Brzechwa J. QUASI UNA FANTASIA

1

Okaza?a? si? najcudowniejsz? kochank?. M?wi? ci to ja, stary Don Juan. Wiesz sama, ?e nie ja tego chcia?em. Przeciwnie, broni?em si?. Wreszcie jednak uleg?em. Ale teraz nie ?a?uj?. Nie ka?demu m??czy?nie w moim wieku dane jest prze?y? r?wnie pasjonuj?c? przygod?. M?g?bym powiedzie? - mi?o??, ale nie chc? si? o?miesza?. Jeste?, Agnieszko, taka m?oda! A ja? Starszy pan, kt?remu raczej wypada?aby podda? si? rezygnacji i ?y? wspomnieniami. O, w?a?nie. Niekt?re z tych wspomnie? ?ci?le zwi?zane s? z tob?. O?wiadczy?a? mi, ?e czujesz wewn?trzny imperatyw, aby mnie uczyni? pierwszym swoim m??czyzn?, ?e przemo?na si?a kaza?a ci sp?dzi? t? noc ze mn?. Wewn?trzny imperatyw. To ?adnie powiedziane. Co prawda brzmi troch? antycznie. ?e niby tak postanowi?a Afrodyta albo kt?ry? z innych bog?w nie?miertelnych. Nie b?d? si? z tob? spiera?. Ale wobec tego pozw?l, ?e postaram si? rozumowa? tymi samymi kategoriami, a to z kolei wymaga pewnych zwierze?. Spo?r?d przyg?d mojego bujnego i d?ugiego ?ycia musz? opowiedzie? ci dwie, gdy? to one prawdopodobnie przyczyni?y si? do obudzenia w tobie owego wewn?trznego imperatywu. Jestem wprawdzie zdecydowanym racjonalist?, ale ch?tnie przyjm? to mistyczne usprawiedliwienie mojej wobec ciebie uleg?o?ci. Przysu? si? do mnie, o tak, i pos?uchaj. Nie, nic si? nie sta?o. Po prostu po?askota?y mnie twoje w?osy. Teraz ju? dobrze. Tylko prosz? ci?, nie za?nij. Nawet gdyby ci? moje opowiadanie cokolwiek nu?y?o.

Dzia?o si? to na pocz?tku roku 1926. Wiem, ?e dziewcz?ta w twoim wieku nie lubi? takich zamierzch?ych historii. Ale mo?esz by? pewna, ?e i ciebie czas nie oszcz?dzi. Ani si? obejrzysz, jak nasza dzisiejsza rozmowa stanie si? odleg?ym wspomnieniem z epoki dawno minionej. Nie zdajesz sobie sprawy, jak szybko biegn? lata. By?em i ja niegdy? m?ody. Ba, najm?odszy ze wszystkich. Wtedy nie uwierzy?bym nawet, ?e spotka mnie z?o?liwo?? losu, kt?ra ka?e mi przekroczy? pi??dziesi?tk?. Uwa?am to za jawne bezprawie, gdy? nigdy jeszcze nie czu?em w sobie tylu si? ?ywotnych, co dzi?, gdy jestem przy tobie. Ale wtedy mia?em siedemna?cie lat i ze sztubackim infantylizmem odczuwa?em bezsens istnienia.

Tak, droga Agnieszko, mo?esz uwa?a? to za przechwa?ki z mojej strony, ale by? taki czas, kiedy mia?em siedemna?cie lat.

W szkole uchodzi?em za wzorowego i statecznego ucznia, nic wi?c dziwnego, ?e dyrektor zaproponowa? mi korepetycje w domu pewnego lekarza, kt?rego syn by? dzieckiem trudnym, wymagaj?cym pomocy w nauce, dobrego przyk?adu i zbawiennego wp?ywu. To w?a?nie ja mia?em sta? si? mentorem, kim? w rodzaju Seneki dla tego rozhukanego i nieokie?znanego Neronka. Nie, Agnieszko, to tylko przeno?nia. On si? tak nie nazywa?. Mia? imi? o wiele pospolitsze i niczym w historii nie utrwalone. Nazywa? si? Wojtek.

Gdy przyszed?em przedstawi? si?, pan doktor o?wiadczy? mi, ?e nie mo?e sobie z synem poradzi?, ?e ani on, ani jego ?ona nie posiadaj? zdolno?ci pedagogicznych, natomiast dyrektor poleci? mnie jako m?odzie?ca, kt?ry potrafi tego ma?ego diab?a przerobi? w anio?a.

Wojtek mia? jedena?cie lat i by? najniesforniejszym ch?opcem, jakiego ludzko?? wyda?a od czas?w faraona Menesa. Ju? przy pierwszej wizycie potrafi? wsun?? mi do kieszeni p?aszcza okr?g?y kaktus, o kt?ry pok?u?em sobie palce, a gdy wychodzi?em, podstawi? mi nog? i niewiele brakowa?o, ?ebym si? rozci?gn?? jak d?ugi, co poci?gn??oby za sob? ca?kowit? i nieodwracaln? utrat? autorytetu.

