pince-nez); zreszt?, przyznam ci si?, ?e mnie ju? taniec nie bawi i je?eli tu przyszed?em, to zrobi?em jedynie dla pani tego domu.
BAGATELKA
(siadaj?c na kanapie tak?e z papierosem)
Znacie si??
WR?BELKOWSKI
Dot?d tylko z daleka. Oczkujemy ze sob? w teatrze, na koncertach, w ko?ciele, ale widocznie by?o jej to za ma?o, skoro mnie gwa?tem prosi?a przez Fikalskiego (wstaje i przechadza si? z powa?n? min?). Nie da?bym za to trzech groszy, czy ona tego. balu umy?lnie dla mnie nie urz?dzi?a, aby mi u?atwi? wej?cie do domu, bo ja mam szalone szcz??cie do kobiet: na kt?r? spojrz? - trup! (siada przy Bagatelce na kanapie). Powiadam ci, kolego, u minie w domu to takie paki list?w (pokazuje r?k? na wysoko?? ?okcia nad ziemi?). Hrabiny nie hrabiny, baronowe nie baronowe, s?owo honoru daj? (ziewa). Ale to mi si? przejad?o, wol? mieszcza?skie sfery, tu wi?cej serca.
BAGATELKA
I w jaki? spos?b objawisz jej swoje uczucia?
WR?BELKOWSKI Ca?kiem zwyczajnie. (Rzuca papieros i dobywa z bocznej kieszeni fraka karteczk?) O! patrz!
BAGATELKA
R??owa karteczka.
WR?BELKOWSKI
I zaperfumowana "Jockeyclub"; pow?chaj.
BAGATELKA
Prawda.
WR?BELKOWSKI
Zapach dzia?a na kobiety. A na kartce te s?owa: "Pani! kocham ci? od dawna, daj mi zna?, kiedy m??a twego nie b?dzie, abym m?g? przybiegn?? do st?p twoich i na kolanach przeb?aga? ci? za t? ?mia?o??, ?e odwa?y?em si? kocha? ci? i uwielbia?". Poetyczne, co?
BAGATELKA
Bardzo.
WR?BELKOWSKI
Niby nie?mia?o, a odwa?nie.
BAGATELKA
I z ogniem.
WR?BELKOWSKI
(zwijaj?c kartk?)
Ot?? t? karteczk? zwija si? w rulonik, cieniutko, ot, tak, wsunie si? potem do bukietu; kotylionowego i poczta gotowa, a w ta?cu, gdy nami?tnym u?ciskiem przytula? j? b?d? do mego serca, szepn? w male?kie uszko: "Szukaj pani w bukiecie".
BAGATELKA
Genialny pomys?!
WR?BELKOWSKI
(zadowolniony)
Prawda; chod?my na papierosy (id? w g??b i zapalaj?).
JANINA
(wchodzi z Kamil? z salonu)
Pfe, co tu dymu! (rozgania chusteczk?).
WR?BELKOWSKI
(cicho do Bagatelki)
Ot?? i ona, patrz, ta brunetka.
JANINA
(spostrzeg?szy pal?cych, do Kamili)
Jacy ci panowie niedelikatni (idzie otworzy? okno).
KAMILA
To tak?e grzecznie. Nadymili jak w kawiarni.
JANINA
Czemu panowie nie ta?cz??
WR?BELKOWSKI
(zbli?aj?c si? z galanteri?)
Tylko sko?czymy papierosy, b?dziemy s?u?y? paniom.
JANINA
Prosimy, czekamy pan?w. (Do Kamili) Chod?, bo tu nie podobna oddycha? (wychodz? do salonu).
WR?BELKOWSKI
(z dum?)
A co? S?ysza?e?, co m?wi?a? Czekamy! I jak ?ypn??a przy tym oczkami, uwa?a?e?? ?liczna bestyjka, co za oko!
BAGATELKA
Lubo i ta druga niczego.
WR?BELKOWSKI
Ba, kiedy ma feler.
BAGATELKA
(zaciekawiony)
O! jaki?
WR?BELKOWSKI
Panna!
BAGATELKA
A, niby ?e panna, wi?c c?? z tego?
WB?BELKOWSKI
Ja w pannach, nie gustuj?. M??atki to moja pasja.

SCENA ?SMA
CI?, FUJARKIEWICZ, potem FIKALSKI, w ko?cu TELESFOR.
FUJARKIEWICZ
(poprawiaj?c w?osy jedn? r?k?, a w drugiej trzymaj?c cylinder, wchodzi z salonu).
Panowie, jako tutejsi, b?d? umieli mnie obja?ni?, czy w polonezie podaje si? damie praw? r?k?, czy lew?? bo ja poda?em praw?, ale widzia?em, ?e niekt?rzy panowie podawali tak?e lewe.
BAGATELKA
R?b pan, jak panu wygodniej.
FUJARKIEWICZ
Przecie? musz? by? jakie? regu?y ... Mo?e z pannami trzeba na praw? r?k?, a z m??atkami na lew??
WR?BELKOWSKI
(klepi?c go po ramieniu)
Tak, zawsze na lew?, to si? panu uda?o!
FUJARKIEWICZ
Nie, bo uwa?acie, panowie, nie chcia?bym uchodzi? za ignoranta w tym wzgl?dzie; idzie mi o dobre zaprezentowanie si? w ?wiecie, bo przyjecha?em tu umy?lnie na karnawa? w zamiarze o?enienia si?, to jest staramia si? o ?on?.
WR?BELKOWSKI
(?miej?c si?)
Czyj??
FUJARKIEWICZ
No, niby o moj?, to jest w?a?ciwie m?wi?c, o pann?,
BAGATELKA
Tych tu znajdziesz na kopy.
FUJARKIEWICZ
Bo nie wiem, czy panowie wiecie, ?e jestem z zawodu farmaceuta, sko?czony farmaceuta?
WR?BELKOWSKI
(z drwi?cym respektem)
A, nie wiedzieli?my nic o tym.
FUJARKIEWICZ
Tak, Fujarkiewicz z Mo?cisk, gdzie odziedziczy?em po ciotce dom i 60 morg?w gruntu, a opr?cz tego dzier?awi? aptek?.
BAGATELKA
By? nie mo?e! A my pana traktowali jak zwyczajnego cz?owieka!
FUJARKIEWICZ
Nic nie szkodzi. Bardzo prosz? ze mn? bez ceremonii. Ot??, uwa?acie panowie, maj?c teraz takie stanowisko w ?wiecie...
WR?BELKOWSKI
Postanowi?e? si? pan o?eni?.
FUJARKIEWICZ
(ucieszony)
Zgad?e? pan, i w tym celu...
BAGATELKA
Przyby?e? pan do Krakowa.
FUJARKIEWICZ
(jak wy?ej)
W?a?nie.
WR?BELKOWSKI
(klepi?c go)
My tu pana wyswatamy.
FUJARKIEWICZ
Bardzo wdzi?czny b?d?, bo panowie, jako miejscowi, b?d? mogli mi da? pewne wyja?nienia.
BAGATELKA
(z filuternym u?miechem)
Co do posagu?
FUJARKIEWICZ
(ucieszony)
Z ust mi pan wyj??e?.
(Muzyka przestaje gra? poloneza).
FIKALSKI
(wchodzi z salonu ?ywo rozpromieniony, za nim dw?ch danser?w)
Panowie! cudowny, genialny pomys?!
WR?BELKOWSKI
Co?
FUJARKIEWICZ
No?
(Wszyscy do niego si? garn?).
FIKALSKI
Uwa?acie panowie, podczas poloneza, kiedy przemy?liwa?em nad tym, czy to nie b?dzie zbyt ra??ce kotylion przed kolacj?, bo po kolacji, jak wiecie, obieca?em si? do Guzikowskich... ot?? my?l?, jak tu wyj?? z honorem z tego zawik?ania - wpada mi my?l genialna, my?l po??czenia mazura z kotylionem.
FUJARKIEWICZ
Jak to?
FIKALSKI
Niby zwyczajny mazur, ale figury kotylionowe, ordery, bukiety etc.
WR?BELKOWSKI
(z powag?)
Rozumiem.
FIKALSKI
Ale bo trzeba wiedzie?, jaka g??boka my?l w tym si? kry?a. To ?cis?e po??czenie mazura z kotylionem, to niby symboliczne przedstawienie naszego stosunku do rz?du, alians Galicji z Austri?, taniec z barw? polityczn?, co? ca?kiem nowego, prawda?
WR?BELKOWSKI
A! znakomite, jedyne w swoim rodzaju.
FUJARKIEWICZ
Rzeczywi?cie, bardzo, bardzo.
BAGATELKA
Cudowny pomys?, to warto obla?. Panowie, za kieliszki! (Spiesz? wszyscy do sto?u w g??b).
TELESFOR
(wchodzi z salonu, ocieraj?c czo?o)
No, ja ju? zrobi?em swoje.
BAGATELKA
Tylko wina nie ma.
WR?BELKOWSKI
Hej, wina! prosimy o wino!
TELESFOR
(weso?o)
Wina, dobrze. Zaraz s?u?? panom (dobywa z kosza spod sto?u wino i nalewa).
WR?BELKOWSKI
(id?c z Fikalskim i innymi na prz?d sceny)
Ten pomys? unie?miertelni pana w rocznikach karnawa?owych.
BAGATELKA
Pomys? ca?kiem nowy.
FIKALSKI
(z dum?)
Bez zarozumia?o?ci, panowie, mog? sobie przyzna?, ?e jestem Kolumbem tego pomys?u.
WSZYSCY
Prawda, prawda!
(Telesfor niesie tac? z kieliszkami).
WR?BELKOWSKI
(bior?c kieliszek z winem, staje z powag?)
Panowie! pozwol? sobie tutaj wnie?? zdrowie g??wnego motora dzisiejszego wieczoru ... (zamy?la si?).
TELESFOR (stoj?cy na boku z tac?)
Ta to ci poczciwcy chc? wnie?? moje zdrowie. Pewnie W?adziu im wypapla?.
WR?BELKOWSKI
M??a, kt?ry jest dusz? naszego zebrania ...
TELESFOR
(za?enowany)
Ale?, panowie...
WR?BELKOWSKI
(opryskliwie)
Jeszcze nie sko?czy?em... m??a, panowie, kt?rego zas?ugi s? tak wielkie...
TELESFOR
E, kiedy to znowu za wiele.
G?OSY
Cicho! cicho!
TELESFOR
No, ale bo...
G?OSY
Cicho! pst! cicho!
WR?BELKOWSKI
Tak wielkie, ?e nale?y mu si? od nas publiczny wyraz. uznania. Pozw?lcie wi?c, ?e wnios? jego zdrowie ...
TELESFOR
Dzi?kuj? panom, ale...
WR?BELKOWSKI
(nie zwa?aj?c na niego)
Zdrowie naszego znakomitego aran?era, pana Fikalskiego!
WSZYSCY
(wznosz?c kieliszki)
Wiwat! niech ?yje!
TELESFOR
(na stronie)
A ja, osio?, my?la?em... (s?ycha? za scen? walca).
FIKALSKI
A teraz na pole wailki, boski Strauss nas wzywa, panowie, za mn?!
(Wszyscy stawiaj? kieliszki na tacy, kt?r? trzyma Telesfor, i nie patrz?c nawet na niego, wychodz? do salonu).
TELESFOR
(patrzy za nimi)
No, jak si? to komu podoba? formalnie wykierowali mnie na kelnera; wypili, postawili i nawet B?g zap?a? nie powiedzieli, jak w restauracji. (Z irytacj?) Pfu! (odnosi tac? na st?? i wraca na prz?d sceny zalterowany troch?). Przecie? to dawniej inna by?a m?odzie?. Mia?by si? z pyszna jeden i drugi, kt?ry by si? tak rozbija? w obywatelskim domu. A nakadzili tymi papierkami, niech ich nie znam! (gasi nog? nie dopalone papierosy).

SCENA DZIEWI?TA
TELESFOR, FRANCISZEK, potem KAMILA.
FRANCISZEK
(wchodzi z g??bi, pijany)
I tac? mi odebrali, i jeszcze za drzwi wyrzucili. Nie, ja tego nie prze?yj?!
TELESFOR
(spostrzeg?szy go)
A ten gdzie si? tak ubra??
FRANCISZEK
Ubra?em si?, to prawda, jak si? patrzy i kamizelk? da?em wypra? Walentowej, i wszystko na nic.
TELESFOR
Franciszku, b?j si? Boga, co? ty zrobi?? - tu tyle go?ci, a ty? str?biony!
FRANCISZEK
To wszystko z desperacji, prosz? pana. Pij?, bo... bo mnie serce boli, ?e ja (p?acze) na moje stare lata tegom si? doczeka?.
TELESFOR
No, no, daj pok?j, stary; id?, wy?pij si?, to ci si? ul?y (odwraca si? od niego).
FRANCISZEK
(idzie w g??b)
Ja spa?? O! to mnie pan nie zna. Cz?owiek ma tak?e swoj? ambicj?, ja si? tu nikomu nie pozwol? posponowa? (bierze tace z kieliszkami). Ja im poka??, kto tu panem (wychodzi do salonu i zaraz po jego wyj?ciu s?ycha? brz?k st?uczonego szk?a).
TELESFOR
A tam co?
(Patrzy) Masz tobie!
KAMILA
(z drugich drzwi z lewej)
Co si? sta?o?
TELESFOR
A Franciszek ur?n?? si? jak nieboskie stworzenie i teraz awantury wyprawia. Id? no go nam?w, ?eby si? po?o?y? spa?, bo wam wszystko szk?o wyt?ucze.
KAMILA
(idzie do salonu)
Biedny Franciszek!
TELESFOR
(skrobie si? za uchem, siada przy stoliku do kart)
No, jako? nam ten bal nieszczeg?lnie si? zaczyna. Same fatalno?ci.

