Rej M. KR?TKA ROZPRAWA...

KR?TKA ROZPRAWA
MI?DZY TRZEMA OSOBAMI,
PANEM, W?JTEM A PLEBANEM,
KT?RZY I SWE, I INNYCH
LUDZI PRZYGODY WYCZYTAJ?,
A TAKIE? I ZBYTKI,
I PO?YTKI
DZISIEJSZEGO ?WIATA
[1543]

AMBRO?Y KORCZBOK RO?EK
KU DOBRYM TOWARZYSZOM

Towarzyszu, pos?ysz, nie masz li co czyni?,

Post?j ma?o, nie wadzi? to przeczci?!

Acz s? rzeczy niepowa?ne prawie,

Podziwuj si? te? prostej ludzkiej sprawie.

Rozmawia tu z sob? trojaki stan:

Pan, W?jt prosty, trzeci z nimi Pleban,

Wyczytaj?c przypad?e przygody,

Sk?d przychodz? ludziom zysk i szkody.

Bo snad? cz?owiek z przyrodzenia ka?dy

Nawi?cej si? o to stara zaw?dy,

Aby wiedzia?, co si? w ludzioch dzieje:

Wi?c jedno chwali, z drugiego si? ?mieje.

Bo gdzie m?dry przydzie w proste rzeczy,

Co lepszego, snadnie ma na pieczy.

A snad? na tym wi?cej mistrza pozna?,

Kt?ry umie z miedzi z?oto kowa?,

Takie? z prostych rzeczy w?dy co obra?,

Co by si? w?dy przygodzi?o schowa?.

A tak i to snad? przeczy?? nie wadzi,

Jako g?upi niem?dremu radzi;

Bo snad? ka?dy mo?e temu sprosta?:

Co z?e, gani?, a przy dobrym zosta?.

Ja, com s?ysza?, tom kr?tko napisa?,

Ale ty, czt?c, nie m?w: "Bodaj wisia?!''

Bo wi?c m?wi?: "I?cie temu kotki

Dar?y we ?bie, kto pisa? ty plotki."

Lecz i? si? ja snad? snadnie wyprawi?,

Zw?aszcza gdy tu powiedacze stawi?.

Jam napisa?, kto chce, niechaj wierzy:

Co ma pr??ny czyni?? Wod? mierzy.

PAN M?WI

Mi?y w?jcie, co? si? dzieje?

Abo? si? ten ksi?dz z nas ?mieje?

Ma?o ?piewa, wszytko dzwoni,

Msza nie by?a, jako ?oni.

Na naszym dobrym nieszporze

Ju? wi?c tam sw? ka?dy porze:

Jeden wrzeszczy, drugi ?piewa,

A te? jednak rzadko bywa.

Jutrzniej - tej nigdy nie s?ycha?,

Podobno musi zasypia?;

Od?piewa j? czasem sowa,

Bo wi?c ksi?dzu ci??y g?owa.

A w?dy przedsi? jednak ?aj?,

Chocia ma?o nauczaj?.

Ano wie B?g, za t? spraw?

Obr?cim li si? na praw??

Bychmy jedno na lewicy

I z ksi?dzem nie byli wszytcy!

W?JT

Mi?y panie, my prostacy,

A co? wiemy, nieboracy?

To mamy za wszytko zdrowie,

Co on nam w kazanie powie:

I? gdy wydam dziesi?cin?,

Bych by? nagorszy, nie zgin?,

A dam li dobr? kol?d?,

?e z nogami w niebie b?d?.

Abo gdy w obiad przybie?y,

A kukla na stole le?y,

To j? wnet z sto?u ogoli,

A mnie k?s posypie soli,

Jako by mi? nogie? napad?;

Mniema, bych ju? chleba nie jad?.

Potym mi? pokropi wod?,

To ju? z Bogiem id? zgod?.

Ali? przedsi?, jako gorze,

Ci?gni si?, w?jcie niebo?e!

Jednak ni?li ci? rozmachnie,

Przedsi? ta rzecz mieszkiem pachnie.

Ja mniemam, gdy wszytko sp?ac?,

I? si? z ?wi?tymi pobrac?.

PLEBAN

A w?jt?e si? to j?? gdaka?!

Czym?e by t? g?b? zatka??

Gdzie? to dzban piwa dobrego,

Przegada?by m?drca tego.

I?cie trzecim nachyleniem

By?by ta?szy z tym zbawieniem!

A jeszcze? ci w tym ksi?dz wadzi,

?e? owo na dobre radzi?

Bo nas sam Pan uczy? temu:

Chcesz li sam bra?, daj drugiemu.

A wielkie to upominki

U Boga takie uczynki.

A ty? wszytek ?wiat rozwo?a?,

?e? tej dziesi?ciny k?s da?.

Wszake? tak s?ycha? o Bodze,

I? gdy by? tu, na tej drodze,

Potwierdziwszy Zakon wszytek

Tu wszem ludziom na po?ytek,

Na to stan duchowny sprawi?,

By ji przeze? ludziom zjawi?.

A my, duchowni stanowie,

Jeste?my ku wam pos?owie.

T? prac? na was prze?o?y?,

A ma?o was tym zubo?y?,

I? z jego hojnego dobra

S?abo wasza r?ka szczodra,

A nas tym opatrzujecie,

Czym z niego obfitujecie.

Bo by? baczy?, mi?y bracie,

Na jakim ci ksi?dz warstacie!

Musi wszytkiego zaniecha?,

Kto si? chce wami opieka?,

A opu?ci? dobre mienie,

?ataj?c wasze zbawienie.

Wszak wiesz, ?e rzemie?lnik ka?dy

Potrzebuje p?acej zaw?dy.

A to jest ?wi?ta utrata,

Bo za ni? hojna zap?ata.

A tak l?ej m?w, bo? mi? ruszy?;

Latasz, a sna? nie zasuszy?.

Waruj na rynku zab??dzi?,

Bo snad? nie dzi? tw?j dzie? rz?dzi?.

PAN

Mi?y ksi??e, dobrze? by tak,

Lecz podobno czciesz czasem wspak.

Hardzie tu strz?sasz poro?ym,

A zowiesz si? pos?em bo?ym.

Prawda, ?e? jego pasterzem

A w wielu sprawach kanclerzem,

Lecz czasem na we?n? godzisz,

Kiedy za tym stadem chodzisz.

Owa, cho? trzoda niespe?na,

Gdy si? wam dostanie we?na,

Wier? z ostatka ty owce

Niechaj skubie, jako kto chce.

Bo dzi? prawie pro?ci ludzie

Goni? skowronka na grudzie,

A tak si? prawie zb?a?nili,

Wszytk? wiar? w to w?o?yli,

I? go ?adna rzecz nie zbawi,

Jestli go ksi?dz nie wyprawi.

Ano by snad? tak mia?o by?:

Jednego wiar? nagrodzi?.

Bo acz ?adny w to nie ?uczy,

Jako ?wi?te Pismo uczy,

A ka?dy cz?owiek z krewko?ci

Wi?cej si? ci?gnie ku z?o?ci,

Lecz si? w?dy tym ciesz, niebo?e:

Prawa wiara wiele mo?e;

T? masz wszytkiego nagrodzi?,

Cho?by mia?o potym szkodzi?.

Drugiego dobrymi uczynki,

A nie wszytko upominki.

Ma?o? Pan B?g dba o datki:

Aza? mu zbiera? na dziatki,

Abo sie troska? o d?ugi,

Abo odprawowa? s?ugi?

Nie trzeba mu si? nic stara?,

Nigdy tam przednowia nie zna?.

A snad?, co ma, wszytko nam da?,

Sam na r?wnej rzeczy przesta?,

Jedno chce, bychmy si? bali,

A i? ka?dy niech go chwali,

A prawym sercem mi?uje,

A bli?niego tak szanuje,

I? to, w czym by si? kocha?,

By te? rad u niego widzia?.

Ale dzi? wasze nauki!

Rozliczne w nich najdzie sztuki:

Nie rzecze nic ?adny pr??no,

Chocia z sob? siedz? r??no.

Abo? wezm?, abo co daj!

Tak kaza? ?wi?ty Miko?aj.

Bo jestli mu barana dasz,

Pewny pok?j od wilka masz.

Dobry te? Lenart dla koni,

Dla wieprz?w ?wi?ty Antoni.

Wi?c ?wi?tego Marka chwali,

Wi?c Piotra, co kopy pali,

Wi?c Micha?, co liczy dusze.

Ali? Masia z g?si? k?usze,

Bo ju? sobie tak spopad?y,

I?by dusze g?si jad?y,

A ona z tego gor?ca

Nie jad?aby i zaj?ca.

Na szyi wisi kobia?ka,

W niej gom??ka a powa?ka.

Mniema, ?e wszytko sprawi?a,

?e tam z t? kobia?k? by?a,

?e ju? siedm dusz wybawi?a,

Sama si? ?sma upi?a.

Bo si? ju? wi?c tam ?omi chrust,

Kiedy si? zejd? na odpust.

Ksi?dz w ko?ciele wo?a, wrzeszczy,

Na cmyntarzu beczka trzeszczy;

Jeden potrz?sa kobia?k?,

Drugi b?bnem a piszcza?k?,

Trzeci, wyci?gaj?c szyj?,

Wo?a: "Do kantora pij?!";

Kury wrzeszcz?, ?winie kwicz?,

Na o?tarzu jajca licz?.

Wier??my odpust zyskali,

I?echmy si? napiskali.

Inak te? tak Dawid czyni?,

Zaw?dy z arf? Boga chwali?.

Tak?e id? precz z t? wiar?,

I? wygrali t? ofiar?.

Razem te? odp?at? znaj?:

Pe?n? szyj? nalewaj?.

A rzadki z onej odp?aty,

Aby doczeka? komplaty.

Bo wi?c drugi na nieszporze

Dawno ziemi? szyj? porze.

Wlok? go za ?eb do chrustu:

Nie m?g? przechowa? odpustu.

A jednak si? by? nie dopiek?,

Ledwy drugi przed nim uciek?.

A tak dzisia ludzie pro?ci

Wa?? si? rozlicznych z?o?ci,

A ma?o o Boga dbaj?,

Gdy si? z plebanem zjednaj?,

Bo si? ten dobrze nie w?ciecze.

B?g nikomu nic nie rzecze.

W?JT

Mi?y panie, B?g?e? zap?a?!

Snad? by tobie lepiej g?? da?,

Kiedy by? nam tak chcia? kaza?,

Ni? ten t?usty po?e? maza?.

Bo przedsi? tak nie s?ychamy,

Chocia w ko?ciele bywamy,

Jedno kiedy przydzie ?wi?to

Us?yszysz, i? ci? zakl?to.

W?jt, Bartek, Maciek z Grzegorzem

Nie ule?y przed tym gorzem:

?wi?topietrze u jednego,

A kol?da u drugiego,

Trzeci te? pokupi? win?,

Nierych?o zwi?z? dziesi?cin?.

Tu wi?c b?dzie fuka? srodze,

Rzadko us?yszysz o Bodze.

A tym zamknie wszytk? wiar?:

"Id?cie?, dziatki, na ofiar?,

A czekajcie mi? z obiadem,

Bo? nam barzo gro?? gradem;

A niechaj rychlej dowiera,

Wier?? po stronach przymiera.

Trzeba? teraz b?dzie ksi?dza,

Za? jedna nastanie n?dza,

Bo o? przedsi? ma?o dbacie,

Jako byd?o tak mieszkacie.

Ju? to rych?o dwie niedzieli

Nice?my od was nie mieli:

Czy?cie o t? dusz? dbajcie,

Acz nie trzeba, te? k?s dajcie!"

Wszytko chce bra?, daj mu psi? ma?,

A o Bogu nic nie s?ycha?.

PLEBAN

A przedsi?? to w?jt harcuje,

Rad, i? panu pochlebuje.