Po kilku dniach zorientowa?em si?, ?e musia?bym mie? asyst? uzbrojonych policjant?w, aby zmusi? Wojtka do odrabiania lekcji. Nie mog?em go t?uc, chocia? w pe?ni na to zas?ugiwa?; nie potrafi?em te? obudzi? w nim niezb?dnego pos?usze?stwa i respektu. Obra?em wi?c inn? metod?: postanowi?em go ob?askawi?. W tym celu zacz??em ulega? jego zachciankom. Prowadzi?em go na mecze pi?ki no?nej i na filmy niedozwolone dla jego wieku, pozwala?em mu z?era? p?? kilo cha?wy na jednym posiedzeniu, pokrywa?em wobec rodzic?w jego wagary, gdy zamiast do szko?y szed? na welodrom. To pozorne deprawowanie ch?opca da?o nadspodziewane wyniki. Zdoby?em jego zaufanie, a nawet co? wi?cej.

Ten ma?y urwis zacz?? okazywa? mi uczucia zbli?one do uwielbienia, sta? si? pos?uszny i wierny jak ob?askawione tygrysi?tko. Odt?d powoli, za pomoc? r??nych podst?pnych forteli, udawa?o mi si? kierowa? nim tak, ?e przej?? moje zami?owanie do ksi??ek, zacz?? bez sprzeciwu odrabia? lekcje i stosowa? si? coraz ch?tniej do moich wymaga?. Prowadzi?o to jednak do sytuacji, w kt?rej stawa?em si? raczej guwernerem ni? korepetytorem. Sp?dza?em z nim wiele godzin ponad czas przewidziany na nauk?. Mia?em odt?d na Wojtka wp?yw o wiele wi?kszy ni? jego rodzony ojciec.

Pan doktor by? wsp??w?a?cicielem prywatnej kliniki ginekologicznej. Nie przyjmowa? pacjentek w domu, lecz ca?e dni sp?dza? w lecznicy, odbieraj?c porody, g??wnie za? ratuj?c przed macierzy?stwem lekkomy?lne panny z dobrych dom?w. Mia? worki pod oczami, surowy wyraz twarzy i mrozi? otoczenie swoim nieprzyst?pnym sposobem bycia. Ka?dego pierwszego wyp?aca? mi wynagrodzenie ze s?owami:

- No c??... b?dziemy kontynuowali... m?wi?a mi ?ona, ?e wywi?zuje si? pan nie?le z podj?tych obowi?zk?w.

Nie podejrzewa?, ?e nie pieni?dze, kt?re mi p?aci, ale w?a?nie osoba jego ?ony nadawa?a mojej pracy sens, i tylko przez wzgl?d na ni? traci?em godziny, tak potrzebne mnie samemu w okresie poprzedzaj?cym egzaminy maturalne.

By?a to kobieta delikatnej, powiedzia?bym - poetycznej urody, o smutnym wyrazie twarzy. Dzisiaj przyr?wna?bym j? do Teresy Cabarrus z obrazu Chass?riau. Tak, to ta sama, dla kt?rej zakochany Tallien, by uratowa? j? przed gilotyn?, obali? Robespierre'a. Potem na "balu ofiar" Teresa zjawi?a si? z obci?tymi w?osami - "? la victime", i zapocz?tkowa?a w ten spos?b twoje dzisiejsze uczesanie. Bardzo ci w nim do twarzy, Agnieszko. Nie, wcale nie m?wi? niedorzeczno?ci. Po prostu lubi? przyr?wnywa? postacie, kt?re odegra?y w moim ?yciu wa?n? rol?, do dzie? sztuki. W ten spos?b utrwalam je sobie w pami?ci. Pytasz o Wojtka? Oczywi?cie. Przypomina mi jednego z urwis?w Murilla, tego z melonem. A ty? O, ty, Agnieszko, w swojej uleg?ej nago?ci jeste? jak "Dziewczyna z papug?" Courbeta. Gdy b?dziesz w Pary?u, postaraj si? ten obraz zobaczy?. A papuga - to ja. Papuga gadaj?ca, kt?ra opowiada ci pradawne swoje dzieje.

Pani doktorowa by?a du?o starsza od Teresy, ale w moich oczach godna najwi?kszego uwielbienia. Pami?tam jej zatroskane wejrzenie i wyraz bezsilnej rozpaczy, kiedy usi?owa?a okie?zna? niesfornego Wojtka. Nie mog?a poradzi? sobie ani z nim, ani z gospodarstwem, ani z wymagaj?cym i bezwzgl?dnym m??em, kt?ry potrafi? bez s?owa wyj?? z domu, je?li obiadu nie podano na czas. By? to jeden z tych tyran?w, brutalnych wobec ?ony, ale pe?nych kurtuazji w stosunku do innych kobiet.

Moja Teresa - przyjmijmy umownie to imi? - mia?a usposobienie pe?ne uleg?o?ci. Tym ?atwiej m??owi udawa?o si? j? pogn?bi?. Sta?em si? wi?c guwernerem Wojtka, gdy? pragn??em ul?y? jej troskom. Tak, zakocha?em si?, masz racj?, Agnieszko. Ty nie wiesz, co to jest pierwsza mi?o?? m?odego ch?opca, ch?opca rozbudzonego, o wybuja?ej wyobra?ni, ale nie maj?cego jeszcze do?wiadczenia i poczucia proporcji. Wszystko przybiera wtedy kszta?t nadzwyczajno?ci, podniety zmys?owe, b?d?ce zaledwie przeczuciem nieznanych rozkoszy, osaczaj? umys?, doprowadzaj? go do stanu wrzenia. M?wi si?, ?e pierwsza mi?o?? to mrzonki i urojenia. By? mo?e. Ale udr?ki m?odego cia?a s? jak najbardziej prawdziwe i rzeczywiste.

