|
Kochanowski J. TRENYTREN I Wszytki p?acze, wszytki ?zy Heraklitowe I lamenty, i skargi Symonidowe, Wszytki troski na ?wiecie, wszytki wzdychania I ?ale, i frasunki, i r?k ?amania, Wszytki a wszytki za raz w dom si? m?j no?cie, A mnie p?aka? mej wdzi?cznej dziewki pomo?cie, Z kt?r? mi? niepobo?na ?mier? rozdzieli?a I wszytkich moich pociech nagle zbawi?a. Tak wi?c smok, upatrzywszy gniazdko kryjome, S?owiczki liche zbiera, a swe ?akome Gard?o pasie; tymczasem matka szczebiece Uboga, a na zb?jc? coraz si? miece, Pr?zno ! bo i na sarn? okrutnik zmierza, A ta nieboga ledwe umyka pierza. "Pr?zno p?aka?" - podobno drudzy rzeczecie. C??, prze B?g ?ywy, nie jest pr?zno na ?wiecie? Wszytko pr?zno! Macamy, gdzie mi?kcej w rzeczy, A ono wsz?dy ci?nie! B??d - wiek cz?owieczy! Nie wiem, co l?ej : czy w smutku jawnie ?a?owa?, Czyli si? z przyrodzeniem gwa?tem mocowa?? TREN II Jeslim kiedy nad dzie?mi pi?rko mia? zabawi?, A kwoli temu wieku lekkie rymy stawi?, Bodaj?ebych by? raczej kolebk? ko?ysa? I z drugimi niewa?ne mamkom pie?ni pisa?, Kt?rymi by dziecinki noworodne spi?y I swoich wychowa?c?w lamenty t?li?y! Takie fraszki mnie zbiera? po?yteczniej by?o Ni?li, w co mi? nieszcz??cie moje dzi? wprawi?o, P?aka? nad g?uchym grobem mej wdzi?cznej dziewczyny I skar?y? si? na srogo?? ci??kiej Prozerpiny. Alem u?y? w obojgu jednakiej wolno?ci Nie m?g?: owom omin??, jako w dordza?o?ci Dowcipu co? ranego; na to mi? przygoda Gwa?tem wbi?a i moja nienagrodna szkoda. Ani mi teraz ?acno dowiada? si? o tym, Jaka mi? z p?aczu mego czeka cze?? na poty m. Nie chcia?em ?ywym ?piewa?, dzi? umar?ym musz?. A cudzej ?mierci p?acz?c, sam swe ko?ci susz?. Pr?zno to! Jakie szcz??cie ludzi naszladuje, Tak w nas albo dobr? my?l, albo z?? sprawuje. O prawo krzywdy pe?ne! O znikomych cieni Sroga, nieub?agana, nieu?yta ksieni ! Tak li moja Orszula, jeszcze ?y? na ?wiecie Nie umiawszy, musia?a w ranym umrze? lecie? I nie napatrzawszy si? jasno?ci s?onecznej Posz?a, nieboga, widzie? kraj?w nocy wiecznej ! A bodaj ani by?a ?wiata ogl?da?a! Co bowiem wi?cej, jeno r?d a ?mier? pozna?a? A miasto pociech, kt?re winna z czasem by?a Rodzicom swym, w ci??kim je smutku zostawi?a. TREN III Wzgardzi?a? mn?, dziedziczko moja ucieszona! Zda?a? si? ojca twego barziej uszczuplona Ojczyzna, ni?liby? ty przesta? na niej mia?a. To prawda, ?eby by?a nigdy nie zr?wna?a Z ranym rozumem twoim, z pi?knymi przymioty, Z kt?rych si? ju? znaczy?y twoje przysz?e cnoty. O s?owa! o zabawo! o wdzi?czne uk?ony! Jako?em ja dzi? po was wielce zasmucony! A ty, pociecho moja, ju? mi si? nie wr?cisz Na wieki ani mojej tesknice okr?cisz! Nie lza, nie lza, jedno si? za tob? gotowa? A stopeczkami twymi ciebie naszladowa?. Tam ci? uj?rz?, da Pan B?g, a ty wi?c drogimi Rzu? si? ojcu do szyje r?czynkami swymi! TREN IV Zgwa?ci?a?, niepobo?na ?mierci, oczy moje, ?em widzia? umieraj?c mi?e dzieci? swoje! Widzia?em, kiedy? trz?s?a owoc niedordza?y, A rodzicom nieszcz?snym serca si? kraja?y. Nigdy? by ona by?a bez wielkiej ?a?o?ci Mojej umrze? nie mog?a, nigdy bez ci??ko?ci