Lenartowicz T. WIERSZE

MOJE STRONY

Pola, gdzie ?niwa w plony obfite
Stajami ?wiec?, jak dojrzy okiem,
I ??ki, wonnym kwieciem pokryte,
Wody, szumi?ce jasnym potokiem,
S?o?ce, co z?otem gaje powleka,
Pe?ne uroku jak przyja?? cz?eka:
Tam zeszed? b?ogo ?ycia pocz?tek,
Tam jest m?j luby rodzinny k?tek.

Pod skrzyd?em d?bu, topoli pi?rem
Gromada ptasz?t za?piewa ch?rem,
A w kt?r? stron? wiater powiewa,
S?odka melodia w ucho si? wlewa.
Pod drzewem domek dziada, pradziadka,
Tam mnie na r?ku nosi?a matka;
Wszystko si? sercu tak mile ?mia?o,
Wszystko, com kocha?, tam si? zosta?o.

Cieniste wierzby rosn? nad strugiem,
D?wi?czny skowronek buja nad smugiem
I nad mogi?y krzy?ackie lata
?piewa? mieszka?com dawnego ?wiata;
A krzy? przy drodze, ten str?? poleg?ych,
Znak przysz?ej w ?yciu zmiany szcz??liwej,
S?ucha skowronka pie?ni rzewliwej
O czasach dawnych, szybko ubieg?ych.

Pomn?, wieczorem, z czeladzi? razem,
?l?c w niebo mod?y za szcz??cie dzieci,
Ojciec przed ?wi?tym kl?ka? obrazem.
Dzi? przy ko?ci??ku le?y pod g?azem,
Cichy jak miesi?c, co mu tam ?wieci,
Zimny jak wicher, gdy na gr?b leci.

Co chwila nowy obraz si? sunie,
Co chwila nowe wspomnienie bie?y;
Wnet deszcz rz?sisty z oka wylunie,
Piorun przez usta s?owem uderzy.

Lecz po co skargi, wspomnienia moje,
Przy was my?l smutna niech ma pogod?,
P?y?cie mi, dawnych pami?tek zdroje,
Z wami, weso?e, taniec zawiod?.

Jeszcze mazura us?ysz? w dali,
Kiedy go szczera dziatwa wywija,
Ujrz?, jak para par? omija,
Jak si? w ich licach krew ?ywo pali.

Hej mi, dziewczyno ho?a, urodna,
Z twarz? rumian?, kwiatkiem we w?osach,
Gdy masz sierp jutro rzuci? po k?osach,
Dzisiaj na tany pospiesz, swobodna!

Ale dziewczyna z dala ucieka
I czego? p?acze - na co? narzeka.
Jutro j? znajdziesz, jak blask poranny,
U st?p o?tarza Naj?wi?tszej Panny,
A za kochanka, co gdzie? tam ?yje,
Wianek ofiarny Bogu uwije.

Dalej, wspomnienia moje rodzinne,
Dalej, piosenki ciche, niewinne,
Grajcie mi jeszcze przesz?o?? kochan?,
W kwiatki rozkoszy ?wietnie przybran?.

T?SKNOTA

Czy mnie matka porodzi?a
Pod nieszcz?sn? gwiazd??
Czy mi wied?ma okre?li?a
Rodzicielskie gniazdo?

Ca?e noce, dnie i lata
P?acz? bez ustanka,
Przysz?y swaty, nie chc? swata,
Czekam swego Janka.

Oj! polecia?, oj! pogoni?
Na polsk? wojenk?;
I ojczyzny nie obroni?,
I rzuci? dziewe?k?.

Sama ko?acz piek?am w drog?
I szkaplerzyk da?a;
Odjecha? ci mnie niebog?,
Com go tak kocha?a.

Zima idzie, li?? opada,
Nim sio?a zacichn?,
Noc? pucka na dach siada,
Wo?a: "P?d?, Marychno!"

Nim ja ujrz?, nim zobacz?,
Kochaneczku, ciebie,
Pierw si? matu? moja sp?acze
Na moim pogrzebie.

Oj, przyszpilcie mi nad g?ow?
Rozmarynu ziele,
Oj, zaple?cie? mi r??ow?
Wst??k? na wesele.

Za?piewajcie mi piosneczk?,
Moje siostry m?ode,
Pochowajcie sw? dzieweczk?,
Marychn? urod?.

A mi?emu, jak zastuka
Do chaty matczynej,
To powiedzcie: niech nie szuka
Marysi jedynej.

Le?y ona przy ko?ciele,
Pod zimn? mogi??,
?wi?t? ziemi? zielska wiele
Nad ni? umai?o.

W polu cicho, wietrzyk szumi,
Co smutku, t?sknoty...
Ptaszek ?piewa tak, jak umi?,
Lata motyl z?oty.

WIERSZ DO POEZJI

Kochanko ducha, dziewico s?o?ca,
Z mieczem i w zbroi hartownej!
Nikt si? nie oprze, gdy? jest walcz?ca,
Nikt si? nie oprze, dziewico s?o?ca,
Twojej pi?kno?ci czarown?j!

Gdy miecz uka?esz, gdy he?m przywdziejesz,
Bia?oramienna dziewico!
Gdy na wiatr sztandar ?nie?ny rozwiejesz,
Zapa? szalony w serca rozsiejesz,
Rycerze bronie pochwyc?,

Uchwyc? tarcze, miecze ostrzone
Wstrz?sn? w ?ylastych prawicach,
Z krzykiem rozpaczy rzuc? si? w stron?,
Gdzie im uka?esz grody zniszczone -
Na kt?rych widok zap?omienione
Piek?o wyst?pi na licach.

A gdy bohater padnie w obronie,
Ty znijdziesz w szacie anio?a
I wieniec chwa?y w?o?ysz na skronie -
Zwyci?stwo b?dziesz ?piewa? przy zgonie
I ?mier? mu przyjdzie weso?a.

Ty zimne duchy ogniem zapalasz,
W wary przemieniasz ch??d lod?w,
Ty jedna cudem ludy ocalasz,
Niezwyci??one t?umy obalasz -
Poezjo! Matko narod?w!

Ty m?czennikom, pod r?k? kata
Rozpi?tym w b?lach ?miertelnych,
Stawiasz obrazy lepszego ?wiata,
Gdzie my?l ostatnia z krzy?a ulata
Do boskich krain weselnych.

Ty im, czarowna dziewico s?o?ca,
Nim ?mierci do?wiadcz? ch?od?w,
Za ?ycie m?czar? - ?wiat?o?? bez ko?ca
Uka?esz z dala w promieniach s?o?ca,
Poezjo! Wiaro narod?w!

Na czarodziejskie twoje skinienie
Stanie si? niebo na ziemi,
Dzikiej niezgody zgasn? p?omienie -
Na twej czarownej palmy skinienie
Ludzie si? stan? ?wi?tymi.

Na kogo twoje wejrzenie padnie,
Ten ziemi ?wieci na wieki,
W imieniu twoim serca ow?adnie,
Ludziom ich przysz?e losy odgadnie,
A czas je spe?ni daleki.

Ty b?dziesz wi?za? d?onie szermierzy
W czas ?lubnych ?wiata obchod?w;
W o?tarzach stawisz duchy rycerzy.
Przez ciebie ludzko?? w siebie uwierzy,
Poezjo - prawdo narod?w!