Przeci?ga?em godziny lekcji, szuka?em pretekst?w, by przed?u?y? pobyt w domu doktora, podpatrywa?em ka?dy ruch snuj?cej si? po pokojach Teresy, odprowadza?em j? spojrzeniem, u?miecha?em si? do niej, prawdopodobnie g?upawo i po smarkaczowsku.

Pod byle pozorem wpada?em do Wojtka albo po Wojtka, gdy? mieszkali?my na tej samej ulicy. ?wiadczy?em Teresie drobne us?ugi, a kiedy pojawi?y si? pierwsze kwiaty, przynios?em jej bukiecik fio?k?w. Powiedzia?a? mi wczoraj, Agnieszko, ?e jestem najbardziej czaruj?cym m??czyzn?, jakiego zna?a?. Czy dzisiaj nie zmieni?a? zdania? Naprawd?? To ?adnie z twojej strony. Nie, przesta?, nie m?w w ten spos?b, bo wbij? si? w pych? jak ?ysiej?cy Cezar u boku Kleopatry.

Ale wr??my do Teresy. Sta?a w?a?nie przed lustrem. Z odbicia w lustrze spojrza?a na mnie i w?chaj?c fio?ki powiedzia?a:

- Jeste? najbardziej czaruj?cym ch?opcem, jakiego zna?am.

Nie zapanowa?em nad sob?. Chwyci?em j? z ty?u za ramiona i poca?owa?em w ciep?y, pachn?cy kark.

Wtedy ona odwr?ci?a si? gwa?townie, popatrzy?a na mnie swoimi smutnymi oczami i powiedzia?a:

- Ach, ty g?uptasie...

A kiedy przera?ony w?asnym zuchwalstwem chcia?em si? cofn??, nagle obj??a mnie za szyj?, rozchyli?a wargi i przylgn??a do moich ust w d?ugim poca?unku.

Wierz mi, Agnieszko, ?e ten pierwszy prawdziwy poca?unek wstrz?sn?? mn? jak trz?sienie ziemi. To by?o jedno z tych prze?y?, kt?rych si? nigdy nie zapomina.

Odt?d, gdy Wojtek rozwi?zywa? zadania albo pisa? ?wiczenia na dzie? nast?pny, wymyka?em si? z pokoju, odnajdywa?em Teres? w sypialni lub w ciemnym korytarzu, wype?nionym szafami, i z nienasycon? po??dliwo?ci? wpija?em si? w jej wilgotne, uleg?e wargi. To by?o cudowne!

Wojtek uczy? si? coraz lepiej, a ja coraz gorzej. Napomnienia mojej matki niewiele pomaga?y. Wymyka?em si? z domu u?ywaj?c r??nych wybieg?w i k?amstewek, a po nocach rozpalona wyobra?nia erotyczna odp?dza?a ode mnie sen i zamienia?a krew w gor?c? law?. Nie, ty nie wiesz, Agnieszko, co to s? pierwsze po??dania m?odego, rozbudzonego ch?opca. Nie wiesz, bo sama jeszcze jeste? u?piona. Ani dzisiejsza noc, ani ?adna z poprzednich, kt?rych nie znam, nie potrafi?y ci? rozp?omieni?. Masz to wszystko jeszcze przed sob?. Lady Chatterley nie trafi?a dot?d na swego kochanka! Pozwalam ci podziwia? moj? skromno??. Jestem zaledwie czaruj?cym m??czyzn?, ale nigdy nie by?em kochany tak, jak bym tego pragn??. Czy mnie rozumiesz, Agnieszko?

Teresa nie odmawia?a mi poca?unk?w. Odczuwa?a potrzeb? czu?o?ci i ciep?a, odczuwa?a potrzeb? zwierze?. ?ali?a si? przede mn? na ozi?b?o?? m??a, na jego zdrady. Wiedzia?a, ?e ma romans z jak?? aktork?. Zreszt? nie bardzo z tym si? kry?, cz?sto nie wraca? do domu na noc. W Teresie budzi? mistyczn? niemal trwog?, wymusza? na niej tolerancj? wobec wszystkich swoich poczyna? i bezwzgl?dn? uleg?o??. Teresa bez szemrania godzi?a si? z losem. Uwa?a?a swoje ?ycie za przegrane, chocia? mia?a niewiele ponad trzydziestk?, a je?li chcia?a ?y?, to tylko dla Wojtka. W oczach jej zapala?y si? iskierki rado?ci, kiedy m?wi?em:

- Wojtek jest podobny do pani. Ma w sobie du?o szlachetno?ci i dobroci serca.

Ch?opca tego pozyska?em sobie chyba r?wnie? i tym, ?e na ka?dym kroku podkre?la?em zalety jego pi?knej mamy. Sprawia?o mu przyjemno?? okazywane jej uwielbienie, kt?rego nie widzia? u w?asnego ojca.