I serdecznego bolu, w kt?rymkolwiek lecie Mnie by smutnego by?a odbieg?a na ?wiecie; Alem ja ju? z jej ?mierci nigdy ?a?o?ciwszy, Nigdy smutniejszy nie m?g? by? ani teskliwszy. A ona, by by? B?g chcia?, d?u?szym wiekiem swoim Si?a pociech przymno?y? mog?a oczom moim. A przynamniej tymczasem mog?em by? odprawi? Wiek sw?j i Persefonie ostatniej si? stawi?, Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej ?a?o?ci, Kt?rej r?wnia nie widz? w tej tu ?miertelno?ci. Nie dziwuj? Niobie, ?e na martwe cia?a Swoich namilszych dziatek patrz?c skamienia?a. TREN V Jako oliwka ma?a pod wysokim sadem Idzie z ziemie ku g?rze macierzy?skim ?ladem, Jeszcze ani ga??zek, ani listk?w rodz?c, Sama tylko dopiro szczup?ym pr?tkiem wschodz?c: T? jesli, ostre ciernie lub rodne pokrzywy Uprz?taj?c, sadownik podci?? ukwapliwy, Mdleje zaraz, a zbywszy si?y przyrodzonej, Upada przed nogami matki ulubionej - Takci si? mej namilszej Orszuli dosta?o. Przed oczyma rodzic?w swoich rost?c, ma?o Od ziemie si? co wzni?swszy, duchem zara?liwym Srogiej ?mierci otchniona, rodzicom troskliwym U n?g martwa upad?a. O z?a Persefono, Mog?a?e? tak wielu ?zam da? up?yn?? p?ono? TREN VI Ucieszna moja ?piewaczko! Safo s?owie?ska! Na kt?r? nie tylko moja cz?stka ziemie?ska, Ale i lutnia dziedzicznym prawem spa?? mia?a! T?? nadziej? ju? po sobie okazowa?a, Nowe piosnki sobie tworz?c, nie zamykaj?c Ustek nigdy, ale ca?y dzie? prze?piewaj?c, Jako wi?c lichy s?owiczek w krzaku zielonym Ca?? noc prze?piewa gard?kiem swym ucieszonym. Pr?dko? mi nazbyt umilk?a! Nagle ci? sroga ?mier? sp?oszy?a, moja wdzi?czna szczebiotko droga! Nie nasyci?a? mych uszu swymi piosnkami, I t? troch? teraz p?ac? sowicie ?zami. A ty? ani umieraj?c ?piewa? przesta?a, Lecz matk?, uca?owawszy, take? ?egna?a "Ju? ja tobie, moja matko, s?u?y? nie b?d? Ani za twym wdzi?cznym sto?em miejsca zasi?d?; Przyjdzie mi klucze po?o?y?, samej precz jecha?, Domu rodzic?w swych mi?ych wiecznie zaniecha?." To i czego ?al ojcowski nie da serdeczny Przypomina? wi?cej, by? jej g?os ostateczny. A matce, s?ysz?c ?egnanie tak ?a?o?ciwe, Dobre serce, ?e od ?alu zosta?o ?ywe. TREN VII Nieszcz?sne och?d?stwo, ?a?osne ubiory Mojej namilszej cory! Po co me smutne oczy za sob? ci?gniecie, ?alu mi przydajecie? Ju? ona cz?oneczk?w swych wami nie odzieje - Nie masz, nie masz nadzieje! Uj?? j? sen ?elazny, twardy, nieprzespany... Ju? letniczek pisany I uploteczki wniwecz, i paski z?ocone, Matczyne dary p?one. Nie do takiej ?o?nice, moja dziewko droga, Mia?a ci? ma? uboga Doprowadzi?! Nie tak?? da? obiecowala Wypraw?, jak?? da?a Giez?eczko? tylko da?a a lich? tkaneczk?; Ojciec ziemie bre?eczk? W g??wki w?o?y?. - Niestety?, i posag, i ona W jednej skrzynce zamkniona! TREN VIII Wielkie? mi uczyni?a pustki w domu moim, Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim! Pe?no nas, a jakoby nikogo nie by?o: Jedn? maluczk? dusz? tak wiele uby?o. Ty? za wszytki m?wi?a, za wszytki ?piewa?a, Wszytki? w domu k?ciki zaw?dy pobiega?a. Nie dopu?ci?a? nigdy matce si? frasowa? Ani ojcu my?leniem zbytnim