KALINA

Ros?a kalina z li?ciem szerokiem,
Nad modrym w gaju ros?a potokiem,
Drobny deszcz pi?a, ros? zbiera?a,
W majowym s?o?cu li?cie k?pa?a,
W lipcu korale mia?a czerwone,
W cienkie z ga??zek w?osy wplecione.
Tak si? stroi?a jak dziewcz? m?ode
I jak w lusterko patrzy?a w wod?.
Wiatr co dnia czesa? jej d?ugie w?osy,
A oczy my?a kroplami rosy.
U tej krynicy, u tej kaliny
Jasio fujarki kr?ci? z wierzbiny
I grywa? sobie d?ugo, ?a?o?nie,
Gdzie nad krynic? kalina ro?nie,
I ?piewa? sobie: dana! oj dana!
A g?os po rosie lecia? co rana.
Kalina li?cie zielone mia?a
I jak dziewczyna w gaju czeka?a,
A gdy jesieni? w skrzynk? zielon?
Pod czarny krzy?yk Jasia z?o?ono,
Biedna kalina zna? go kocha?a,
Bo wszystkie swoje li?cie rozwia?a,
?ywe korale rzuci?a w wod?.
Z ?alu straci?a swoj? urod?.

DUCH SIEROTY

Idzie sobie pachol?
Przez zagony, przez pole:
Wielki wicher, ulewa,
A to idzie, a ?piewa.

Wyszed? z gaju gajowy
I ozwie si? w te s?owy:
- Taka bieda na dworze,
A ty ?piewasz, niebo???

- Oj, d?ugo ja p?aka?a,
Gdy mi? n?dza wygna?a,
Gdy ja, biedna sierota,
Dr??ca sta?a u p?ota;
A? raz w nocy niedzielnej
Przy dzwonnicy ko?cielnej
Mr?z wszelakie czucie ?ci??
I Pan Jezus dusz? wzi??:
Jedna zimna mogi?a
Moj? bied? sko?czy?a.
Siwy dziad mnie pochowa?,
On mnie p?aka?, ?a?owa?,
On mnie ubra? w sukienki
Do tej zimnej trumienki;
Teraz nic mi nie trzeba,
Id? sobie do nieba.

- O sieroto! o dzieci?!
Nic ci nie ?al na ?wiecie?

- ?al mi jeno tej ??ki,
Gdzie fijo?ki i dzwonki;
?al mi s?o?ca w zachodzie,
Kiedy ?wieci na wodzie,
I fujarki wierzbowej
Znad zielonej d?browy.

SPOWIED? W CYTADELI

Wdziawszy na siebie kome?k? bia??
Opu?ci? cel?, zanim zadnia?o,
I szed? spowiada? ojciec duchowny.
Serce mu ?ciska? ?al niewymowny
I czo?o starca zas?pia? srodze;
Nie pierwsz? dusz? ku wiecznej drodze
Mia? Chrystusowym s?owem pociesza?,
Nie do pierwszego ksi?dzu pospiesza?,
A nigdy stopy nie stawia? trwo?niej,
Nigdy tak nie dr?a? starzec pobo?ny...
I ksi?dz si? ?egna?, i szepta? w skrusze
"Zdrowa? Marya" - za biedn? dusz?.
A cho? tak szaro, tak jeszcze rano,
Tu, ?wdzie posta? dopatrzy? znan?,
A wszystkie smutne narodu twarze;
Wi?c ksi?dz przykl?kn?? chwil? przy farze,
Na czo?o zsun?? kaptur szeroki,
Rady unikn?? spojrze? na boki,
I szed?, jak gdyby liczy? kamienie,
Pospiesznym krokiem pod dom?w cienie.
Zna?, ?e mu s?owa spok?j miesza?y;
Tam si? gdzie? lufcik zatrzasn?? ma?y,
Tam si? westchnienie z piersi rozku?o,
Serce nie kamie?, ?eby nie czu?o.
Przy ksi?dzu ?andarm, z torb? sk?rzan?,
Postaw? trwo?y? wyprostowan?.
I tak szli dalej, a? za zdrojami,
A? za polami, a? za wa?ami,
Przebywszy bramy, mosty zwodzone,
Weszli w budynki ciemne, sklepione.

D?ugi korytarz, wi?zienie znane:
Te drzwi zielone, numerowane,
Tam lampka mruga, tam schody, prycza,
Szyldwacha posta? gdzie? tajemnicza,
Zagl?daj?ca w wi?zienn? g?usz? -
Diab?a, co czyha na dobr? dusz? -
Mignie przed okiem w szarym mundurze.
Cie? si? bagneta z?amie na murze;
K?dy? kajdany s?ycha? w g??binie.
Nim ucha dojdzie, i brz?k ju? zginie.
Drzwi otworzono... Wysch?y, wyblad?y,
Oczu b?yszcz?cych, twarzy zapad?ej,
Siedzia? m?odzieniec; okute d?onie
Na krzy? z?o?one trzyma? na ?onie,
Nad blad? skroni? ci?gn? si? g?r?
Niebieskie, czyste ?y?ki pod sk?r?,
Jak gdyby my?li przez ?ywot ca?y
Niebiesk? drog? powykre?la?y.
Oczy g??bokie, wskro? przejmuj?ce,
Zna?, ?e si? d?ugo patrza?y w s?o?ce,
Gdy z ich spojrzenia taki czar pada,
?e i oniemia, i wraz ow?ada.
Twarz ta uwagi widza nie wstrzyma,
?mieje si?, m?wi, ?yje - oczyma.
Nad nim wysoko na ?wit s?oneczny
Okno zatarte, jak we mgle wiecznej;
Przy takim oknie izby wi?ziennej
Tyle jest ?wiat?a co w mgle jesiennej,
W kt?rej wzrok ?lepnie, a cia?a mokn?,
I takie zwie si?: czy?cowe okno.
Imiona wi??ni - znane, nieznane,
Na murach izby powykre?lane;
Wr?g je zostawia, ze ?cian nie ma?e:
Izby te zowi? si? przedcmentarze...
I z nich by mo?na u?o?y? listy,
Szereg szlachetnych dusz promienisty,
Postaci, kt?re przez ten wiek ca?y
Na Sybir drog? wydeptywa?y.
Imiona polskie, nie znane w ?yciu,
Po zgonie g?uchn? w ?nieg?w ukryciu
Albo si? pisz? po rudy ?amach,
Piekielnych ?cianach, kopalni bramach,
Od okna w g?rze a? do posadzki -
Okrutny, d?ugi pami?tnik ??cki;
Imiona owe w takim nat?oku,
Tak si? prosi?y przychodnia wzroku,
Jako na grobach szare kamienie -
O Zdrowa? Maria i o westchnienie.