Lecz to w pos?uch ma?o idzie,

A co si? przeciwi? gnidzie!

Ale mnie wam dziwno, panie,

Sk?d wam przysz?o to kazanie,

Bo na wszytko docieracie

I o ?wi?te ma?o dbacie.

Czcicie jedno Zakon Stary:

Wi?tsze? tam by?y ofiary,

Tak jemi Boga chwalili,

A? drugie czasem palili.

A tym go chcieli wyznawa?,

Bo nie mieli komu dawa?.

Abram jednego? syna mia?

I tego by? ofiarowa?,

Chcia? ji Bogu ku czci spali?.

A u nas to wszytko za nic.

A co Bogu wdzi?czniejszego

A nad ja?mu?n? milszego?

I w Nowym Zakonie kaza?,

By ka?dy, co winien, to da?:

Co cesarskie, to da? jemu,

A co bo?e, to da? samemu.

I niedawnom tak od was s?ycha?,

?e, B?g mia?, wszytko rozda?,

A prawie przed sw? dobrot?

Ma?o nie zosta? go?ot?,

A i? wszego obfituje,

Nic od nas nie potrzebuje.

A w?dy nie chcia? z tym omieszka?:

Co jest bo?e, to kaza? da?.

A nacz?e to rozkazano,

I komu? to ma by? dano?

I?cie? nie inszemu komu,

Jedno s?ugam z jego domu.

Abo tym k?sem przekl?tym,

I? co czyni ku czci ?wi?tym,

I?cie si? ma?o zubo?y,

?e pieni?dz w tablic? w?o?y?

Bo? pr??no inaczej m?wi?,

Mog?? nam w?dy pomocni by?.

Moj?esz w onym starym wieku

Wiele pomaga? cz?owieku;

Abo Dawid i prorocy -

Wiele s?ycha? o ich mocy,

A wiele B?g prze nie czyni?,

A cz?stokro? sw?j gniew mieni?.

A snad? za ?wie?ej pami?ci

Co dziw?w czynili ?wi?ci,

?e umar?e o?ywiali,

Krzywe ko?ci napraszczali.

Acz to idzie z boskiej mocy,

Ale w?dy przez ich pomocy.

Bo rzek?: "To odda? we troje,

Co uczynicie prze moje."

A tak nie masz ci ocz ci??y?:

Obadwa?cie nie dali nic.

A bychmy si? nie oparli,

I ten k?s by?cie wydarli.

PAN

Ba, to? prawda, mi?y ojcze!

Niechaj kto powiada, co chce,

?e nam trudno k zbawieniu przy??,

Nie b?dziem li dobrze czyni?.

Ale? tym trzeba zapieprzy?:

Wiar? wszytkiego podeprze?,

A to i?cie na pieczy mie?:

Dobrowolnie wszytko czyni?.

Bo za? Bogu za dzie? robi??

Dobrowoln? chce s?u?b? mie?.

Ksi?dz wszytko chce mie? w k?opocie,

Stoi, by w?jt, przy robocie.

Ano sami darmo macie,

Darmo nam te? udzielajcie,

A my widz?c t? dobrot?,

B?dziem mie? wi?tsz? ochot?.

I sam, chociam o tym s?ycha?,

Dam te? g?? na ?wi?ty Micha?.

Ba, i strucla ci? nie minie

Ondzie o ?wi?tym Marcinie.

Bo tak ksi??a powiadaj?,

I? go za hojnego maj?,

I? zjad? wo?u na wieczerzy

(Kto chce, niechaj temu wierzy),

A i? za p?aszcz niebo kupi?;

To by ju? B?g komor? ?y?!

Ale?cie to na? zm?wili,

Abychmy te? wo?y bili,

A za takimi przysmaki

W?dy si? wam dostan? flaki.

Nie tak ci ?wi?ci czynili:

Nie p?aszczmi, ni wo??w bili,

Lecz Panu wiernie s?u?yli,

A ?wiat prawie opu?cili.

Lecz wy dzi?, mili kap?ani,

Bujni jako hardzi pani,

A na wasze ty utraty

Nie znios? was wasze p?aty.

By te? wi?c dusze przy?o?y?,

Musi sk?din?d do?o?y?.

A nas wi?c przedsi? karzecie,

Cho? sami barana drzecie,

Powiadaj?c, i? imienie

Przeka?a duszne zbawienie,

A i? tak czciecie o Bodze,

I? nam to rozkaza? srodze:

Wszytko na ziemi opuszcza?,

W niebie osiad?o?ci szuka?;

A i? m?l gryzie skarb ziemski,

Kaza? ji B?g k?a?? niebieski.

A na ko?cu zawo?aj?:

"Dawajcie, wszak wam te? daj?!''

Ano, kto chce rzecz utwierdzi?,

Trzeba jej skutkiem poprawi?.

Lecz r??no skutek od rzeczy,

Co? inszego wam na pieczy.

Bo wasze pierwsze ?wiczenie

Stara? si? o dobre mienie,

A przedsi? na to nie my?li?,

Aby za to dosy? czyni?.

Na ony wasze pacierze

Ledwo ?e si? raz w rok zbierze:

Cz?sto Quaesumus pr??nuje,

Oremus ma?o pracuje,

Ona wasza Alleluja

Jako pani sobie buja,

A Collecta za ni? chodzi,

Te? sobie na staro?? godzi.

Amen, ten robi jako ch?op,

Bo si? k niemu ma ka?dy pop,

Bo z tym wijatyk leci w k?t:

"Dosy? si? nas dzier?a? ten b??d!''

To wi?c a? do dnia dopija,

D?uga na? by?a feryja.

Sfatygowa? si? nieborak,

Odpoczywa ubogi ?ak.

Cz?sto sobie oczy ch?odzi,

Bo mu drobne pismo szkodzi.

A i?by szanowa? dusze,

Jako os?em, tak j? k?usze.

Nie mo?e mu tak wiele da?,

Jako on ?mie na ni? nabra?:

Kustodyja, dziekanija,

Prebenda i kanonija,

Abo te? owo probostwo,

Chocia piekielne ub?stwo!

"A co to jest sto kop p?atu?

Czym pom?c chudemu bratu

Abo onej siestrzenicy,

Co tam mieszka na ulicy?

Cho? w dziewi?tym pokoleniu,

Przedsi? jednak l?ej zbawieniu,

Bo jakoby mia? we z?ocie,

Co da ubogiej sierocie."

A gdzie si? co zjawi nowo,

Ju? rzecznikom bywa zdrowo,

Bo si? wi?c tam prezentuj?,

Gdy co smacznego poczuj?.

Trzykro? czasem w Rzymie b?dzie,

Ni? prawie na miestcu si?dzie.

Podawce wi?c rozkosz maj?:

Gdy si? do nich ubiegaj?,

To si? im nisko k?aniaj?,

Rozlicznie si? zalecaj?;

Tu si? obiecuj? s?u?y?,

Dom ten i potomki mno?y?.

"Wszak jestli co sk?d przypadnie,

Wszytko rozdzielimy snadnie;

I?cie nie chc? nic mie? swego,

Spo?u u?ywiemy wszego."

Wi?c prawie mno?? potomki,

Obbiegaj?c cudze domki;

Urz?d?w swych u?ywaj?,

Bo je ojcy nazywaj?.

A z onych wielkich obietnic,

Ze wszytkiego nie b?dzie nic.

Pewny k?opot w zysku b?dzie,

Gdy ju? z tob? we wsi si?dzie;

Ju? pewnego s?siada masz:

Uczy? mu co, i?cie poznasz!

P?jdzie? gonionego z tob?,

Ma dwoje prawo za sob?.

Trudno wi?c naszemu bratu

Odzywa? si? do powiatu:

K?usz si? z miasta, Benedykcie,

Bo? ju? w trzecim interdykcie,

A czasem nie chybisz Rzyma,

Chocia to u nas ?wierzyna.

To ci? b?dzie przez rok straszy?,

Dzwonek t?uk? a ?wieczki gasi?,

A jestli B?g nie ustrze?e,

Strze? si?, by? nie zmaca? wie?e.

Bo naszy mili przodkowie

Snad? nie wszytkich mieli w g?owie

Gdy si? w t? niewol? wdali,

Na sobie ten sza?c wygrali.

Bo si? w wi?tsz? szkod? wdali,

Sk?d si? zysku nadziewali.

A st?d si? musimy trwo?y?,

Sk?d si? mia?a mi?o?? mno?y?.

Bo to ka?dy widzi pro?cie,

I? z roztyrku gniew uro?cie,

A boski gniew z nienawi?ci,

Mo?emy by? tego i?ci.

A z jednej szkody dwie mamy:

I? was i Boga gniewamy.

PLEBAN

Wier?m, panie, ja nie tuszy?,

Aby? tak rozumem ruszy?.

Ale? te? nie wszytko k rzeczy,

Kto by to chcia? mie? na pieczy,

A snad? nie wszytko z dowodem.

Zabrn??e? jako z niewodem:

"Karasia, lina i szczuk?,

Tak razem wszytko pot?uk?."

Takie? ty teraz na nasz stan

Oborzy?e? si? srodze sam,

A r?wno wszytko szacujesz,

Nic nikomu nie folgujesz.

Anom tak s?ycha?, jako ?yw:

Jeden prze drugiego nie krzyw;

A i? si? jeden obierze,

I? wykroczy w swojej mierze,

A co? owi drudzy krzywi,

Kt?rzy s? poczciwie ?ywi!

A tkni? jedno ?wieckich urz?d?w,

Jestli tam nie wi?cej b??d?w?

A jako wam te? przychodz?,

Bo si? tak z wami nie rodz?!

A ze sta z was jeden si?dzie

Takim ksta?tem na urz?dzie,

Aby jedno prawd? mno?y?,

A swe po?ytki od?o?y?.

Chyba drobnych k?s cze?nik?w,

Chor??ych, wojskich, stolnik?w.

Tam nic nie przydzie do mieszku,

Tej k?s szarej pychy w zysku.

Ale gdyby nie pami?tne,

I s?dzi? te? nic nie ch?tne.

Ale wi?c nie szkoda pracej,

Kiedy ju? kto pewien p?acej.

Bo u?rzysz ony proroki,

Kiedy ju? ods?dz? roki;

Sporo im wi?c m?yny miel?,

Kiedy si? pami?tnym dziel?.

A barzo to ?owne pole,

Sporzej m??ci? ni? w stodole.

Cho? sie? leda jako stanie,

Jednak w?dy co przypadnie na nie:

Sarna, zaj?c, sob?l, liszk?

I kuna, jej towarzyszka

Chocia ?adny pies nie goni,

Przedsi? jej by? jednak w toni.

A gdy z wiatru przydzie snadnie,

Czasem ca?y ko?uch wpadnie.

A te? gdy jest elekcyja,

To jeden drugiego mija,

Ubiegaj?c si? o g?osy;

Dobrze nie id? za w?osy.

Snad? to gorsze ni? pacierze,

Gdy kto urz?d na si? bierze,

W kt?rym wiele trzeba my?li?,

Jako mu dosy? uczyni?.

Bo we?rzy, ano brat stoi,

Pan przydzie, co si? go boi;

Drugi si? z daleka k?ania,

Cho? na nim szuba barania,

Ali? worek z niej wygl?da,

Przedsi? na? s?dzia pogl?da.

A snad? trudno w to ugodzi?,

By te? mia? Salomonem by?.

By si? w?dy nie mia? nachyli?,

Wier? by te? nie sta? za nic.

A drugi si? k miestcu ci?nie,

Cho? czasem kto za to pi?nie,

Aby z niego by? kasztelan,

Bo z tego ziela ro?cie pan.

Acz i?cie nie znam rozkoszy,

Gdy si? chudzina kokoszy,

Bo ta cze?? z ?miechem na po?y,

Piasek orz? tymi wo?y.

Nadziej? si? przedsi? cieszy,

I? si? wy?ej wst?pi? spieszy.