Up?ywa?y tygodnie na ukradkowych poca?unkach, na oszo?omieniu pierwsz?, coraz bardziej p?omienn?, mi?o?ci?.

P??n? wiosn?, w przededniu majowego zamachu, wymkn??em si? w po?udnie ze szko?y i od kuchni w?lizn??em si? do mieszkania Teresy. Tak, Agnieszko! Zgad?a?! Z t?sknoty. S?u??ca W?adzia, kt?ra traktowa?a mnie poufale i troch? z g?ry, powiedzia?a p??g?bkiem;

- C?? to? Pan nie w szkole? Wojtka nie ma. A pani doktorowa si? k?pie. Prosz? sobie i?? do sto?owego i zaczeka?. Jakby kto zadzwoni?, niech pan otworzy, bo musz? skoczy? po w?oszczyzn?.

Kiedy drzwi zatrzasn??y si? za W?adzi?, na palcach zakrad?em si? pod drzwi ?azienki. Chwil? sta?em nas?uchuj?c, po czym zdecydowanie nacisn??em klamk?, wszed?em i zatrzyma?em si? w progu. Zapar?o mi dech. Zobaczy?em Teres? w jej ol?niewaj?cej nago?ci. Czy by?a a? tak pi?kna? Nie wiem. Dla mnie na pewno. Przecie? by?a pierwsz? kobiet?, kt?r? widzia?em nag? z tak bliska. Siedzia?a w wannie i wygl?da?a jak akt kobiecy Maillota. Rze?b? t? widzia?em we Francji. Teresa mia?a podobnie obfite kszta?ty, tylko piersi bardziej dziewcz?ce, niemal takie jak ty. Spojrza?a na mnie wystraszona i zawo?a?a szorstko:

- W tej chwili st?d wyjd?! Bezczelny smarkacz!

Ale ja sta?em obezw?adniony widokiem jej cia?a. Nie s?ysza?em nic pr?cz bicia w?asnego serca.

- M?wi? ci, wyjd?! - powt?rzy?a Teresa z gniewem.

Ale ja sta?em nadal jak urzeczony i po?era?em oczami to wcielenie moich tajemnych pragnie? i po??da?.

Teresa, nie zwracaj?c na mnie wi?cej uwagi, podnios?a si? oci??ale z wody, wysz?a z wanny i powiedzia?a oboj?tnym g?osem:

- Podaj mi prze?cierad?o.

Otuli?em prze?cierad?em jej plecy i ramiona. Przez grub? tkanin? czu?em pod palcami kszta?t jej nago?ci. Prze?amywa?em onie?mielenie, by?em coraz pewniejszy siebie, coraz zuchwalszy. A? nagle porwa?em j? na r?ce i zanios?em do sypialni. Nie opiera?a si?, a nawet powiedzia?a ze ?miechem:

- Ale? ty jeste? silny! Silny i niem?dry.

Po?o?y?em j? na ???ku i zacz??em ca?owa?, naprz?d w usta i szyj?, a potem z coraz wi?kszym zuchwalstwem, z zapami?taniem i w zupe?nym zamroczeniu moje usta zacz??y przesuwa? si? po jej ciele, jeszcze wilgotnym, coraz ni?ej.

Teresa palcami, wplecionymi w moje w?osy, usi?owa?a delikatnie pow?ci?gn?? te nami?tne zap?dy, a r?wnocze?nie przyciska?a moj? g?ow? do swoich piersi, poddaj?c si? pieszczocie w trwo?liwym milczeniu.

Dopiero gdy zacz??em rozpala? si? jeszcze bardziej i niezgrabnie usi?owa?em rozsun?? jej uda, nagle jak gdyby oprzytomnia?a. Zerwa?a si? gwa?townie i zawo?a?a z rozpacz?:

- Oszala?e?? Co ty robisz, g?uptasie? Czy nie widzisz, ?e b?d? mia?a dziecko? Jestem w pi?tym miesi?cu.

S?owa te spad?y na mnie jak bicz lodowatej wody. Ogarn??a mnie s?abo??, pociemnia?o mi w oczach.

W tym momencie u?wiadomi?em sobie, ?e ta cudowna, ukochana Teresa sp?dza noce w ramionach odpychaj?cego, nienawistnego cz?owieka, kt?ry j? zdradza, dla kt?rego jest tylko workiem z mi?sem. Rozpacz, ?al, poczucie zniewagi popchn??y mnie do drzwi. Wybieg?em na schody i tam w niewidocznym k?cie d?ugo p?aka?em dziecinnymi ?zami.

Nie wr?ci?em ju? do tego domu. Czy dosta?em matur?? Wi?c to ci? interesuje? Tak, nadrobi?em stracony czas. Pom?g? mi w tym dyrektor. Pami?ta?, ?e wyci?gn??em z impasu syna pana doktora, kt?ry jego ?on? uwalnia? od niepo??danych ci??y.

Potem wyjecha?em z rodzicami do Dubrownika, gdzie pozna?em ?liczn? dziewczyn?. Nazywa?a si? Pava Macanovi?. Ale to jest ca?kiem inna historia. Po powrocie do Warszawy, kiedy moj? pierwsz? mi?o?? ostudzi?y fale Adriatyku, spotka?em Teres? przypadkowo na ulicy. D?wiga?a przed sob? wielki brzuch, mia?a oczy bezgranicznie smutne, podbite si?cami, wygl?da?a staro i nie?adnie.