g?owy psowa?, To tego, to owego wdzi?cznie ob?apiaj?c I onym swym uciesznym ?miechem zabawiaj?c. Teraz wszytko umilk?o, szczere pustki w domu, Nie masz zabawki, nie masz roz?mia? si? nikomu. Z ka?dego k?ta ?a?o?? cz?owieka ujmuje, A serce swej pociechy darmo upatruje. TREN IX Kupi? by ci?, M?dro?ci, za drogie pieni?dze! Kt?ra, jesli prawdziwie mieni?, wszytki ??dze, Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzeni?, A cz?owieka tylko nie w anio?a odmieni?, Kt?ry nie wie, co bole??, frasunku nie czuje, Z?ym przygodom nie podleg?, strachom nie ho?duje. Ty wszytki rzeczy ludzkie masz za fraszk? sobie, Jednak? my?l tak w szcz??ciu, jako i w ?a?obie Zaw?dy niesiesz. Ty ?mierci namniej si? nie boisz, Bezpieczna, nieodmienna, niepo?yta stoisz. Ty bogactwa nie z?otem, nie skarby wielkimi, Ale dosytem mierzysz i przyrodzonymi Potrzebami. Ty okiem swym nieuchronionym N?dznika upatrujesz pod dachem z?oconym, A ubo?szym nie zaj?rzysz szcz??liwego mienia, Kto by jedno chcia? s?ucha? twego upomnienia. Nieszcz??liwy ja cz?owiek, kt?rym lata swoje Na tym strawi?, ?ebych by? uj?rza? progi twoje! Terazem nagle z stopni?w ostatnich zrzucony I mi?dzy insze, jeden z wiela, policzony. TREN X Orszulo moja wdzi?czna, gdzie? mi si? podzia?a? W kt?r? stron?, w kt?r?? si? krain? uda?a? Czy? ty nad wszytki nieba wysoko wniesiona I tam w liczb? anio?k?w ma?ych policzona? Czyli? do raju wzi?ta? Czyli? na szcz??liwe Wyspy zaprowadzona? Czy ci? przez teskliwe Charon jeziora wiezie i napawa zdrojem Niepomnym, ?e ty nie wiesz nic o p?aczu mojem? Czy, cz?owieka zrzuciwszy i my?li dziewicze, Wzi??a? na si? postaw? i pi?rka s?owicze? Czyli si? w czy?cu czy?cisz, jesli z strony cia?a Jakakolwiek zmazeczka na tobie zosta?a? Czy? po ?mierci tam posz?a, k?dy? pierwej by?a, Ni?e? si? na m? ci??k? ?a?o?? urodzi?a? Gdzie?kolwiek jest, jesli? jest, lituj mej ?a?o?ci, A nie mo?esz li w onej dawnej swej ca?o?ci, Pociesz mi?, jako mo?esz, a staw' si? przede mn? Lubo snem, lubo cieniem, lub mar? nikczemn?! TREN XI Fraszka cnota ! - powiedzia? Brutus pora?ony... Fraszka, kto si? przypatrzy, fraszka z ka?dej strony! Kogo kiedy pobo?no?? jego ratowa?a? Kogo dobro? przypadku z?ego uchowa?a? Nieznajomy wr?g jaki? miesza ludzkie rzeczy Nie maj?c ani dobrych, ani z?ych na pieczy. K?dy jego duch wienie, ?aden nie ul??e; Praw-li, krzyw-li, bez braku ka?dego dosi??e. A my rozumy swoje przedsi? uda? chcemy: Hardzi miedzy prostaki, ?e nic nie umiemy, Wspinamy si? do nieba, bo?e tajemnice Upatruj?c; ale wzrok ?miertelnej ?rzenice T?py na to! Sny lekkie, sny p?oche nas bawi?, Kt?re si? nam podobno nigdy nie wyjawi?... ?a?o?ci! co mi czynisz? Owa ju? oboje Mam straci?: i pociech?, i baczenie swoje? TREN XII ?aden ojciec podobno barziej nie mi?owa? Dzieci?cia, ?aden barziej nad mi? nie ?a?owa?. A te? ledwe si? kiedy dzieci? urodzi?o. Co by ?aski rodzic?w swych tak godne by?o. Och?do?ne, pos?uszne, karne, niepieszczone, ?piewa?, m?wi?, rymowa? jako co uczone; Ka?dego uk?on trafi?; wyrazi? postaw?, Obyczaje panie?skie umie? i