Bo zaw?dy ci wi?cej jedz?,

Kt?rzy bli?ej misy siedz?,

A pewniejszy obiad czuje,

Kogo skwara zalatuje.

Bo wi?c ten, co jeszcze jedzie,

Czasem bywa po obiedzie.

Ale i inszy z nadziej?

Czasem si? tak postarzej?,

Wi?c onej pychy przyp?ac?,

Bo i swe w?asne potrac?.

Czyni?c dosy? swoim stanom,

K?aniajcie si? kasztelanom.

Ano wi?c ony pok?ony

Barzo nam t?pi? zagony.

Te? u?rzysz, a wojewodzie,

Przedsi? nasz brat stoi za nic.

Nu? wi?c starostowie owi,

I ten ci czasem u?owi!

Bo chocia dzier?y arend?,

W?dy jednak ostrzy?ki b?d?;

A cho? na liczbie przestanie,

Przedsi? d?u?en nie zostanie.

Bo ?acniej si? w?dy wyliczy?,

Ni? si? na swej trosze ?wiczy?.

Bo si? jednak przedsi? skwarzy,

Kto co piecze abo warzy.

Zlezie wina, zlezie poczta,

Z tego g?sior, z tego kwoczka,

Zab??dzi te? ja?owica:

Na starost? po?owica,

A czasem si? wszytka zejdzie,

Wszak to na liczb? nie przydzie.

Nie zaw?dy te? b?dzie wo?a?,

I?by si? kto k niej przyzna?.

"Cho? i druga niech przybie?y,

Czy?cie tak w trupiech ule?y.

I z wo?kiem b?d?, mi?y panie,

Gdy si? nam jako dostanie!"

U?rzysz zasi? drug? stron?,

A? drugiego ?ci??y z ?on?.

"Mamy wi??nia gotowego,

Bo nie wyda? czopowego.

Temu? gotowymi p?aci?,

By ogon i rogi straci?."

A tak na ka?dym ure?dzie

Zawadza? si? nierz?d wsz?dzie.

I w owym ci nie przemory,

Kt?ry przydzie na pobory.

Zaw?dy sporzej do komory,

Gdzie bywaj? g?ste wory.

"Przedci?? b??dz? owy ?any,

Chocia stare kwity mamy.

Zb?dzie w rejestrze obroku:

Uciek? m?ynarz tego roku,

A to nam nie chc?c przypad?o,

Co teraz nowo przysiad?o."

Bo gdzie pe?no, snadniej ula?,

Na oranym gotowo sia?,

A gdzie zaczn? gniazdo grosze,

Ju? lezie trocha ku trosze.

A co? wi?c dzier?ysz o owym?

Nie kazi? si? te? surowym,

Co owo na mycie siedzi,

S?ucha furman?w spowiedzi.

"Chod? sam, bracie, po odpraw?!

A wszak dawno wiesz ustaw?,

Co masz od kamienia p?aci?.

Waruj?e cedu?y straci?!"

Co? kto wie, co na cedule,

A co zostanie w szkatule!

Furman z cedu?? precz bie?y,

A szkatu?a w k?cie le?y;

Rejestr ni widzi, ni s?yszy,

Co chcesz, to tam we? napiszy.

Ano wi?c w tym b??dnym lesie

Rada si? r?ka uniesie,

A kiedy si? imie igra?,

Trudno j? wi?c zahamowa?.

A tak wi?cej ci wam strzec trzeba

Dusze, ni? nam z tego chleba,

Kt?ry nam snad? nie tak szkodzi,

Bo dobrowolnie przychodzi.

Ale u was tak i owak,

Czasem na prost, a czasem wspak.

A ?w, co wlezie do soli,

I tego? g?owa nie boli.

Ju? wi?c i ten szyd?em goli,

Bowiem ma wszytko po woli.

Bo ka?da rzecz, co w s?l wchodzi,

Ju? jej nie leda co szkodzi.

A stara w ludzioch przypowie??,

I? wi?c ka?? tym s?ono je??,

Co si? owo podszpocili,

By si? barziej nie skazili.

I?cie? to ka?demu zdrowo,

Pami?taj, panie, me s?owo!

Bo a co to wadzi duszy,

Gdy si? drobiozgu nakruszy,

I? si? to miote?k? zmiecie;

W?dy si? co za to wygniecie.

Bo trzeba rozumu u?y?,

Kto dzisia chce co wys?u?y?.

Musisz przez nog?, niebo?e,

Zw?aszcza gdy kto wr?cz nie mo?e.

Ale co ma pleban prosty

Ugodzi? w ty dworskie ch?osty!

Zw?aszcza w k?cie doma siedz?c,

Jedno co k?s od bab wiedz?c,

Abo s?ysz?c, gdy ziemianie

Siedz?c narzekaj? na nie:

"Wier? snad? z sejmu naszego

Nie s?ychamy nic dobrego;

Ju? to kielka niedziel baj?,

A w ni w czym si? nie zgadzaj?.

Podobno jako i ?oni

Ka?dy na swe skrzyd?o goni;

Pewnie Pospolitej Rzeczy

?adny tam nie ma na pieczy.

Bo? i owi z pust? g?ow?,

Co je rzkomo pos?y zow?,

Wi?cej te? sobie folguj?,

A to, co jem trzeba, kuj?.

Bo jedni s?, co si? boj?,

Drudzy o urz?dy stoj?.

Jako tako pochlebuje,

Gdy co kto smacznego czuje.

Bo acz to jest wielki urz?d,

Kto chce ?ata? ten sp?lny b??d,

Lecz gdy nie b?dzie pilno?ci,

A prawej, sp?lnej mi?o?ci,

Przedsi? z on? p?och? rad?

Na chromym do domu jad?.

Drugi te? nie dba o spraw?,

Gdyby rychlej wzi?? na straw?."

Ano, panie, wielka to rzecz,

Kto chce tego prawie ostrzec,

By si? ni na czym nie myli?,

Na stron? nic nie uchyli?.

Bo gdy przyd? obietnice,

Zejdzie si? wi?c i na nice.

Ano si? ko?a smaruj?,

Jedni czci?, drudzy daruj?;

Pewnie naszemu krok zmyli?,

By wi?c drugiego nachyli?.

Dobre pierze, niez?a te? g??,

A co si? upiecze, uk??.

Ale kto by si? chcia? obaczy?,

Trzeba by t? sie? lepiej kry?,

Bo snad? wstyd jednego zdradzi?,

Jako? tu o wszytki radzi??

A tak si?, panie, jednajmy,

Radszej sobie pok?j dajmy,

Bo si? kocie? z garncem swarzy,

A snadziechmy wszytko szarzy.

Wielkich stan?w nie ruszajmy,

Tym si? z daleka k?aniajmy,

Bo? te? jedno ten zysk maj?,

I? si? im ?aj?c k?aniaj?.

Bo gdy kogo szcz??cie wzniesie,

?le mu co rzec, ledwo w lesie,

Gdzie by jedno zaj?c siedzia?,

Aby we wsi nie powiedzia?.

Bo trafi? si? czasem z wad?,

Cho? drugiego zow? rad?,

Ale przedsi? z t? u?og?

Ujdzie, chocia targa nog?.

A co? te? na tym wygrali?

Bo ?wiebod? za to dali.

A snad? co dobra my?l p?odzi,

Wszytko wielkim stanom szkodzi,

Bo to trzeba rozumnie kry?,

Na co maj? wszytcy patrzy?.

Bo ka?dy r??no szacuje,

Chocia, chwal?c, pochlebuje,

M?wi?c jeden ku drugiemu:

"B?g?e pom?? panu temu;

I?cie mu wszytko przystoi,

Co?kolwie na ?wiecie stroi."

A drugiego tyka ?okciem,

A szepc?c go zowie nogciem.

Wi?c nie zaw?dy, gdy gotowo,

B?dzie jad?, cho?by mu zdrowo,

Bo ni?li wi?c co nastroi,

Tym si? na po?y przestoi.

Bo aza? wi?c ma?o tych spraw?

Ten za sukni?, ten za r?kaw,

Jeden ?piewa, drugi skacze,

Trzeci id?c ?aje, p?acze.

A wier? wi?c wielkie mienie

Musi cisn?? i zbawienie.

Bo wi?c ?acniej z tego wyni??,

Kto ma z trochy liczb? czyni?;

Rychlej si? wi?cej uplecie,

Kto wiele rz?dzi na ?wiecie.

"Ale co mamy, to mamy,

Gdy tu ?wiata u?ywamy,

Bo ziemi? B?g ludziom sprawi?,

A niebo sobie zostawi?.

A i? do ?ywota mamy,

Ma?o te? o wieczno?? dbamy.

Co zadrzemy, to zadrzemy,

A w?dy ?wiata za?ywiemy."

Ale k rzeczy przyst?puj?c,

R??no stan?w nie szacuj?c,

Obaczywszy stany wszytki,

Kogo? dzi? mier?? po?ytki?

Wszak si? dawno rozumiemy,

Na jednym w?zku jedziemy.

Wier? mi si? tak zda, panie,

?echmy wszytko nie Rzymianie.

Jedno? ci na ?wiecie byli,

Co prze sp?lne swe tracili,

A z jak? te? czci? tu byli,

A snad? wszytek ?wiat rz?dzili!

Bo si? zaw?dy wszytko sporzy,

Gdzie si? sprawiedliwo?? mno?y.

Z nas ka?dy, gdzie sw?j wrz?d czuje,

Zaw?dy mu wi?cej folguje;

Cho? drugiego barziej boli,

Niechaj cirpi po niewoli.

W?JT

Panie, s?ysz?c a? straszno sta?!

Jako? prostak nie ma si? ba??

Ka?dy tu, co ji ksi?dz liczy,

Ubogiego kmiecia ?wiczy;

Ba, leda jakim zalotem,

Z tym o ziemi?, by z wymiotem.

Acz to nie mej rozum g?owy

Wtr?ca? si? w takie rozmowy,

Ale ?acno m?wi? z wami,

Bo si? szacujecie sami.

Ksi?dz pana wini, pan ksi?dza,

A nam prostym zewsz?d n?dza.

Bo si? jednak tym pobraci?,

W?jtowi to piwo p?aci?!

Pan si? ?wieczki, dzwonka strze?e,

A snad? jeszcze wi?cej wie?e;

Ksi?dz biskupa, biskup Rzyma,

W?dy w ka?dym stanie przyczyna.

Ale nam, chudym prostakom,

Zewsz?d cirpie? nieborakom!

Z?y dzwonek, a gorsza k?oda,

Z obu stron niedobra zgoda.

Bo jako Marcin nastanie,

Snadnie wnet szczkawka przestanie:

"Daj?e czynsz, daj?e kokoszy!"

Za? wi?c ma?o tej rozkoszy?

"Daj?e sep, sery, g??, jajca!"

D?ugo? rz?dzi?, panie rajca!

Mniema, ?em ten rok panem by?,

To w niwecz, com si? narobi?.

"Daj?e jeszcze przedsi? owies,

By te? wi?c skaka? jako pies.

Rzadko? mam z ciebie ten obrok,

Bo? go czekam przez ca?y rok."

A to w niwecz, com da? win?

Leda o jak? przyczyn?,

Bo tam snadnie o niezgod?:

Cz?sto baran m?ci wod?.

Bo jako si? tego ustrzec,

A co sobie ma prostak rzec?

Aza? si? on w prawie ?wiczy?

Snadnie go ka?dy wyliczy.

A zaw?dy przystaw u niego,

By u pos?a tatarskiego.

Urz?dnik, w?jt, szo?tys, pleban,

Z tych ka?dy chce by? nad nim pan.

Temu daj g??, temu kokosz,

Za? wi?c z nimi ma?a rozkosz?

A przedsi? na t?ok? robi?,

Czasem prosz?, czasem chc? bi?.

Sprawnie j? nazwali t?ok?,

Bo tam czasem i grzbiet st?uk?.