- Czy ci nie ?al? - zapyta?a z bladym u?miechem.

- ?al... - odrzek?em staraj?c si? na ni? nie patrze?.

- Mo?e nas odwiedzisz? Wojtek wci?? ciebie wspomina.

Serce zabi?o mi mocniej.

- Wojtek? Niech przyjdzie do mnie.

- Powiem mu... Do widzenia, g?uptasku.

Tak zako?czy? si? pierwszy niefortunny romans mojego ?ycia.

Jeste? rozczarowana? Ja te? by?em rozczarowany. Nie spe?niona mi?o?? pozostawia gorzki osad. Mo?e znudzi?a? si?, Agnieszko, moj? opowie?ci?? Jaki ona ma zwi?zek z tob?? Zaczekaj, przecie? to jeszcze nie koniec. B?d? troch? cierpliwa. Teraz w?a?nie zaczyna si? drugi rozdzia?.

2

M?g?bym powiedzie? cytuj?c poet?, ?e m?odo?? przychodzi z wiekiem. Niech?tnie wi?c wracam do wspomnie? przesz?o?ci, a je?li dzisiaj uleg?em ich przewrotnym urokom, to tylko przez wzgl?d na ciebie. To tw?j kaprys wci?gn?? mnie w orbit? urojonych przeznacze?. I nawet nie b?dziesz mog?a pochlubi? si? przed sob? wymy?lnym, perwersyjnym grzechem, gdy? jestem z gatunku prawdziwych Don Juan?w, kt?rzy ka?d? mi?ostk? podnosz? do rangi wielkiego prze?ycia. Jeszcze nie dojrza?a? do ?wiadomej mi?o?ci. Twoje lata s? zaledwie srebrn? piank? na powierzchni ?ycia. Upoi?em si? odrobin? tej pianki i wiem tylko tyle, ?e za godzin? opu?cisz mnie dla kogo? innego. Moja pierwsza ?ona, a potem tak?e druga m?wi?y mi tak samo jak ty. ?e jestem najbardziej czaruj?cym m??czyzn?. I obie mnie porzuci?y. Dlatego nie chcia?bym wcale wr?ci? do tych lat, kiedy ?y?em bez wiedzy o ludzkich sercach, a w?a?ciwie i bez nadziei. Bo ona tak?e przychodzi z wiekiem.

Ale wtedy, w czasach mojej pierwszej mi?o?ci, a nawet znacznie p??niej, nie zdawa?em sobie sprawy z niewa?ko?ci moich prze?y?. By?a to przecie? tylko srebrna pianka, kt?r? spija?em z lekkomy?ln? beztrosk? i nie pozosta?o po niej nic pr?cz ledwie dostrzegalnego cienia smutku.

Z tamtego sztubackiego okresu przetrwa?a tylko przyja?? z Wojtkiem. By?o co? wzruszaj?cego w jego oddaniu i przywi?zaniu. Sta?em si? powiernikiem tego ch?opca, opowiada? mi o tyranii ojca, o ma?ym braciszku, kt?rego opiekunem sta? si? z kolei Wojtek. Nigdy natomiast nie wspomina? o matce, jak gdyby czu?, ?e ten temat wi??e si? z moj? pora?k?.

Po sko?czeniu szko?y, kiedy ja by?em ju? lekarzem, Wojtek wst?pi? na prawo. A potem pewnego dnia zaprosi? mnie do kawiarni, aby mi przedstawi? swoj? narzeczon?. Chcia? si? ni? przede mn? pochwali?, a tak?e zaobserwowa? moje wra?enie.

Pami?tam to spotkanie w ma?ej kawiarence na Filtrowej, w jesienny, deszczowy dzie?. Zobaczy?em dziewczyn? o rok m?odsz? od Wojtka. Jak na m?j smak mia?a zbyt regularne rysy i trzyma?a si? nienaturalnie, zanadto pos?gowo. M?wi?a wolno, dobieraj?c i odmierzaj?c s?owa, jak gdyby chcia?a podkre?li?, ?e nie jest to mowa potoczna, tylko jej w?asna proza. Wszystko w niej by?o zanadto wycyzelowane i sztuczne, a przy tym jednakowo wa?ne - twarz, intelekt, uczesanie, r?kawiczki.

Nie znaj?c jeszcze jej imienia, powiedzia?em:

- Przypomina mi pani Dian? z Gabii, kt?rej pos?g widzia?em w Luwrze. B?d? pani? nazywa? Dian?.

- To brzmi do?? paradoksalnie - odrzek?a z wystudiowanym u?miechem. - Bogini ?ow?w, upolowana przez ma?ego diab?a.

Domy?li?em si?, ?e Wojtek opowiada? jej o pocz?tkach naszej przyja?ni, gdy? ja go w?a?nie tak w dzieci?stwie nazywa?em.

- Jemy po ciastku z kremem - rzek?a Diana decyduj?c za nas wszystkich.

- Po dwa - powiedzia?em jej na przek?r.

- Pan doktor funduje! - zawo?a? Wojtek. - Fundowa? mi stale i doprowadzi? do tego, ?e na ca?e ?ycie nabra?em wstr?tu do cha?wy.