zabaw?; Roztropne, obyczajne, ludzkie, nierzewniwe, Dobrowolne, uk?adne, skromne i wstydliwe. Nigdy ona po ranu karmie nie wspomnia?a, A? pierwej Bogu swoje moditwy odda?a. Nie posz?a spa?, a? pierwej matk? pozdrowi?a I zdrowie rodzic?w swych Bogu poruczy?a. Zaw?dy przeciwko ojcu wszytki przeby? progi, Zaw?dy si? uradowa? i przywita? z drogi, Ka?dej roboty pom?c, do ka?dej pos?ugi Uprzedzi? by?o wszytki rodzic?w swych s?ugi. A to w tak ma?ym wieku sobie poczyna?a, ?e wi?cej nad trzydzie?ci miesi?cy nie mia?a. Tak wiele cn?t jej m?odo?? i takich dzielno?ci Nie mog?a znie??; upad?a od swej?e bujno?ci, ?niwa nie doczekawszy! K?osie m?j jedyny, Jeszcze? mi si? by? nie zsta?, a ja, twej godziny Nie czekaj?c; znowu ci? w smutn? ziemi? siej?! Ale pospo?u z tob? grzeb? i nadziej?: Bo ju? nigdy nie wznidziesz ani przed mojema Wiekom wiecznie zakwitniesz smutnymi oczema. TREN XIII Moja wdzi?czna Orszulo, bodaj ty mnie by?a Albo nie umiera?a lub si? nie rodzi?a! Ma?e pociechy p?ac? wielkim ?alem swoim Za tym nieodpowiednym po?egnaniem twoim. Omyli?a? mi? jako nocny sen znikomy, Kt?ry wielko?ci? z?ota cieszy smys? ?akomy, Potym nagle uciecze, a temu na jawi Z onych skarb?w jeno ch?? a ??dz? zostawi. Take? ty mnie, Orszulo droga, uczyni?a Wielkie? nadzieje w moim sercu roznieci?a, Potyme? mi?, smutnego, nagle odbie?a?a I wszytki moje z sob? pociechy zabra?a. Wzi??a? mi, zgo?a m?wi?c, dusze po?owic?; Ostatek przy mnie zosta? na wieczn? tesknic?. Tu mi kamie?, murarze, ciosany po???cie, A na nim t? nieszcz?sn? pami?tk? wydr??cie: "Orszula Kochanowska tu le?y, kochanie Ojcowe albo raczej p?acz i narzekanie. Opake? to, niebaczna ?mierci, udzia?a?a Nie ja? onej, ale mnie ona p?aka? mia?a." TREN XIV Gdzie te wrota nieszcz?sne, kt?rymi przed laty Puszcza? si? w ziemi? Orfeus szukaj?c swej straty? ?ebych ja te? t?? ?cie?k? swej namilszej c?ry Poszed? szuka? i on br?d m?g? przeby?, przez kt?ry Srogi jaki? przewo?nik wozi blade cienie I w lasy nieweso?e cyprysowe ?enie. A ty mi? nie zostawaj, wdzi?czna lutni moja, Ale ze mn? pospo?u p?d? a? do pokoja Surowego Plutona! Owa go to ?zami, To tymi ?a?osnymi zmi?kczywa pie?niami, ?e mi moj? namilsz? dziewk? jeszcze wr?ci, A ten nieu?mierzony we mnie ?al ukr?ci. Zgin?? ci mu nie mo?e, tu? si? wszytkim zosta?, Niech si? tylko niedosz?ej jagodzie da dosta?. Gdzie by te? tak kamienne ten b?g serce nosi?, ?eby tam smutny cz?owiek ju? nic nie uprosi?! C?? temu rzec? Wi?c tam?e ju? za jedn? drog? Zosta?, a z dusz? za raz zewlec trosk? srog?. TREN XV Erato z?otow?osa i ty, wdzi?czna lutni, Sk?d pociech? w swych troskach bior? ludzie smutni! Uspok?jcie na chwil? strapion? my?l uroj?, P?ki jeszcze kamienny w polu s?up nie stoj?, Lej?c ledwie nie krwawy p?acz przez marm?r ?ywy, ?alu ci??kiego pami?? i znak nieszcz??liwy. Myl? si?? czyli, patrz?c na ludzkie przygody, Skromniej cz?owiek uwa?a i swe w?asne szkody? Nieszczesna matko (jesli przyczyta? mo?emy , Nieszcz??ciu, co prze g?upi sw?j rozum cierpiemy), Gdzie teraz twych siedm' syn?w i dziewek tak wiele? Gdzie pociecha? gdzie rado?? i