Wi?c potym przyd? pobory,

Snadnie kto zdr?w, b?dzie chory.

Bo da?, by z skory wy?upi?,

By jedno dusz? wykupi?.

A nie dasz li, wezm? ci???,

Abo ci? samego zwi???.

By wi?c i dzieci zastawi?,

Musisz si? dusznie wyprawi?.

A jednak przedsi? niesporo,

Chocia si? tak zbiera skoro,

A wie B?g, gdzie si? rozleci,

By jedno wylaz?o z kmieci.

Nie w jednej to b?dzie m?ce,

Biegaj?c przez dziwne r?ce.

Poprawi wi?c kto ko?nierza,

Ni?li dojdzie do ?o?nierza.

,,I on nasz domek odarty,

Co by? we troj? podparty,

Ju? w?dy dzi? ma g?adsze ?ciany

I komin w nim murowany."

Bo co o tym spraw? maj?,

Podobno? sami mniej daj?,

A poznasz to po rozmowie,

Kiedy si? swarz? panowie.

"Wier? snad? nasze wiardunki

Id? te? czasem na trunki,

Abowiem w to trudno wkroczy?,

Aby nie mia? w ptaki wskoczy?,

A zw?aszcza gdy kr?tko le??,

Ty ju? nigdziej nie zabie??."

Ale snad? co nam do tego?

Niechaj patrzy ka?dy swego!

Niechaj oni, co chc?, czyni?,

Kiedy ja mam kwitacyj?.

Bo? pr??no inak szacowa?:

Wolno? piszczkowi ta?cowa?.

Pan si? te? wym?wi wojn?,

Acz ma wym?wk? niestrojn?;

I tam przedsi? naszy p?u??,

Wi?cej ni? pan wojn? s?u??.

Bo mu ju? naspi?uj wozy,

Daj rydl, siekier?, powrozy;

Ju? idzie jako do ?upy:

Daj wojenne, sery, krupy!

Tochmy wi?c ju? tu wygrali,

?echmy tych krup nasypali;

Dalichmy te? na ?o?nierze,

B?dzie dalib?g przymierze!

Ju?echmy sp?acili d?ugi,

Mamy tam pana i s?ugi.

Patrzaj?e jedno po chwili,

Kto ci? potka, ten nachyli.

On ?o?nierz, nasz s?uga g?upi,

Ali? swego pana ?upi.

Nied?ugo panowa? ch?opek:

Wrzeszczy baran, leci snopek,

A jestli nie pomo?e B?g,

I ja?ochnie wzi?? pewno w r?g.

Za? to nowina na ?wiecie,

I? kto kogo mo?e, gniecie?

Tak ci si? chudzina ?ywi,

Kto kogo mo?e, nakrzywi.

Lecz i?cie ma?o rozkoszy

Maj? z tej cudzej kokoszy.

Wszak wi?c ich zapisy znamy,

Kiedy pokry?laj? tramy;

Bo wi?c kiedy sobie radzi,

I n?dza im nie zawadzi;

A jeszcze j? sobie ?miesz?,

Rzkomo si? nadziej? ciesz?.

Mniema, i? ju? sk?r? niesie,

Chocia nied?wied? b?dzie w lesie.

Bo przedsi? pi? musi i je??,

By na koniec z bia?ego znie??.

A te? si? trafi drugiemu

Miasto lekarstwa - chromemu

Przetr?ci? do ko?ca nog?,

By ji da? co rychlej w szkod?.

Bo gdzie nie mo?e by? zgoda,

Lepsza szk?dka ni?li szkoda.

Ka?dy, jako mo?e, ?ata,

W?dy, czym mo?e, tym nap?ata.

Jedno nam, wie?nej chudzinie,

Nic nie sporo, wsz?dy ginie.

Bo znowu nastanie n?dza,

Kiedy czas przydzie na ksi?dza,

Gdy chodz?c snopki przewraca,

A co t?uszczej kopy maca.

Wnet masz urz?dnika z niego,

Cho? tobie nie trzeba tego.

Natknie? wieszk?, kopie w brogu:

"Nie mnie to dasz, synku - Bogu!"

Acz nie wiem, wie li B?g o tym,

A? to zrozumiemy potym.

To wiem, i? ?yta nie jada,

Bo w stodole nierad siada.

Wi?c ci jeszcze b?dzie grozi?,

?e mu dusznie musisz zwozi?;

Ma?o jeszcze, i? na? robi?,

Musz? wie??, a w ?eb si? skrobi?.

"Ma?om si? panu nawozi?,

Bo ten jeszcze barziej grozi??"

Owa wsz?dy musisz podle??,

Bo z obiema ?le kasz? je??.

Potym bie?y po kol?dzie,

W ka?dym k?cie dzwoni? b?dzie;

Wi?c wo?a: "Illuminare ",

A ty, ch?opku, musisz dare ;

Bo da? przedsi?, gdzie wzi??, tu wzi??,

A nie dasz li, wnet b?dzie kl??.

Przydzie spowied?, to si? jednaj,

A nie chcesz li, co? ka?e, daj!

Bo wi?c tam, jako chc?, karz?,

Na koniec do piek?a ska??.

A tam niespora odprawa,

Trudno do wy?szego prawa,

Bo si? tam nied?ugo radz?,

Na pierwszy rok wszytko zdadz?.

A snad? lepiej, co da?, to da?,

Aby w?dy m?g? apelowa?.

Kto umrze, kto si? urodzi,

Kto ?lubi, kto si? rozwodzi,

I cokolwiek kto chce sprawi?,

Musi okr??ne postawi?.

I ko?acza? nie o?wiec?,

A? dasz ?opatk? ciel?c?.

A tak zewsz?d prostym gorze.

G??bokie? ?akomstwo morze,

A gdzie w co nawi?cej p?ynie,

Tedy tam narychlej ginie.

A ze sta by si? snad? ozwa?,

By ju? na tym, co ma, przesta?.

By nawi?cej ju? mia? wszego,

Znajdzie w?dy co przyleg?ego,

Znajdzie do s?siada win?,

By mia? naszersz? dziedzin?.

Poznasz to po jego s?owie,

Bo go wnet "nierz?dnym" zowie.

"M??d, m?g?by si? jeszcze ?wiczy?,

A mnie tego k?sa ?yczy?;

Bo m?wi? wszytcy s?siedzi:

Szkoda go, i? doma siedzi."

Jaka ?yczno?? pana mego!

Snad? by lepiej patrza? swego,

Aby go pobo?nie u?y?,

Czego Bogu nie zas?u?y?.

Bo wszytko najmem dzier?ymy,

Jedno i? tak nie baczymy.

Wnet wypadaj, kiedy? ka??,

Bo bez pozwu wszytko ska??,

A zmylisz prokuracyj?,

Gdy ci? z dzier?enia wybij?.

A tak ten sw?j ubogi stan

Tak rad nosz?, jako i pan,

I w tym doczesnym ?ywocie

Snad? o mniejszym wiem k?opocie.

Siedz? jako cz?owiek prawy,

Nie bod? mi? cudze sprawy.

Acz mi? troch? n?dza gniecie,

To te? odcierpi? na ?wiecie.

A gdy si? ka?? prowadzi?,

A co mi wi?c ma zawadzi??

Ma?o mi ?al z tej pociechy,

Wylec? jako wr?bl z strzechy.

Bogacza wi?c szczkawka minie,

Kiedy go teskno od skrzynie,

Od onych mi?ych pieni?dzy,

Co ich snad? nazbiera? w n?dzy;

Bo czasem by si? przemorzy?,

Tedy wi?c worka do?o?y?;

A snad? wi?cej sam im s?u?y?,

Ni?by ich z rozkosz? u?y?.

Boga? sobie nie przek?ada,

Kiedy wi?c worka dok?ada.

Chce wie? kupi?, dw?r zbudowa?,

Staw sypa?, ko?ci?? murowa?,

Dziewk? wyda, szaty sprawi,

A syna na dw?r wyprawi.

Ale si? barzo ob??dzi?,

Mniema, by tak wiecznie rz?dzi?.

Snad? podobno sam wyleci,

Ni? rozposa?y ty dzieci.

A ja, piekielna chudzina,

Wylec? by dym z komina.

Bo trudniej wozem zatoczy?,

Ani?li tak pieszo skoczy?,

A snadniej z gniazda wr?blowi,

Ni? skrzyd?astemu or?owi.

Tak i ty, panie, m?drze g?l,

Bo? ka?dego gryzie sw?j m?l.

A nikt nie zwie, kiedy pi?nie,

Ka?dego? z nas trzewik ci?nie.

PAN

A d?ugo? to, w?jcie, ma by??

Tak masz wszytki sobie za nic!

Boj? si?, i? wilka z lasu

Wyszczekasz na si? bez czasu.

Bo si? starasz o niezgod?,

Obracaj?c na wspak wod?.

Trudno? wilka owc? uszczwa?,

Motyk? s?o?ce zwojowa?.

Bo i prawda, gdy nietrafna,

I ta nie zaw?dy miestca ma.

K?adziesz na s?owa pokrywk?,

Acz w nich masz woln? rozrywk?,

A na wsze strony dzwonka ruszasz,

Wsz?dy na kolb? pokuszasz.

Powiadasz o swej niewoli,

Wszak s?uchaj?c g?owa boli!

A co ty masz wi?cej my?li??

Zrobiwszy dzie?, czynsz zap?aci?.

Nie my?lisz o ?adnej sprawie,

Ni o wojnie, ni o prawie,

Jako pies na piecu tyjesz,

Siedz?c w karczmie g?b? myjesz,

Bo pan musi strzec twej krzywdy,

Aby jej nisk?d nie mia? nigdy,

Ale pana nikt nie strze?e,

I sam nie zwie, gdzie si? zrze?e.

Bo dzi? u ka?dego prawa,

Zw?aszcza prostym trudna sprawa.

Wszytcy wi?c bywamy krzywi,

Ledwy si? chytry po?ywi.

Bo dzi? nasza sprawiedliwo??

Czyni ludziom wielk? chciwo??,

A nie ?pi na ni? bezpiecznie,

Bo j? i?cie stracisz wiecznie.

Bo jeden wa?y na pok?ony,

Drugi chwyta za zagony,

A trzeciego ufukaj?,

Leda mu co tam zabaj?,

A? m?j, co porywa? wodz?,

Ju? z nim w u?dzienicy chodz?.

Wier?? lepiej, mi?y brachu,

Jednaj si? z tego przestrachu.

A drugiemu id? dary,

Tu wi?c ju? tam nie masz miary.

Bo ty z dawna t? moc maj?:

Ka?d? srogo?? ukracaj?,

Czasem i przysi?gi ?ami?;

Wiele ich na ten wrz?d chrami?.

Bo acz by w?a?nie mia?o by?,

Wszytko na stron? od?o?y?,

Strach, mi?o?? i powinno?ci,

A trwa? przy sprawiedliwo?ci,

Jedno bra? Boga przed oczy,

A kto? z tego nie wykroczy?

Bo dobry zawojek w zimie,

Kiedy kto we? grzbiet uwinie.

Nie zawadzi te? koniczek,

Wa?aszek, inochodniczek,

Bo szkoda tej starej dusze,

I? si? na z?ej szkapie k?usze.

Wie, i? ?le, czasem si? boi,

A jednak przedsi? przy swym stoi.

Bo, by nierad, tedy musi,

Aza? go wi?c jeden kusi?

Bo owy prokuratory

Ma na si? t?gie doktory.

Bo wi?c owi zwolennicy,

Gdy sie zejd? w kup? wszytcy,

Niejednemu zmyl? szyki,

M?wi?c rozliczne j?zyki;

A kogo chc?, sucho zmyj?,

Stawi?c t? Babilonij?.

Ju? wnet g?b? wzg?r? wznosi,

Gdy go kto o sw? rzecz prosi.