Ale mnich nawet nie spojrza? na te,
Powolnym krokiem przeszed? komnat?,
A chwa?y bo?ej gdy wyrzek? s?owo,
Wi?zie? mu odpar? schylon? g?ow?,
Na wchodz?cego ksi?dza wzrok rzuci?,
A zna? si? blisk? ?mierci? nie smuci?,
Kiedy pogodny, ?alu daleki,
Na "pochwalony" odrzek? "na wieki"
Z tak? swobod?, z tak? mi?o?ci?,
?e a? si? w ksi?dzu zesz?a ko?? z ko?ci?,
Tak zadr?a? w sobie ?w mnich z klasztora.
By?a w tym g?osie wiara, pokora
I taka czysto?? prostacza, b?oga,
Kiedy zobaczy? ksi?dza u proga,
Jakby dla niego poranek wstawa?,
W kt?rym si? b?dzie tchnieniem napawa?
Tych ??k, wzruszonych b?ogim wietrzykiem,
I uszy cieszy? skowronk?w krzykiem.
- No, luby synu, zbierz my?li swoje,
M?dl si? i ?a?uj za grzechy twoje.
Pan B?g odpu?ci, i z dusz? czyst?
Wejdziesz na drog? ?ycia wieczyst?;
A je?li? wielkie nie ci??? grzechy,
Przyjmij ode mnie s?owo pociechy.
- Dobrze, m?j ojcze, zaczynaj spowied?,
Daj zapytanie, ja dam odpowied?,
Bo w ?yciu - z smutnym doda? u?miechem
Nie wiem, co zowi? dobrem, co grzechem,
- Czy unikn??e? dusznej zaguby?
Czy? nie zawiera? bezbo?ne ?luby?...
- O tak, zawar?em ?lub z matk? moj?,
Tak mnie ?udzi?a pi?kno?ci? swoj?,
Z ojczyzn?, moj? matk? prawdziw?,
A dzi? zostawiam t? nieszcz??liw?,
Na rozw?d, widzisz, z lub? si? godz?,
Zrywam z ni? zwi?zki, id?, odchodz?;
Ona zap?acze, a ja przebacz?
Temu, co sprawia, ?e ona p?acze.
Przebacz? moj? w?asn? ?a?ob?,
?ycie skr?cone o jak?? dob?,
Lecz cierpie? malki niech mnie B?g strze?e,
Na te, ?e przyjdzie s?d kiedy?, wierz?;
To ju? nie moja, a z Bogiem sprawa;
Rany bra? musi, kto je zadawa.
Innych ja ?lub?w nie zawiera?em,
Innej kochance nie przysi?ga?em -
Je?li to grzechem, spro? odpuszczenie,
Bo ja kocha?em matk? szalenie...
- Czy nie chodzi?e? zbrodnicz? drog??
Czyli?, m?j synu, nie zabi? kogo?
- O, ja zabi?em samego siebie,
A potem by?em na swym pogrzebie.
Na trumnie le?a? wieniec, wi?zany
Nici?, co z serca ci?gnie si? rany.
?liczna wi?zanka z b?lu gwo?dzik?w,
Ze wspomnie? braci mych rozchodnik?w...
Le?a?a gaza z?udze? m?odo?ci,
R??e przyja?ni, lilie mi?o?ci.
To wszystko, czego dla siebie chcia?em,
W jeden prze?liczny wieniec zwi?za?em
I ma?o wa??c zdania rozumne,
Ze ?wiata sobie zrobi?em trumn?.
- Ewangeliczne zab?jstwo twoje
Chrystus nakaza? przez prawa swoje.
Lecz chciej przypomnie? grzechy cz?owieka,
Na kt?re straszny archanio? czeka.
Czy? Pana Boga pr??no nie wzywa??
Jego imienia ?le nie u?ywa??
- O, bardzo cz?sto! Moja? w tym wina,
?e nie wys?ucha? swojego syna?
?em pr??no wzywa? jego imienia,
Czy na wolno?ci, czy tu z wi?zienia,
?em pr??no b?aga? Polski zbawienia?
Na inne cele, ojcze wielebny,
Nie by? mi nigdy w ?yciu potrzebny...
- Wstrzymaj, m?j synu, t? gorycz duszy
I do katuszy nie ??cz katuszy;
Nie gard? pomoc? i bo?ym s?ug?,
Za t? ojczyzn? dostaniesz drug?.
- O, nie, m?j ksi??e, nie, m?j serdeczny,
Ja nie chc? ?adnej ojczyzny wiecznej;
Polska dla mojej duszy zbola?ej
Milsza nad g??bie wieczystej chwa?y;
Z ojczyzn? wieczn? ja nie oswoj?
Rozmi?owane to serce moje
I sprzed graj?cej z?otej istoty
W d?? mnie poci?gn? polskie t?sknoty.
Jej lekkich stopek porzuc? r??e
I w otch?a? naszej mg?y si? zanurz?...
Za to blu?nierstwo niech mi? B?g skarze
Przebiega? chmurne Polski cmentarze,
Z miesi?cem spada? w wi?zienne cele,
Po nocach j?cze? na chat popiele!
Niech mi? B?g skar?? na ten j?k d?ugi,
Kt?ry roznosz? bory a smugi,
Nazwany wichr?w ?a?osnym p?aczem;
Niech?e ja b?d? wichrem-tu?aczem,
Co wszystkie j?ki zebrawszy w siebie,
Szumi na Polski strasznym pogrzebie,
J?czy, narzeka, uszy rozdziera,
Leci i a? gdzie? w minach umiera.
A teraz inne wymie? mi grzechy
I je?li mo?esz, udziel pociechy,
- Wi?c jeszcze pytam, czy? w swej m?odo?ci
Nie pragn?? kiedy cudzej w?asno?ci?
- O, ja pragn??em, niech ci? nie trwo?y,
Pragn??em, ojcze, w?asno?ci bo?ej,
Bo z t? w?asno?ci? chcia?em sam jeden
Nowy Adama utworzy? Eden.
Rwa?em si? w g?r?, bi?em w te bramy
Sercem rozdartym, my?l? i ?zami.
Jak z?odziej chcia?em skarb wydrze? Bogu,
Wi?zie? zwi?zany, ?azarz z bar?ogu.
Lecz pr??nom bada?, w blask si? zakrada?,
W niebom uderza?, w piek?o zapada?,
Co si? po naszej ziemi rozwlek?o -
Wszak i ty, ojcze, znasz polskie piek?o?!
- S?uga o?tarza w cichej pokorze
Nie mo?e bada? wyroki bo?e;
?ycie, m?j synu, dane od Boga,
To na Kalwari? krzy?owa droga.
- Prawda, lecz gdym ju? przeby? t? drog?,
I na ten stopie? stawia? mam nog?,
Za kt?rym ju? jej wi?cej nie stawi?,
Nim na nieznany brzeg si? przeprawi?,
Przebacz mi, ojcze, je?li nad grobem
Za ca?? Polsk? zawo?am z Jobem:
Za co mi? karzesz? za co te ko?ci
Smagasz r?zgami tak bez lito?ci...
- Nie p?acz tak, synu, jest B?g nad nami,
T?cza na deszczu, wiara nad ?zami.
Kto czasy bo?e z ludzi pomierzy??
?wi?ty, kto cierpia?, szcz?sny, kto wierzy?;
Wiek, dwa, ?r?d wiek?w ?wiata tysi?ca
To jako iskra przy morzu s?o?ca.
Cierpliwo?? nasz? Pan B?g wyzywa,
B?ogos?awiona dusza cierpliwa;
Cierpliwo?? nasza, nie b?ogie ?nienie,
Jedno? to, synu, co i cierpienie.
W tym s?owie le?y prawd wszystkich ca?o??,
Duma anielska, m?ska wytrwa?o??.
Tylko? si? w ranach w?asnych nie kocha?,
Tylko? nad sob? wiecznie nie szlocha?:
Czyli? to ?ycie warte ?ez ty?a?
Sko?czy?. M?odzieniec do n?g si? schyla,
Na nag? stop? przezi?b?? mnicha
Upad?a g?owa, potem ?za cicha,
I za chwilowy smutek, zw?tpienie,
Pokornie b?aga? o przebaczenie.
- Nie maszli ?alu? Przypomnij, prosz?.
- Nie, do nikogo ?alu nie nosz?.
I tu si? m?odzian zamy?li? d?ugo.
Z ?cz woda zn?w mu wybi?a strug?:
Chcia? niby m?wi?, usta mu dr?a?y,
Ale u?miechy przysz?y i zwia?y,
Mo?e tam jak? skarg? dziecinn?,
Mo?e tam jak? mi?o?? niewinn?...
Wi?c go spowiednik zagad? na nowo:
- A mo?e chcia?by? komu, gdzie, s?owo...
Matce, rodzinie?...
Rodzina ca?a,
M?r powia?, w jeden dzie? poczernia?a,
I wywleczono, i pogrzebiono
Po chrze?cija?sku, w ziemi? ?wi?con?.
Za czarn? Moskw?, co nam m?r znosi,
Ten je?dziec bia?y leci i kosi.
Kochance? Kt?rej? to imi? s?u?y?
Czy tej zagas?ej gwia?dzie ?r?d burzy,
Co si? z anielskiej przybli?a strony,
Gdy na? upadnie sen upragniony,
Tak cudnie pi?kna i dziwnie cicha?
Na ?niegach, kt?rych tumany spycha
Wicher p??nocny, na g?rze stromej,
W ?nie?nej ?wi?tyni jej cie? znikomy,
Wpatrzony w ksi?gi, okryty lam?,
B?aga jak niegdy? za nim, tak samo...
Przyjaci??, druh?w nie chcia? pozdrawia?,
Jak gdyby imion ba? si? wymawia?,
Tylko co? ?owi? w wi?ziennej g?uszy
I dopatrywa? we ?cianach uszy.
Nie, nic, nikomu - i g?ow? schyli?,
Jak gdyby czeka?, by go posili?,
Dwoma pytanie zbywaj?c s?owy:
- Ojcze duchowny, otom gotowy.
A w tych dw?ch s?owach odwaga brzmia?a
Duszy, co sk?ada sw? odzie? z cia?a
I na rozkazy bo?e poddana,
Staje przeczysta i niezachwiana.
A ksi?dz mu d?onie k?ad?c na czo?o
Jakby s?oneczne dopatrzy? ko?o,
Co si? wykre?la nad ?wi?tych g?owy,
Odmawia? pocz?? psalm Dawidowy.
A zna?, ?e s?owa te by?y szczere,
Bo p?acz zaplata? mnich w Miserere.
A potem szybko patrz?c na strony
Wyszepta? z duszy Bogiem natchnionej:
- Oto przychodzi Baranek Bo?y
W dusz? cz?owieka, co si? ukorzy,
Aby by? nad to s?o?ce ja?niejszy
I nad brylant?w ogie? przedniejszy,
Albowiem w jego r?ce powierz?
Jerozolim? - i niech jej strze?e.
Wi?c ?e? nie blu?ni?, chocia? narzeka?,
I mi?osierdzia mojego czeka?,
Oto? przebaczam i z twego czo?a
?cieram cz?owieka - i blask anio?a
Nad twoj? g?ow? rozwodz? ko?em,
Aby? by? odt?d Polski anio?em!...