twoje wesele? Widz? czterna?cie mogi?, a ty, nieszcz??liwa I podobno tak d?ugo nad wol? sw? ?ywa, Ob?apiasz zimne groby, w kt?rych - ach, niebogo - Sk?ad?a? dziateczki swoje zagubione srogo! Takie wi?c kwiaty le?? kos? podsieczone Albo deszczem gwa?townym na ziemi? z?o?one. W kt?r? nadziej? ?ywiesz? Czego czekasz wi?cej? Czemu ?mierci? ?a?o?ci nie zbywasz co pr?cej? A wasze pr?dkie strza?y albo ?uk co czyni Niepochybny, o Febe i m?ciwa bogini? Albo z gniewu, bo winna, albo wi?c z lito?ci Dokonajcie, prze Boga, jej biednej staro?ci! Nowa pomsta, nowa ka?? hard? my?l potka?a Dziatek p?acz?c Niobe sama skamienia?a I stoi na Sypilu marmor nieprzetrwany, Jednak i pod kamieniem ?ywi? skryte rany. Jej bowiem ?zy serdeczne ska?? przenikaj? I prze?roczystym z g?ry strumieniem spadaj?, Sk?d ?wierz i ptastwo pije; a ta w wiecznym p?cie Tkwi w rogu ska?y wiatrom szalonym na wstr?cie. Ten gr?b nie jest na martwym, ten martwy nie w grobie Ale sam?e jest martwym, sam?e grobem sobie. TREN XVI Nieszcz??ciu kwoli a swojej ?a?o?ci, Kt?ra mi? pravaie przejmuje do ko?ci, Lutni? i wdzi?czny rym porzuci? musz?. Ledwe nie dusz?. ?yw-em? Czy mi? sen ob?udny frasuje? Kt?ry ko?cianym oknem wylatuje, A ludzkie my?li tym i owym bawi, Co b??d na jawi. O b??dzie ludzki! O szalone dumy! Jako to ?acno pisa? si? z rozumy, Kiedy po woli ?wiat mamy, a g?owa Cz?owieku zdrowa. W dostatku b?d?c, ub?stwo chwalemy, W rozkoszy - ?a?o?? lekce szacujemy, A p?ki we?ny sk?pej prz?dce zstaje, ?mier? nam za jaje. Lecz kiedy n?dza albo ?al przypadnie, Ali ?y? nie tak, jako m?wi?, snadnie, A ?mier? dopiero wtenczas nam nale?y, Gdy ju? k'nam bie?y. Przecz z p?aczem idziesz, Arpinie wymowny, Z mi?ej ojczyzny? Wszak nie Rzym budowny, Ale ?wiat wszytek miastem jest m?dremu Widzeniu twemu. Czemu tak barzo c?rki swej ?a?ujesz? Wszak si? ty tylko sromoty wiarujesz; Insze wszelakie u ciebie przygody Ledwe nie gody! ?mier? - m?wisz - straszna tylko niezbo?nemu. Przecz?e si? tobie umrze?, cnotliwemu, Nie chcia?o, kiedy? prze dotkliw? mow? Mia? poda? g?ow?? Wywiod?e? wszytkim, nie wywiod?e? sobie; ?acniej rzec, widz?, ni? czyni? i tobie, Pi?ro anielskie, dusz? to? w przygodzie, Co i mnie bodzie. Czlowiek nie kamie?, a jako si? stawi Fortuna, takich my?li nas nabawi. Przekl?te szcz??cie! Czy? sna? gorzej duszy, Kto rany ruszy? Czasie, po??dnej ojcze niepami?ci! W co ani rozum, ani trafi? ?wi?ci, Zg?j smutne serce, a ten ?al surowy Wybij mi z g?owy! TREN XVII Pa?ska r?ka mi? dotkn??a, Wszytk? mi rado?? odj?ta: Ledwe w sobie czuj? dusz? I t? podobno da? musz?. Lubo wstaj?c gore ja?nie, Lubo padn?c slo?ce ga?nie, Mnie jednako serce boli, A nigdy si? nie utoli. Oczu nigdy nie osusz? - I tak wiecznie p?aka? musz?! Musz? p?aka?! - O m?j Bo?e, Kto si? przed Tob? skry? mo?e? Pr?zno morzem nie p?ywamy, Pr?zno w bitwach nie bywamy: Ugodzi nieszcz??cie wsz?dzie, Cho? podobie?stwa nie b?dzie. Wiod?em sw?j ?ywot tak skromnie, ?e ledwe kto wiedzia? o mnie, A zazdro?? i z?e przygody Nie mia?y mia?y mi w co da? szkody. Lecz Pan, kt?ry gdzie tkn??, widzi, A z