SCENA DZIESI?TA
TELESFOR, KATARZYNA, CIUCIUMKIEWICZ z czterema c?rkami, TECIA, MIECIA, LOLA, MUNIA, JANINA, potem ADOLF.
(Munia, cho? ju? nie tak m?oda, ma kr?tk? sukienk?, szarf? i kr?tkie w?osy, po dziecinnemu).
KATARZYNA
(wychodzi szybko z salonu, za ni? g?siego drobnym krokiem cztery c?rki)
"Nie, nie, nie!
JANINA
(id?c za Katarzyn?)
Ale?, pani ?askawa, znajdzie si? miejsce, prosz? si? wr?ci?.
(Ciuciumkiewicz idzie powa?nie, milcz?co z ty?u).
KATARZYNA
(s?odziutko)
Nie, nie, droga pani, skoro pani Fifikowska s?dzi, ?e jej tylko przys?uguje prawo siadania na kanapie, odgrywania pierwszorz?dnej roli, to niech siedzi, niech si? nasiedzi, ja ust?puj?.
TELESFOR
(na stronie)
Teraz ta znowu zaczyna. A skaranie boskie! (wstaje).
KATARZYNA
Ona taka dama, taka wielka figura, a m?j m?? prosty sobie archiwista, tyle tylko, ?e mamy uczciwe imi?, czym nie wszyscy pochlubi? si? mog?, nawet tacy, co na kanapach siadaj? (siada na kanapie).
JANINA
Jak to? pani tu my?li, w tym pokoju?
KATARZYNA
(z przesadn? skromno?ci?)
Dla takich, jak my, to w sam raz. Jasiu! (wskazuje mu oczami miejsce przy sobie). Panienki tu, przy mnie, (?ywo) nie na kanapie.
(Tecia, kt?ra ju? siada?a, zrywa si? i przesiada si? na sto?ek obok kanapy, inne za ni? w rz?dzie).
JANINA
Ale? ja nie mog? przecie pozwoli? na to.
TELESFOR
(zbli?aj?c si?)
Skoro sobie pani Ciuciumkiewiczowa tego ?yczy. Przecie? nie miejsce cz?owieka, ale cz?owiek miejsce...
CIUCIUMKIEWICZ
Tak, cz?owiek miejsce.
KATARZYNA
(z ukrytym gniewem a s?odko)
Jasiu! prosz? ci? bardzo, bez tych uwag.
JANINA
I panienki si? nie wyta?cz?, jak b?d? tu siedzie?.
TELESFOR
A nie wiesz to, co m?wi przys?owie: "Sied? w k?cie, znajd? ci?"?
CIUCIUMKIEWICZ
Tak, sied? w k? ...
KATARZYNA
(jak wy?ej)
Jasiu! (Do Janiny s?odko) Niech?e si? pani dobrodziejka nami nie zajmuje, pani ma tyle innych, dostojniejszych go?ci.
TELESFOR
Tak, Janinko, id? do go?ci, ja tutaj ju? zabawi? panie. Nie b?j si?, panienki si? przy mnie nie znudz?, przecie? ja stary wyjadacz, z?by na tym zjad?em.
(Janina odchodzi w g??b).
ADOLF
(wchodzi, ocieraj?c czo?o)
A tom si? sta?czy?!
JANINA
Panie Adolfie!
ADOLF
Co pani rozka?e?
JANINA
Ta?cz te? pan troch? z pannami Ciuciumkiewicz.
ADOLF
Pani, dalib?g nie mog?.
JANINA
One jeszcze nog? nie ruszy?y.
ADOLF
A ja moimi ju? nie mog? irusza?.
JANINA
(s?odko)
Zr?b pan to dla mnie, dla nas.
ADOLF
Ha, na takie zakl?cie, to cho?bym mia? pa?? jak ko? ?ydowski ... (Idzie do Teci) Czy mog? pani? prosi??
TECIA
Czy mnie pan prosi czy moj? siostr??
ADOLF
Najprz?d pani?.
TECIA
(pytaj?c matk? oczyma)
Mameczko?
KATARZYNA
No, id?, id?, skoro pan. taki ?askaw.
JANINA
(wraca z Lokajem)
Mo?e panie herbaty?
KATARZYNA
(s?odko)
O! niech?e si? te? pani dla nas nie trudzi.
JANINA
(do Lokaja)
Herbaty tu paniom (chce poda? sama).
TELESFOR
A! za pozwoleniem, to m?j wydzia? (podaje ka?dej). Kawalerska powinno?? us?ugiwa? damom. (do Janiny) Id?, id?, my sobie tu ju? damy rad? bez ciebie.
JANINA
Ha, skoro wuj taki ?askaw (odchodzi do salonu).
KATARZYNA
(do m??a)
Uwa?asz, jaka kontenta, ?e si? nas pozby?a z .salonu.
TELESFOR
(podaje pannom)
S?u?? pani, s?u?? pani. A mo?e araczku dla smaczku.
MI?CIA
O! dzi?kuj?!
KATARZYNA
Pan tylko ?artuje, moje panny, bo ten pan jest zanadto dobrze wychowany, aby nie wiedzia?, ?e si? pannom podobnych rzeczy nie proponuje.
TELESFOR
(na stronie)
A to mnie baba uci??a.(Bierze cukiernic? z tacy i podaje) Mo?e za ma?o s?odka? Kawa?eczek nie zawadzi.
KATARZYNA
Dzi?kuj?.
TELESFOR
(do Ciuciumkiewicza)
A my mo?e zamiast herbaty po kieliszeczku, co? i jak?? przek?sk?. S?u?? koledze (bierze go do sto?u).
KATARZYNA
Jasiu! tylko prosz? z, miar?.
TELESFOR
H?, h?, kolega, jak widz?, pod kuratel?!
CIUCIUMKIEWICZ
To tak z troskliwo?ci o moje zdrowie.
ADOLF
(odprowadza Tecie i k?ania, si? Mieci)
Dzi?kuj? pani, s?u?? pani.
MIECIA
Jak to, tak zaraz?
ADOLF
Trzeba korzysta? p?ki graj?.
MIECIA
Mameczko?
KATARZYNA
(s?odko)
Pan si? tak trudzi.
ADOLF
To tylko przyjemno??, pani dobrodziejko. Ja przepadam za walcem.
KATARZYNA
A skoro sobie pan tego ?yczy.
(Miecia i Adolf odchodz? do salonu w podskokach).
KATARZYNA
(do siebie)
W tym co? jest. Kamila nic nie ta?czy, a jej narzeczony ci?gle przy moich pannach. Musia?o co? zaj?? mi?dzy nimi, bo to kapry?nica, dziewczyna najgorzej wychowana. Powiem m??owi, ?eby go zaprosi? do nas. Kto wie co z tego by? mo?e?
CIUCIUMKIEWICZ
(id?c z Telesforem na prz?d sceny na lewo, z przek?skami)
A mo?e by?my ma?ego preferka?
TELESFOR
Ta to by nam si? w?a?ciwie nale?a?o.
CIUCIUMKIEWICZ
Wi?c nie tra?my czasu.
TELESFOR
Tylko kogo by ina trzeciego?
CIUCIUMKIEWICZ
Na trzeciego? (Ogl?da si? i spostrzega Wicherkowskiego, wchodz?cego z ?on? z salonu) A mo?e by Wicherkowski?

SCENA JEDENASTA
CI?, WICHERKOWSKI, PULCHERIA, p??niej MALINOWSKI, w ko?cu FUJARKIEWICZ.
WICHERKOWSKI
(prowadz?c ?on? pod r?k?)
Tak, duszyczko, tu sobie si?dziemy, pi?knie, ?adnie. Tam za gor?co dla ciebie. Wiesz, co doktor m?wi?.
PULCHERIA
Ale tu znowu za ch?odno.
WICHERKOWSKI
We? okrycie (odziewa j? okrywk?, kt?r? mia? na r?ku). To tak w pierwszej chwili, widzisz, duszko, ?e si? wysz?o z gor?ca.
PULCHERIA
Ale tu okno otwairte.
WICHERKOWSKI
(idzie na prawo)
To si? zamknie, zamknie. Tak (wraca do niej). Teraz b?dzie w sam raz.
TELESFOR
Panie Wicherkowski, mo?e z nami preferansa?
WICHERKOWSKI
Zgoda, s?u?? panom. (Do Pulcherii) Widzisz, anio?ku, si?dziesz sobie przy nas, to ci? rozerwie. A mo?e mi si? b?dzie szcz??ci? przy tobie. H?, h?, h?.
CIUCIUMKIEWICZ
Wi?c tedy siadajmy (siada z powag? i miesza karty).
(Lokaj obnosi lemoniad?).
WICHERKOWSKI
(do Pulcherii)
A mo?e lemoniady?
PULCHERIA
(siada po lewej z frontu)
Nie .. . nie b?d?.
WICHERKOWSKI
To ja za twoje zdrowie; tylko, przyjacielu, hej, troch? araczku! (idzie za Lokajem w g??b).
PULCHERIA
(zas?oni?ta wachlarzem, do przechodz?cego Malinowskiego)
Z kim pan ta?czysz?
MALINOWSKI
Nie wiem jeszcze.
PULCHERIA
Nie masz pan damy?
MALINOWSKI
Postaram si? zaraz (idzie do Teci).
TELESFOR
No, panie Wicherkowski, czekamy.
WICHERKOWSKI
Id?, id?, Pulcherio! si?d? sobie, duszyczko, tu, bli?ej, tak... (graj?).
MALINOWSKI
(k?aniaj?c si? Teci)
Jestem Malinowski.
TECIA
Mameczko!
MALINOWSKI
(k?aniaj?c si? po angielsku, powa?nie, Katarzynie)
Jestem Malinowski. (Do Teci) Czy mo?na pani? prosi? do pierwszego kontredansa? (Tecia k?ania si? g?ow? na znak przyzwolenia, sznuruj?c wdzi?cznie usta. Malinowski siada obok niej, g?adzi w?sy, bawi si? klakiem i patrzy nieznacznie na Pulcheri?, kt?ra to samo robi).
TELESFOR
Siedm pik. (Do Wicherkowskiego) Idziesz pan?
WICHERKOWSKI
(pokazuj?c karty ?onie)
Jak?e mi radzisz, duszyczko?
ADOLF
(ta?cz?c, wpada na scen? z Mieci? i osadza j? na miejscu, potem k?ania si? i idzie do Loli)
A pani? mo?na prosi??
LOLA
(wstaje)
Pan doprawdy niezmordowany (muzyka przestaje gra?). O! koniec ... Jaka szkoda! (siada).
ADOLF
(k?ania si? i odchodzi w g??b sceny na lewo)
Chwa?a Bogu, przecie? sobie odpoczn? (siada na fotelu wygodnie).
TELESFOR
Adolfku, m?j drogi, nalej nam te? tu po kieliszeczku wina.
ADOLF
(wstaj?c)
Dobrze, wujaszku (Na stronie) ?adny odpoczynek (bierze butelk? ze sto?u i nalewa).
TELESFOR
(graj?c)
Ciuciumkiewicz le?y.
WICHERKOWSKI
Widzisz, anio?ku, zaczynam ju? wygrywa? przy tobie (ca?uje j? w r?k?).
FIKALSKI
(wpada)
Panowie, kadryl, prosz? anga?owa?!
ADOLF
(na stronie)
A to idzie pospiesznym poci?giem. Chwilki odetchn?? nie dadz? (idzie do Mieci, podaje jej rami? i wyprowadza do salonu).
(Fujarkiewicz, podaje rami? Loli, Malinowski Teci i wychodz? do salonu).
FIKALSKI
(wytrzymawszy w miejscu, a? wszystkie pary przedefilowa?y ko?o niego, zbli?a si? z galanteri? do Pulcherii)
S?u?? pani.
WICHERKOWSKI
A pan gdzie zabierasz moj? ?on??
FIKALSKI
Do kadryla.
WICHERKOWSKI
A, do kadryla. Tylko, bardzo pana prosz?, nie po wariacku, bo wiesz, duszko, co doktor m?wi (siada). Panie Fikalski, prosz? delikatnie z moj? ?on?. (Patrzy za odchodz?cymi, po chwili) Wiecie, panowie, co, mo?e by?my posun?li stolik troch? dalej.
TELESFOR
A to na co?
WICHERKOWSKI
B?dziemy mogli gra? i patrze? na tancz?cychi. Zawsze to przyjemnie, muzyka, co?, owo?...
CIUCIUMKIEWICZ
(wstaj?c, tr?caj? si? znacz?co z Telesforem)
Ha, niech b?dzie.
WICHERKOWSKI
(posuwa stolik)
O! tak b?dzie doskonale (siadaj?).
FIKALSKI
(za scen?)
Chaine anglaise, retour, tour de mains.
CIUCIUMKIEWICZ
(do Wicherkowskiego)
Pan na r?ku, co pan grasz?
(Wicherkowski roztargniony patrzy za scen? i nie s?yszy)
TELESFOR
(g?o?no)
Co pan grasz?
WICHERKOWSKI
(patrzy za scen?)
Jak ten ta?czy! Kto widzia? bra? dam? przy tour de mains za obie r?ce? a jak patrzy impertynencko; o! za pozwoleniem (wstaje, k?adzie karty i wychodzi ?ywo). Bardzo prosz?.
(Telesfor patrzy za nim os?upia?y).
KATARZYNA
(do m??a)
Jasiu! na s??weczko. (Do Telesfora) Pan daruje.
CIUCIUMKIEWICZ
(wstaje)
Co ka?esz, duszyczko?
KATARZYNA
(bierze go pod r?k? i idzie na prz?d sceny)
Dobrze idzie, nasze dziewcz?ta s? dizisiaj rozrywane.
CIUCIUMKIEWICZ
Chwa?a Bogu!
KATARZYNA
Jaki? Malinowski nam si? przedstawi?.
CIUCIUMKIEWICZ
Tak? A gdzie? on?
KATARZYNA
Ta?czy z Teci?. Bardzo mu si? wida? spodoba?a, bo jej na krok nie odst?powa?. Trzeba, ?eby? si? dowiedzia?, kto on taki; je?eli to cz?owiek z pozycj?, to zapoznasz si? z nim bli?ej i zaprosisz do nas. Podaj mi r?k?, p?jdziemy do salonu. Muniu! (daje znak, aby sz?a za ni?).
CIUCIUMKIEWICZ
Kiedy widzisz, duszko, preferans ...
KATARZYNA
Preferans nie ucieknie. Tu idzie o szcz??cie dzieci.
CIUCIUMKIEWICZ
Tak, to prawda; ha, no, to ... ten tego. (Do Telesfora) Ja tu za chwilk? b?d? s?u?y? koledze (wychodz? z ?on? i Muni? do salonu).