Zaledwie sko?czy?, s?o?ca promienie
Przez kraty w ciemne pad?y wi?zienie
I uczyni?y w owej godzinie
Z tego wi?zienia bo?? ?wi?tyni?...
I tylko ?e w niej nie brzmia?y hymny,
Ale wiatr jaki? przeci?ga? zimny
Od drzwi otwartych, w kt?rych po?owie
Ju? sta? oficer w he?mie na g?owie
I s?ycha? by?o b?bn?w ?oskoty
I pr?bowanie marsza piechoty,
I od dziedzi?c?w ma?o-poma?u
Dolata? t?tent konnych oddzia?u.
- No, czas! - g?os zagrzmia? - dzie? si? zaczyna!
Wi?zie? ma prawo za??da? wina.
Na ostre, zimne ?o?nierza s?owo
M?odzian przecz?co poruszy? g?ow?,
U?cisn?? ksi?dza d?o? wyci?gni?t?
I skin??, by mu kajdany zdj?to...

Dalej nie ?piewam; to, co si? sta?o,
Tyle mi razy serce ?ciska?o,
?e um?czona dusza - z daleka
Od piek?a polskich wspomnie? ucieka.

CZEGO NAM POTRZEBA

Daleko, daleko
Te wody ju? ciek?,
Przy kt?rych widzia?em,
Przy kt?rych s?ysza?em,
Co tu wy?piewa?em.

I d?by spr?chnia?y,
Co przy chacie sta?y,
Pod kt?rych konary
Siada? dudarz stary,
Co si? po wsiach w??czy?
I piosneczek uczy?.
Ale w my?li mojej
Wszystko ?ywo stoi.

Sosna rosochata
I na ??ce rzeczka,
K?dy jask??eczka
Lata?a skrzydlata,
A bia?e go??bie
Siada?y na d?bie,
A w oknie siada?a
Panieneczka bia?a,
Co pie?ni ?piewa?a.

Ach, w niebie kraj taki
Jak polskie r?wniny,
A jakie ch?opaki,
A jakie dziewczyny,
Ach, Bo?e jedyny!

A Wis?a, ta rzeka,
Co w morze ucieka,
Co siwa u brzegu,
A modra z daleka,
Gdzie p?yn?c na tratwie
Flis przygrywa dziatwie
I wiezie za morze
Mazowieckie zbo?e,
Ach, Bo?e? m?j, Bo?e!

A ka?dziuchne pole
R?wne jak po stole,
To jak z ciep?? wiosn?
Pszenice porosn?,
A zbo?e k?osieje,
A wiater powieje,
To zda si? w tym zbo?u,
?e p?yniesz po morzu,
Tak wietrzyk k?osami
Buja jak falami.

Och, kraj nasz tak b?ogi,
?e widz?c te niwy,
Cho? cz?owiek ubogi,
A jednak szcz??liwy
I takiej natury,
?e si? nie oddali,
Cho?by mu dawali
Nawet z?ote g?ry.

Zielona d?browa,
Stado koni biega,
A jak si? wierzbowa
Fujarka rozlega?
A jak si? tam bawi?,
Jakie bajki prawi??

Tote?, dawniej, by?o,
Wszystko si? bawi?o,
Tak w tym kraju milo.

Teraz tam inaczej,
Teraz nie zobaczy
Tych wszystkich rado?ci,
Same tam ?a?o?ci.
To po dawnych dworach
Srebro sta?o w worach,
Na srebrze jadali,
W jedwabiach chadzali,
Teraz jedz? z gliny,
M?j Bo?e jedyny!

Lecz cho? nie ma wiela
Bogactwa, wesela,
Chocia? wi?cej biedy,
Ni?li by?o kiedy,
Wspomnij jeno komu,
?e ma odej?? z domu,
I z domu, i z kraju,
?zami si? obleje,
Na ?mier? zat?sknieje
Po ojczystym raju.

Nic by nie potrzeba
Do naszego nieba,
Jak tylko swobody,
R?wno?ci i zgody.

O, daj?e to, Panie,
Niechaj si? tak stanie
Dla polskiej krainy,
M?j Bo?e jedyny!

POGRZEB MOSKALA

A z cha?upy kowala
B?dzie pogrzeb Moskala,
Stary sier?ant Nikita
Kowala si? zapyta:
- Gospodarze moi mili,
Mo?e?cie go zamorzyli?

A on rzecze od miecha:
- Id?cie? sobie do grzecha!
Ca?e ?ycie ?o?nierki
Takiej nie mia? wy?erki,
Lecz co prawda - to nie grzech,
Takie ?ycie - to nie ?miech.