przestrogi ludzkiej szydzi, Zada? mi raz tym znaczniejszy, Czym-em ju? by? bezpieczniejszy. A rozum, kt?ry w swobodzie Umia? m?wi? o przygodzie, Dzi? ledwe sam wie o sobie: Tak mi? podpar? w mej chorobie. Czasem by si? chcia? poprawi?, A mnie ci??kiej troski zbawi?, Ale gdy si?dzie na wadze, ?alu ruszy? nie ma w?adze. Pr?zne to ludzkie wywody, ?eby szkod? nie zwa? szkody; A kto si? w nieszcz??ciu ?mieje, Ja bych tak rzek?, ?e szaleje. Kto za? na p?acz lekko?? wk?ada, S?ysz? dobrze, co powiada; Lecz si? tym ?al nie hamuje, Owszem, wi?tszy przyst?puje. Bo, maj?c zranion? dusz?, Rad i nierad p?aka? musz?, Co sna? nie cze??, to ku szkodzie I zel?ywo?? serce bodzie. Lekarstwo to, prze B?g ?ywy, Ci??kie na umys? troskliwy! Kto przyjaciel zdrowia mego, Wynajdzi co wolniejszego! A ja zatym ?zy niech lej?, Bom straci? wszytk? nadziej?, By mi? rozum mia? ratowa?; B?g sam mocen to hamowa?. TREN XVIII My, niepos?uszne, Panie, dzieci Twoje, W szcz??liwe czasy swoje Rzadko Ci? wspominamy, Tylko rozkoszy zwyk?ych u?ywamy. Nie baczym, ?e to z Twej ?aski nam p?ynie, A tak?e pr?dko minie, Kiedy po nas wdzi?czno?ci Nie uznasz, Panie, za Twe ?yczliwo?ci. Miej nas na wodzy, niech nas nie rozpycha Doczesna rozkosz licha! Niechaj na Ci? pomniemy Przynamniej w ka?ni, gdy w ?asce nie chcemy. Ale ojcowskim nas karz obyczajem, Bo? przed Twym gniewem stajem Tak, jako ?nieg niszczeje, Kiedy mu slo?ce niebieskie dogrzeje. Zgubisz nas pr?dko, wiekuisty Panie, Jesli nad nami stanie Twa ci??ka boska r?ka; Sama nie?aska jest nam sroga m?ka. Ale od wieku Twoja luto?? s?ynie, A pierwej ?wiat zaginie, Ni? Ty wzgardzisz pokornym, Chocia by? d?ugo przeciw Tobie spornym. Wielkie przed Tob? s? wyst?py moje, Lecz mi?osierdzie Twoje Przewyssza wszytki z?o?ci. U?yj dzi?, Panie, nade mn? lito?ci! TREN XIX - ALBO SEN ?a?o?? moja d?ugo w noc oczu mi nie da?a Zamkn?? i zemdlonego upokoi? cia?a ; Ledwie mi? na godzin? przed ?witaniem swymi Sen leniwy ob?api? skrzyd?y czarnawymi. Natenczas mi si? matka w?amie ukaza?a, A na r?ku Orszul? moj? wdzi?czn? mia?a, Jaka wi?c po paciorek do mnie przychodzi?a, Skoro z swego pos?ania rano si? ruszy?a. Giez?eczko bia?e na niej, w?oski pokr?cone, Twarz rumiana, a oczy ku ?miechu sk?onione. Patrz?, co dalej b?dzie, a? matka tak rzecze: "?pisz, Janie? czy ci? ?a?o?? twoja zwyk?a piecze?" Zatym-em ci??ko westchn?? i tak mi si? zda?o, ?em si? ockn??. - A ona, pomilczawszy ma?o, Znowu m?wi? pocz??a : "Tw?j nieutolony P?acz, synu m?j, przywi?d? mi? w te tu wasze strony Z krain barzo dalekich, a ?zy gorzkie twoje Przesz?y a? i umar?ych tajemne pokoje. Przynios?am ci na r?ku wdzi?czn? dziewk? twoj?, Aby? j? m?g? ogl?da? jeszcze, a t? swoj? Serdeczn? ?a?o?? uj??, kt?ra tak ujmuje Si? twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje, Jako ogie? suchy knot obraca w perzyny, Darmo nie upuszczaj?c namniejszej godziny. Czyli nas ju? umar?e macie za stracone I kt?rym ju? na wieki s?o?ce jest zgaszone? A my, owszem, ?ywiemy ?ywot tym wa?niejszy, Czym nad to grube cia?o duch jest szlachetniejszy. Ziemia w