SCENA DWUNASTA
TELESFOR, LOKAJ, JANINA, potem W?ADYS?AW, w ko?cu KAMILA.
TELESFOR
?adnie mnie urz?dzili, nie ma co m?wi?! (wstaje i rzuca karty). A niech was. kule bij? z waszym preferansem! (Do przechodz?cego Lokaja) Z??? stolik. (Do Janiny, kt?ra, wyszed?szy z salonu, upad?a, zm?czona na kanap?) A tobie co si? sta?o?
(Lokaj sk?ada stolik i odnosi na bok).
JANINA
Jestem tak zm?czona.
TELESFOR
(g?aszcze j?)
Biedaczka, a? wypiek?w dosta?a.
JANINA
Nie my?la?am, ?e to tak trudno bawi? te panie. Powiadam wujowi, to m?ka prawdziwa: m?w z t?, tamta si? obra?a; nie wiadomo, czym. kt?rej uchybi? mo?na. Fifikowska ju? chcia?a odchodzi?.
TELESFOR
A niechby sobie posz?a. Kto by tam robi? z nimi tyle ceregieli. Chcesz, baw si?, a nie, to z Panem Bogiem!
JANINA
(ogl?daj?c si? z przestrachem)
Wujaszku, na mi?o?? bosk?, bo kto us?yszy.
TELESFOR
A niech sobie, bo mnie ju? szewska pasja bierze na tych go?ci. Zamiast zabawy to tylko k?opot z nimi. Ja chcia?em, ?eby?cie si? troch? rozerwa?y, poskaka?y, a tu masz! (Do W?adys?awa wchodz?cego z g??bi w kapeluszu i szalu) A ty gdzie? chodzi??
W?ADYS?AW
(kwa?ny, macha)
Wracam od gospodarza (zrzuca szal i oddaje do drzwi na prawo). Czy wiecie, co ten dziwak mi zrobi??
JANINA
No?
W?ADYS?AW
Przys?a? do mnie s?u??cego, ?eby mu nie ha?asowa? nad g?ow? i nie skaka?, bo mu si? kamienica otrz?sie.
TELESFOR
Dobry sobie! i c?? ty na to?
W?ADYS?AW
Poszed?em wyt?umaczy? mu, ?e to nonsens ??da? co? podobnego od lokatora.
TELESFOR
To si? rozumie.
W?ADYS?AW
A on mi na to, ?e je?eli mam zamiar wydawa? bale, ?ebym .sobie od kwarta?u innego mieszkania poszuka?.
TELESFOR
Masz babo redut?! Jeszcze tego by?o potrzeba.
W?ADYS?AW
(siadaj?c na kanapie)
A, jestem zirytowany na tego faceta!
JANINA
(zbli?a si? do niego i g?aszcz?c go)
I to wszystko przeze mnie. Zachcia?o mi si? koniecznie tego balu.
W?ADYS?AW
(?agodnie)
No, moja droga, c?? ty temu winna jeste?, ?e si? tak wszystko na nas sprzysi?g?o?
JANINA
Jaki? ty dobry, jaki? ty poczciwy, m?j W?adziu! Zawstydzasz minie doprawdy swoj? pob?a?liwo?ci? (ca?uje go).
W?ADYS?AW
(ca?uj?c j? tak?e i tul?c do siebie)
Ale?, moja droga!
TELESFOR
E, jak widz?, to si? wam na mi?o?? zebra?o. Mo?e odej???
W?ADYS?AW
(?artobliwie)
No, wuju, nie rumie??e mi niewiasty (tuli zawstydzon? Janin? i okrywa poca?unkami).
TELESFOR
(przysiadaj?c si? do nich)
Nie, ale przyznaj si? mi?dzy nami, Janinko, czy bardzo by? si? zgniewa?a, ?eby tak teraz ci wszyscy go?cie znikli jak kamfora, a my zostali sami w naszym k??eczku? A widzisz, u?miecha ci si? ta propozycja. No, no, przyjdzie i to (klepie j? po r?ce).
FIKALSKI
(za scen? dono?nym g?osem)
Rrrrrrond!
TELESFOR
(podskoczywszy na sto?ku)
Wszelki duch Pana Boga! a to co?
W?ADYS?AW
(z u?miechem)
Sz?sta figura.
TELESFOR
A czeg?? on. si? tak drze? Ja przed frontem nie pozwala?em sobie rozpuszcza? takiego g?osu.
FIKALSKI
(za scen?)
En colonne, en avant!
TELESFOR
A niech go nie znam z tak? komend?!
W?ADYS?AW
(do Kamili, wchodz?cej z salonu)
A to co, Kamilo? ty nie ta?czysz?
KAMILA
(zad?sana)
Jak?e mam ta?czy?, kiedy mnie nikt nie zaanga?owa? (siada na taburecie obok Janiny i nie patrzy na nikogo).
TELESFOR
H?, h?, sprzedajemy pietruszeczk?.
W?ADYS?AW
A Adolf?
TELESFOR
Pewnie?cie si? znowu o co poprztykali? No, przyznaj si?.
JANINA
Ale tak, tak, i nawet zabroni?a mu ta?czy? z sob?.
TELESFOR
Bagatela!
KAMILA
(jak wy?ej)
To c?? z tego, ?e zabroni?am? Przecie? nieraz zabraniam mu ca?owa? si? po r?kach, a jednak ca?uje.
TELESFOR
(z filuternym u?miechem, wstaj?c)
To mo?e mu, to powiedzie??
KAMILA
(zatrzymuj?c go)
Nie, nie, nie, wujaszku! skoro woli z innymi, skoro mu to wi?ksz? przyjemno?? sprawia ...
FIKALSKI
(za scen?)
Grande chaine!
JANINA
Ale? dziecko z ciebie, Kamilko; ta?czy, bo go prosi?am, ale b?d? pewna, ?e mu to nie sprawia wcale przyjemno?ci.
KAMILA
(z irytacj?)
O! moja kochana, tylko go nie bro?, bo na w?asne oczy widzia?am, jak z jedn? z panien Ciuciumkiewicz ta?czy? a? trzy razy woko?o. Czy to tak?e musia??
TELESFOR
(drocz?c si?)
A i ja to tak?e zauwa?y?em, ?e co? zanadto kr?ci mi si? ko?o tych panien Ciuciumkiewicz.
KAMILA
(do Janiny)
A co? s?yszysz?
JANINA
(z u?miechem)
Mia?a?by? by? zazdrosn? o panny Ciuciumkiewicz!
TELESFOR
(jak wy?ej)
A kto wie? Diabe? nie ?pi. Ha, ha! no, to by dopiero by?a historia, gdyby jej tak kt?ra z nich kawalera zdmuchn??a sprzed nosa.
KAMILA
(na p?? z p?aczem)
Niech mi wujaszek nie dokucza, bo si? naprawd? pogniewam. (idzie na prz?d sceny na prawo, a potem do drzwi).
TELESFOR
(id?c za ni?)
Daj pok?j, gniew pi?kno?ci szkodzi. (?piewa) "Handziu mi?a, nie ?urysia...." (wychodzi za Kamil? na prawo).
FIKALSKI
(za scen?)
A sa place!
W?ADYS?AW
(wstaj?c)
Kadryl si? sko?czy? (idzie do go?ci).
(Muzyka gra? przestaje).