Kiedy kelnerka poda?a kaw? i ciastka, Diana zapomnia?a o swojej pozie i oblizywa?a ?y?eczk? po kremie z dziecinnym ?akomstwem. Pos?gowa bogini chwilami odzyskiwa?a swoj? naturaln? dziewcz?co??, ale dla mnie pozosta?a ju? Dian? na zawsze.

Nie masz racji, Agnieszko. Powiedzia?em tylko o moim pierwszyzn wra?eniu. A czy mi si? p??niej podoba?a? Oczywi?cie, przecie? patrzy?em na ni? oczami Wojtka, kt?ry j? kocha? ma?o skomplikowan?, odwzajemnian? mi?o?ci?.

Na wiosn? 1939 roku, w sam? Wielkanoc, by?em na ich ?lubie w roli dru?by. Ojciec Wojtka wtedy ju? nie ?y?. Teresa ze swoim m?odszym synem, delikatnym i nie?mia?ym ch?opcem, podczas weselnego obiadu siedzia?a z dala ode mnie. Chocia? nie lubi? przemawia?, wyg?osi?em toast, a chwal?c urod? Diany i zalety Wojtka napomkn??em o Teresie, jako tej, kt?ra jednoczy w sobie wszystkie te dodatnie cechy. Mo?e mi si? tylko zdawa?o, ale m?g?bym przysi?c, ?e po zn?kanej, przedwcze?nie zwi?d?ej twarzy Teresy sp?yn??y dwie ?zy. Gdy go?cie od?piewali "sto lat", Wojtek chwyci? mnie za r?k? i zaci?gn?? do matki.

- Mamo - powiedzia? - to nasz prawdziwy przyjaciel. Poca?uj go.

Pochyli?em si? do jej r?ki, a ona musn??a ustami moje czo?o. Jakie to wszystko by?o ?mieszne i dziwne zarazem. Przez otwarte drzwi do z dawna znajomej sypialni wida? by?o wezg?owie staro?wieckiego ?o?a. W mojej pami?ci zad?wi?cza?y s?owa: "Co ty robisz, g?uptasie? Czy nie widzisz, ?e b?d? mia?a dziecko?". Od tego czasu up?yn??o kilkana?cie lat. Pierwsze niefortunne ma??e?stwo mia?em ju? poza sob?, medycyn? studiowa?em w Pary?u, a teraz by?em wzi?tym chirurgiem, i patrz?c na Teres? nie dostrzeg?em nic, pr?cz powi?kszonej tarczycy. Nigdzie przemijanie czasu nie rysuje si? tak wyra?nie, jak na twarzach kobiet, kt?re przestali?my kocha?.

Nie, Agnieszko, ciebie to nie dotyczy. Nie do?yj? niestety tej chwili, kiedy mia?bym okazj? w podobny spos?b powiedzie? o tobie. A powiedzia?bym bez w?tpienia. Ludzie w moim wieku lubi? otacza? si? m?odymi, ?eby obserwowa?, jak ich m?odo?? tak?e stopniowo przemija. To jest taki ma?y tryumf starych ludzi. ?miejesz si?? To dobrze. Ja te? mam poczucie humoru. Traktuj? wszystko jak zabaw? karnawa?ow?, w kt?rej g??wnym punktem programu jest karuzela mojego ?ycia. Dop?ki kr?ci si? - niechaj ludzie si? ?miej?. Kiedy przestanie si? kr?ci?, tylko ja jeden zachowam poczucie humoru. C?? to, Agnieszko, przyp?yw czu?o?ci? Czy?by nie tylko imperatyw? Kochana, jeste? naprawd? czaruj?ca.

A teraz... wr??my do Diany.

Musz? wyzna?, ?e odrobin? zazdro?ci?em Wojtkowi szcz??cia, ale kt?? by si? wtedy spodziewa?, ?e b?dzie ono tak kr?tkotrwa?e.

Wybuch?a wojna. Wojtek odjecha? do swego pu?ku. Wygl?da? ?wietnie w kawaleryjskim mundurze. Ja trafi?em do szpitala wojskowego w Modlinie. Wiesz, jak to si? wszystko sko?czy?o. Nie b?j si?, nie mam zamiaru roztacza? przed tob? smutnej epopei kl?ski. Inni opisali j? lepiej, ni? ja bym to potrafi?.

Nie chcia?em i?? do niewoli. Uda?o mi si? zamieni? mundur na cywilne ubranie i po wielu tarapatach dotrze? do mego stryja, kt?ry dzier?awi? niedu?y folwark pod Miechowem. Tam zaszy?em si? na trzy lata, udzielaj?c pomocy lekarskiej okolicznym mieszka?com. Potem jednak bezczynno?? zacz??a mi ci??y?. Zrezygnowa?em z bezpiecze?stwa osobistego i w trzecim roku okupacji wr?ci?em do Warszawy, gdzie znowu mog?em po?wi?ci? si? chirurgii.

Wiem, Agnieszko, ?e te prozaiczne szczeg??y mego ?yciorysu s? nudne. Przepraszam. Przechodz? do w?a?ciwego tematu.