Tu wnet z daleka za?awia,

Trudno?ciami si? wymawia:

"A, by nie dla twej przyja?ni,

Zmy?by ci? na suszy w ?a?ni.

Ale uka? rychlej sw? rzecz,

Bo? mi barzo pilno i?? precz."

Wi?c tu czcie a g?ow? chwieje,

Z onego si? prawa ?mieje.

"A to, niebo?e, na kroku

Ma?o? tu nie straci? roku."

Rozlicznie ci? b?dzie wini?:

"Z?e masz prawo, ?le? uczyni?.

Nie b?dzie li mej pilno?ci,

I?cie nie ujdziesz trudno?ci.

Ale gdyby chcia? do?o?y?,

Mog?o?by twe prawo o?y?.

Jeszcze? bych ja dziur? nalaz?,

K?dy by? z tej sieci wylaz?."

To si? ju? ci?gni jako lis,

Daj od minut, daj na zapis,

Daj pami?tne, daj?e win?,

Leda o jak? przyczyn?.

Targuj! roz?o?ono? kramy:

Pozwy, minuty, membrany,

A ni? odprawisz doktora,

Tedy? ub?dzie p?? wora.

Za? tam ma?o krotochwile?

Ni by si? nas?ucha? mile:

Wo?ny wo?a, s?dzia zdawa,

Drugi wwi?zanie zeznawa,

Trzeci ci? z boku przytyka,

S?siad si? k wiosce przymyka.

Snad? by si? tam nie nasiedzia?,

Kto o tym przedtym nie wiedzia?.

A ni? b?dzie koniec tego,

Musisz skaka? zaj?czego.

K?usz si? na wiece z powiatu,

?wicz si?, a dziwi si? ?wiatu.

Potym poci?gniesz za dworem:

Tam wi?c ju? miej rozum z worem,

Bo tam leda o przyczyn?

Rozwi??esz grzywnie czupryn?.

Potym ci? puszcz? do grodu:

Mniemasz, ?e ju? chwa?a Bogu;

Jeszcze? nieprawie ule?a?,

Ledwy? tu p?? kresu zbie?a?.

Jeszcze? nie koniec przestrachu,

Ci?g? si? przedsi?, panie Machu!

I tam ci boty podszyj?,

Ni? we?miesz egzekucyj?.

A snad?, co utracisz na to,

Kupi?by tak wiele za to.

Bo gdy przydzie na jednanie,

Przedci?? w onej klobie stanie.

Ale i? pociechy nie da?,

Zda mu si?, i? wiele wygra?.

Ano dawno ta pociecha

Wszytko mu wywlek?a z miecha.

Czym si? by?o innym cieszy?,

Ni? up?r wie??, a nie mie? nic.

Kr?tka rado??, a ?al d?ugi,

Mo?e si? nakara? drugi.

Lepiej si? doma os?dzi?,

Ni? w tym g?uchym lesie b??dzi?.

Bo za? jedno ten ?wiat rz?dzi,

Kt?ry za pi?? groszy s?dzi?

I owi? si? domacaj?,

Chocia wi?c doma siadaj?.

Lecz i? to przewara stara,

Wiele mo?e pycha szara.

Przydzie wojna, to wi?c krepuj,

Chleb susz, szo?dr?, krupy gotuj.

Cho? narzekasz, panie w?jcie,

Ale nam przedsi? niestocie.

I?cie drugi zmyli kroki,

Kiedy przyd? owy roki,

Co je wi?c wiciami zow?.

Wier? drugi zwierci g?ow?.

Trudno tam bra? do powiatu,

?wicz si?, w??cz?c si? po ?wiatu.

Ano wi?c kolasy skrzypi?,

Po drogach si? krupy sypi?.

Ano wsz?dy za tob? mr?z,

Szkapa usta?, z?ama? si? w?z.

Ano wi?c za szyj? kapie,

Je?? nie masz co onej szkapie.

Panowie w?dzonk? ci?gn?,

W krupach si? myszy zal?gn?.

Drugi te? z kijem w?druje,

Kury po wsiach popisuje,

Wi?c te? czasem miasto kura

Przepadnie si? na ?bie sk?ra.

Czasem na si? ten kij nosi,

Lepiej ?w zwyszy?, co prosi.

Bo wi?c ka?demu ?al swego:

"Pa? na swym, niechaj cudzego!"

Nu? kiedy nastan? trwogi,

Wnet na ?bie urost? rogi.

Kiedy w b?ben zako?ac?,

To wi?c uzdy, czapki trac?.

Co wi?c kto mo?e, to chwyta,

Drugi swego konia pyta,

Bie?y, popluska? si? kasz?,

Bo go szpetnie z ty?u strasz?,

A ni?li przydzie do szyku,

Nachodzi si? drugi w ?yku.

Oto?e? zyska?, nasz panie!

To nic, co si? w ?eb dostanie.

A co? z tego za po?ytek,

Uka?e to spos?b wszytek.

Snad? tkn?wszy wszytki osoby,

?adny nie ujdzie bez szkody,

Bo gdy si? ju? wszytcy skupi?,

To wi?c z ksi?dza, kmiecia ?upi?.

A kto by m?g? oszacowa?,

Co samych b?dzie kosztowa??

A przedsi? nic nie wygramy,

Chocia tam sami bywamy.

Bo snad? lepsza rz?dna trocha,

Ni?li wielko??, kiedy p?ocha.

Ale tkn?wszy r?wno os?b,

Snad? by si? m?g? znale?? spos?b,

I? by krup wozi? nie trzeba,

A nie m?cz?c tego chleba.

Lecz si? bawimy na ?upiech,

Wiele nas ul?ga w trupiech

I wylicza? ma?o trzeba,

Co tego pr??nego chleba.

A snad? bychmy lepszy byli,

Gdybychmy spo?u gonili:

Nie jedno by zaj?c wypad?,

Czasem by i wilk nie dojad?.

Mychmy chudzi ma?o krzywi,

Ledwechmy sw? troch? ?ywi,

Przedsi? ka?dy sw?j kres zbie?y,

Acz t?ustszy w k?cie ule?y,

Wygl?daj?c na ka?dy czas,

Broni? si? abo ?omi? las.

Bo i to czasem pomo?e:

Podle??, kto skoczy? nie mo?e.

A wielki to rozum uciec,

Gdzie nie r?wno, nogami siec.

Wy, duchowni a panowie,

Co macie w workach i w g?owie,

Strze?cie zamk?w a ko?cio??w,

By z nich nie by?o popio??w,

Bo w nich z?ota, ?rzebra wiele,

Nacz wa?? nieprzyjaciele.

A do tych z?otych kielich?w

Ostrzegajcie z ordy mnich?w.

A snad? by wi?tsza przyczyna

Da? na to, ni?li do Rzyma,

Bo nic w rozkoszach po z?ocie,

Potrzebniejsze nam w k?opocie.

Nam ci snadniej od swej trochy,

Gdy zajd? jakie pop?ochy.

Nie czekam pewnej nowiny,

Wylec? by b?k ze trzciny.

A kto ma motyla goni?,

Woli si? z jastrz?bem ?omi?.

A snad? snadniej bogacz zginie,

Bo go wi?c teskno od skrzynie,

A snadniej ka?dego ptaka

U gniazda j?? nieboraka.

Ale? si? w tym ma?o czuj?:

"Przedsi? nam grzywny smakuj?."

Ten?e dzi? b??d, co i ?oni:

Ka?dy na swe skrzyd?o goni,

A prze nasz w?asny po?ytek

Ginie pospolity u?ytek.

Ano snad? lepiej przebole?,

Ni? kr?tko st?ka? a ?mier? mie?,

A lepiej i? palec boli,

Ni? wszytko cia?o w niewoli.

I m?dry, gdy dom buduje,

Co rychlej ko?ca pilnuje;

Ju? piec, komin, sto?y, ?awy,

To ju? wi?c drobniejsze sprawy,

Bo gdyby nie by?o dachu,

Snad? by pan piec by? w przestrachu.

Ja m?wi?, co bych rad widzia? -

Czyni? mo?e, kto b?dzie chcia?.

Bo snad?, by nalepsze zdanie,

Przedsi? na nim nie przestanie.

PLEBAN

Wier?, panie, trudno snad? ksi?dz

Tak wiele ma w swym ?bie dosi?c,

A i?cie plebania g?owa

Prosta na ty wasze s?owa.

Ale si? tak p?otu dzier??c,

A nikomu si? nie mier??c,

Mo?e, co chce, kto chce m?wi?,

Wszak z tej rzeczy nie b?dzie nic.

My tak wi?c od tych s?ychamy,

Co je w?dy za m?drsze mamy,

I? na ka?dej ziemskiej sprawie

Kocha si? ka?dy w swym prawie.

?wieckim jest ta sprawa dana:

Broni? kmieci i plebana.

Bo go pan i ksi?dz u?ywa,

A teraz rzadko bogat bywa.

Kmiotek prosty na robot?

Wszytk? wyda? sw? prostot?,

A to jego wszytka chciwo??:

Mie? pok?j a sprawiedliwo??.

To mu si? dzia?em dosta?o,

Nam wszytko inne zosta?o.

Duchowny stan jest tak sprawion,

A na ten urz?d postawion:

Prosi? Boga za ?wiecki stan,

W kt?rym zale?y kmie? i pan.

Wi?c ksi?dz strze?e wijatyka.

Kmiecia te? pilna motyka.

Wam, co was rycerzmi zow?,

Nale?y mur przebi? g?ow?.

Lecz gdyby tak na to przyszlo,

Tej by g?owie na z?e wysz?o;

Boby by? ?eb w silnej m?ce,

By mu nie pomog?y r?ce.

A tak i my, gdychmy r??no,

Snad? zorzemy piasek pr??no;

Cho? nas wiele w p?ugu chodzi,

Przedsi? si? nic nie urodzi;

A ka?da rzecz, kiedy r??na,

I s?absza, i czasem pr??na.

I ko?a si? snadniej tocz?,

Kiedy wszytcy czterzej skocz?;

Ale gdy siod?owy mdleje,

I wo?nica z?ej nadzieje,

Ju? mu droga nie tak spora,

K?usze mil? do wieczora.

A my snad? prawie na suszy

Uwi?zn?li?my po uszy,

A co dalej, wi?cej lgniemy,

Jestli spo?u nie d?wigniemy.

A tak wy, panowie rmili,

Dobrze by?cie uczynili,

By?cie prawie w to wkroczyli,

Bo?cie si? nam przeoczyli.

Na nas, na kmiecie wolacie,

A sami si? ochylacie.

Szukajcie te? czasem drogi,

Aby w?dy wytchn?? ubogi.

Bo i szkapy nie tak wlek?,

Gdy jedno jednego siek?,

A ci??ej przydzie na owy,

Kiedy ustanie siod?owy.

Ale wy przedsi? nie dbacie,

Dawno t? dziur? ?atacie,

A niesporo jako gorze,

Przedsi? si? wam zaw?dy sporze.

Bo za? to nowa biesiada,

Jako nasta?a ta zwada?

Pan si? o tym z ksi?dzem swarzy,

W?jt przedsi? z?e piwo warzy.

A tym zaw?dy zamykaj?:

W?jt p?aci, ksi?dzu na?aj?,

Chocia czasem nie barzo krzyw.

Ka?dy swego strze?e, kto ?yw.

Tknicie si? te? jedno sami,

A ci?gnicie si? r?wno z nami,

A zjednajcie komisyj?

Rozwie?? t? kontrybucyj?.

Bo? jako skoro nasta?a,

Tak wnet z wiardunkiem ?lub brata,

A nie b?dzie li rozwodu,

Doczekacie po nich p?odu.

Bo acz si? wi?c wszytcy znosz?,

Co ich na ty gody prosz?,

Ale nie wszytkim smakuj?,

Bo wi?c nier?wno ta?cuj?.