SCENA TRZYNASTA
CI?, WR?BELKOWSKI, BAGATELKA, GO?CIE, po chwili FIKALSKI z PULCHERI?, za nimi WICHERKOWSKI, p??niej M ALINOWSKI.
WR?BELKOWSKI
(wchodzi ch?odz?c si? szapoklakiem i rozmawiaj?c g?o?no, idzie prosto do sto?u z innymi)
A przepysznie, doskonale, ju? to takiego kadryla dawno nie pami?tam (pije wino i zapala papierosa). ?wietnie prowadzony!
BAGATELKA
Znakomicie.
WR?BELKOWSKI
(siada obok Janiny, zak?ada nog? na nog? i pal?c papierosa, m?wi)
Pani nie widzia?a ostatniej figury?
JANINA
(zatykaj?c usta chustk?)
Nie, panie.
WR?BELKOWSKI
Kolosalna! znakomita! Co to za aran?er z tego Fikalskiego! genialny! (strzepuje popi?? z papierosa).
W?ADYS?AW
(bior?c mu z r?ki papierosa)
Pan pozwoli (m?wi to spokojnie, ale ze stanowczo?ci?).
WR?BELKOWSKI
(zmieszany)
Co takiego?
W?ADYS?AW
S? damy, kt?re nie znosz?, jak im kto papierosem w twarz dmucha. (Odchodzi na lewo, rzuca papierosa na ziemi? i m?wi pod nosem) B?azen!
WR?BELKOWSKI
A, pani nie znosi?
JANINA
(wstaje)
Pan daruje, ale jako gospodyni, musz? zaj?? si? go??mi (odchodzi do salonu).
WR?BELKOWSKI
(do siebie)
A! m?? zazdrosny, jak widz?. To nic, romansik b?dzie wi?cej piquant! (idzie do sto?u, gdzie pije, pali i rozmawia g?o?no).
FIKALSKI
(odprowadziwszy Pulcheri? na prz?d sceny na lewo)
Pani! (k?ania si? po angielsku). Pozw?l pani wyrazi? sobie najg??bsze podzi?kowanie.
PULCHERIA (oboj?tnie)
O, panie!
FIKALSKI
Z pani? ta?czy?, toi prawdziwa rozkosz dla aran?era, bo pani masz to instynktowe odczucie ka?dego drgnienia my?li mojej, a przy tym jakie pas wyrobione, jaka gracja w ta?cu!
PULCHERIA
Ale?, panie Fikalski.
FIKALSKI
Jak honor kocham, pani ta?czysz wzorowo.
W?ADYS?AW
(do Wicherkowskiego, kt?ry w po?owie sceny stoi, wpatrzony w ?on? i Fikalskiego, dotykaj?c jego ramienia)
Mo?e kieliszeczek wina?
WICHERKOWSKI
(daj?c mu znak milczenia)
Teraz nie mog?, mam na nich oko.
W?ADYS?AW
(z u?miechem)
Oko opatrzno?ci.
WICHERKOWSKI
Tak.
FIKALSKI
Wi?c jeszcze raz przyjmij pani dzi?ki, jakie ci sk?ada aran?er i danser.
PULCHERIA
(z u?miechem)
Dzi?kuj? obu panom. (Fikalski odchodzi do sto?u, gdzie pij? jego zdrowie).
WICHERKOWSKI
(z powa?n? min? zbli?a si? pr?dko do ?ony, bierze j? za r?k?, wpatruje si? w, ni? chwil?, potem m?wi)
Pulcherio! wyznaj mi wszystko, ale tak, jak na ?wi?tej spowiedzi, jakby? sta?a wobec Tego, kt?ry kiedy? tam...
PULCHERIA
(wzruszaj?c ramionami)
Co mam wyznawa??
WICHERKOWSKI
Chc? wiedzie?, co on ci m?wi?.
PULCHERIA
Ale kto?
WICHERKOWSKI
Fikalski, tu przed chwil?.
PULCHERIA
E, nie warto powtarza? (chce odej??).
WICHERKOWSKI
(zatrzymuj?c j?)
Pulcherio! w imi? naszej ma??e?skiej mi?o?ci, naszego przywi?zania, prosz? ci?, powiedz mi, co ten zbrodniarz ci powiedzia??
PULCHERIA
Kiedy b?dziesz si? gniewa?, unosi?.
WICHERKOWSKI
(z wzrastaj?c? gor?czk?)
Nie b?d?, przyrzekam ci; no, wi?c?
PULCHERIA
Najprz?d jakie? czu?o?ci, o?wiadczenia.
WICHERKOWSKI
No, no, a potem?
PULCHERIA
(powoli)
Potem ... ale nie b?dziesz si? gniewa??
WICHERKOWSKI
(?ywo)
No, no, nie, nie, co potem?
PULCHERIA
Potem prosi? mnie o schadzk?.
WICHERKOWSKI
(wybuchn?wszy)
O! n?dznik!
PULCHERIA
Widzisz, ju? si? unosisz.
WICHERKOWSKI
(trz?s?c si? ca?y)
Nie, nie, jestem, spokojny, ca?kiem, spokojny. Wi?c schadzka? gdzie? kiedy? jak?
PULCHERIA
Pojutrze, o trzeciej, i to a? ko?o cmentarza.
(Malinowski idzie na prawo do kanapy, ?ledz?c Pulcheri?).
WICHERKOWSKI
O! sodomczyk! dam ja mu na cmentarz!
PULCHERIA
Nie zechcesz mnie przecie? kompromitowa? i robi? z nim awantur?.
WICHERKOWSKI
Nie obawiaj si?, przecie? mnie znasz, ?e jestem dyplomat? w takich razach. Ja mu tylko zrobi? niespodziank? i gdy przyjdzie na miejsce schadzki, zamiast ciebie zastanie mnie, uwa?asz?
PULCHERIA
(?miej?c si? nieszczerze)
W istocie to b?dzie bardzo zabawne (zatykaj?c usta wachlarzem, idzie powoli na prawo, gdzie stoi Malinowski).
WICHERKOWSKI
Prawda, wyborne?
(Do W?adys?awa, kt?ry si? zbli?y?) Anio? nie kobieta, powiedzia?a mi wszystko; prosi? j? ... (reszta cicho - opowiada z gestem).
PULCHERIA
(przechodz?c ko?o Malinowskiego)
Pojutrze o trzeciej u nas. Jego nie b?dzie. (Malinowski k?ania si? nieznacznie i wychodzi g??bi?)
WICHERKOWSKI
(do W?adys?awa)
A co? m?j system!
W?ADYS?AW
Doskona?y.
WICHERKOWSKI
(ucieszony)
Prawda? (idzie, ca?uje w r?k? Pulcheri?, prowadzi i siada z ni? na lewo).
(W?adys?aw wychodzi do salonu).
FIKALSKI
(w g??bi sceny, oparty o st?? z kieliszkiem w r?ku, do otaczaj?cej m?odzie?y)
Panowie! Je?eli w istocie co? zrobi?em na tym polu, to tylko dzi?ki waszemu ?yczliwemu poparciu, waszemu energicznemu wsp??dzia?aniu. Wnosz? wi?c zdrowie dzielnych danser?w!
WSZYSCY
(id? do sto?u)
Wiwat!

SCENA CZTERNASTA
CI?, CIUCIUMKIEWICZ, KATARZYNA, TECIA, MIECIA, LOLA, MUNIA, za nimi FUJARKIEWICZ.
KATARZYNA
Panienki, na swoje miejsca.
(C?rki siadaj?).
(Do m??a)
I tu go nie ma.
CIUCIUMKIEWICZ
Znik? jak kamfora.
KATARZYNA
Musia? ju? odej??.
CIUCIUMKIEWICZ
Przed kolacj?, to nie do poj?cia.
KATARZYNA
O! w tym co? si? kryje. Z tym panem Malimowskim jaka? nieczysta sprawa. Chybabym nie by?a Ciuciumkiewiczowa, ?ebym tego nie dosz?a (siada na kanapie, m?? obok niej).
FIKALSKI
(staj?c we drzwiach prowadz?cych do salonu i patrz?c na scen?, klaszcze w d?onie)
Musik. bitte Mazur! (Zwracaj?c si? za scen?) Panowie! mazur si? zaczyna (wychodzi, za nim m?odzie?).
(Muzyka zaczyna gra? mazura).
FUJARKIEWICZ
(od sto?u z winem ostatni, w zabawnych podskokach, zbli?aj?c si? do Pulcherii)
S?u?? pani (podaje jej rami?).
WICHERKOWSKI
(id?c za nimi)
Tylko powoli, panie, z moj? ?on?, ostro?nie, ?eby si? nie zm?czy?a (wychodz? do salonu).
FUJARKIEWICZ
B?d? pan spokojny, jestem z zawodu sko?czony farmaceuta (wychodz?).

SCENA PI?TNASTA
CIUCIUMKIEWICZ, KATARZYNA, TECIA, MIECIA, MUNIA, potem JANINA, LOKAJ, w ko?cu WR?BELKOWSKI. (Panny, zirytowane, ?e ich nikt nie wzi?? do mazura, wachluj? si? gwa?townie wachlarzami).
KATARZYNA
To tak?e koncept! dawa? bal i nie postara? si? o m?odzie?.
TECIA
I jaka tu m?odzie?, Bo?e!
MIECIA
Wcale im si? ten bal nie uda?.
JANINA
(wchodzi ?ywo z salonu)
Jak to? panie tutaj? znowu?
TECIA
Tam w sali takie gor?co...
MIECIA
?e wytrzyma? niespos?b.
KATARZYNA
Zreszt? moje c?rki nie bardzo za mazurem.
(Lokaj podaje tac? z lemoniad?).
WR?BELKOWSKI
(wpada z bukietem i podaj?c go Janinie, kt?ra oddali?o si? na chwil? od Ciuciumkiewicz?w na lewo)
Czy mog? pani? prosi??
JANINA
(bior?c bukiecik)
Bardzo panu dzi?kuj?, ale by?oby to niegrzeczno?ci? ze strony gospodyni ta?czy?, gdy tyle panien siedzi podczas mazura. Je?eli mi pian chcesz zrobi? przyjemno??, to b?d? pan ?askaw poprosi? jedn? z tych panienek. Panno Teciu, ten pan prosi ci? do mazura, oto bukiet (podaje).
WR?BELKOWSKI
(zmieszany)
Ale?, pani.
(S?ycha? gwa?towny brz?k szk?a za scen?).
JANINA
(id?c w stron? salonu.)
A tam co? (Do wchodz?cego Lokaja) Co si? sta?o?
LOKAJ
E, nic, lustro, prosz? pani.
JANINA
Mo?e to wielkie?
LOKAJ
Tak; b?dzie szcz??cie, prosz? pani, bo si? szk?o dzi? strasznie t?ucze (wychodzi do salonu za Janin?).
TECIA
(podaj?c r?k? Wr?belkowskiemu)
S?u?? panu.
WR?BELKOWSKI
(zak?opotany)
Ale? bo ...
FIKALSKI
(za scen?)
Czwarta para!
TECIA
Wo?aj? nas (podaje mu r?k? i w podskokach wybiega).
MIECIA
(zobaczywszy kartk?, kt?ra wypad?a z bukietu)
Mamo, jaka? karteczka.
KATARZYNA
Pewnie o?wiadczenia mi?osne. (Uradowana rozwija i czyta) "Kocham ci? od dawna", s?yszysz, Jasiu? (Nagle zmienia ton) Co?
CIUCIUMKIEWICZ
Co takiego?
KATARZYNA
(czyta pr?dko)
"Daj mi zna?, kiedy m??a twego me b?dzie w domu" - to nie do Teci!
CIUCIUMKIEWICZ
No, tak, bo sk?d?eby ona wzi??a m??a tak na poczekaniu.
KATARZYNA
A, rozumiem, to do niej! Bukiet by? dla niej przeznaczony!
CIUCIUMKIEWICZ
Dla kogo?
KATARZYNA
Dla ?elskiej.
CIUCIUMKIEWICZ
Horrendum!
KATARZYNA
(tragicznie)
I maj? tu panny wychodzi? za m??, kiedy im m??atki w ten spos?b psuj? interesa!
CIUCIUMKIEWICZ
Tak, konkurencja w takich warunkach dla panien jest prawie niepodobn?.
KATARZYNA
Ha! ob?udnica! a udaje tak? skromnisi?! Musz? te? to zaraz pokaza? Turtuli?skiej, kt?ra tak unosi si? nad jej cnot?... B?dzie mia?a teraz, dow?d!
CIUCIUMKIEWICZ
Corpus delicti.
KATARZYNA
Chod?my pr?dzej do salonu, panienki, Jasiu!
CIUCIUMKIEWICZ
(podaj?c jej r?k?)
Duszyczko, uspok?j si?, jeste? ca?a wzburzona, trz?siesz si?.
KATARZYNA
Trz?s? si? z oburzenia w imieniu wszystkich matek, kt?rych c?rki wi?dn? w panie?skim stanie przez takie kokietki. Chod?my! (wychodz? szybko do salonu).

SCENA SZESNASTA
WR?BELKOWSKi, potem JANINA, TELESFOR, CIUCIUMKIEWICZ.
WR?BELKOWSKI
(z lewej z drugich drzwi)
Gdzie ta kartka mog?a si? podzia?? Zlustrowa?em bukiecik tej g?ski, z kt?r? ta?czy?em, ale tam ju? nie by?o. Chyba tu gdzie wypad?a. (Szuka po ziemi, po chwili) E, ostatecznie nie ma si? o co k?opota?. Kartka by?a bez podpisu, a co do o?wiadczyn, to sobie i bez pisania dam rad?. W ta?cu na przyk?ad albo gdzie? na uboczu. Po co tu robi? d?ugie ceregiele? (siada na, kanapie z papierosem).
TELESFOR
(z sali prowadz?c Ciuciumkiewicza)
Ale, co tam! kobiety nie zgin? bez ciebie; chod?my lepiej na kieliszeczek. (Spostrzeg?szy Wr?belkowskiego) A pan czemu nie ta?czy? tam mazur.
WR?BELKOWSKI
Mam ju? poty tego ta?ca.
TELESFOR
H?, h?, jeste? paai ju? kaput, co?
WR?BELKOWSKI
Kaput nie kaput, ale nie widz? ?adnej przyjemno?ci ta?czy? z pannami, co stare i brzydkie. (Wstaj?c, do Ciuciumkiewicza) No, bo przyznasz pan, ?e co brzydkie, to brzydkie; na przyk?ad ta fornalka.
CIUCIUMKIEWICZ
Jaka fornalka?
WR?BELKOWSKI
No, te cztery panny, co tu siedzia?y przed chwil?, prawdziwe monstra.
CIUCIUMKIEWICZ
To moje c?rki, panie!
WR?BELKOWSKI
A, tak? to przepraszam.
TELESFOR
M?j panie, jak ja by?em w pa?skim wieku, to by?bym ta?czy? cho?by z kawa?kiem patyka.
WR?BELKOWSKI
(siadaj?c)
S? gusta i gu?ciki, ja do patyk?w nie zwyk?em si? pali?.
TELESFOR
(na stronie)
A to mi uci??. Dobrze mi tak. Po co si? wdaj? w rozmow? z takim ch?ystkiem. (do Ciuciumkiewicza) Chod?my na kieliszeczek. (Id?c w g??b) Nasze kochajmy si?.
WR?BELKOWSKI
(k?adzie si? na kanapie)
O! mnie ju? potrzeba bardzo wiele, abym si? m?g? bawi? ta?cem; ja potrzebuj? pi?knych salon?w, ?adnych kobiet.
TELESFOR
(z oburzeniem zbli?a si?)
A to co? co to ma znaczy??
WR?BELKOWSKI
(oboj?tnie)
Co takiego?
TELESFOR
Kto to pana uczy? zachowywa? si? w ten spos?b w obywatelskim domu?
WR?BELKOWSKI
Obywatelski nie obywatelski, ja lubi? bez ?enady.
TELESFOR
Wsta? mi zaraz, ch?ystku jaki?! Je?eli ci? nie nauczono grzeczno?ci dla starszych, to ja ci? naucz?, smarkaczu jaki?!
WR?BELKOWSKI
(zrywaj?c si?)
Panie! to jest obraza, ja ??dam satysfakcji, przy?l? panu swoich sekundant?w! (bierze kapelusz).
TELESFOR
Przysy?aj sobie, b?a?nie, kogo ci si? podoba, ja tobie i twoim sekundantom uszy poobcinam!
WR?BELKOWSKI
Zobaczymy!
(z bohatersk? min? wychodzi g??bi?).
TELESFOR
A to arogant, b?azen! (chodzi). A? mi l?ej, ?e mu paln??em verba veritatis .
CIUCIUMKIEWICZ
?mia? nazwa? moje c?rki fornalk?!
TELESFOR
Ju? to ten Fikalski nasprowadza? nam m?odzie?y, niech go nie znam! (Patrzy do salonu) O! co to za m?odzie?, jak to ta?czy. Bo?e zmi?uj si?. (Do Ciuciumkiewicza z fantazj?) Za naszych czas?w nie tak ta?czono, co? prawda? z ogniem, z animuszem! (?piewa)
"Podk?weczki, dajcie ognia, bo dziewczyna tego godna", hej, ha! i jak cz?owiek wyr?n?? obcasem o pod?og?, to a?, panie, drzazgi si? ?upa?y! to by? taniec; ale dzi? jakie? tam fidryga?ki, micha?ki, komedie.
CIUCIUMKIEWICZ
To si? nazywaj? figury.
TELESFOR
Niech ich dunder ?wi?nie z ich figurami! Za naszych czas?w nie znano tych wymys??w, ta?czono po prostu, ale dziarsko, ogni?cie, prawda? No, tr??my si?, niech ?yje stara gwardia!
FIKALSKI
(za scen?)
Za mn?, panowie! para za par?!
TELESFOR
(do Ciuciumkiewicza)
O, jak oni ta?cz?! (usuwaj? si? na prz?d sceny na lewo).