Jednego dnia wst?pi?em do pewnego baru kawowego na Wsp?lnej. Podczas okupacji pe?no by?o w Warszawie takich bar?w i ma?ych restauracyjek, gdzie pracowa?y ?ony oficer?w, aktorki i tak zwane panie z towarzystwa. W barze kawowym na Wsp?lnej zobaczy?em Dian?, kt?ra podawa?a tam jako kelnerka.

Gdzie? ulotni?a si? jej dawna pos?gowo??, ale uroda dzi?ki temu zyska?a wi?cej ciep?a, sta?a si? szczeg?lnie ujmuj?ca. W?a?ciwie dopiero w tym momencie stwierdzi?em, jak ?adna by?a Diana.

Usiad?a na chwil? przy moim stoliku i opowiedzia?a pokr?tce koleje swego losu. To ju? nie by?a ta afektowana dziewczyna, kt?r? pozna?em w kawiarni na Filtrowej, lecz kobieta pe?na prostoty i bezpo?rednio?ci. Lata wojny w jakim? stopniu j? wyprostowa?y.

- Wojtek jest w oflagu, wie pan? A ja mieszkam z te?ciow? i z c?reczk?. Ale nie tam, gdzie dawniej. Musia?y?my zmieni? mieszkanie na mniejsze. Tamto za trudno by?oby dzi? utrzyma?. Prosz? nas koniecznie odwiedzi?. Co prawda wracam codziennie p??no, tu? przed godzin? policyjn?, ale m?g?by pan u nas zanocowa?. Poza tym na obiedzie zawsze jestem w domu. Od drugiej do czwartej. Bardzo nam b?dzie mi?o. Prosz? przyj??. Koniecznie.

Tak si? zacz??o.

Dwa czy trzy razy odwiedzi?em Dian?, pozna?em jej trzyletni? c?reczk?, porozmawia?em z Teres?, kt?ra by?a ca?kowicie poch?oni?ta domem, k?opotami, dzie?mi. M?odszy brat Wojtka mia? ju? chyba z pi?tna?cie lat. Diana wyzna?a mi, ?e zapowiada? si? nieszczeg?lnie. Kiedy? przy?apano go w sklepie na kradzie?y i Teresa musia?a s?ono zap?aci? policjantowi za zatuszowanie sprawy. P??niej unika?em ju? tych wizyt, sta?em si? natomiast codziennym go?ciem w barze kawowym na Wsp?lnej.

Pewnego razu, gdy opu?ci?em jedn? niedziel?, Diana powiedzia?a mi z wyrzutem:

- Bo?e, jaka ja by?am niespokojna. My?la?am, ?e co? si? sta?o. Przecie? pan wie... Czeka?am na pana. prosz? tego wi?cej nie robi?.

Z ka?dym dniem zacie?nia?a si? nasza za?y?o??. Lubi?em patrze?, jak m?wi, lubi?em dotyka? jej r?ki, ?ledzi? jej ruchy, gdy obs?ugiwa?a go?ci. Wkr?tce sens mego okupacyjnego ?ycia zacz?? sprowadza? si? do paru godzin sp?dzanych w barze. Po wyj?ciu ze szpitala wsiada?em w riksz? i rezygnuj?c z obiadu jecha?em na Wsp?ln? do Diany. Kt?rej? niedzieli zaprosi?em j? na kolacj? do "Fregaty". Wypili?my po par? w?dek i zacz?li?my sobie m?wi? po imieniu.

- Jeste? najbardziej czaruj?cym m??czyzn?, jakiego zna?am - powiedzia?a mi w przyp?ywie szczeg?lnej serdeczno?ci.

- Nie m?w tak do mnie, Diano. To z?y znak. Mog? si? w tobie zakocha?.

By? ciep?y wiecz?r, siedzieli?my przy stoliczku w ogrodzie, pod akacjowym drzewem, kt?re kwit?o i upaja?o swym aromatem. U?miechasz si?, Agnieszko? Masz racj?, to zabrzmia?o zbyt sielankowo jak na te okropne czasy. Ale tak by?o naprawd?. Diana tego dnia dzia?a?a na mnie osza?amiaj?co. Mia?a usta wilgotne i kusz?ce, a jej oczy wyra?a?y wi?cej ni? usta. Nie zwa?aj?c na restauracyjnych go?ci, ca?owa?em naprz?d jej d?onie, a potem palce. Ka?dy palec osobno. Stolik pod akacj? wydawa? mi si? wysp? szcz??cia na oceanie ?ez, cierpie? i okrucie?stwa. Czu?em si?, jak gdybym by? poza czasem i rzeczywisto?ci?.

Opu?cili?my restauracj? niemal ostatni, szli?my przytuleni do siebie, w skupionym milczeniu, a kiedy skr?cili?my w Marsza?kowsk?, mijaj?cy nas po?piesznie m?ody cz?owiek szepn??:

- Nie chod?cie tam! Na placu ?apanka!

Istotnie, ludzie uciekali od strony placu Zbawiciela i ostrzegali przechodni?w:

- Zajecha?y budy! Wygarniaj? z bram! Zawracajcie!

By?o ju? dosy? p??no. Drog? do mieszkania Diany mieli?my odci?t?.

- Musimy i?? do mnie - powiedzia?em.

Diana milcza?a, oparta bezradnie o witryn? sklepu.