Czemu nie mia? mrzy?,
Kiedy bieda ?y??
Stare p?aszczysko,
Karabinisko,
Z kulami worek
I pies Azorek,
I tornister ciel?cy,
Pono? nie mia? nic wi?cej?

- Gadasz, ch?opie, marne s?owo,
Nasz brat s?u?y? honorowo.
- Niepotrzebne te przechwa?ki,
Widzia? ci ja, jak bra? pa?ki.
Lepiej s?u?y? ?ydowi
Ni? takiemu kr?lowi.

- Ma?czy, ch?opie kowalu!
- Ej, g?upi? ty. Moskalu -
Rzek? Bart?omiej ze ?miechem
I j?? w?gle d?? miechem;
Fajk? sobie nak?ada
I nic do nich. nie gada.

Wzi?li tedy so?data
Na ramiona, jak brata,
I nie?li go pospo?u
Sze?ciu ludzi do do?u,
Dobosz z b?bnem sk?rzanym
Przed umar?ym Iwanem
I piszcza?eczka ma?a
Moskalowi ?wista?a.

A przy oknie we dworze
M?wi dziedzic: - Majorze,
Zabili?cie biedaka.
Major ?ykn?? araku:
- Szczo tam, panie Polaku,
Nu taki zdech?, sobaka.

LIRNIK
Ba??

No, ja tam nie wiem! A kto to wie?
Mo?e to prawda, mo?e i nie?

Nasi na pole wyszli z p?ugami,
Wyszli z p?ugami i z radlicami,

Zorali ziemi? przez dzie? bez ma?a,
Patrz? - ali?ci ziemia sczernia?a!

Dziwnie im, strasznie - bo? to by? oto
Piasek pod borem, jasny jak z?oto.

Stan? i patrz? dumaj?c pr??nie -
Ten tak powiada, ten znowu r??nie...

A? tu od lasu wiedzie przez pole
Dziada-lirnika ma?e pachol?.

A starzec z brod? do ziemi, dziad,
Musia? mie? chyba ju? ze sto lat!

Na wszelk? zmian? cz?owiek si? trwo?y:
Kto wie, jak b?dzie? Lepiej czy gorzej?

- Oj, ci??ki przyjdzie na ludzi los! -
Ozwa? si? jakby spod ziemi g?os.

Starzec pod drzewem przy drodze sta?,
Zda?o si?, czo?o ?r?d li?ci mia?.

Wychud?e r?ce nad ludzi wzni?s?
I tak si? zda?o, jak gdyby r?s?...

Migaj? gwiazdy, wiecz?r zapada,
Ludzi si? wielka zbieg?a gromada.

- ?le b?dzie, dzieci! Ta ziemia ca?a
Z wielkiej bole?ci tak poczernia?a!

Ona-? wam zbo?e rok na rok wyda,
Lecz braknie ludzi... Na c?? si? przyda?

Ojc?w ni syn?w wr?g nie oszcz?dzi,
Miecz wam zatruty do serca wp?dzi,

Od piersi matki oderwie dzieci?,
Dziewki wam zha?bi, zatruje ?ycie.

Tu widz?c lirnik, ?e ludzie p?acz?,
Pocz?? sw? lir? kr?ci? prostacz?,

A tak weso?o, a tak rado?nie,
?e a? z uciechy serce im ro?nie.

?miej? si? dzieci, ciesz? si? starzy,
I ?zy, i przestrach uciek?y z twarzy.

Ch?opy do g?ry skacz? z rado?ci -
Pe?no uciechy i weso?o?ci.

Na lirze struna mocniej zabrz?k?a,
Pe?n? nadziej? brz?k?a - i p?k?a...

C?? to za tuman z tej strony dmie?
- Dzieci, nie mg?a to, nie chmura, nie!

To chmury wrog?w ci?gn? w te strony!
Pierzchn?? z daleka lud przel?kniony

I jeno kilku zosta?o przy nim:
- Powiedz, co czyni?? A my uczynim!

Kt?? z nas pokara te w?ciek?e wrogi,
A wr?ci pok?j w domowe progi?

A na to starzec: - Kto t? zerwan?
Naci?gnie strun? moje kochan?,

Kto j? naci?gnie, ten sprawi cud;
Kto zagra na niej, ten zbawi lud!

I da? im lir?, i zn?w przez pole
Wiedzie lirnika ma?e pachol?...

I kt?? poradzi tej cudnej strunie?
Kt?ry poci?gnie, to mu si? zsunie...

Hej, ty lirniku! Wr?? si? no sam!
Naci?gnij strun? - i zagraj nam!

SEN KR?LA JANA

Oj, nad Dunaju, nad wodami,
Bili si? Turcy z Polakami.
Hej, ty Dunaju sinobia?y,
Czemu twe wody sczerwienia?y?
Le?? z?amane tarcze, ?uki,
Zbroje zdeptane i bu?czuki,
I damasce?ska szabla krzywa
Ostrzem si? w piasek zaorywa;
Zabite s?onie, co d?wiga?y
Namiot su?ta?ski, srebrny ca?y;
?wdzie huczliwe surmy, kot?y
Ko?skie kopyta w ziemi? wgniot?y;
Z ?elaza bite le?? zbroje,
Przy nich jedwabne l?ni? zawoje.
P?dz? ob?oki, grzmi na chmurze,
Przejd? nad polem deszczu burze,
By znowu ziemia jasn? by?a,
Ze krwi si? ludzkiej oczy?ci?a.

Hej, ty Dunaju, stara rzeko,
Niesiesz ty wody swe daleko:
Chlu?nij poga?sk? krwi? narodu
O bia?e mury Carogrodu.
Ksi??yce pobi? cud niebieski
I s?awny polski kr?l Sobieski.
Hej, ty Dunaju, w twoim ?onie
D?u?ej dzi? jasne s?o?ce p?onie,
Bo imi? Maria je wstrzyma?o,
By chrze?cija?stwu przy?wieca?o.
Pod czarnym d?bem namiot stoi,
Kr?l w nim spoczywa w ci??kiej zbroi;
Obozy wojska le?? wko?o:
Husarze, to rycerstwa czo?o,
Dalej pancerni, kiry?niki,
Za nimi Niemc?w ci??kie szyki.

Gdy burza rz?snym deszczem leje
I koronami d?b?w chwieje,
Gdy trwoga ?ciska Turk?w boki,
Kiedy deszcz zmywa krwi potoki,
A po ?wi?tnicach bij? dzwony,
?e srogi Turczyn zwyci??ony:
Co te? kr?lowi pod namiotem
Zlanemu w boju krwi? i potem,
Kiedy tak wielcy dzi? Polacy -
Co mu te? ?ni si? po tej pracy?

R??ne przychodz? sny cz?owieku,
Jak do my?lenia, jak do wieku,
Lecz czasem id? sny prorocze,
Z kt?rymi rozum si? k?opocze.
Taki sen, wier?, kr?la t?oczy,
Gdy mu znu?enie zamk?o oczy.
Niby na wielkie patrz?c morze
Ze szlacht? p?ynie po Bosforze.
Mg?y nad brzegami - fale szkliste,
Na wa?ach ?wiat?o gwiazd rz?siste,
Okr?ta p?dz? po g??binie...
I kt?? to k'niemu z brzeg?w p?ynie?
Nie Turek to - on bez turbana,
Bez pugina?u, jatagana,
Rzemienie wisz? mu od pasa...
To nagi duch - Leonidasa.