ziemi? si? wraca, a duch, z nieba dany, Mia?by zgin?? ani na miejsca swe wezwany? O to si? ty nie frasuj, a wierz niew?tpliwie, ?e twoja namilejsza Orszuleczka ?ywie. A tu wi?c takim ci si? kszta?tem ukaza?a, Jakoby si? ?miertelnym oczom pozna? da?a. Ale mi?dzy anio?y i duchy wiecznymi Jako wdzi?czna jutrzenka ?wieci, a za swymi Rodzicami si? modli, jako to umia?a Z wami b?d?c. cho? jeszcze s??w nie domawia?a. Jesli?e? te? st?d ro?cie ?a?o??, ?e jej lata Pierwej s? przy?omione, ni?li tego ?wiata Rozkoszy za?y? mog?a? O biedne i p?one Rozkoszy wasze, kt?re tak s? usadzone, ?e w nich wi?cej frasunk?w i ?a?o?ci wi?cej! Czego ty dozna? mo?esz sam z siebie napr?cej! Ucieszy?e? si? kiedy z dziewki swej tak wiele, ?eby pociecha twoja i ono wesele Mog?o por?wna? z twoim dzisiejszym k?opotem? Nie rzeczesz tego, widz?! Tak?e trzymaj o tem, Jako? dozna?, ani si? frasuj, ?e tak rana Twojej ze wszech namilszej dziewce ?mier? zes?ana! Nie od rozkoszy? posz?a; posz?a? od trudno?ci, Od pracej, od frasunk?w, od ?ez, od ?a?o?ni, Czego ?wiat ma tak wiele, ?e by te? co by?o W tym doczesnym ?ywocie cz?owiecze?stwu mi?o, Musi smak sw?j utraci? prze wielko?? przysady, A przynamniej prze boja?? nieuchronnej zdrady. Czeg?? p?aczesz, prze Boga? Czeg?? nie za?y?a? ?e sobie swym posagiem pana nie kupi?a? ?e przegr??ek i cudzych fuk?w nie s?ucha?a? ?e bole?ci w rodzeniu dziatek nie uzna?a? Ani umie powiedzie?, czego jej troskliwa Matka dosz?a : co z wi?tszym utrapieniem bywa, Czy je rodzi?, czy je grze??? - Takie? pospolicie Przysmaki wasze, czym wy sobie ?wiat s?odzicie! - W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne, Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne; Tu troski nie panuj?, tu pracej nie znaj?, Tu nieszcz??cie, tu miejsca przygody nie maj?, Tu choroby nie najdzie, tu nie masz staro?ci, Tu ?mier?, ?zami karmiona, nie ma ju? wolno?ci. ?yjem wiek nieprze?yty, wiecznej u?ywamy Dobrej my?li, przyczyny wszytkich rzeczy znamy. S?o?ce nam zaw?dy ?wieci, dzie? nigdy nie schodzi Ani za sob? nocy niewidomej wodzi. Tw?rc? wszech rzeczy widziem w jego majestacie, Czego wy, w ciele b?d?c, pr?zno upatrzacie. Tu w czas obr?? swe my?li, a chowaj si? na te Nieodmienne, synu m?j, rozkoszy bogate! Dozna?e?, co ?wiat umie i jego kochanie; Lepiej na czym wa?niejszym zasad? swe staranie! Dziewka twoja dobry los, mo?esz wierzy?, wzi??a, A w?asnie w swoich rzeczach sobie tak pocz?ta, Jako gdy kto, na morze nowo si? pu?ciwszy, A tam niebezpiecze?stwo wielkie obaczywszy, Woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali ?agle wiatrom, na ?lepe ska?y powpadali; Ten mrozem zwyci??cny, ten od g?odu zgin??, Rzadki, co by do brzegu na desce przyp?yn??. ?mierci znikn?? nie mog?a, by te? dobrze by?a On? dawn? Sybill? wiekiem swym prze?y?a. To, co mimo by? potym, uprzedzi? wola?a; Tym?e mniej tego ?wiata niewczas?w dozna?a, Drugie po swych namilszych rodzicach zostaj? I ci??kiego siroctwa, n?dzne, doznawaj?. Wypchn? drug? za m??a leda jako z domu, A maj?tno?? zostanie, sam to B?g wie komu. Bior? drugie i