Brzechwa J. USZY

Czy przygl?dali?cie si? kiedykolwiek uwa?nie ludzkiemu uchu? Ile staranno?ci i wysi?ku w?o?y?a natura w ten szcz?tkowy i nieu?yteczny ornament twarzy! Serce, kt?re uchodzi za siedlisko romantycznych uczu? i wra?liwo?ci, to po prostu mi?sisty worek, miech ss?co-t?ocz?cy, brzydki i niekszta?tny. Natomiast koncha uszna zadziwia mistern? kompozycj? szczeg???w, proporcj? zagi?? i zakr?t?w, r??ow? przejrzysto?ci?, elastyczn? budow? chrz?stki. Zar?wno nazwa, jak i podobie?stwo do muszli nadaj? uchu warto?? niemal klejnotu, zw?aszcza na tle og?lnego uk?adu anatomicznego cz?owieka.

Tote? nieobliczalny wybryk Joanny zdo?a?em sobie wyt?umaczy? dopiero nazajutrz, gdy w samolocie odda?em si? obserwacji ludzkich uszu. Przygl?da?em si? im w oderwaniu od reszty twarzy, przenosi?em wzrok z jednych uszu na drugie, stara?em si? eliminowa? twarze, a ca?? uwag? skupi? na tym jednym szczeg?le. Po kilku minutach uporczywej koncentracji wzroku ludzie przestali dla mnie istnie?. Widzia?em ju? tylko uszy, ich misterne zagi?cia, rozr??nia?em rozmaito?? kszta?t?w. Uszy wype?nia?y ca?? kabin? samolotu. Jedne na poz?r drobne i delikatne, inne odstaj?ce, mi?siste i ow?osione, obwis?e albo sko?ne, a w gruncie rzeczy wszystkie obrzydliwe. Dopiero wtedy u?wiadomi?em sobie, ?e uszy s? w?a?ciwie odra?aj?ce. Maj? w sobie co? zwierz?cego. Teraz, kiedy utraci?y dyskretn? niedostrzegalno??, wynikaj?c? z nawyku oczu, wydawa?y mi si? nienaturaln? naro?l?, podobn? do grzyb?w paso?ytuj?cych na pniu drzewa. Zrozumia?em, ?e uszy mog? budzi? wstr?t. Pami?tam dotychczas uczucie przera?enia, jakiego dozna?em w latach m?odo?ci, gdy odgarniaj?c kochance w?osy stwierdzi?em w miejscu konchy usznej drobny, zwyrodnia?y p?atek sk?ry, przypominaj?cy ucho myszy albo nietoperza.

Wr??my jednak do mojej Joanny, tej istoty kochaj?cej, pe?nej delikatno?ci i s?odyczy.

Dzia?o si? to we wrze?niu. Par? dni naprz?d kupi?em cztery bilety na doskona?? francusk? komedi? i zaprosi?em Joann? oraz mego koleg? z ?on?, kobiet? bardzo ?adn?, ale maj?c?, nies?usznie moim zdaniem, opini? zimnej kokietki. Joanna podziela?a to zdanie i nawet na wiadomo?? o zaproszeniu przeze mnie tamtej pary usi?owa?a wykr?ci? si? od p?j?cia do kina. W ko?cu jednak da?a si? nam?wi?.

Wyszli?my z kina wszyscy czworo oko?o dwunastej w nocy i spacerkiem udali?my si? na pobliski parking, gdzie zostawi?em samoch?d.

Pierwszy ja usiad?em za kierownic? i pootwiera?em drzwi, nast?pnie Joanna zaj??a miejsce za mn? na tylnym siedzeniu, ust?puj?c swego sta?ego miejsca obok mnie ?onie mego kolegi. Zanim jednak tamci dwoje zd??yli wsi??? do samochodu, Joanna znienacka chwyci?a mnie z ty?u za lewe ucho i zakr?ci?a nim z ca?ej si?y, jakby mi je chcia?a oberwa?. Poczu?em dotkliwy b?l, ale na ?adne wyja?nienia nie by?o czasu, gdy? moi go?cie w?a?nie zaj?li swoje miejsca. Na szcz??cie ?adne z nich nie zauwa?y?o tej przykrej sceny. Oszo?omiony tym niespodziewanym wybrykiem, w??czy?em silnik i ostro ruszy?em z miejsca. Joanna przez ca?? drog? prowadzi?a o?ywion? rozmow?, krytykowa?a film, raz po raz wybucha?a nerwowym ?miechem. Nie odzywa?em si? do niej. Zastanawia?em si? nad jej post?pkiem. Czy?by to by? wybuch tajonej nienawi?ci? Co ni? powodowa?o? Nigdy nie zauwa?y?em w niej najmniejszych sk?onno?ci do okrucie?stwa. Zna?em j? jako istot? pe?n? delikatno?ci i s?odyczy.

Po?egnali?my si? w milczeniu. Wr?ci?em do domu z osadem goryczy w sercu, a nazajutrz znalaz?em si? w kabinie samolotu. Tak, to by?o w?a?nie wtedy. Musia?em wyjecha? na kilka dni.

Czy przypominacie sobie "Les contes de minuit", t? urocz? ksi??k? Duhamela? Czy pami?tacie posta? urz?dnika, kt?ry wpatruje si? w ucho swego szefa i nie jest w stanie opanowa? niedorzecznej ch?ci, oby tego ucha dotkn??? A wi?c mo?e sam widok ucha budzi w cz?owieku ten irracjonalny, nieuzasadniony gest?

Nigdy nie doznawa?em podobnych uczu?, ale dlaczego mia?bym wykluczy? mo?liwo?? ich istnienia w kim innym? Chocia?by w Joannie. Tak, to by? chyba jedyny motyw, kt?ry ni? kierowa?. Raczej nie motyw, lecz odruch. Moje uszy obudzi?y w niej wstr?t, wyzwoli?y nienawi?? odczuwan? nie do mnie, lecz do nich.

Przypomnia?em sobie kilku moich znajomych, o kt?rych wiedzia?em, ?e ?ywi? wobec mnie wyra?n? niech??, chocia? nie da?em im do tego powodu.

Coraz bardziej nabiera?em przekonania, ?e i w tym wypadku musia?y odgrywa? rol? moje uszy. Prawdopodobnie podra?niona wra?liwo?? estetyczna wywo?ywa?a pod?wiadom? antypati?.

Nie chcia?bym by? pos?dzony o zarozumialstwo, ale musz? stwierdzi?, ?e ani moja powierzchowno??, ani cechy charakteru, ani spos?b bycia nie powinny w nikim budzi? niech?ci. Przeciwnie, uchodz? za cz?owieka obdarzonego pewnym urokiem osobistym, towarzyskiego i ?atwego w obcowaniu. Musz? jednak otwarcie wyzna?, ?e uszy mam raczej nie?adne. Powiedzia?bym nawet - zdecydowanie brzydkie. I to one w?a?nie, jak s?dz?, zra?aj? do mnie ludzi. One zdolne by?y tak?e popchn?? Joann? do brutalno?ci, kt?ra jest tak obca jej ?agodnej i delikatnej naturze.

Rozwa?aj?c przykry incydent owego wieczoru, stan??em przed lustrem, a?eby raz jeszcze przyjrze? si? moim uszom. Istotnie, mia?y w sobie co? obrzydliwie skrzydlatego, wyra?a?y drapie?no?? i arogancj?. Im d?u?ej wpatrywa?em si? w ich odbicie, tym ja?niej zaczyna?em rozumie?, ?e musz? one budzi? nieprzychylne uczucia. Zapewne zdarzaj? si? ludzie, kt?rzy maj? odmienny spos?b patrzenia, kt?rzy patrz? nie widz?c. Ich wzrok nie zatrzymuje si? na niczym. Jest to wzrok pozbawiony wyobra?ni. Zreszt?, wi?kszo?? ludzi cierpi na tego rodzaju aberracj?. Joanna nale?y do typ?w po?rednich. Kocha mnie, a r?wnocze?nie ma obsesj? na punkcie moich uszu.

Ta my?l nie dawa?a mi spokoju. Chodzi?em po mieszkaniu czuj?c, ?e nie zasn?. Ucho bola?o mnie i piek?o na samo wspomnienie przykrego incydentu. Joanna, ta istota pe?na s?odyczy, wydawa?a mi si? teraz ognistym ptakiem, kt?rego dzi?b wbija mi si? w m?zg.

Zrozumia?em, ?e musz? roz?adowa? w niej kompleks uszu, gdy? w przeciwnym razie nasza mi?o?? skazana b?dzie na zag?ad?.

Nagle wzrok m?j zatrzyma? si? na reprodukcji autoportretu Van Gogha, kt?ra wisia?a nad kominkiem. Ten wielki, nieszcz??liwy i antypatyczny szaleniec patrza? na mnie chytrze i porozumiewawczo spod banda?a, kt?ry zakrywa? ran? po obci?tym uchu.

A wi?c nie tylko ja! On tak?e we w?asnych uszach widzia? przyczyn? swoich kl?sk i niepowodze?. On tak?e mia? swoj? Joann?, kt?ra popchn??a go do tego rozpaczliwego kroku. Teraz wiedzia?em ju?, co mam zrobi?.

W sobotnie popo?udnia Joanna przychodzi?a do mnie na obiad, kt?ry przyrz?dza?em w?asnor?cznie, jako ?e mam szczeg?lne zami?owanie do spraw kulinarnych. Lubi? na targowiskach wyszukiwa? sezonowe przysmaki, znam si? na kuchni i nie brak mi w tej dziedzinie pomys?owo?ci, a nawet wyrafinowania.

Tej soboty czeka?em na przyj?cie Joanny bardziej niecierpliwie ni? kiedykolwiek. Nie widzieli?my si? od kilku dni, a poniewa? oboje mamy wstr?t do niesnasek, spotkanie to musia?o by? dla niej upragnione w tym samym stopniu, co dla mnie.

Wcze?niej ni? zazwyczaj rozleg? si? dzwonek. Otworzy?em drzwi. Na widok mojej obanda?owanej g?owy Joanna zatrzyma?a si? w progu. Spojrza?a przera?ona, a potem g?osem pe?nym niepokoju zapyta?a, co mi si? sta?o.

- Ach, to drobiazg - odpar?em tul?c j? do siebie. - Zarzuci?o mi w?z i wpad?em na s?up. G?ow? rozbi?em szyb?. Ale to nic powa?nego. Lekkie zadrapania.

Joanna posmutnia?a, po chwili jednak u?miechn??a si? i poda?a mi usta do poca?unku. Nie mia?a ?adnych podejrze?.

Wrze?niowe s?o?ce rozsypywa?o z?ociste blaski po stole, kt?ry nakry?em ze zwyk?? staranno?ci?.

Nape?ni?em kieliszki stark? i przynios?em z kuchni tac? zastawion? r??nymi przysmakami. Joanna lubi?a nasze sobotnie uczty i cieszy?a si? ka?d? kulinarn? niespodziank?.

- Rydze! - zawo?a?a z rado?ci?, opr??niaj?c ?y?k? patelni?. - Jaki ty jeste? mi?y! Szkoda, ?e musz? je?? je sama...

Joanna wiedzia?a, ?e odk?d w dzieci?stwie zatru?em si? grzybami, nabra?em do nich nieprzezwyci??onego uprzedzenia.

Wypili?my w?dk?, a potem, s?uchaj?c jej beztroskiej paplaniny, czeka?em, a? Joanna zje przyrz?dzone przeze mnie rydze.

Nagle zerwa?em si? z krzes?a i zawo?a?em jakim? obcym, histerycznym g?osem:

- Smakowa?o ci? A wiesz, co zjad?a?? Zjad?a? moje uszy! Rozumiesz? Moje znienawidzone przez ciebie uszy! Na pewno zauwa?y?a?, ?e ich zawini?te brzegi by?y uderzaj?co podobne do rydz?w, Obci??em je brzytw?. Tak jak Van Gogh! Rozumiesz! Troch? nawet bola?o, ale mniej, ni? przypuszcza?em... Oczywi?cie, zanim to zrobi?em, zadzwoni?em po pogotowie. Jestem, jak wiesz, przezorny i systematyczny...

Joanna patrza?a na mnie ze zgroz?. Naprz?d poblad?a, a po chwili sta?a si? zielona jak cz?owiek na statku w czasie sztormu.

- Naprawd? nie bola?o - m?wi?em wpatruj?c si? w drobne kropelki potu, kt?re wyst?pi?y na jej prze?licznym, nieco zadartym nosku. - To zreszt? niewa?ne... Chc? ci opowiedzie?, jak je przyrz?dzi?em... Naprz?d gotowa?em tak d?ugo, a? sta?y si? mi?kkie... Potem rzuci?em na roztopione mas?o... Smakowa?y ci, prawda?

Chwyci?em butelk?, aby ponownie nape?ni? kieliszki, ale Joanna wykona?a dziwaczny ruch d?oni? i zsun??a si? z krzes?a na pod?og?.

Wzi??em j? na r?ce i przenios?em na tapczan. By?a pi?kna w tym swoim omdleniu. Twarz mia?a blad?, niemal przezroczyst?, usta ch?odne i skrzywione, by? mo?e jak wtedy, kiedy mnie szarpn??a za ucho.

Po chwili zacz??a wraca? do przytomno?ci. Gdy otworzy?a powieki, zdar?em z g?owy banda? i powiedzia?em z czu?o?ci?:

- G?upi?tko... To by?y zwyczajne rydze...

Joanna przygl?da?a mi si? w milczeniu. Palcem pog?aska?a moje lewe ucho, potem prawe. Wsta?a z tapczanu i u?miechn??a si? zawstydzonym, roztargnionym u?miechem. Nie, to nie by? u?miech, ale raczej grymas dziecka, kt?remu zbiera si? na p?acz. Istotnie, po twarzy jej p?yn??y ?zy.

Kiedy wr?cili?my do sto?u, Joanna ?apczywie wychyli?a kieliszek w?dki, ale je?? wi?cej nie chcia?a. Spojrzenie jej b??dzi?o po mojej twarzy, nie wyra?aj?c ani gniewu, ani czu?o?ci.

- Wiesz - powiedzia?a po chwili. - To dziwne... Nigdy dot?d nie zwr?ci?am uwagi na twoje uszy. Mam wra?enie, ?e dzisiaj widz? je po raz pierwszy...

Przyci?gn??em j? do siebie, ca?owa?em, g?aska?em po w?osach, by?o mi weso?o i smutno zarazem.

Joanna siedzia?a zamy?lona, a potem powiedzia?a, ?e ?le si? czuje, i poprosi?a, ?ebym j? odwi?z? do domu. Na po?egnanie poca?owa?a mnie w ucho.

By?a naprawd? istot? pe?n? delikatno?ci i s?odyczy.

Nie widzieli?my si? wi?cej. Naprz?d byli?my oboje bardzo zaj?ci. P??niej ona przenios?a si? do innego miasta, a ja wyjecha?em s?u?bowo na rok do Wietnamu.

Na ?cianie zamiast autoportretu Van Gogha wisi teraz reprodukcja krajobrazu Utrilla. Widok o?nie?onej paryskiej ulicy nic mi nie przypomina.