SCENA SIEDEMNASTA
CI?, FIKALSKJ z JANIN?, WICHEROWSKI z PULCHERI?, FUJARKI EWICZ z KAMIL?, ADOLF z TECI?, BAGATELKA z LOL?, W?ADYS?AW z MUNI? i jeszcze dwie pary.
FIKALSKI
(wpada z Janin?, udekorowany mn?stwem order?w)
Pary na lewo za mn?! (ta?czy w lew? stron?, za nim pary w porz?dku wy?ej wymienionym). Rondo!
TELESFOR
Krzyczy jak do g?uchych.
FIKALSKI
Dwa k??eczka, cztery k??eczka, o?m k??ek, ho?upiec, mazur! (ta?czy z r?k? lew? podniesion? do g?ry, ocieraj?c od czasu do czasu pot z czota). Para za par?, sta?! (zatrzymuje si? przed budk? suflera, za nim inne pary). Panowie w lewo, panie w prawo, przy spotkaniu chaine! (ta?cz?). ?le! pomylone! Jeszcze raz, para za par?, para w prawo, druga w lewo! (komenderuje reszt?) w prawo! w lewo! (Fujarkiewicz zamiast w prawo idzie w lewo). Ale?, panie Fujarkowski!
FUJARKIEWICZ
(poprawiaj?c)
Fujarkiewicz.
FIKALSKI
Fujarkiewicz, mniejsza o to, gdzie pan idziesz? tu na prawo, w prawo, w lewo. Tak. Po dwie pary, en avant, sta?! Panowie na skrzyd?ach, panie w ?rodku (biegnie ustawia? dalsze pary, powtarzaj?c t? sam? komend?). Panowie podaj? sobie r?ce, panie zostaj? na miejscu! Panowie za mn? (prowadz?c w??a, wychodzi z tancerzami do salonu).
TELESFOR
(wzruszaj?c ramionami)
To tak?e grzecznie, nie ma co m?wi?. Damy zastawili, a sami lataj? tam jak wariaci! E! szkoda czasu. (Do Wicherkowskiej) S?u?? pani. Ja wam poka??, jak si? ta?czy mazura (ta?czy ostro, zamaszy?cie, po dawnemu). Hop ha! hej?e ha!
KAMILA
(do Janiny)
Patrz, jak wujciu jeszcze wywija; dobrze, wujciu, doskonale.
CIUCIUMKIEWICZ
A co! chwat jeszcze z niego, h?, h?, h?...
TELESFOR
(z coraz wi?kszym ogniem)
Hej dzi?, dzi?, jutro, jutro ...
CIUCIUMKIEWICZ
Brawo! brawo, Telesforku!
TELESFOR
(ta?cz?c)
No, Ciuciumkiewiczu, za mn?.
CIUCIUMKIEWICZ
E, ja tam ju? nie do tego.
JANINA
(rozochocona, z u?miechem podaje mu r?k?)
S?u?? panu.
CIUCIUMKIEWICZ
Ha! no! (puszcza si? w taniec za Telesforem).
FIKALSKI
(wpada z m?odzie??)
Teraz panie rondo. A to co? (do Telesfora) Panie, tak nie mo?na, pan mi psujesz figur?!
TELESFOR
(nie s?uchaj?c)
Hop ha! hej?e ha! Za mn?, panowie, tylko ostro!
(Adolf i W?adys?aw bior? tancerki i ta?cz? za Telesforem).
FIKALSKI
(zirytowany)
Ale to na nic tak! (?apie Telesfora za r?k?) Panie! bo ja robi? ulic?!
TELESFOR
(wyrywaj?c r?k?)
A ja mazura! Z ogniem, panowie! hej dzi?, dzi? (mazur oko?o).
KATARZYNA
(wchodzi i ujrzawszy m??a, rozk?ada r?ce zgorszona)
Jasiu! b?j si? Boga! Co ty robisz?
TELESFOR
Odbijanego, panie dzieju! (puszcza swoj? dam?, klaszcze w d?onie, robi ho?upca z Ciuciumkiew?czow? i mimo jej woli porywa j? w taniec do drugiego pokoju). Hop! ha! ostro, panowie!
(Wszystkie pary puszczaj? si? za nim).
FIKALSKI
(zrozpaczony, biegnie za nimi)
Ale to na nic! Tak nie mo?na! Za pozwoleniem, na nowo! (ta?cz?).

(Kurtyna zapada).
AKT III

Ten sam pok?j, ale urz?dzony jak w pierwszym akcie.

SCENA PIERWSZA
FRANCISZEK, ADOLF.
FRANCISZEK
(z miote?k?, w fartuchu, rozgl?da si? ucieszony po pokoju)
No, tak, teraze?my wr?cili ju? jako tako do dawnego porz?dku. A? milej spojrze?. A, pan Adolf!
ADOLF
(wchodzi, z g??bi)
Jak si? Franciszek ma?
FRANCISZEK
(k?aniaj?c mu si? z wyrazem wdzi?czno?ci i ?yczliwo?ci)
Dzi?kuj? ?licznie panu.
ADOLF
A gdzie? panie?
FRANCISZEK
U siebie i jeszcze nie ubrane.
ADOLF
Czy mo?e s?abe?
FRANCISZEK
Panienka, dzi?kowa? Bogu, zdrowa jak rybka, co by jej tam by?o. Ale nasza pani jako? niedomaga na g?ow? od tego balu. Do tego jeszcze biedaczka wczoraj tyle si? um?czy?a.
ADOLF
A to czym?
FRANCISZEK
Hm, prosz? pana, albo?my to wczoraj ma?? mieli uwijatyk?? I ja, i panienka, i pani, i Walentowa, wszystko mia?o co do roboty, bo trzeba by?o po tej ruinacji balowej ka?d? rzecz znowu na swoje miejsce transportowa?, czy?ci?, porz?dkowa?, to znowu oddawa? naczynia, srebra, co si? po?yczy?o, a tu to zbite, tego brakuje, i k?opot. Samych ?y?eczek srebrnych, prosz? pana, zgin??o pi?? przy tych wielebnych fagasach - jak pana szanuj?, a Franciszek tyle lat s?u?y i jeszcze, dzi?kowa? Bogu, nic przy nim nie zgin??o. B?d? pa?stwo mieli nauczk? na drugi raz, skoro im si? zachcia?o fagas?w.
ADOLF
(siadaj?c, z u?miechem)
Jak widz?, to Franciszek niekontent co? z tego balu.
FRANCISZEK
O! prosz? pana, ja niepr?dko zapomn? tego despetu, jaki mnie spotka?. I to jeszcze nie koniec na tym, bo niech no si? tylko rok sko?czy, to ja pa?stwu powiem wyra?nie, ?e jak sobie chc? wyprawia? bale z fagasami we frakach i bawe?nianych r?kawiczkach, to ja im ?licznie dzi?kuj? za s?u?b?.
ADOLF
No, no, ja my?l?, ?e si? pa?stwu wi?cej nie zechce bal?w.
FRANCISZEK
Bo i na co im to tego, prosz? pana? Koszt du?y, mitr?gi jeszcze wi?cej, a zabawy ?adnej. Z dobrymi znajomymi zabawi? si?, to nie m?wi?, ale ...

SCENA DRUGA
CI?, W?ADYS?AW, p??niej TELESFOR.
W?ADYS?AW
(w kapeluszu z g??bi, w paltocie, kt?ry zaraz zdejmuje i oddaje Franciszkowi)
A, jeste? tu? Wracam od gospodarza.
ADOLF
I c???
W?ADYS?AW
Ha, c?? - dziwak upar? si? i ust?pi? nie chcia?, dopiero a? mu przyrzek?em, ?e ju? wi?cej bal?w dawa? nie b?dziemy.
ADOLF
S?yszysz, Franciszku, nie m?wi?em ci?
FRANCISZEK
Tak, tylko pytanie, co panienka i pani na to powiedz?? (zabiera palto, kapelusz i wychodzi na prawo).
ADOLF
(z u?miechem)
Franciszek jako? nie bardzo wierzy w twoje rz?dy tutaj.
W?ADYS?AW
(widz?c wchodz?cego Telesfora)
A to co? Na kog?? wuj wybiera si? z tymi morderczymi narz?dziami?
TELESFOR
(z pierwszych drzwi na lewo, trzymaj?c w lewej r?ce szpad?, w prawej szabl?)
Ha, mo?e trzeba b?dzie nimi kogo? pomaca?, dlatego wyj??em je z szafy i odpolerowa?em troszeczk?. (Robi kilka ci?? w powietrzu) A co? dobrze jeszcze idzie?
W?ADYS?AW
(z u?miechem)
Przecie? wuj nie my?li si? pojedynkowa??
TELESFOR
W?a?nie, ?e my?l?.
W?ADYS?AW
(jak wy?ej)
Z kim?
TELESFOR
Z jednym z tych smarkaczy, co ich tu Fikalski do ta?ca posprowadza?. Obrazi? si? kawaler, ?em go nazwa? tym, czym jest w?a?ciwie, to jest smarkaczem, i przys?a? mi sekundant?w.
W?ADYS?AW
Ale przecie? wuj nie zechcesz?
TELESFOR
Dlaczego?
W?ADYS?AW
Boby to by?o nonsensem stawa? na wyzwanie jakiego? tam m?okosa.
TELESFOR
Wi?c mam zgodzi? si? na to, ?eby ten sam m?okos g?o si? potem po ca?ym mie?cie, ?e pu?kownik Telesfor stch?rzy? przed nim? Nie zapominaj, m?j kochany, ?e ja stary wojskowy i musz? dba? o sw?j honor.
W?ADYS?AW
Ale wuj ju? w tym wieku...
TELESFOR
Nie b?j si?, poka?? ja im jeszcze, co stary potrafi, zmasakruj? na kwa?ne jab?ko.
W?ADYS?AW
Ale? to by? nie mo?e. Je?eli ju? koniecznie idzie o za?atwienie tej sprawy, to ja albo Adolf ...
TELESFOR
O! o! widzisz go, jaki mi dobrodziej! Patrzaj ty sobie swojej ?ony, kt?r? masz, i dzieci, kt?re mie? b?dziesz, a nie mieszaj si? w cudze sprawy.
W?ADYS?AW
No, to Adolf.
TELESFOR
Tak, da?aby mi Kamila, ?eby mu tak z mojej przyczyny kawa?ek nosa odr?bali! ta dziewczyna by mi oczy wydrapa?a.
W?ADYS?AW
W ka?dym razie, m?j wuju, nie mog? pozwoli? na to.
TELESFOR
(z udan? surowo?ci?)
E, c?? wy mnie u sto diab??w pod kuratel? wzi?li, czy to ja ma?oletni, czy co? A subordynacja, mosanie. Milcze? i s?ucha?, co starsi ka??. Gdzie s? pistolety?
W?ADYS?AW
W moim pokoju.
TELESFOR
Tak, to rozumiem. Musz? je opatrzy?, czy nie zardzewia?e. Ja poka?? tym smarkaczom, co to zaczyna? ze starym. Uszy poobcinam, dziurki w nosie powystrzelam, jak mi B?g mi?y! kro?set milion beczek fur beczek batalion?w! (wychodzi na prawo).
W?ADYS?AW
C?? ty, nic na to wszystko? Przecie? to by?oby dzieci?stwem, ?eby?my pozwolili.
ADOLF
Nie obawiaj si?, nie przyjdzie do tego, mam spos?b.
W?ADYS?AW
Jaki?
ADOLF
To m?j sekret (patrzy na zegarek) O! ju? druga. (Bierze ?ywo kapelusz) B?d? zdr?w.
W?ADYS?AW
Gdzie idziesz? Kamilka zaraz przyjdzie.
ADOLF
Wr?c? za chwil?, za ma?? godzink?. Do widzenia (wychodzi g??bi?).
W?ADYS?AW
(chodzi z?y)
Ot?? to takie skutki, jak si? smarkacz?w, niedowarzonych m?odzik?w wpuszcza do domu. (Spostrzega wchodz?c? Pulcheri?) A! ta znowu tutaj, niezno?na kobieta, patrze? na ni? nie mog?! (zostaje po lewej).
PULCHERIA
Dzie? dobry panu, a gdzie? ?ona?
W?ADYS?AW
(ch?odno)
Zaraz b?dzie pani s?u?y? (wychodzi do drugich drzwi na lewo).