Powita? szlacht? dobrym s?owem,
Czo?em ukorzy? si? marsowem,
I tak by? wielki w ow? chwil?,
Jak kiedy broni? Termopyle:
- Patrzcie, to Grecja moja s?awna,
Dot?d jam wie?ce dzier?y? z dawna,
Nad najm??niejsze m??e sta?!...
Dot?d jam wszystkie wie?ce mia?,
Dzi? li?cie ???kn? na mej skroni
Od blasku waszej, m??e, broni.

Niech Grecja wstanie z swego skonu,
Bo z Mantynei, Maratonu
I Termopyl?w ostrych ska?
Duch Grecji w sercach waszych wia?..
Nie islamizmu t?uszcza dzika,
Niech Republik? - Republika,
Wolnych - niech z?ota wolno?? sprawia,
Niech dzier?y nar?d i niech zbawia.
Bezecna stopa poganina
Depce marmury Konstantyna
I bizantyjskie ?ciera z?oto...
Chrze?cia?ski kr?lu! spojrzyj oto:
Gdzie Akropolis kolumn rz?dy,
Gdzie grody nasze - gruzy wsz?dy!
Patrzcie?! Otworem Grecja stoi,
P?jd?cie do wielkiej ziemi mojej! -

Lecz szlachta szable w d?oniach wstrz?s?a
Tysi?cem stalnych zbr?j zachrz?s?a:
- My?my nie Niemce dzi? bronili,
A krzy?a, co si? w ziemi? chyli;
I nie do Grecji nasze prawa:
Za wszystko nam - uczciwa s?awa,
Kt?ra na wieki b?dzie brzmia?a,
Chybaby cnota skona? mia?a.
- Bierzcie wi?c z Rzymu wie?ce z?ote
I z nieba wie?ce za sw? cnot?,
Ale spojrzyjcie, co si? stanie,
Gdy waszych wielkich serc nie stanie! -
I czarodziejsko na wiatr skinie,
Morze i Grecja z ocz?w ginie.

I wida? zamki rozrzucone,
A ?r?d nich ludzie wyn?dznione,
W?a?nie jakby szli w zatracenie;
A wielki smutek i milczenie.
Pod ruinami starce siwe
Siedz? w kajdanach, nieszcz??liwe,
A cia?a niewiast, by anio??w,
Le?? ?r?d gruz?w i popio??w...
Wi?c kr?l zawo?a: - W kt?rej? stronie?
Za? my jeste?my w Babylonie? -

Wtedy okuty starzec wstaje,
Uderza, lira brz?k wydaje,
I g?osem smutnym, w wznios?ym rymie
?piewa nieszcz?snej Polski imi?.

Patrzcie, tu Niemiec zbroi d?onie,
Na rze? mordercz? daje bronie,
I oto p?on? stare dwory,
W gruzach pa?ace i klasztory,
I ca?a ziemia krwi? op?ywa,
Na niej duch m??nych dogorywa.
Tysi?ce ludu bez przyczyny,
Jako baranek tak bez winy,
Kona pod no?em krwawej t?uszczy.
A g?os ich, jako g?os na puszczy,
Daremnie wo?a w owej porze:
Za c??e? nas opu?ci?, Bo?e!
Widzisz to mn?stwo dzieci drobnych,
Osieroconych, tak nadobnych,
Jak na ojcowskie id?c groby:
?piewaj? d?ug? pie?? ?a?oby...

I kr?l wraz z nimi p?aka? j??,
A? Chrystus z krzy?a r?ce zdj??
Rzek?c: Witajcie, w niebie znani,
?wiat?em odziani, krwi? oblani!

I obraz znika - i sen znika.
O?y?a dusza wojownika.
Powsta?. Poranek ?wita? bia?y,
Mg?y nad Dunajem b??kitnia?y,
A kr?la wojsko, nar?d mnogi
Wita?, rzucaj?c mu pod nogi
Wawrzyn i r??e wonne, bia?e,
I g?o?no m???w ?piewa? chwa??.

Wi?c kr?l co pr?dzej w ko?ci?? bie?a?
I godzin cztery krzy?em le?a?,
I prosi? Boga, we ?zach smutny,
By si? nie sprawdzi? sen okrutny.

DUMKA WYGNA?CA

Na dolinie, na zielonej,
Widz? w dali wiosk? ma??,
Domek p?otem ogrodzony,
Na zakr?cie brzoz? bia??;
Do go?ci?ca droga d?uga,
Na niej lipy i topole,
Poza wzg?rzem srebrna struga,
A za strug? szczere pole.
Nawet kwiatki takie? prawie
Na pag?rku, na przydro?u
Dziki pio?un w bujnej trawie
I b?awatki rosn? w zbo?u.
Gdyby jeszcze tam, na boku,
Krzy? si? chyli? na rozstaju,
A d?b siwy u potoku,
To bym my?la?, ?em ju? w kraju.

Jaka cicha szcz?sna chatka,
Przy niej matka, dziewcz?t dwoje...
Czemu? to nie moja matka?
Czemu? to nie siostry moje?
S?o?ce zasz?o za lasami,
Lud weso?y idzie z pracy,
Czemu? si? nie ciesz? z wami?
Czemu? wy?cie nie Polacy?

Ptak powr?ci? w swoje gniazdo,
Zwin?? skrzyd?a utrudzone;
Chmurna los?w moich gwiazdo,
Gdzie? mnie wiedziesz, w kt?r? stron??
P?y?cie! p?y?cie, ?zy t?schnoty,
Nieutulne ?zy tu?acze,
Mo?e je?li dzie? przep?acz?,
Noc przyniesie mi sen z?oty.

Z?OTY KUBEK

W szczerym polu na ustroni
Z?ote jab?ka na jab?oni,
Z?ote li?cie pod jab?kami,
Z?ota kora pod li?ciami.
Anio?owie przylecieli
W porankow? cich? por?:
Z?ote jab?ka otrz?sn?li,
Z?ote li?cie, z?ot? kor?.

Nikt nie wiedzia? w ca?ym ?wiecie,
Ludzkie oczy nie widzia?y,
Tylko jedno ma?e dzieci?,
Ma?e dzieci? z chatki ma?ej.
Pan B?g ?askaw na sierot?,
Przylecia?a znad strumyka,
Pozbiera?a jab?ka z?ote,
Zawo?a?a na z?otnika:
- Z?otnicze?ku, zr?b mi kubek,
Tylko, prosz?, zr?b mi ?adnie.
Zamiast uszka ptasi dzi?bek,
Moj? matk? zr?b mi na dnie,
A po brzegach naoko?o
Li?? przer??ny niech si? ?wieci,
A po bokach ma?e sio?o,
A na spodku ma?e dzieci.

- Ja ci zrobi? z?oty kubek
I ulej? wszystko ?adnie:
Zamiast uszka ptasi dzi?bek,
Twoj? matk? zrobi? na dnie;
A po brzegach naoko?o
Li?? przer??ny si? za?wieci,
A po bokach ma?e sio?o,
A pod spodem ma?e dzieci.
Ale czyje? r?ce, czyje,
B?d? godne tej roboty?
Ale kt?? si? nim napije,
Komu damy kubek z?oty?
Kto si? w d?onie wzi?? o?mieli,
W z?otym denku przejrze? lice?