Ksi?dz wi?c z w?jtem tam herst wodzi,

A te? tym nawi?cej szkodzi;

Pan siedzi jako starosta:

Temu gody, swatkom ch?osta.

Ale by tak udzia?ano,

I?by r?wno nalewano,

I?cie,w ka?dej krotochwili

Weselszy by go?cie byli.

I nie tak snad? wielka szkoda,

Gdzie si? trafi sp?lna zgoda,

A kiedy p?jdziem kolej?,

Rychlej ci nam drug? nalej?.

I gospodarzowi mniej wadzi,

Kiedy sobie go?cie radzi,

Ale gdy jeden ulewa,

Ka?dy tego nierad miewa.

W?JT

Ja ju? jedno ?bem ko?ysz?,

Dziwuj?c si?, co tu s?ysz?.

Bo my jedno przys?uchamy,

A z daleka zagl?damy,

Dziwuj?c si?, co si? dzieje,

A czemu tak ?wiat t?pieje.

Prawd? m?wisz, mi?y ksi??e,

Dobrze?, gdzie wszytkich dosi??e,

Ale co? temu mamy rzec!

Trudno? suche ?yka odrze?.

Rozmy?li si? wi?c ka?dy w czas,

Bo owo z?y na nas kiermasz.

Co? to czyni? Jedno zbytki!

Ty? ka?? wszytki po?ytki,

Ty? nam wszytkim ?upi? oczy,

Bo ka?dy z miary wykroczy.

Jako tako gdzie wzi??, tu wzi??,

W?dy si? jednak przedsi? ci?gn??.

Za? dzi? nie dziwne potrawy,

A z wielkim kosztem przyprawy?

A? czasem owi, co siedz?,

Nie zaw?dy wiedz?, co jedz?.

Ano jedna z z?ot? g?ow?,

A czart wie, jako je zow?.

?acy wi?c nam powiadaj?,

Co im tam w garnki dawaj?.

Jakie? torty trudnonosze:

To? dzi? barzo t?pi? grosze.

A bogac? cudze kramy

Poz?ocone marcepany,

Nu? uspaniny, cenadry,

Poz?ocisty baran z fladry.

Ano snad? lepszy, co wrzeszczy!

I mieszek po nim nie trzeszczy,

Bowiem z niego dwoje ?niwo:

Mi?so zje??, sk?ra za piwo,

A rogi da? na grzebienie.

Nie zaw?dy? zdrowy jelenie.

Nu? co kosztuje piwnica,

To? wi?c bo?a tajemnica.

A jakie picia nastaj?,

Co je dziwno przezywaj?!

Bo nasz szo?tys ma tam syna,

Co wi?c strze?e tego wina.

A i?cie kto kogo chce czci?,

Musi si? dzi? mieszek poci?.

Ci?gni si?, panie Walanty,

W pinijole, w alekanty.

"To s?odkie, a to korzenne,

A to ma barwy odmienne.

Obe?rzcie?, panowie moi,

B?g wiedz, ju? trzeci rok stoi."

To wi?c we wsze k?ty lej?,

A drudzy si? spiwszy ?miej?.

Podstoli, kuchmistrz, podczaszy,

Ka?dy sw?j garniec wystraszy.

Bo drzy ?yka, p?ki si? dr?,

A co wiedzie?, kiedy pomr?.

A teraz w?dy, p?ki ?niwo,

Ju? wi?c zadziera co ?ywo.

A czasem drudzy nie znaj?,

Czego im wi?c nalewaj?.

Ipokras abo trywija?:

Co on dba, gdy szyj? nala?!

Bo co panom nalewaj?,

K temu si? wi?c wszytcy maj?,

A ty insze picia proste

Maj? to za drobne ch?osty.

Muszkatell?, ma?mazyj?,

To ju? wi?c t? pija? lij?!

Wi?c mu nazajutrz smakuje,

A gdzie darmo pi?, nie czuje:

"Nie lza, jedno z wami p?aci?,

Przydzie si? z mieszkiem pobraci?.''

Wi?c si? tu jako lis ci?gnie,

A z tego si? szpital l?gnie.

Ano czasem, bracia mszy,

Lepiej by przesta? na kaszy,

Ni? si? w wielkie koszty wdawa?,

A na wioskach d?ug zeznawa?.

Bo pomni na to, niebo?e,

I? mierne d?u?ej trwa? mo?e,

A ?adnemu nie przystoi,

Cokolwiek nad sw?j stan stroi.

Snad? przystojniej po staremu

Folgowa? stanowi swemu,

A wedle starych kwotacyj:

Kto nie ma zacz, ten piwo pij.

Bo barzo z owego wina

Zamno?y si? wi?c chudzina.

Wszake? Polak, dzier? si? swego

Seropu przyrodzonego.

I na tym si?, co uwarzysz,

Nata?cujesz i naswarzysz.

A niechaj tego kramnego,

Bo? si? skazi p?e? od niego.

A snad?, jako? to powsta?o,

Dziwniejszych wrzod?w nasta?o.

Za? ma?a o tym praktyka?

Podagra, fluks, scyjatyka,

A niema?a w ludziach dziura,

Jako nasta?a pleura.

Co? to czyni? Jedno zbytek!

Uka?e to spos?b wszytek:

Pi? gor?co, korzenno je??,

Musi drugi przez czasu zsie??.

Bo nie pomo?e pigu?a,

Kiedy w bok kole rywu?a.

Doktor stoj?c w mo?derz t?ucze,

Pan straci? od zamku klucze,

Wi?c mu leje w gard?o serop,

A on zdycha, opi?y ch?op.

Wygra?, i? by? na biesiadzie,

Zsiad? z konia, na deszczce jedzie.

Ka?dy to sowito p?aci,

Zdrowie i pieni?dze traci.

A to wszytko zbytki mno??,

Niejednego ty w gr?b w?o??.

Nu? jakie dzi? gry nasta?y,

Z kt?rych ginie koszt niema?y.

Dziwne fluksy, turmy, rusza,

A? drugi na stole k?usze;

Bo si? wi?c ju? nie rozmy?la,

P?ki sto?u stawa, kry?la,

Bo musi przybra? na nowe,

Da? teraz schowa? gotowe,

Klenotki si? pocieraj?.

I ci trac?, co nie graj?.

Bo wi?c kiedy si? rozprawi?,

I? ju? jednego odprawi?;

Siedzi, podj?? r?k?, ?piewa,

Ci?gnie si?, rzkomo poziewa,

Ale bodaj mu tak psia ma?,

Jako? mu si? w ten czas chce spa?.

Ci?gnie za palec drugiego,

Aby m?g? wwlec sygnet z niego;

Barzo by rad temu sprosta?,

By mu jako stryjem zosta?.

A co? z tego potym ro?cie,

Ka?dy si? domy?li pro?cie:

Fa?sze, przym?wki, niezgoda -

Kr?tka rado??, d?uga szkoda.

Bo ?lubi wr?ci? w godzinie -

Wi?c ledwy w rok, czasem zginie.

Bo acz wygra, w?dy nie sporo,

Wnet si? to rozleci skoro.

Bo si? wnet zbie?y co ?ywo:

Daj od kart, daj?e za piwo,

Daj za ?wiece, daj piszczkowi;

Ka?dy, kto mo?e, u?owi.

Prawie to na nie bicz bo?y,

Niejednego z pychy z?o?y.

A snad? tkn?wszy r??no wszego,

Ma?a rozkosz z zysku tego.

Jakoby z?e piwo warzy?,

Bowiem si? ca?y dzie? swarzy?.

A to k temu ma na pomoc,

I? to ju? nie spa? drug? noc.

Idzie, zblad?, spuch?y mu oczy,

Jako pijany si? toczy.

Nadobny to zysk, m?j panie,

Gdy ka?dy na swym przestanie,

Ani komu nie bywa krzyw,

Kiedy kto swym poczciwie ?yw.

A tak giniecie, panowie,

Trac?c razem koszt i zdrowie.

Bo wi?c i rozum zab??dzi,

Gdy kogo dobra my?l rz?dzi.

Abo te? my?lictwo owo!

I to? nie ka?demu zdrowo,

A snad? kto si? w nie prawie wda,

Ju? wszytkiego za nic nie ma.

Ju? wyprz?gaj nar?czniego,

By napilniej trzeba tego,

Bo owo gniady leniwy,

A siwy barzo sadniwy.

Tr?b co rychlej, a psy zwieraj,

Zwo?aj czelad?, konie siod?aj,

Bo teraz dobra pogoda,

I?cie jej zami?szka? szkoda.

Wi?c gnij? na polu kopy,

A pan w lesie wrzeszczy z ch?opy,

Ze psy si? po polu goni,

?yto, owies, wszytko ?omi.

"By? tu Po?ar?" Owo lezie

(A Szach ju? wisi na brzezie),

Barzo? mu si? wi?c chce ?owi?,

A on ju? trzy dni nie jad? nic.

I my?liwiec s?abo tr?bi:

Za? go jedna n?dza gn?bi?

Mr?z ci?nie, w brzuchu przemiera,

Wlazwszy w kierz wi?c tarnki zbiera.

Czapk? straci, sukni? zdrapie,

Oba boki odrze szkapie,

Czasem go przed sob? p?dzi,

Kiedy mu dobrze przyn?dzi.

Rad by gdzie dopad? gor?ca,

Wola?by piec ni? zaj?ca.

A pan zosta?, proso ?omi,

Wi?c si? tu z chru?cielem goni:

"Pad?a, Szachu! Pad?a, Strusie!

Wier?? mu by? tu, w tym prosie."

Ugoniwszy, z szkapy zskoczy,

To dopierko znowu t?oczy.

Wi?c gwi?d?e, a na brzuch le?y,

A szkapa do domu bie?y.

Uzd? straci, siod?o st?ucze,

Sam si? mil? pieszki t?ucze.

A dobrze tak, ma dubiela,

Stanie mu wi?c za chru?ciela!

Wi?c rzepy miasto przepi?rek

Narwie w watek i w kapturek.

Jednak te? to niez?e pole,

Gdy jej niemasz doma w dole.

Bo wi?c ka?dy, kto si? w to wda,

Snad? o ?adn? ju? rzecz nie dba,

O tym?e ca?y dzie? mowi,

Jako Po?ar z Kruczkiem ?owi:

"Wnetem ja, Matuszu, tuszy?,

Gdy go skoro Zalas ruszy?,

I?e nam trudno mia? uciec,

Bo m?j Nieprosz stoi za sie?."

To ju? na to do dnia pije.

Wyga si? skrobie a wyje.

"Nabierz m?ki, nie masz t?uczy,

A do po?cia k??dk? st?uczy.

Bo i?cie to zas?u?yli,

A? do po?udnia gonili."

Wi?c jako po?cia nie stanie,

Jedz?e chudy groch, nasz panie!

A i kapusta b?dzie w czas -

Uciek? zaj?c g??boko w las.

A czasem, cho? ji uszczuje,

Przedsi? niewiele zyskuje,

Bo si? trzeba w g?b? sparzy?,

Kto ji chce dobrze uwarzy?.

Nie oprawisz tam nic z chrzanem,

Musisz si? pobrata? z kramem.

Ano snad?, jestli? r?wny pan,

Wier? te? niez?y z octem chrzan,

A snad? z nim weselszy b?dziesz,

Ni? gdy z pieprzem z wioski zsi?dziesz!

Bo kto pierno jada, chce pi?,

A piwo wi?c stoi za nic.

Bo kramne za kramnym chodzi,

A oboje przedsi? szkodzi.

Nu? wi?c owe bia?e g?owy!

I to? nie z po?ytkiem ?owy.

Tam nic nie oprawisz wackiem,

Szofa? Grzegorzowi z Ma?kiem.

Bo wi?c ?w ?l??ak z forbotem,

Lisztewka, bry?yk ze z?otem,

Nu? kaplerzyk z obojczykiem,

Teperelle z gorgulikiem...

I?cie? skarbu nie umno?y,

Ni?li to na szyj? w?o?y.

Nasze to niewiasty znaj?,

Co wi?c w tych dworzech bywaj?,

A m?wi?, i? g?ste cewki

Wychodz? na ty lisztewki.

Cz?sto si? k?usze p??kopek,

A? musi wle?? w rejestr ch?opek.

A o tym?e wszytka rada,

Gdzie si? zejdzie ich biesiada:

"Uka? ten ko?nierzyk, siostro,

Bo na? trzeba patrzy? ostro,

Bo w nim wzorek barzo drobny,

Ale w?dy przedsi? nadobny.

Bych mia?a wzorek gotowy,

Spatrza?abych na czeplowy.

Cho?by wi?cej z?ota wesz?o,

Boby mi? jednak szy? teszno.

I w?gierskim szyciem snadnie

M?g?by to uszy? nie?adnie,

Ale by snad? cudniejszy by?,

Gdyby na nim per?y sadzi?."

"Nu? ty, m?j namilejszy panie,

Daj?e co narychlej na nie!

A wszak, jestli co zostanie,

Wam si? ko?nierzyk dostanie.

Jednak chodz? by ?oktuszka:

Ni pere?ki, ni ?a?cuszka!

A jako dzisia upstrzony

U ubo?szych m???w ?ony,

A ja i w ?wi?to w ?a?obie!

Nie mnie? to sromota - tobie!"

Wi?c si? na jarmark oboje

Wlok? na ty mi?e stroje,

A tego snad? zahaczyli,

I? niewiele naliczyli.

Ano to niecudny wzorek,

Kiedy w skrzyni pr??ny worek.

"Ale co wadzi skosztowa??

Owa nam b?d? borgowa?!"

Wi?c si? w??cz? mi?dzy kramy,

Poszargaj? stare bramy,

A niemasz zacz kupi? nowych,

Bo wi?c trudno bez gotowych.

A kramarki, co je znaj?,

Wi?c im bry?e wywieszaj?,

A jestli co na borg dadz?,

Przedsi? si? na tym nie zdradz?.

Bo da dro?ej po?owic?,

Pani p?aci ja?owic?

Abo siemieniem z nabia?em,

A przedsi? nier?wnym dzia?em.

Bo jednak, czymkolwiek p?aci,

Drug? po?owic? traci.

A gdy si? domek wyniszczy,

Tedy ty, panie, w gar?? piszczy,

Bo acz nier?wno, ci?gni si?,

Bo? by? w jamie, panie lisie.

A tak, panie, ta utrata

Zniszczy?a ?wiat po ty lata,

Wiele zacnych dom?w zesz?o,

I drugich wi?c bywa teszno.

Kiedy przyd? owy Gody,

Niejedny tam wi?c przygody:

Jedni z wiosek post?puj?,

Drudzy p?at?w przypisuj?,

A ono, co nakupili,

Dawno drudzy zastawili.

A pr?dko ta pycha minie,

Gdy razem bram z wiosk? zginie.

My, chudzina, przedsi? w m?ce

T?uk?c si? przez cudze r?ce,

Bo ka?dy folguj?c sobie,

Wszytko chce zwyszy? na tobie.

A tak dziwno si? ?wiat toczy:

Krzywe ma fortuna oczy,

Cho? nic tego nie baczymy,

Acz z?e, w?dy sobie tuszymy.

Ale by si? ka?dy uzna?,

A nad stan si? nie wyci?ga?,

Wier? by snad? w?a?niej by?o,

Ka?demu by mniej szkodzi?o.

Jestli baczysz, ?e? chudzina,

Pij piwo, a niechaj wina.

Nie czy? si? pawem, jestli? kur,

Nie masz li sukniej, wdziej kaptur.

Bo to ju? nasta?o dzisia:

Leda na kim szuba lisia;

A te? lepak drugi wisi,

Zawi?d? go zawojek lisi.

Ale bychmy poniechali,

A na r?wnym przestawali,

Znaczniejsze by domy by?y,

Wszego by si? nape?ni?y.

A st?d on dostatek ro?cie,

Czym by uczci? ony go?cie,

Kt?rzy ten obyczaj wnosz?:

Jad?, chocia ich nie prosz?.

I pan ich czasem nie czeka,

Co nadalej precz ucieka.

Nie dba, by mu odeczcili,

By go jedno w las pu?cili.

Ale snad? nie wytrwa g?owa,

Zw?aszcza prosta, na ty s?owa.

Nasza rzecz, prostych, paciorki,

A wy przedsi? szyjcie wzorki.

PAN

W?jcie, g??boko? snad? zabrn??,

Patrzaj, by si? nie ochyn??.

Barzo? na szrot pu?ci? mow?,

Radz??, chowaj ciep?o g?ow?!

A wsz?dy ruszasz zuchwa?ych,

A k temu stan?w niema?ych:

Gracz?w, my?liwc?w, pijanic -

Wszytki sobie tu masz za nic.

Utratniki, bia?e g?owy

Ruszasz zuchwa?ymi s?owy.

By? wiedzia?, ?e z tych ka?dy stan

Zda si? sobie by? wielki pan!

Wszytko sobie lekce wa?y,

Ni zwiesz, gdzie ci? kt?ry zd?a?y.

Ale snad?, m?wi?c ku prawdzie,

Wielkie? zbytki wsz?dy najdzie,

Kt?re dzi? stroj? bogacze,

Bo t?usty, jako chce, skacze.

Owym to wi?c chudym wadzi

I zszkapiej? z tego radzi.

A i?cie rzadki z tej drogi,

Aby nie zepsia? na nogi,

Bo si? trafi taka wytecz,

I? si? wi?c obr?ci w niwecz.

Ale by mia? wiecznie chrama?,

Trudno przyrodzenie z?ama?,

Przedsi? si? z t?ustymi r?wna?,

Jako w targu taniej nie da?.

Za? si? dzi? nie pstrz? sajany,

Chocia ich drudzy nie znamy?

Abo owy stradyjotki

To? dzi? barzo d?bi? kmiotki.

Drugi wi?c sw? wiosk? mija,

Rozwiod?a go z ni? delija.

?w w?dy on nasz dawny jarmark

Snad? w?dy nie tak krzyw nieborak.

Ale tam rzadko bywa pan,

Gdzie rz?dzi czuba, do?oman.

Drugiej aby nie poznali,

Wi?c j? rajtark? przezwali.

Ano to stara przewarka:

Rad bywa smard, gdzie rajtarka.

A? ju? i drugich nie znaj?,

Jako je wi?c przezywaj?.

Czasem drudzy krawca prosz?:

"Uczy? mi, jako dzi? nosz?!"

A czemu nie jako wczora?

Za? to inny rok z wieczora?

Wi?c do ka?dej inna sprawa,

Inakszy krok i postawa.

Bo w szerokiej te? szerzej krocz,

Strz?saj g?ow?, czasem poskocz.

W w??szej si? trzeba przygarbi?,

Drobniej st?pa?, kuczm? skrzywi?.

Niewysoko wznosi? nogi,

Aby brz?ka?y ostrogi,

W?s pomuska?, a czo?em bi? -

A to wszytko stoi za nic.

Wi?c tu ze wsi do wsi jad?

I przezwali to biesiad?!

Ano by lepiej zwa? n?dz?,

Bo sobie szkapy wyw?dz?.

Aza? ich wi?c ma?a rota

Stoi ca?? noc u p?ota?

Rano pan wo?a gorza?ki,

W tajni nie s?ycha? opa?ki:

"Wywied? konie, czas nam jecha?!"

Ale w?dy ?le nie po?egna?.

Wi?c si? rzkomo porywaj?,

Ano ich nic nie wci?gaj?.

Chodz?c si? po izbie k??ci,

Trzykro? si? ode drzwi wr?ci.

A drugi si? rozniemo?e:

"Co? ci si? sta?o, niebo?e?"

Trzeba aby r??anej wodki,

Wyp?dzi? mu ze ?ba kotki.

Wi?c si? chodz?c za bok chwyta,

Jestli co pozdno jad?, pyta.

Ano, by jedno co dano,

Jad?by przedsi?, chocia rano.

Wi?c pod r?k? upatruje,

Jestli go panna ?a?uje.

"Ale snad?, by mi przybole?,

Przedsi? za jej zdrowie wypi?!"

To si? czasem na czczo spij?,

?by sobie piwem pomyj?,

Kampustem si? popluskaj?,

A ostatek podrapaj?.

Czelad? wo?a: "Ju? czas wsiada?,

Bo? nam nic nie dadz? ?niada?!"

Ko? stoi, podgina nogi,

Cho? ma na ?bie z pierza rogi,

A na szyi wisi dzwonek,

W tyle czyrwony ogonek.

Wi?c wsiadszy na? chce, by skaka?,

On, by umia?, snad? by p?aka?,

Bo to ju? nie jad? drug? noc,

Zgin??y mu skoki i moc.

Wi?c si? tak w??cz?c nie s?u??,

A gdzie mog?, tu si? d?u??.

A tak schodz? bracia naszy.

Niejeden si? wi?c przestraszy,

Bo kiedy ju? nie b?dzie nic,

Dopiero by chcia? rz?dnym by?.

Ano by?o snad? lepiej w czas

Ni? teraz, gdy na czym niemasz.

Ale? i w owych przemory,

Co si? cisn? mi?dzy dwory,

Bo barzo mieszek niespory

Ci?gn?? si? na owy wzory.

A barzo nam t?pi? dziatki

Owy haftowane kwiatki,

Wi?c rzezane nogawiczki,

Wi?c aksamitne trzewiczki.

Wi?c tu chodzi jako kurek,

Natkn?? za bieretek pi?rek.

Wi?c czapka ma?o nie wzleci,

Ale mieszek barzo ?nieci.

Ten przedsi? przez pi?ra goni,

Jako? si? ob?ama? ?oni;

A trudno ji naszychtowa?,

Kiedy niemasz co we? schowa?.

Bo to z?e nasta?o na nas,

Ten aksamit i ten hat?as.

Ju? dzi? sukno stoi za nic,

M?wi?, i? w nim ci??ko chodzi?.

Lecz snad? wi?c ci??ej, m?j panie,

Gdy i tego nie dostanie.

A zszywa drugi ony p?aty,

Co leda nacz podar? szaty,

Na kuglarstwa, na maszkary,

Czyni?c Cygany, Tatary.

Rad by potym, by m?g?, sprosta?,

By prawym Polakiem zosta?.

Trudno wi?c odmienia? twarzy,

Gdy kto ju? w swym garnku warzy.

Wi?c i owi z ni?szych stan?w,

Cho? nie maj? p?at?w z ?an?w,

Uprzejmie si? na to sadz?,

Nikomu naprz?d nie dadz?.

Ale ty nie patrz na tego,

Ten snadnie zwetuje swego.

Ten jeszcze, co straci? ?oni,

Wszytko na tobie ugoni,

Jedno funtem, drugie ?okciem:

Trudna sprawa z chytrym nogciem.

Bo, by te? nie mia? domierzy?,

Musisz bra?, kiedy? chce wierzy?.

Te? ten nie my?li o wojnie,

Zejdzie? mu si?, rze??c strojnie.

Ale ty w?dy dla przestrachu,

Radz??, my?l czasem o p?achu.

Bo gdy nastan? k?opoty,

Snad? wi?c omierzn? forboty,

Rad by? w ten czas smukierza mia?,

Co by ?elazem haftowa?,

Bo cudny wz?r na kabat p?ach,

I brzucha wi?c w?dy nie tak strach.

Ale snad? to pr??ne rzeczy

R??ne stany mie? na pieczy.

Bo ka?demu wed?ug sprawy

R??no smakuj? potrawy,

A drugi czasem o g?odzie

Bywa wi?c m?drszy po szkodzie.

Jako?kolwiek w ludziech sprawa,

Wszem smakuje ta potrawa.