SCENA TRZECIA
PULCHERIA, JANINA,
PULCHERIA
(patrz?c na zegar)
Mam jeszcze p?? godziny czasu. (Siada i wnet wstaje, ujrzawszy wchodz?c?) A, jak si? masz, moja droga. C?? to? g??wka boli?
JANINA
(skronie chustk? zwi?zane)
Niezno?na migrena.
PULCHERIA
Zna? w tobie nowicjuszk?, moja droga; po jednej nie przespanej nocy ju? chora. To tylko z pocz?tku tak; jak dasz drugi, trzeci balik...
JANINA
A niech?e B?g broni!
PULCHERIA
Co? No, przecie? spodziewam si?, ?e nie poprzestaniecie na tym jednym, cho?by dla zrehabilitowania si? w opinii, kt?ra wasz balik nazwa?a damskim piknikiem (siada obok kanapy). Przyznaj sama, ?e dowcipnie, bo by?y same prawie kobiety, a m??czyzn zaledwie jak na spr?bowanie.
JANINA
Wszak s?ysza?a? sama, ?e Fikalski obieca?.
PULCHERIA
O! Fikalski wcale si? nie spisa?, ale on umy? r?ce od wszystkiego i ca?e niepowodzenie posz?o na wasz rachunek, tote? wzi?to was na j?zyczki.
JANINA
(z oburzeniem)
Na j?zyki nas?
PULCHERIA
No, no, moja droga, nie trzeba si? tak zaraz alterowa?. ?wiat zawsze si? musi kim? bawi?, dzi? wami, jutro kim innym ...
JANINA
Pi?kna zabawa kosztem bli?nich!
PULCHERIA
Ha, darmo, moja droga, ludzi nie przerobisz. Potrzeba by? troch? filozofik? na takie rzeczy. Z pocz?tku to dra?ni, gniewa, ale potem oswoisz si?.
JANINA
Wol? si? wcale nie przyzwyczaja?.
PULCHERIA
Ju? to najwi?cej obnios?a was po mie?cie Ciuciumkiewiczowa; a ja radzi?am nie zaprasza? tej bajczarki.
JANINA
C?? ona mo?e m?wi? takiego?
PULCHERIA
Ach, niestworzone rzeczy: ?e?cie kazali sobie zap?aci? za st?uczone lustro - ja wiem, ?e to nieprawda, nie potrzebujesz si? t?umaczy?, ale ta baba z ig?y zrobi wid?y - ?e lemoniada by?a z apteki, a kotlety nie?wie?e, podobno zakupione z akademickiego balu.
JANINA
(wstaj?c oburzona)
Ale? to jest ohydne, potworne, szkaradne!
PULCHERIA
No, tak, lubo m?wi?c mi?dzy nami, moja droga, to kolacja by?a wcale nie?wietna, nawet bardzo nie?wietna. Majonez by? ohydny, a szampan wcale nieszczeg?lny, jak ci? kocham, ja si? znam na tym. Skoro si? wyst?pi?o, to trzeba by?o ju? wyst?pi? porz?dnie, zw?aszcza ?e to pierwszy bal u was. A tak teraz Ciuciumkiewiczowa ostrzy sobie na was sw?j j?zyk i przypina wam ?atki, gdzie mo?e. Jestem pewna, ?e ta historyjka o mi?osnym bileciku do ciebie, to tak?e od niej wysz?a.
JANINA
O jakim bilecie pani m?wi? Nic nie wiem, nie rozumiem.
PULCHERIA
No, no, moja droga, przede mn? nie masz powodu robi? sekretu, ja jestem wyrozumia?? na takie rzeczy, kt?ra? z nas nie ma na sumieniu podobnych grzeszk?w? Tylko pozw?l sobie zrobi? uwag?, ?e niepotrzebnie bawicie si? w pisaniny. R?b, co chcesz, tylko nie pisz, bo to zostaje i kompromituje potem. Nic tak nie plami honoru kobiety jak atrament. Wierz mi, moja droga, bo ja mam ju? niejakie do?wiadczenie w tym wzgl?dzie (wstaje).
JANINA
(jak wy?ej)
Ale? przysi?gam pani.
PULCHERIA
Co? ju? p?? do trzeciej? Czy wasz zegar dobrze idzie? A niech?e ja id?. No, do widzenia, moja droga; a jak b?dziecie dawa? drugi bal, to ju? ja go wam urz?dz?; zobaczysz, ?e wypadnie ca?kiem inaczej. Ca?uj? ci?. Nie fatyguj si?, jeste? s?ab?. A na migren? przy?l? ci Poho, znakomity ?rodek, kilka kropli rozetrze? na skroni i b?l ustaje; no, do widzenia (odchodzi g??bi?).
JANINA
(do siebie)
Takie potworne plotki! Ach, gdybym by?a wiedzia?a! (chodzi ?ywo po scenie).
PULCHERIA
(spotkawszy si? we drzwiach z Ciuciumkiewiczow?, ca?uj? si? serdecznie)
A! ?askawa pani, jak?e mi si? pand. miewa? Jak?e zdrowie?
KATARZYNA
?licznie dzi?kuj?
(przysiadaj? we wzajemnych dygach)
PULCHERIA
C?reczki?
KATARZYNA
Dzi?ki Bogu.
JANINA
(spostrzeg?szy Katarzyn?)
Co? ta kobieta ma jeszcze ?mia?o?? pokazywa? si? w moim domu. A! to bezczelno??!
PULCHERIA
Do widzenia, do widzenial z kochan? pani?.
KATARZYNA
M??usiowi moje uszanowanie (ca?uj? si?).

SCENA CZWARTA
JANINA, KATARZYNA.
KATARZYNA
(idzie drobnym kroczkiem)
Jak?e mi si? drogapani miewa? O! co? nienajlepiej. (Janina wita j? oboj?tnie, milcz?co i wskazuje kanap?, na kt?rej i sama siada).
KATARZYNA
To tak, jak m?j m??, kt?ry od tego wieczorku u pa?stwa nie mo?e przyj?? do siebie. Biedaczek, on taki delikatny, ?e jak tylko zje co? niezdrowego...
JANINA
(z ironi?)
Czym?e struli?my m??a pani?
KATARZYNA
Struli?
JANINA
No, bo tak wypada z tego, co pani m?wi.
KATARZYNA
Uchowaj Bo?e! ja nic nie m?wi?, bo si? na tym nie znam, tylko doktor tak utrzymuje. Tak. Bo?e? kochany, a gdzie?bym ja ?mia?a! Ta to my tylko wdzi?czni pa?stwu by? musimy, ?e?cie byli tak ?askawi pami?ta? o nas i zaprosili na taki ?liczny wieczorek. A ?e si? moje panienki nie bawi?y tak, jak si? spodziewa?y, to ju? nie pa?stwa wina, bo teraz w og?le zabawy si? nie udaj?. U nas dawniej to si? bawiono, mo?na powiedzie?, jak ma?o gdzie, ale odk?d panienki powyrasta?y, nie wypada nam ci?gn?? m?odzie? do domu, bo pani wie, jaki to ?wiat z?o?liwy, zaraz obm?wi?, oszkaluj?.
JANINA
O! to prawda.
KATARZYNA
To strach, jakie to bajczarskie miasto ten Krak?w. ?mi? na przyk?ad utrzymywa?, ?e do pa?stwa zbierano m?odzie? po kawiarniach bez najmniejszego wyboru, ?e by?y jakie? podejrzane indywidua, gdy tymczasem my z m??em sprawdzali?my t? okoliczno?? i pokaza?o si?, ?e rzeczywi?cie by? tylko jeden taki, o kt?rym nikt nie wie, co za jeden, z czego si? utrzymuje, niejaki Malinowski.
JANINA
Malinowski? Pani Wicherkowska go nam zaproponowa?a.
KATARZYNA
(z dwuznacznym u?miechem)
A!
JANINA
Co pani chcesz przez to powiedzie??
KATARZYNA
E, nic, nie chc? o nikim ?le m?wi?, lubo o tym da?oby si? du?o powiedzie?. Ale ja tu gadu gadu, a tam m?j biedny Ja? sam jeden; panienki na lekcjach. (Wstaje) Pani daruje, ?e po?egnam (bierze torbeczk? ze sto?u). A! by?abym na ?mier? zapomnia?a. (Otwiera i wyjmuje) Odnosz? pani zgub?.
JANINA
(zdziwiona)
Moj??
KATARZYNA
Tak (szuka w torbie). Gdzie? ja j? podzia?am? List pasterski o mi?o?ci bli?niego, przepis na serowy placek, pr?bka materii, a! ot?? jest (oddaje r??ow? kartk?).
JANINA
(przejrzawszy pr?dko)
Sk?d?e pani przypuszcza, ?e to do mnie?
KATARZYNA
(s?odko)
Kartka by?a w bukieciku, kt?ry pani odda?a Teci, a ?e Tecia m??a nie ma ...
JANINA
(z oburzeniem rzucaj?c kartk? na st?? ?rodkowy)
Ale? to chyba szaleniec albo bezczelnik jaki? ?mia? pisa? podobne brednie!
KATARZYNA
W ka?dym razie radz? pani spali?. Gdyby m??ulek zobaczy? .. .
JANINA
(z godno?ci?)
Ja przed m??em moim nie mam ?adnych sekret?w.
KATARZYNA
Zawsze to nie by?oby mu mo?e bardzo przyjemne. Zreszt? co mnie do tego, ja zrobi?am swoje. No, ca?uj? kochan? pani?, padam do n??ek (dygaj?c nisko i ca?uj?c w powietrzu, odchodzi g??bi?).
JANINA
(patrzy za ni? z pogard?)
Ha, jaszczurka! Potrzebowa?am ca?ej mocy nad sob?, aby nie wybuchn?? oburzeniem na t? bajczark? (chodzi wzburzona). A! c?? to za kobiety. Plotki, obmowy, komera?e , i to si? nazywa u nich ?yciem towarzyskim! (Do W?adys?awa, wchodz?cego z Kamil? z drugich drzwi z lewej) O! mia?e? s?uszno??, W?adziu, ?e nie chcia?e? puszcza? do domu tych ludzi.

SCENA PI?TA
W?ADYS?AW, KAMILA, JANINA, p??niej FIKALSKI.
W?ADYS?AW
(troskliwie)
Co si? sta?o? Jeste? ca?a wzburzona.
KAMILA
I twarz rozpalona.
JANINA
(siadaj?c na kanapie)
Ach, to te wizyty szanowne tak mnie zm?czy?y, zirytowa?y. ??d?a owad?w by?yby mniej dokuczliwe od j?zyk?w tych pa?.
W?ADYS?AW
A! rozumiem! naznosi?y ci pewnie ca?y zapas bajeczek, jakie kr??? o nas po mie?cie.
JANINA
Wi?c ju? wiesz o tym?
W?ADYS?AW
Nie, ale domy?lam si?, bo bajeczki, to zwyk?a potrawa tych pa? po ka?dym balu, jak barszcz poi przepiciu. Nie strawi?yby, ?eby nie wygada?y.
JANINA
(wstaje i chodzi)
O! ludzie s? podli, ?li, obrzydliwi (przechodzi na lewo, Kamila na prawo).
W?ADYS?AW
(id?c za ni?)
No, no, tylko nie wpadajmy znowu w ostateczno?ci, ?le by by?o, ?eby wszyscy byli tacy. S? ?li, ale s? i dobrzy, idzie tylko o to, ?eby umie? wybra? i odr??ni? jednych od drugich. (Spostrzega Fikalskiego) A! ot?? i nasz bohater karnawa?owy.
FIKALSKI
(o?ywiony)
Moje uszanowanie (k?ania si? paniom, kt?re go ch?odno przyjmuj?). No, c??? Czytali?cie pa?stwo w dzienniku artyku? o waszym balu?
W?ADYS?AW
(zdziwiony)
O naszym balu?
FIKALSKI
Jak to? nie czytali?cie jeszcze? By? we wczorajszym numerze?
W?ADYS?AW
Kt?? go poda??
FIKALSKI
(z przechwa?k?)
Ja sam postara?em si? o to.
W?ADYS?AW
I w jakim celu? C?? czytelnik?w mo?e obchodzi? jaka? tam prywatna zabawa?
FIKALSKI
Dobry sobie! Bal, na kt?rym ja aran?uj?, ma nie obchodzi? ludzi? Taki bal, to fakt, kt?ry staje si? w?asno?ci? publiczn?. Zaraz pa?stwu poka?? ten artyku?. (Wyjmuje) Mam go w odcinku, bo ja zbierani wszystkie takie artyku?y, w kt?rych jest wzmianka o mnie; mam ju? takie album z tego (pokazuje na grubo?? do?? grubej ksi??ki) to moje laury; o! prosz? pos?ucha?. (Czyta) "Do ?wietniejszych wieczor?w tego karnawa?u nale?y bal u pa?stwa ?." (M?wi) To niby u pa?stwa. (Czyta) "Znana go?cinno?? gospodarstwa, wdzi?k uroczych tancerek, liczne grono go?ci, przyby?ych nawet z dalekiej prowincji, a w ko?cu dzielne kierownictwo znanego w .naszym mie?cie znakomitego aran?era, pana Fikalskiego, przyczyni?y si? niema?o do podniesienia ?wietno?ci tego wieczoru, kt?ry mile zapisa? si? na d?ugie czasy w pami?ci obecnych". - A co?
W?ADYS?AW
Ale? tu w tym wszystkim od pocz?tku do ko?ca nie ma s?owa prawdy! Przecie? sam wiesz najlepiej, ?e nie by?o nikogo z prowincji.
FIKALSKI
Owszem, by? przecie? jaki? Fujarkiewicz z Mo?cisk, ale tu nie o to chodzi?o, tylko o sztuczne zrehabilitowanie w oczach publiczno?ci tego balu, kt?ry, m?wi?c mi?dzy nami, nie uda? si? wcale, mimo to ?e robi?em wszystko, co mog?em. Bo prosz? pa?stwa, co to za bal, kt?ry si? sko?czy? o p?? do drugiej? to rzecz nie praktykowana w dziejach mego aran?erstwa. Za to u Guzikowskich, powiadam pa?stwu, bawili?my si? od p??nocy znakomicie. B?dzie i o tym balu w dzisiejszym numerze. To by? dopiero bal, do ?smej rano! Przy ostatnim mazurze, to, powiadam pa?stwu, muzykom smyczki z r?k wypada?y, a panny oddechu z?apa? nie mog?y z um?czenia i tak robi?y piersiami, ale ja muzykantom obieca?em do?o?y? dwadzie?cia floren?w ze sk?adki mi?dzy m?odzie?? zebranej, pannom, zaaplikowa?em po kieliszku starego wina i ta?czyli?my do upad?ego. Tote? by?em taki zmachany, spocony, ?e jak siedli?my potem z. paniami do barszczyku i bigosu, formalnie la?o si? ze mnie.
W?ADYS?AW
(?miej?c si?)
Nie zazdroszcz? wcale tym pannom, co siedzia?y obok ciebie, mog?yby ?atwo dosta? kataru z wilgoci.
FIKALSKI
One, nie wiem, ale co ja, tom si? ogromnego kataru nabawi?. Radzono mi ?a?ni? parow?. Musz? spr?bowa?, bo dzi? wiecz?r mam znowu by? u Sztyperkowskich, i w?a?nie dlatego przyszed?em tutaj prosi? pani? o te przybory do kotyliona.
JANINA
Odes?a?am je panu.
FIKALSKI
Wiem o tym, ale brakuje jeszcze kilka chor?giewek, czepka i par? nos?w. Musia?y tu gdzie zosta?.
KAMILA
Ja widzia?am, zdaje mi si?, jakie? nosy za lustrem, czy te? na piecu w salonie.
JANINA
To mo?e tam i reszta pa?skich skarb?w si? znajdzie; chod?my poszuka?, Kamilko (idzie na lewo do drugich drzwi).
FIKALSKI
(id?c za nimi)
B?dziemy wsp?lnie szukali, bo mi idzie o te przybory, szczeg?lniej o nosy (wychodzi).
W?ADYS?AW
(sam)
I s? ludzie, kt?rzy utrzymuj?, ?e on nic nie robi, a on tymczasem pracuje wi?cej ni? my wszyscy, i dlaczego? Dla zdobycia sobie s?awy niezmordowanego galopeda. (Spostrzega Wicherkowskiego) A, ot?? i drugi galoped, tylko w innym rodzaju.

SCENA SZ?STA
WICHERKOWSKI, W?ADYS?AW, p??niej FIKALSKI, JANINA, KAMILA.
WICHERKOWSKI
On tu jest? prawda?
W?ADYS?AW
Kto taki?
WICHERKOWSKI
Fikalski.
W?ADYS?AW
Ale ?ony pa?skiej tu nie ma.
WICHERKOWSKI
Wiem o tym. Moja Pulcheria siedzi teraz spokojnie i bezpiecznie w domu, gdy tymczasem ja id? za nim krok w krok. ?cigam go, jak erynia. Jak panu m?wi?em, prosi? o schadzk?.
W?ADYS?AW
No, tak, i pan mia?e? tam i?? i czeka?.
WICHERKOWSKI
Ale zmieni?em zamiar. Przy takim spotkaniu oko w oko musia?oby koniecznie przyj?? do awantury, a ja tego sobie nie ?ycz?, to by si? sprzeciwia?o mojemu systemowi, zreszt? m?g?by mnie zobaczy? z daleka i zwin?? kominka, a ja musia?bym B?g wie jak d?ugo marzn?? na stanowisku, i to jeszcze w s?siedztwie nieboszczyk?w. To niewielka przyjemno??. Dlatego u?o?y?em sobie co? lepszego. (Poufnie) Od drugiej godziny mam go na oku i nie opuszczam ani na chwil?. On wychodzi z restauracji, ja spotykam go niby przypadkiem na Rynku. On wst?puje do apteki, ja tak?e wszed?em na szklank? wody sodowej; on do krawca, ja tak?e wymy?lam sobie interes i obstalowa?em kamizelk?, cho? ich mam kilkana?cie w domu. Potem on udaje, ?e ma jaki? pilny interes do biura, puszczam go, ale w cukierni naprzeciwko zaj??em stanowisko, bo wiedzia?em, ?e to tylko wym?wka i ?e niezad?ugo wyjdzie. Jako? rzeczywi?cie wyszed?, ale dla zmylenia tropu wst?pi? po drodze do pa?stwa, a ja za nim. I tak krok w krok b?d? go ?ciga? a? do wieczora.
W?ADYS?AW
(jak wy?ej)
I w jakim celu?
WICHERKOWSKI
Jak to? pan si? nie domy?lasz jeszcze? Pomy?l pan. co jemu teraz dzia? si? musi. On przypuszcza - bo ci zarozumialcy Wszystko przypuszczaj? - ?e tam Pulcheria czeka na niego; dr?y z niecierpliwo?ci i obawy, aby si? nie sp??ni?, a i?? nie mo?e, bo ja krok w krok za nim. Patrz pan, co za wyrafinowana zemsta! jaka m?czarnia dla rozpustnika. A wszystko spokojnie, grzecznie, bez ha?asu - to m?j system. Cicho! to on!
(Janina i Kamila wchodz? z drugich drzwi na lewo).
FIKALSKI
(do Janiny i Kamili)
No, zabieram moje rzeczy i uciekam. A! pan Wicherkowski! ... Jako? dzisiaj mamy szcz??cie spotyka? si?.
WICHERKOWSKI
A tak, rzeczywi?cie, wielkie szcz??cie.
FIKALSKI
?egnam ?askawe panie, moje uszanowanie.
WICHERKOWSKI
(bior?c kapelusz)
Czekaj pan. Idziemy razem, mo?e nawet w jedn? stron?.
FIKALSKI
Ja do par?wki, na katar.
WICHERKOWSKI
A to si? doskonale sk?ada, bo mnie w?a?nie doktor poleci? ?a?ni? parow?, b?dziemy si? razem parzy?. (Do W?adys?awa) A co? m?j system. (Do Janiny i Kamili) S?uga pa?. (Do Fikalskiego, bior?c go pod r?k?) Chod?my!
JANINA
Sk?d?e teraz Wicherkowski w takiej przyja?ni z Fikalskim?
W?ADYS?AW
(?miej?c si?)
To nie przyja??, to zazdro??.
JANINA
I z zazdro?ci tak szuka jego towarzystwa?
W?ADYS?AW
Tak, to jego system.
KAMILA
A o co on zazdrosny?
W?ADYS?AW
Adolf ci to kiedy? wyt?umaczy.
(W czasie tej sceny, stoj?c przy stole, mimowiednie bierze karteczk? r??ow? w takiej chwili, kiedy Janina nie uwa?a?a, mo?e najlepiej podczas odej?cia Wicherkowskiego, i bezmy?lnie bawi si? ni?, nie patrz?c na ni?, na stronie) Ale co to jest, ?e jego dot?d nie ma? mia? wr?ci? za godzink?, a teraz ju? wp?? do czwartej. Czyby przypadkiem on sam nie chcia? w zast?pstwie wuja? ... Ten jego po?piech, ca?e zachowainie si? (chodzi po scenie).
JANINA
(spostrzeg?szy kartk? w jego r?kach, wydaje lekki okrzyk przestrachu)
A!
KAMILA
Co si? sta?o?
JANINA
(jak wy?ej)
Patrz! ta nieszcz?sna kartka w jego r?kach.
KAMILA
A co to za kartka?
(Janina m?wi jej po cichu).
W?ADYS?AW
(na stronie)
Musz? pos?a? Franciszka do jego mieszkania dowiedzie? si? (zafrasowany, nie patrz?c na panie, wychodzi do swego pokoju na prawo).
JANINA
Widzia?a?, jak si? nagle zmieni?, zachmurzy?? Odszed?, nie spojrzawszy nawet na mnie. Bo?e! Bo?e! co tu robi?? (chodzi za?amuj?c r?ce).
KAMILA
Ale bo ja nie rozumiem, o co tu desperowa?? C?? ty temu winna, ?e jaki? tam g?upiec o?mieli? si? pisa? do ciebie? Powiesz mu, jak si? rzecz mia?a, i historia sko?czona.
JANINA
Ale? on, jako m??, nie b?dzie m?g? p?azem pu?ci? takiego zuchwalstwa. Wyzwie go i mo?e si? sko?czy?, jak z tym panem X, o kt?rym Wicherkowski nam m?wi?. O! ja nieszcz??liwa, co tu pocz??? Ja nie mog? przecie? pozwoli? na to. (Chce i?? do pokoju m??a i u drzwi zatrzymuje si?) Nie, ja nie mam odwagi wej??. Co ja mu powiem? czy mi uwierzy?
KAMILA
Czekaj, ja pierwej zobacz? (zagl?da przez dziurk? od klucza).
JANINA
(niespokojnie)
C??, czyta?
KAMILA
Nie, chodzi.
JANINA
Pewnie ju? przeczyta?, wie wszystko! (chodzi).