- Sam Pan Jezus i anieli,
I Maryja, i dziewice.
Z?otnicze?ku, patrz weselej,
Czemu twoje w ?zach ?renice?
Sam Pan Jezus i anieli,
I Maryja, i dziewice.

WIE?A EIFFEL
Wyj?tek z poematu Mefisto

Dalej i dalej w ?wiat z rozdartym ?onem,
Nad Morzem Martwem dzi?, jutro Czerwonem.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Stolica ?wiata nie traci z swej si?y...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Tam gdzie? z otwartej sterczy ko?? mogi?y,
Tam rozebrane z dzia? warowne wie?e...
Kartaczownice, posk?adane w s?gi,
W Berlinie ?o?nierz landwerzysta strze?e,
Pomniejsze w pyszne przelane pos?gi
Moltk?w, Bismarck?w, Werder?w, Stejnmetz?w,
Inne w ogniste ci?gn? paszcze piec?w.

Ludzie i ludy odj?? si? nie mog?
Prawu zniszczenia i odmianom losu:
Dzi? - g?o?ne, huczne, jutro - ju? bez g?osu,
I wszystko w cienie schodzi zwyk?? drog?;
Ale nim zejdzie, nim wie?ci zagin?
S?awy, znaczenia, wie?c?w i kadzide?,
Poezja w zorzy malowanych skrzyde?
Z?ociste loty niesie nad ruin?,
Zmar?emu ?ycie powraca na chwil?
W obrazie pie?ni, w g?azie i w teatrze;
Potem si? cisza wiesza na mogile,
Nim zapomnienia mg?a ostatek zatrze,
Je?li... tak, je?li... Kt?? przeznacze? karty
Odczyta? wszystkie od ko?ca do ko?ca?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
W bramy paryskiej Wystawy, otwartej
Od wschodu s?o?ca do zachodu s?o?ca,
Fale narod?w p?yn? nurtem gwarnym
Pod niebem, losem przysz?o?ci ci??arnym.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Geniusz Egiptu na czas niepo?yty
Na wstr?cie burzom wzni?s? piramid szczyty,
Kt?re gdy ziemia wci?? oblicze mieni,
L?dy zatapia, zni?a g?r ?a?cuchy,
Na nieobj?tej pustynnej przestrzeni
W nie zachodz?cych gwiazd wpatrzone ruchy,
Granitowymi zaryte podstawy,
Powa?ne kszta?ty wznosz? z piask?w ?awy,
A w ciemn? wieczno?? p?yn?c r?wno z czasem,
Ognistej strefy zdaj? si? kompasem,
Kt?rego ig?a znad Nilowej rzeki
Znaczy nie ?wiata godziny - a wieki.

Tak r?wna si?a odtr?ca obawy
O trwa?o?? bytu w opatrznej naturze;
S?o? z nosoro?cem jedne spasa trawy,
Na puklerzowej nosoro?ca sk?rze
Oprze si? s?onia z?b, tr?ba nie chwyci
I spo?em ci?gn? w oddal niesk??con?.

Czasu i g?az?w nie wyprzeda nici
Nad brylantowe schylone wrzeciono
Okrutne Parki, a? byt si? nasz strawi
I chwila czasu w wieczno?? si? przejawi.

Zapad?ych wiek?w chwa?y i bezwstydy
Przebrzmia?y wszystkie i zg?uch?y na szlaku,
Cisza owia?a ruiny Karnaku...

Od brzeg?w Nilu z krzykiem: Piramidy!
We wrz?cym piasku i bitew upale,
S?aw? okryci, mkn? zwyci?zcy Gale
Pod znakiem ptaka, kt?ry ranne ?wity,
Zarumienione opiewa b??kity.

?piew marsylijski wstrz?saj?cej tre?ci,
Legion?w t?tent, a gest bohatera
Drzemi?cych wiek?w obudz? czterdzie?ci
I ciemne ko?a oczu ich otwiera.

Jak nad Lemanem na ni?sze pok?ady
W jesienny ranek mg?y alpejskie ciek?
I szare ska?y, wzorem starc?w rady,
W kr?g zaci?gaj?, a ich szat? lekk?
Promienie s?o?ca wedle boskich wzor?w
Bramuj? ni?mi t?czowych kolor?w,
Wieki, z nieczu?ych obudzone zgon?w,
Szarzej? z grob?w setnych faraon?w.

I k?dy? wami wiatr szalony wieje,
Prochy - tytany, Gale - skarabeje?
- W s?o?ce nam droga z pustyni przestworza,
Drzemi?ce ludy, zorza! nowa zorza!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Od cia? nam dusze odchodz? tak ch?tnie
Jak od wymownych ust skwapliwe s?owa.
Prawa ludzko?ci w ka?dym puls?w t?tnie,
Jedno nam Brama, A??a czy Jehowa.
W d?o? bro? i dalej z oczy ?ez pe?nemi
Jest B?g na niebie, a Francja na ziemi.

Schodzono sk?rznie, mundur, stare klaki,
Bitwy dzie? po dniu, sztandar - drobne strz?py;
A zorze dniej?, gdzie te piej? ptaki,
Dzie? st?pa, gdzie te st?paj? zast?py;
"Etre Supreme - krzycz? - vive!" i nad obszary
W odleg?o?? nios? podarte sztandary.

Wi?c g?osy lec? do ostatnich kres?w,
Na nieprzerwan? horyzontu g?usz?,
Na Ptolome?w tych i na Ramzes?w,
Jak wracaj?ce do swych mumii dusze,
I w trumny kr?l?w, zawarte najszczelniej,
Grzmi?ce podaj? s?owo: Nie?miertelni...

Ammon Ra! S?o?ce! I ??dek ?agielki
Pomkn? po Nilu za ludem nieznanym,
Za bohaterskim, m?odym, roz?piewanym;
Ma?y ten nar?d Gal?w jak?e wielki!

II
Z brzeg?w Sekwany, w kt?rej fale m?tne
Chyl? si? wierzby jak wdowy p?acz?ce,
Pozornej naszych dni wielko?ci wstr?tne,
Potworna wie?a wystrzela na s?o?ce;
Pi?trzy si? szkielet ?elazny olbrzyma,
Kt?rego stopy matka otch?a? trzyma,
A noc? gwiazda prze?wieca ?r?d ?eber,
Jakby z tych szczelin patrza? Ney czy Kleber.
Przy jej rozmiarach zdrobni?! Pary? ca?y,
?w tryumfalny ?uk cesarskiej chwa?y
I Inwalid?w ko?ci??, i Notrdamy,
Saint Jacques, Lipcowa Kolumna i kramy,
I wi?cej: Teby, piramidy, File,
Kolo?ska wie?a, mur chi?ski, gdzie w pyle
Wszystko pode mg?? g?st? si? roz?ciela.

Jako mularze u fal Eufratu,
Francja z wie?ycy ?elaznej Eiffela
Od ko?c?w ziemi str?bionemu ?wiatu
Wielko?ci? swoj? chce b?yszcze? po kl?sce
Przed zadziwione niemieckie zwyci?zc?
I pych? pych? wrog?w upokorz?:
Przebi?a Alpy, zwi?za?a dwa morza,
W nauki ?wietne, kunsztowne ?wi?tynie
Z nowymi mury wchodzi m?dro?? nowa;
B?g Nazare?ski jeszcze tam gdzie? w gminie,
Pod strzech? wiejskich mieszka?c?w si? chowa,
Z wierzcho?ka wie?y na ziemi obliczno??
?wieci b?g nowy ?wiata - Elektryczno??.

Zadowoleni, uczeni, szcz??liwi
Nad zgromadzon? w poziomach czered?;
A kto si? dziwi, a kto si? nie dziwi?!...
Japo?czyk wi?ksze widzia? cuda w Jedo;
P??nocny cz?owiek, ciche poj?c lamy,
Lodowce marzy, ?nieg?w ?wiat polarny;
Indianin ?ycia objawy - sen Bramy;
O Wielkim Duchu szepce Murzyn czarny.

I ca?a ilo?? narod?w przemnoga
Powtarza jedno wci??: "I kt?? nad Boga?
Skinie - i w d?ugi dym rozwieje ska?y,
Skinie - i w p?yn si? rozleje ?elazo...
O! Himalaje, Andy, Cimborazo!
Je?li? na Pary? On wypu?ci gromy,
Harmonii wszystkich gwiazd Mistrz - na atomy?"

"Wielki ten nar?d Gal?w jak?e ma?y..."
Takimi s?owy mieszkaniec Orientu
Przymawia z wie?y paryskiemu ?wi?tu.

W ?egludze wiek?w geniusz, nie rzemios?o,
Do drogi cieni?w nad otch?ann? noc?,
Nim wieczne gwiazdy sta?y l?d oz?oc?,
Promie? za ig?? wzi??, a miecz za wios?o.

Nie w rytm poezji wie?a, wynalazki;
Muza, zwr?cona na egipskie piaski,
K?dy ojcowie do drogi po sferach
Hermesa zodiak odkryli w Denderah,
Szemraniem li?ci po???k?ych jesieni
Nie do Francuz?w ?piewa - do kamieni.

Poezja Francji oczy pe?ne ?alu
Po zniewa?onym pow??czy Wersalu,
K?dy w kr?lewskiej sali zwierciadlanej
W lustrach wci?? widzi odbite Germany,
He?my b?yszcz?ce berli?skich rycerzy,
Miecze wzniesione z plamami krwi ?wie?ej,
Upokorzon? ojczyzn? w przedsionkach,
?un? po?ar?w nad miast ?wiata miastem.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Gdzie?e?, o cieniu w zbroi i koronkach,
S?o?ce, nazwane Ludwikiem Czternastym?
Cienie Kondej?w, Woban?w, Wandom?w?
Jaka? to p?ochej fortuny odmiana!
Rzesza niemiecka, ?r?d dzia? g?uchych grom?w,
Nowego wita dziej?w Karlomana.

Gdy rada m???w, powa?nie kamienna,
Diugesklin, Tiuren, Rolandy, Bajardy,
W cieniach pa?acu wspomina miecz Brenna,
Lito?ci pe?na, je?li nie pogardy,
Dla p?ochej hurmy, co gwarna a skrz?tna,
S?odz?c gorycze niezaszczytnej walki,
Wystawia wie?e i wystraja lalki,
Okrutnej kl?ski i krwi niepami?tna;
A gdy w powietrzu j?czy g?os: Niestety!
W wielkiej kostnicy ta?czy menuety.

O Francjo! z?otych ?niwiarko wawrzyn?w,
Orlico wartkich po przestrzeni lot?w,
Gdzie s?awa twoja, ziemio m?skich czyn?w,
Napoleon?w, Hosz?w, ziemio grzmot?w,
W sfer?? ty idziesz bog?w czy helot?w?...

Gdzie twoja chwa?a nieska?ona, czysta?
Ziarna z?ociste pod?y czas roztrwania,
Na wie?y Eiffel staje duch Mefista
I na wsch?d, zach?d poleca si?, k?ania,
Idei wielkiej k?amstwo na porz?dku,
Pyszna Wystawa, poemat bez w?tku.

B??dzi, kto gniewny s?d wyg?asza r?czo
O sprawach, kt?re nigdy si? nie ko?cz?,
Lecz kto t? starga gmatwanin? krwaw??
Rzeczywisto?ci! snem?e? ty czy jaw??
Burza i lament, a ?r?d ?ez i krzyk?w
Nie struny harfy, s?ysz? brz?k srebrnik?w.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Godzino my?li, m?ko rzeczywista!
Za Ren w?drowca wiedzie kto? nie powiem,
A cie? mu wsz?dzie wije si? Mefista
I wiatr zawiewa siark? i o?owiem.

Wielcy wsp??cze?ni, ach! ojcowie mali!
Wie?a pod niebo wzbiega... id?my dalej,
Dalej i dalej, k?dy p?ka granit
Na g?osy ?alu z?otych Oceanid;
Tam, gdzie? daleko u germa?skich kra?c?w,
Nad sinym morzem w szum i wichr?w zam?t,
W ciche westchnienia, w konania wygna?c?w
Wplataj? pie?ni ?ez akompaniament
Oceanidy, suma n?dzy g?os?w,
Echa tragedii greckich Eschylos?w.

CZAJKA

"O kurzycy prawi? grajko,
?e znosi?a z?ote jajka;
Powiedz?e mi, pani czajko,
Czy to bajka, czy nie bajka?
Z?ote jajka kury nios?y,
A na wierzbie gruszki ros?y?"
"Ok?amali, ch?opie, ciebie,
A kurzyca na ?mietniku
Jak grzeba?a, tak i grzebie;
Szczera bajka, m?j kuliku."

"Powiada?a stara Nastka,
?e ch?op sobie w domku kmiecym
Jak u Boga ?y? za piecem;
Czy to tak?e przypowiastka?"
"Gnerowali, jak gneruj?,
Biedowali, jak bieduj?."

"Rozpowiada? ojciec stary,
?e by? nar?d jednej wiary,
?e na drodze, nie na drodze,
Za s??weczko, za podzi?k?
Pomaga?a noga nodze,
Umywa?a r?ka r?k?;
Ani zwady, ani krzyku,
A grosz zawdy by? w kieszeni
Od jesieni do jesieni."
"Szczera bajka, m?j kuliku."
"Gdy nie by?o, mo?e b?dzie;
Na bociany tatu? czeka,
Matka sieje len na grz?dzie,
A narzeka, nie narzeka,
A przymawia, a nap?dza
Na robot? - na robot?;
Ziemia rodzi jajka z?ote,
A jak nie, to przyjdzie n?dza.
Sroczka krzyczy na przyciesie,
Kasia piele na zagonie,
A od ?witu co dzie? drze si?,
?e hu?any poj? konie,
?e si? cosik ma na zmian?,
?e si? k?ty powesel?,
?e te zorze malowane
Ju? ?witaj?, ju? si? biel?
Jak te bia?e na jeziorze...
C?? ty na to, czajko ma?a?
Ale czekaj?e, niebo??,
Kiedy czajka odlecia?a!
Szkoda czasu, szkoda krzyku,
Cicho, cicho, m?j kuliku."

OSTATNIE S?OWO

Strudzony ?eglarz do brzegu dop?ywa
Na kruchej ??dce przez burzliwe morze.
Gdzie?e?, o pi?kna wyobra?nio tkliwa,
Kr?lu m?j niegdy? czy poga?skie bo?e? -
Poblad?a szata srebrn? barw? l?ni?ca
Przed prawdy wiecznej surowym obliczem,
A s?awa, s?awa, niegdy? tak n?c?ca,
Czym?e przede mn?? - Pr??no?ci? i niczem!
Czo?o zorane ku ziemi si? zni?a,
Widomych kszta?t?w czarodziejstwo kona.
O Panie! W Twoje upadam ramiona
I ju? nie widz? nic, nic - opr?cz krzy?a...