- Musimy i?? do mnie - powt?rzy?em z zak?opotaniem.

- To fatalne - rzek?a Diana bij?c si? widocznie z my?lami. - Jak si? p??niej wyt?umacz??

W oddali ukaza? si? na jezdni niemiecki patrol.

Mieszka?em na Nowogrodzkiej w sublokatorskim pokoju. W?a?ciciele mieszkania wyjechali akurat z dzie?mi na wakacje do ?widra. Powiedzia?em o tym Dianie.

- To nawet lepiej. By?oby mi g?upio wobec nich.

- A co dzieje si? z twoimi rodzicami? - przypomnia?em sobie nagle i nawet zdziwi?em si?, ?e dot?d o to nie zapyta?em.

- Matka umar?a przed trzema laty, zaraz po wkroczeniu Niemc?w do Warszawy. By?a chora na serce. A ojciec postanowi? przedosta? si? do Lwowa. Pisywa? przed wojn? artyku?y antyhitlerowskie i obawia? si? Gestapo. Co z nim teraz si? dzieje - nie wiem.

Weszli?my do mieszkania. Diana zatelefonowa?a do te?ciowej, powiedzia?a Teresie o ?apance i wymieni?a imi? kole?anki, u kt?rej rzekomo zosta?a na noc.

- Chcesz si? napi? herbaty?

- Nie, raczej wody. Suszy mnie.

Siedzieli?my na tapczanie, trzymaj?c si? za r?ce, i nie wiedzieli?my, co pocz?? dalej. Nie dziw si? tak, Agnieszko. W gruncie rzeczy zawsze by?em nie?mia?y. Nie wierzysz? Chyba musia?a? to zauwa?y?. Inicjatywa wysz?a od ciebie. Jestem ci za to niezmiernie wdzi?czny. Szcz??cie przychodzi?o mi w ?yciu zbyt trudno, abym m?g? pozwoli? sobie si?gn?? po nie bez zachowania ?rodk?w ostro?no?ci.

Diana pierwsza roz?adowa?a napi?cie. Powiedzia?a z rozbrajaj?c? prostot?:

- Przecie? wiem, ?e chcesz mnie poca?owa?. Czekam na to.

C?? ci mam powiedzie?, Agnieszko? Ca?owali?my si? tak, jak ja z tob? tej nocy. Nami?tnie i zapami?tale. A gdy rozpi??em jej stanik, poczu?em pod wargami piersi kszta?tne i tak samo dziewcz?ce, jak twoje. T?skni?em do nich a? do chwili, kiedy znalaz?a? si? przy mnie. To by?y te same piersi, wierz mi, Agnieszko.

Diana szepta?a mi s?owa, kt?rych nie powt?rzy?bym nawet tobie. Oboje p?on?li?my tak ?arliwym g?odem pieszczoty, ?e zapomnieli?my o wszystkim. O wojnie, o ludziach, o ziemi i o ?wiecie.

Kocha?em Dian?, wiem na pewno. Chyba j? pierwsz? kocha?em prawdziwie. I pragn??em tak, jak ?adnej innej kobiety w ?yciu.

I w?a?nie wtedy rozleg? si? dzwonek w przedpokoju i gwa?towne walenie w drzwi.

- Gestapo! - szepn??a Diana.

Zamarli?my oboje. Drzwi dygota?y od natarczywych uderze?.

W?o?y?em buty, kt?re zd??y?em ju? zdj??, i czeka?em, a? Diana si? ubierze. Dopiero wtedy otworzy?em. J? na szcz??cie zostawili. A ja znalaz?em si? naprz?d na Pawiaku, potem w O?wi?cimiu.

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Nie dla ciebie opowie?ci o tych straszliwych latach, nie dla twego wra?liwego serduszka.

I c??, Agnieszko? Niczego si? nie domy?lasz? Zastan?w si? przez chwil?. Milczysz? Odrzu?my wi?c alegoryczne imiona portret?w i rze?b. Diana to twoja matka. Tak, Agnieszko. Czy teraz wszystko ju? jest jasne? Musia?em ci to wyzna?, gdy? dwie niespe?nione mi?o?ci przesz?y w dziedzictwie na ciebie i obudzi?y ?w mistyczny imperatyw. St?d powsta?a twoja wiara w przeznaczenie, kt?rem u si? podda?a?. Ale dla mnie, jako racjonalisty, jest to tylko przypadek, czysty zbieg okoliczno?ci. Daj? ci, kochanie, wdzi?czny temat do rozmy?la?. A teraz czas ju? na ciebie. Dochodzi jedenasta, musisz si? po?pieszy?. Nie wypada przecie? sp??ni? si? na w?asny ?lub. B?dziesz mia?a uroczego m??a. Kiedy przedstawi?a? mi go w kawiarence na Filtrowej, wyda? mi si? godny twoich uczu?. My?l?, ?e b?dziesz wiern? ?on?. Tak jak twoja babka i twoja matka.

W domu zastaniesz r??e ode mnie. Poznasz je po tym, ?e nie znajdziesz przy nich ?adnego biletu wizytowego, ?adnej kartki. Tylko serce starego Don Juana, w kt?rym trzy pokolenia kobiet z twojego kr?gu wznieca?y po?ary.

Jutro nie zostanie po nim ?ladu ni popio?u.