SCENA SI?DMA
JANINA, KAMILA, FUJARKIEWICZ.
FUJARKIEWICZ
(ubrany po wizytowemu)
Czy wolno?
KAMILA
(na stronie, z gniewem)
Ten tak?e tu teraz potrzebny!
JANINA
(zbli?aj?c si? do Kamili)
M?w z nim, bo ja nie mog?, nie mam g?owy (odchodzi na bok, siada, potem staje, przechodzi niespokojnie, patrz?c na drzwi prowadz?ce do pokoju m??a, znowu siada).
FUJARKIEWICZ Panie daruj?, ?e przychodz? o kilka minut p??niej, ni? tego wymagaj? przepisy towarzyskie, ale to z winy moich kalosz?w, a w?a?ciwie m?wi?c, nie moich, tylko kogo?, co by? ?askaw zamieni? je na tym wieczorku u pa?stwa. Nie wiem, jak si? to sta?o, ale dosta?y mi si? tak kolosalnych rozmiar?w, ?e, z przeproszeniem, moje nogi ta?cuj? w nich na wszystkie strony.
JANINA
(wchodz?c z g??bi)
l to ja, ja jestem winna temu wszystkiemu!
FUJARKIEWICZ
Pani dobrodziejka - bro? Bo?e, ja tego nie powiedzia?em, ale zawsze to niedelikatnie ze strony tych pan?w.
JANINA
(jak wy?ej)
Zachcia?o mi si? koniecznie tego balu i teraz tyle, tyle zmartwienia!
(Fujarkiewicz siada przy ?rodkowym stole).
FUJARKIEWICZ
Niech pani dobrodziejka nie bierze tak bardzo tego do serca, ja my?l?, ?e si? znajd?.
KAMILA
(p??g?osem do Janiny)
Janino, uspok?j si?.
FUJARKIEWICZ
Niech pani uspokoi siostr?, ?e to przecie? znowu nie taka strata. Wi?cej mi chodzi o kapelusz, kt?ry tak?e mi zamieniono; m?j by? ca?kiem nowy, a ten, o! prosz? si? przypatrzy? (pokazuje stary kapelusz), i co najgorzej, ?e o ile kalosze za du?e, o tyle kapelusz za ma?y.
JANINA
(do Kamili)
Powiedz mu, ?eby sobie poszed?, bo mnie irytuje jego obecno?? w takiej chwili.
KAMILA
No, moja droga, jak?e ja mu to powiem?
FUJARKIEWICZ
(siada, g?aszcze kapelusz, krz?ka i w ko?cu zaczyna m?wi?)
?adny mamy karnawa?, bardzo o?ywiony.
KAMILA
(roztargniona siada z drugiej strony sto?u)
A tak, bardzo.
FUJARKIEWICZ
M?wi?, ?e przyby?o umy?lnie wiele os?b z Pozna?skiego i z zabranych prowincji.
KAMILA
(jak wy?ej)
A tak, tak.
FUJARKIEWICZ
Podole, Ukraina i Wielkopolska da?y sobie rendez-vous na go?cinnych salonach starej Piast?w stolicy, jak m?wi "Czas" .
KAMILA
(jak wy?ej)
A tak, tak, wcale ?adny czas.
FUJARKIEWICZ
(do Janiny, kt?ra chwilowo usiad?a, przesiadaj?c si? bli?ej do niej)
A gdzie? szanowny m?? pani dobrodziejki?
JANINA
(niecierpliwie i ?ywo)
Mego m??a nie ma w domu, a ja jestem cierpi?ca.
FUJARKIEWICZ
(ze wsp??czuciem)
O! c?? to takiego? Mo?e m?g?bym doradzi? co? na razie, bo nie wiem, czy paniom wiadomo, ?e jestem z zawodu farmaceuta, sko?czony farmaceuta.
JANINA
(jak wy?ej, wstaj?c, idzie ku drzwiom, gdzie wyszed? W?adys?aw, za ni? Kamila).
Na razie potrzebuj? przede wszystkim spokoju, dlatego pan daruje, ?e go nie b?dziemy zatrzymywa? d?u?ej.
FUJARKIEWICZ
(wstaje, na stronie)
Musia?em przetrzyma? pierwsz? wizyt? poza czas oznaczony przepisami towarzyskimi i daj? mi to delikatnie do poznania. (Patrzy na zegarek, z przestrachem) Rzeczywi?cie, o ca?e p??tory minuty.
(G?o?no)
Mam honor po?egna? panie.
JANINA
?egnamy pana.
FUJARKIEWICZ
(wracaj?c si? od drzwi)
A gdyby kto przypadkiem zg?osi? si? z moimi kaloszami albo kapeluszem ...
KAMILA
Nie omieszkamy uwiadomi? pana.(Na stronie) A to nudziarz!
FUJARKIEWICZ
(wracaj?c si?)
Hotel Krakowski, numer szesnasty, oto m?j bilet. Polecam si? pami?ci pa? (wychodzi g??bi?).
KAMILA
Nareszcie!
JANINA
(niespokojnie)
Co on tak d?ugo robi? Dlaczego nie wychodzi?
KAMILA
Czekaj, zobacz? (zagl?da przez dziurk?).
JANINA
(niespokojnie)
I c???
KAMILA
Rozmawia z wujaszkiem.
JANINA
Pewnie mu wszystko opowiada.
KAMILA
Teraz co? wyj?li ze szkatu?ki.
JANINA
Co takiego?
KAMILA
Zaraz, bo mi zas?onili plecami. Mnie si? zdaje, ?e pistolety.
JANINA
(z rozpacz?, chodz?c po pokoju)
Pistolety! pojedynek! Bo?e! Przewidywa?am to. (Ze stanowczo?ci?) Nie, ja nie mog? pozwoli? na to, nie pozwol? nigdy, nigdy! Rzuc? mu si? do n?g, b?d? b?aga?, prosi?. (Do Kamili) Pu?? mnie!
KAMILA
(zatrzymuj?c j?)
Id? tutaj!

SCENA ?SMA
KAMILA, JANINA, W?ADYS?AW, TELESFOR, potem ADOLF, w ko?cu FRANCISZEK.
JANINA
(odsuwa Kamil?, chc?c? j? zatrzyma?, biegnie do W?adyslawa - chwytaj?c go za r?ce, m?wi ?ywo, b?agalnie)
W?adys?awie! ja nie pozwol? nigdy na ten pojedynek!
TELESFOR
Masz tobie, ju? si? dowiedzia?y!
JANINA
(jak wy?ej)
Ty nie mo?esz, ty nie powiniene? si? bi?!
W?ADYS?AW
(zdziwiony)
Ale? ja przecie wcale bi? si? nie my?l?, to wuj.
JANINA
Wuj? nie ty? Ach, oddycham! (rzuca mu si? na piersi).
KAMILA
Ale i wujaszkowi bi? si? nie damy.
TELESFOR
Coooo?
KAMILA
A rozumie si?, bo czy to warto o takie g?upstwo? Ze tam jaki? smarkacz ?mia?. . .
TELESFOR
Patrzcie pa?stwo, i to nawet wiedz?, a ?e te? przed tymi kobietami nic si? ukry? nie mo?e.
KAMILA
No, czy? nie mam s?uszno?ci? powiedz sam, wujaszek . ..
TELESFOR
A to nie wtr?caj nosa, gdzie? nie da?a grosza, rozumiesz? Smarkacz nie smarkacz, skoro wyzwa?, to stan?? jest moim obowi?zkiem.
ADOLF
(kt?ry wchodz?c, s?ysza? ostatnie s?owa)
Kochany wuju! nie ma potrzeby.
TELESFOR
A to dlaczego?
ADOLF
Bo sprawa ju? za?atwiona . ..
W?ADYS?AW
Wi?c ju? po pojedynku?
KAMILA
(przestraszona)
Jak to, pan si? pojedynkowa?e?? (Biegnie ku niemu) Mo?e pan jeste? ranny?
ADOLF (ca?uj?c j? w r?k? z u?miechem)
Nawet nie dra?ni?ty, bo przeciwnik stch?rzy?.
W?ADYS?AW
Spodziewa?em si? tego.
ADOLF
Z pocz?tku stawia? si? kawaler bardzo ostro i udawa? bohatera, bo ufa? zapewnieniu swoich sekundant?w, ?e pistolety b?d? nabite prochowymi kulami.
TELESFOR
A to szubrawcy!
ADOLF
Ale moi nie zgodzili si? na to i za??dali pojedynku na serio. Wtedy dopiero paniczowi zrzed?a mina, zl?k? si? i zacz?? prosi? o przebaczenie.
W?ADYS?AW
No i, rozumie si?, zgodzi?e? si? na to?
ADOLF
Pod warunkiem, ?e przyjdzie tu i wobec ?wiadk?w przeprosi wuja i nas wszystkich.
TELESFOR
A niech go tam kule bij? z jego przeprosinami!
JANINA
Ja go nie chc? wi?cej na oczy widzie?.
W?ADYS?AW
Ani ja.
TELESFOR
(staj?c z min? powa?n? przed Adolfem)
Wszystko to bardzo pi?knie, bardzo ?adnie, ale powiedz no mi, paniczu, jakim prawem miesza?e? si? w nie swoje interesa, skoro ten ch?ystek chcia? si? ze mn? bi??
KAMILA
Przecie? wujaszek powinien by? kontent, ?e pan Adolf taki dobry.
TELESFOR
Ty ma?a b?d? cicho, ja do ciebie niie gadam. (Do Adolfa) Kt?? to aspanu dawa? plenipotencj? wyst?powa? w moim imieniu?
ADOLF
Tote? ja nie wyst?powa?em wy??cznie w imieniu wuja, tylko w obronie honoru domu, kt?ry mnie r?wnie, jak wuja, obchodzi.
KAMILA
A widzi wuj. (Do Adolfa) Doskonale pan powiedzia?e?.
TELESFOR
(spuszczaj?c z tonu)
No, i gadaj?e z takim filozofem. Zamkn?? mi g?b? jednym s?owem.
KAMILA
(bior?c Adolfa za r?ce)
Ach, panie Adolfie, jaki pan jeste? dobry, jaki uczciwy, jaki zacny. Nie wiem doprawdy, jak panu podzi?kowa? za to, co dla nas zrobi?e?.
TELESFOR
No, poca?uj go, poca?uj, bo widz? ju?, ?e masz ochot?.
ADOLF
(przyci?gaj?c j? ku sobie)
Panno Kamilo, s?yszy pani, co wujaszek m?wi? No?
KAMILA
(chowaj?c twarz)
Kiedy wujaszek si? patrzy.
TELESFOR
No, no, nie patrz?, nie patrz?, ca?ujcie si?, ca?ujcie.
(Adolf ca?uje Kamil? za?enowan?)
JANINA
(stoj?c z drugiej strony Telesfora)
W?adziu kochany, wi?c nie gniewasz si? na mnie?
W?ADYS?AW
Ja na ciebie? Ale? moja droga (ca?uje j?).
TELESFOR
Teraz ci znowu, masz tobie! a to wzi?li na ca?owanie; tylko ja jeden nieborak jak syngelton mi?dzy nimi.
KAMILA
(przybiega i ca?uje go)
?eby wujaszkowi zazdro?? nie by?a.
TELESFOR
No, tak to co innego.
(S?ycha? dzwonienie za scen?)
W?ADYS?AW
Pewnie znowu jaka wizyta.
JANINA
(pr?dko)
Ja ju? nie chc? ?adnych wizyt. (Do wchodz?cego z lewej Franciszka) Id?, powiedz, Franciszku, ?e nas nie ma w domu. (Franciszek wychodzi ?rodkowymi). Nam tu tak dobrze samym, nieprawda? (m?wi do W?adys?awa).
KAMILA (trzymaj?c Adolfa)
O! bardzo dobrze.
W?ADYS?AW
(do Franciszka)
Kt?? to by??
FRANCISZEK
A jaka? z tych balowych jeszcze. Jako? nie bardzo chcia?a wierzy? temu, ?e pa?stwa nie ma w domu, bo si? skrzywi?a jak po occie siedmiu z?odziei i posz?a taka z?a, ?e nawet biletu nie zostawi?a.
TELESFOR
A niech sobie posz?a. (?piewa) "A kiedy odchodzisz, bywaj zdr?w, o naszej przyja?ni, jak chcesz, m?w".
JANINA
Franciszku, jakby jeszcze kto dzwoni?...
FRANCISZEK
(u?miechaj?c si? filuternie)
Ju? nikt nie zadzwoni, prosz? pani.
JANINA
Dlaczego?
FRANCISZEK
(jakwy?ej)
Bom odkr?ci? dzwonek do g?ry, ?eby pa?stwo mia?o ju? dzisiaj spok?j.
KAMILA
Poczciwy Franciszek!
JANINA
(do W?adys?awa zadowolona)
No, teraz dom nasz znowu zamkni?ty.
W?ADYS?AW
(ca?uj?c j? w czo?o)
I b?dziemy go otwiera? tylko dla dobrych, przyjaci??.
JANINA
Dla najlepszych.
TELESFOR
S?usznie, bo lepiej mie? kilku przyjaci??, a dobrych, jak kup? lada jakich.
JANINA
(biegn?c po stolik do szach?w)
No, a teraz panowie zagraj? sobie w szaszki.
W?ADYS?AW
A nie, to by by?o nadu?ycie z naszej strony.
JANINA
M?j W?adziu! zrobisz mi tym wielk? przyjemno??.
TELESFOR
(zak?adaj?c fajk?)
No, kiedy jej to przyjemno?? robi, to siadaj, siadaj.
W?ADYS?AW
Ale? b?dziesz si? nudzi?, duszyczko.
JANINA
Jak ci? kocham, tak nie. Ja sobie tu usi?d? przy was z rob?tk?, o! tak (siada), i b?dziemy rozmawia?.
KAMILA
(do Adolfa)
A my mo?e zagramy sobie?
ADOLF
Z ochot?.
KAMILA
A mo?e pan wola?by porozmawia??
ADOLF
To b?dziemy najprz?d gra?, a potem rozmawia?, a w przestankach... (ca?uje j? w jedn? i drug? r?k? kilkakrotnie).
KAMILA
(gro??c mu z u?miechem, siadaj?c)
Bo si? panu sprzykrzy pr?dko, jak b?dzie tak cz?sto.
ADOLF
(ca?uj?c j? znowu)
R?cz? pani, ?e nie (siadaj?).
JANINA
Franciszku, samowarek.
FRANCISZEK
Duchem b?dzie, prosz? pani.
KAMILA
No, zaczynamy razem, raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy (graj? sonat?).

(Kurtyna zapada).