gwa?tem, a bior? i swoi, Ale i w hordach cz??? si? wielka ich zostoi, Gdzie w niewoli poga?skiej i w s?u?bie sromotnej ?zy swe pij? czekaj?c ?mierci wszytkokrotnej. Tego twej wdzi?cznej dziewce ba? si? ju? nie trzeba, Kt?ra w swych m?odych leciech wzi?ta jest do nieba ?adnych frasunk?w tego ?wiata nie doznawszy Ani grzechem dusze swej drogiej pomazawszy. Jej tedy rzeczy, synu - nie masz w?tpliwo?ci - Dobrze posz?y, ani st?d u?ywaj ?a?o?ci! - Swoje szkody tak szacuj i omy?ki swoje, Aby? nie przepami?ta?, ?e baczenie twoje I stateczno?? jest dro?sza! W t? b?d? przedsi? panem, Jako si? kolwiek czujesz w pociechy obranem. Cz?owiek urodziwszy si? zasiad? w prawie takim, ?e ma by? jako celem przygodom wszelakim; Z tego trudno si? zdziera?! Pocznimy, co chcemy, Jesli po dobrej woli nie p?jdziem, musiemy, A co wszystkich jednako ci?nie, nie wiem, czemu Tobie ma by?, synu m?j, naci??ej jednemu. ?miertelna jako i ty twoja dziewka by?a; P?ki jej zamierzony kres by?, p?ty ?y?a. Kr?tko wprawdzie! ale w tym cz?owiek nic nie w?ada, A wyrzec te?, co lepiej, nie?acno przypada. Skryte s? Pa?skie s?dy; co si? Jemu zda?o, Nalepiej, ?eby si? te? i nam podoba?o. ?zy w tej mierze niep?atne; gdy raz dusza cia?a Odbie?y, pr?zno czeka?, by si? wr?ci? mia?a. Ale cz?owiek nie zda si? praw szcz??ciu w tej mierze, ?e szkody pospolicie tylko przed si? bierze, A tego baczy? nie chce ani mie? w pami?ci, Co mu te? czasem padnie wedle jego ch?ci. Ta? jest w?adza Fortuny, m?j namilszy synie, ?e nie tak uskar?a? si?, kiedy nam co zginie, Jako dzi?kowa? trzeba, ?e w?dam co zosta?o, Bo to wszytko nieszcz??cie w r?ku swoich mia?o. A tak i ty, folguj?c prawu powszechnemu, Zagr?d? drog? do serca upadkowi swemu A w to patrzaj, co usz?o r?ki z?ej przygody; Zyskiem cz?owiek zwa? musi, w czym nie popad? szkody Na koniec, w co si? on koszt i ona utrata, W co si? praca i twoje obr?ci?y lata, Kt?re? ty niemal wszytkie strawi? nad ksi?gami, Ma?o si? bawi?c ?wiata tego zabawami? Teraz by owoc zbiera? swojego szczepienia I ratowa? w zachwianiu md?ego przyrodzenia! Cieszy?e? przedtym insze w takiej?e przygodzie: I b?dziesz w cudzej czulszy ni?li w swojej szkodzie? Teraz, mistrzu, sam si? lecz! Czas dokt?r ka?demu, Ale kto pospolitym torem gardzi, temu Tak p?znego lekarstwa czeka? nie przystoi! Rozumem ma uprzedzi?, co insze czas goi. A czas co ma za fortel? Dawniejsze ?wie?ymi Przypadkami wybija, czasem weselszymi, Czasem te? z tej?e miary; co cz?owiek z baczeniem Pierwej, ni? przyjdzie, widzi i takim my?leniem Przesz?ych rzeczy nie w?ci?ga, przysz?ych upatruje I serce na oboj? fortun? gotuje. Tego si?, synu, trzymaj, a ludzkie przygody Ludzkie no?; jeden jest Pan smutku i nagrody." Tu znikn??a. - Jam si? te? ockn??. - Aczciem prawie Niepewien, jeslim przez sen s?ucha? czy na jawie. EPITAFIUM HANNIE KOCHANOWSKIEJ I ty?, Hanno, za siostr? pr?dko pospieszy?a I przed czasem podziemne kraje nawiedzi?a, Aby ociec nieszcz?sny za raz od?a?owa? Wszytkiego, a na trwalsze rozkoszy si? chowa?.
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |