Broniewski W. WIERSZE

I oczy wilgotne,

I oczy wilgotne,
i serce samotne,
i nie wiem, co robi? dalej.
Ja chcia?bym gdzie? w lesie
(a niech mnie rozniesie!) -
umrze? z ?alu.

 

Jask??ka

Nap?yn??a na mnie fala mi?osna,
jak pow?d?, co lody znosi.
Ty nie jeste? ju? taka m?oda, ale jak wiosna,
i kto ciebie o to prosi??

Mo?e moje serce prosi?o na kl?czkach
w rozmaitych rozpaczach i kl?skach,
ca?uj?c z rozpacz? na sp??k?
ciebie - jask??k??

A mo?e te jask??ki w niebie,
podobne do ciebie,
lata?y, kwili?y i wylata?y,
?ebym by? radosny i ?mia?y?

Drzewo rozpaczaj?ce
Oto zima jerozolimska
w deszczu i w wietrze.
Z rzadka przez chmury si? przetrze
promie? i trwo?nie b?yska.
A wtedy pradawny gr?d
o?lepia biel? budowli,
syci oko zieleni? soczyst?
i w modro?? rzucaj?c si? czyst?,
dziesi?tkami ?wi?ty? si? modli
dzi?kczynnie za upust w?d.
Getsemani, G?ro Oliwna,
Dolino J?zefata,
ciche cmentarze
jaka? to si?a dziwna
z wami czeka? mi ka?e
na koniec ?wiata?
Spr?chniej? i moje ko?ci
pod jak?? grobow? krypt?,
lecz dzi? widz? przeczy nico?ci
cmentarny eukaliptus.

To drzewo, bite przez deszcz i wiatr,
szamoce si? w strasznej m?ce,
wyci?gaj?c bezradnie w ?wiat
rozchwiane, zielone r?ce.
Drzewo szumi to jego p?acz,
zawodzenie, j?k wniebog?osy.

Tak samo p?aczka rozdziera p?aszcz
i popio?em posypuje w?osy.
Drzewo w?osy tarza po ziemi
i zn?w podnosi ramiona,
aby si? modli? s?owy blu?nierczymi,
kl?? modlitewnie: Adonaj!...

Drzewo, po ziemi tarzaj?ce ?bem
i w buncie rozpaczaj?ce,
ja z tob?, drzewo, szumi? jednym tchem,
najsamotniejszy pod s?o?cem:
mn? tak?e szarpie napastliwy wiatr,
do ziemi zgina ulewa,
dwa lata wrastam w tw?j zamar?y ?wiat,
gn? si?, prostuj? i ?piewam!

Nie wiem, gdzie kiedy? ca?kiem wrosn? w grunt,
gdy przyjdzie mi ko?ci z?o?y?,
lecz niech mi ?piewa sw?j b?l i sw?j bunt
takie drzewo, podobne do brzozy.

Do domu

Pora powraca?, pora
wzruszy? skiby mogilne,
cale ?ycie trzeba przeora?,
a nasze r?ce s? silne.

Zaprz??my w piastowy p?ug
Konie p?dzone naft?.
Ziemia dla ch?opa! Nie b?dzie s?ug!
R?wno??! O?wiata! Traktor!

Do...
Do...

Tamtej kobiety nie by?o... Jej nigdy
Nie by?o nawet na w?os - na cie? w?osa;
Umar?a w chwili rozklejania powiek
Tak jeszcze m?odych
Jak p?czek kasztana.

Tamtej kobiety nie by?o. Ju? wcze?niej -
Tak, to ona wcze?niej przep?aci?a ?yciem
Pi?stk? sw? ma??,
Wigotny paznokie?,
Skrzyde?ka sromu, z kt?rych mia?a wzlecie?.

Tamtej kobiety nie by?o. Nie by?o
Nocy ?agodnej, obj?cia si? ramion,
Tych czterech ramion, co chcia?y j? pocz??,
A tylko wiatrak, co nimi poczyna...

Anka, to ju? trzy i p?? roku,
Anka, to ju? trzy i p?? roku,
d?ugo ogromnie,
a nie ma takiego dnia, takiego kroku,
?ebym nie wspomnia? o mnie:

o mnie, osieroconym przez ciebie,
i cho? twardo?? sobie wbijam w ?eb,
nie widz? ci? w ?adnym niebie
i nie chc? takich nieb!

?adna tu filozofia
sprawy tej nie zg?adzi:
mojej matce, mojej siostrze by?o: Zofia,
i jako? czas na to poradzi?.

A ja my?l? i my?l? o tobie
po przebudzeniu, przed snem...
Mo?e ja jestem co? winien tobie? -
bo ja wiem.

Na Pow?zkach o?nie?ona mogi?a,
brzozy co? m?wi? szelestem...
Powiedz, czy? ty naprawd? by?a,
bo ja jestem...

Nie Wiem

Nie zrozumiem nigdy, nie nazw?
?adnej rzeczy z daleka ni z bliska.
Rozdepta?em s?owa na miazg?,
okrwawi?em sercem i ciskam.

Nie wypowiem nic, nie wy?piewam,
ani nocy, ni gwiazd nie zlicz?.
Op?tany b?lem i gniewem,
gniewem p?on? i b?lem krzycz?.

Wiem, ?e nigdy pozna? nie zdo?am,
jaka moc mnie usidla i dr?czy,
torturuje s?onecznym ko?em
i zakuwa obr?cz? t?czy.

Trzeba wyrwa? si?, trzeba odej??,
trzeba biec, uchodzi? przed kl?sk? !
Jak odnale?? rado?? i m?odo??,
gdzie? jest mi?o??, mi?o?? zwyci?ska?

Opowiadania O?wi?cimskie

Przeczyta?em ksi??k? Marii
p?acz?c i wyj?c.
Tak pisz? tylko umarli,
?yj?c.

Ja nie bylem wcale w O?wi?cimiu,
ale go umiem na pami??.
Maria...Jak jej bylo na imie?-
Zamie?...

Sz?a pod wiatr i pod deszcz, i pod ?nieg,
bosa,
z lewej SS-man, z prawe szpieg,
nie mia?a papierosa,

nie miala nic, nic nie mia?a,
biedna,
i wo?a?a do mnie, wo?a?a,
i by?a sama jedna.

Poezja

Poezja nie jest mi potrzebna do oddychania
ani mi?o?ci, ani do zagryzania warg , rozp?yni?cia
si? w mie?cie , b?lu, krzyku, zabijaniu. Poezja
nie jest mi w og?le potrzebna, ?apie mnie
za gard?o pi??ci? papieru, s?czy si? sucha
krew aforyzm?w, szare oczka postulat?w przymykaj?
si?, otwieraj?, g?uche wo?anie pochodu zza
barykady, kt?r? si? rozbudowuje wzwy?, tworzy
w niej ma?e mieszkania dla przesiedle?c?w.
O, nie, poezja patrzy na mnie jak przestraszone
zwierz?tko, trza?nijcie drzwiami, a rozleci si?
rzeczywisto??, skromna pracownia liryka
bezpo?redniego, kt?ry hoduje polemik? na
lepsze czasy. Poezja, brudny r?cznik hotelowy,
kt?ry przechodzi z r?k do r?k i pachnie
ci?gle tym samym szarym myd?em. Jak dobrze
utrzymywa? si? ze ?mierci, kt?ra trenuje
d?ugie dystanse na Madison Square Garden,
i wierzy?, ?e jest to metafora zapewniaj?ca
uczciw? nie?miertelno??.

Ze z?o?ci

Kocha?bym ci? (psiakrew, cholera!),
gdyby nie ta niepewno??,
gdyby nie to, ?e serce z?era
z?o??, t?sknota i rzewno??.

By?bym wierny jak ten pies Burek,
ch?tn""ie sypia?bym na s?omiance,
ale ty masz tak? natur?,
?e nie ?ycz? ?adnej kochance.

Kocha?bym ci? (sto tysi?cy diab??w),
kocha?bym (niech nag?a krew zaleje!),
ale na mnie co? takiego spad?o,
?e ju? nie wiem, co si? ze mn? dzieje:

z fotografi?, jak kto g?upi, si? witam,
z fotografi? (psiakrew!) si? licz?,
p?jd? spa? i nie zasn? przed ?witem,
p?ki z grzech?w si? jej nie wylicz?,

a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
wi?c (cholera) z?o?ci si? grzesznik:
?e na przyk?ad, wczoraj pi?em w?dk?
lub ?e pani Iks - niekoniecznie.

C?? mi z tego (psiakrew!), ?em wierny,
taki, co to "?lady po stopach"?...
Moja mi?a, min?? pa?dziernik,
moja mi?a (psiakrew!), mija listopad.

Moja mi?a, ca?e ?ycie mija...
Mi?a! Mi?a! - powtarzam ze szlochem...
To mi ?ycie daje, to zabija,
?e ja ci?gle (psiakrew!) ciebie kocham.