Ka?dy by swym sprawam sprosta?,

By jedno w pokoju zosta?.

Bo to pierwszy klenot bo?y,

Z kt?rego si? zgoda mno?y,

A co z tego ro?cie potym,

Ma?o trzeba m?wi? o tym.

Ale zgoda bez mi?o?ci,

A mi?o?? bez sprawiedliwo?ci

Trudno si? snad? ma umno?y?,

Nie chcemy li ni?ej z?o?y?.

Abowiem snad? w ka?dym stanie

Wsz?dy dzi? dobra my?l tanie.

Ka?demu si? chce przewodzi?,

Chocia drugi stoi za nic.

Ale by tak udzia?ano,

?eby mierniej nalewano,

By mo?ny baczy? chudego,

Wszytko by udzia?a? z niego.

Ale gdy co po niewoli

Przydzie czyni?, g?owa boli.

Bo i r?ka bielsza bywa,

Gdy jedna drug? umywa,

A takie? z sp?lnej mi?o?ci

Wszytko si? snadnie uro?ci.

I ludzie by si? szerzyli,

Snad?, k?dy pierwej nie byli,

W kt?rych i B?g k?ad? sw? rozkosz,

I dzi?, gdzie s?, snad? g?stszy grosz.

Bo w?dy snadniej z osiad?ego

Broni? si?, gdy trzeba tego,

Ni? gdy w polu zaj?czego,

Przydzie skaka? czasem psiego.

A gdzie w?dy zaparte wrota,

Nie tak cz?ek pewien k?opota,

Bo barzo z?y wiatr z tej dziury,

A strze?, Bo?e, gorszej chmury.

A snadniej w?dy przy stodole,

Ni? si? ci?gn?? z wilkiem w pole.

Bo s?aby Polak na trawie,

Gdy niemasz po?cia w potrawie,

I ka?dy lepsz? my?l miewa,

Kiedy n?dze nie u?ywa.

A tak z nas z osobna ka?dy

Rzadszej patrzaj swego zaw?dy!

Ma?o nam po cudzym swarze,

Snadniej si? sam ka?dy skarze.

Bo si? wi?c sama my?l kazi,

Kiedy kogo mr?z przyrazi.

Bywa m?drszy na ostatek,

Kogo ?wiczy niedostatek.

Ale mi si? to chytrszy zda,

Co sw?j stan w?a?nie rozezna,

A k temu na nim przestawa,

Ci?gnie ?yczko, p?ki stawa,

A nad zwyczaj nic nie broi -

Ten si? przednowia nie boi.

PLEBAN

Panie, by? chcia? wszytko baczy?,

Trzeba by si? d?u?ej ?wiczy?.

I?cie uwa?y? ka?dy stan

Trudno ma w?jt, pan i pleban.

Waruj, by? si? nie ob??dzi?,

B?dziesz li tak wiele rz?dzi?,

Bo snad? i?cie zna? na oko,

?echmy zabrn?li g??boko.

A radszej si? ku brzegu miejmy,

A tych plew darmo nie wiejmy,

Bo nam ma?o po tym swarze,

A nikt si? jem nie ukarze.

Onym to wi?cej przystoi,

Co je na to szcz??cie stroi,

A B?g je na to prze?o?y?,

By si? na wszem z nich rz?d mno?y?,

A Rzecz Pospolita sta?a,

A ni na czym nie chrama?a.

Ale? snad? i z tego gromu

Przedsi? na chromym do domu.

Nam wi?cej milcze? przystoi,

Kto g?dzie, ten niechaj stroi.

A my radszej pok?j dajmy,

O czym si? innym pytajmy.

Strze? ty, panie, czynszu, winy,

Ja? nie chybi? dziesi?ciny.

Niechaj ka?dy swobod? ma,

Czas?w po my?li u?ywa.

Bo ka?dy weselszy bywa,

Kiedy swoj? piosnk? ?piewa.

A zw?aszcza dzi? ludzie chytrzy,

Snadnie si? im prawda sprzykrzy.

Ano to wielkie kochanie,

Kto ma wsz?dy zachowanie.

I w?jt, cho? tak cicho chodzi,

Jednak on swego ugodzi,

I?cie nie pu?ci na skrzyd?o,

Chocia si? zda proste byd?o.

A snad? nieborak ma?o krzyw,

Bo ka?dy ptak swym nosem ?yw.

A tak, panie, czo?em za cze??,

Bo ju? wiecz?r, ju? te? czas je??.

Bo jednak z?y swar o g?odzie,

A nikt nie m?dr, a? po szkodzie.

Snad? i w?jtowi nie ?mieszno,

Widz?, i? go k domu teszno.

A zatym, panie, dobra noc!

Rad? o sobie, co b?dziesz moc.

W szcz??ciu ma?o miej nadzieje,

Bo s?abo ?nie, kto nie sieje.

A to w obyczaju miewaj:

Nigdy bez wios?a nie p?ywaj,

A karz si? onych przygod?,

Co si? przel?kli t? wod?.

Nie kochaj si? w tej przym?wce:

"Da B?g na piecu, komu chce."

Trzeba? wszytkiemu zabie?e?,

Nie wszytko na piecu le?e?.

Bielszy bywa, co si? myje,

A i wilk, le??c, nie tyje.

A ja te? przy swym ko?ciele

Nie za?pi? gruszki w popiele.

Ju? tam z w?jtem, jako mog?,

B?dziem ?ata? sw? chudob?.

Jeszcze dobra noc!

RZECZ POSPOLITA

NARZEKAJ?C M?WI

Ja ju? jedno zagl?dam z daleka,

Znajdzie li te? jeszcze gdzie cz?owieka,

Aby mi? w?dy kto z ?ask? wspomion??,

Bacz?c, ?e m?j stan prawie uton??.

Bo gdziekolwiek mi? dzi? wspominaj?,

Prawie o ?elaznym wilku baj?.

Wszytcy na ten nierz?d narzekaj?,

Widz?, i? ?le, co?, gdy nic nie dbaj?.

Ach, niestoty?, jaka? to ma ?a?o??,

Patrz?c na swych prze?o?onych s?abo??!

A snad? mi? ci wi?cej opuszczaj?,

Kt?rzy ze mnie dobrodziejstwo znaj?.

A mnie nie lza, jedno w swych tesknicach

J?cze?, wo?a?, skar?y? po ulicach,

Bom si? w rynku barzo omyli?a,

Wszytk?m tam sw? nadziej? straci?a.

Byli ludzie, kt?rzy prawd? znali,

Ci mi? zawsze mi?? matk? zwali,

A gdym przysz?a na t? spraw? p?och?,

Zda?am si? wszem niewdzi?czn? macoch?.

A z jak?? te? czci? na ?wiecie byli,

Kt?rzy jedno w cnotach si? ?wiczyli,

Ma?o o swych po?ytkoch wiedzieli,

Moje dobro za wieczny skarb mieli.

Wi?c te? si? ich m??ni ludzie bali,

W wielkich s?awach za swych czas?w stali,

A ich sprawy po ?wiatu s?yn??y,

I bogactwa zewsz?d im p?yn??y.

Dzisia za osobn? rozkosz maj?,

I?, gdzie mog?, tu mi? rozci?gaj?,

Czyni? sobie rozliczne po?ytki,

Zabaczaj?c inne rzeczy wszytki.

Ale kto zna kr?tko?? wieku swego,

I oznaki upadu przysz?ego,

Widzi jawnie, i? ?le czyni duszy,

Przedsi? sobie jednak dobrze tuszy.

Dzisia prawie si? wszytcy w to wdali,

W rozkoszach wieczne dobro obrali,

Nie bacz?c, ?e ty kr?tkie rozkoszy

Z nimi razem szcz??cie z czasem sp?oszy

Prawie wed?ug zakonu bo?ego

Patrzmy swego, nic nam do cudzego.

Ano na nasze ze wszech stron ?chaj?,

Za nic sobie ty ustawy maj?.

Lecz co? po tym, chocia wszytcy widz?,

I? chocia ?le, przedsi? si? nie wstydz?.

Upad bliski a gniew boski bacz?,

Przedsi? jednak bujno na to skacz?.

Za? si? u nas w?dy kto w sprawach ?wiczy?

Snad? to rycerz, kto wi?cej naliczy,

A gdzie sobie hojniej nalewaj?,

Tu ka?dego za hetmana maj?.

Abo owi w naszym prawie mistrze

S? dzi? u nas za zacne rotmistrze.

Ka?dy buja, by ludzi porazi?,

?eby komu sprawiedliwo?? skazi?.

Co? mnie po tym, ubogiej sierocie!

Widz? ludzi w rozkoszach a w z?ocie,

Widz?, i? dzwonic? odzieraj?

Zaw?dy, gdy ten ko?ci?? pobijaj?.

Ano to snad? niespora robota,

Gdy dziurawe w onym p?ocie wrota,

A prawie si? snad? z rozumem mija,

Kto jedno drze, a drugie pobija.

A tak, prosz?, pomni na to ka?dy,

I? za czasem wszytko ginie zaw?dy.

A i? skokiem pr?dko?? wieku bie?y,

W tym si? kochaj, co czyni? nale?y.

A baczysz li, i? ci? szcz??cie wznios?o,

M?drze p?ywaj a dzier? si? za wios?o,

Bo nie zwiesz, gdy? si? ?odzia zachwieje,

Ochyniesz si? i?cie bez nadzieje.

Bo jestli ci? B?g na to prze?o?y?,

Aby przez ci? w ludzioch spraw? mno?y?,

Prosz?, b?d??e w?dy pilen urz?du,

A ukracaj, k?dy mo?esz, b??du.

Baczysz li, i? ?le wn?trzny rz?d stoi,

Jestli si? te? nieprzyjaciel stroi,

Czy?, co s?usze, a nie folguj sobie,

Bo? si? hojniej to nagrodzi tobie.

Za ?ywota u?ywiesz pokoja,

S?awa wiecznie b?dzie sta?a twoja,

A wielki skarb po sobie zostawisz,

Gdy potomkom co dobrego sprawisz.

W nic nie p?jd? u Boga przys?ugi

I b?dziesz mia? ?ywot s?awny, d?ugi.

Nie my?l na to doczesne zbieranie,

Wie B?g, kto w nim b?dzie mia? kochanie.

Wszytko si? wi?c to marnie rozchodzi,

Jedno cnota, ta w dzia? nie przychodzi,

A snad? ten sw?j stan nalepiej sprawi,

Kto j? po sobie w skarbie zostawi.

A tak prosz?, aby?cie baczyli,

Ocz mamy przy? wszytcy w kr?tkiej chwili.

A wszake?my nie ?ydowie sobie!

Pom?? ty mnie, ja, co mog?, tobie.

KONIEC

KU TEMU, CO CZED?

M?j towarzyszu, jestli?e? to ju? czed?,

A i?e? co nietrefnego naszed?,

I?by ci? w?dy po cz??ci ruszy?o,

Prosz?, aby? nic nad my?l nie by?o.

Wszak s? r??no prze?o?one stany,

W ka?dym wielk? zacno?? w ludzioch znamy,

Ale gdy te? kto z miary wykroczy,

Nie?le by mu prawd? rzec i w oczy.

Bo acz rozum z cz?owiekiem si? rodzi,

Lecz snad? go wi?cej z ?wiczenia przychodzi,

A i? dziwnie w ludzioch r??ne sprawy,

Przy lepszych sta? - to jest rozum prawy.

Bo co?kolwiek si? na ?wiecie dzieje,

Ze wszego si? kr?tko?? czasu ?mieje.

Sama cnota, ta zawsze dworstwa ma

I po ?mierci z siebie szydzi? nie da.

A tak i ty miej na to baczenie,

I? jest r??ne w ludzioch przyrodzenie,

A rozlicznie ludzkie sprawy rz?dzi:

Cnoty si? dzier?, ta? nigdy nie b??dzi!