|
Trembecki S. SOFI?WKAMi?a oku, a licznym roz?ywiona p?odem, Witaj, kraino, mlekiem p?yn?ca i miodem! W twych ??kach wiatronog?w r??ce mn?stwo hasa; Rozro?lejsze czabany twe b?onie wypasa. Baran, kt?rego twoje utuczy?y zio?a, Ci??ary chwostu jego nosi? musz? ko?a. Nasiona, twych wierzone bujno?ci zagon?w, Pomno?eniem dochodz? babilo?skich plon?w. Czerni? si? ?yzne role; lecz bry?y tej ziemi Krwi? przemok?y, st?uszczone cia?y podartemi. Dot?d jeszcze, wie?niacz? grunt soch? rozj?ty, Z?bce s?oni?w i perskie wykazuje szcz?ty *. W tych gonitwach, od obcych we ?rzodku poznany, Szesna?cie potem razy kraj odmieni? pany. W nim najsro?sze z Azyj? potyczki Europy, W nim z szlacht? wielokrotnie ?ama?y si? ch?opy. Przesz?y wi?c niwy w stepy, a trawa bez kosy Pokrewne Pytonowi mno?y?a po?osy. W leciech ni?szych, otwartej acz nie by?o wojny, Utrapia? Ukrain? pok?j niespokojny. To sieczowe nachody, to tauryckiej ordy Zdradne zawsze nad karkiem strza?y, spisy, kordy, Dzicz wn?trzna, cz?sty rozruch i s?siad niemi?y * Maj?tniejszych opodal mi?szka? niewoli?y. Dozorca si? panoszy?, a posiadacz grodu Za ?ask? swego cz?stki przyjmowa? dochodu. Katarzyna, przez czyny nie?miertelna swoje, Gdy znios?a Zaporo?a i Krymu rozboje, Odt?d dopiero ka?dy swojej pewien w?a?ci, Pod zbrojnym ?yje prawem wolny od napa?ci. Wygna?a barbarzy?stwo rzeczy posta? inna I obfita ziemica jest, czym by? powinna. Ci?gn? ninie ku sobie te pola karmi?ce Przez niego?cinne morze * korabi?w tysi?ce. Ordessa * zmartwychwsta?a i wymienia z?otem Uroszony rolniczym owoc ziemi potem. Skutkiem przezornych rz?d?w, zaniedbane wioski Na wz?r si? przekszta?caj? angielski i w?oski; Zapomnianego niegdy? przystrojeniem k?ta Gromadny obywatel pilnie si? zaprz?ta. A jak w dodo?skim drzewo Jowiszowe lesie, Tak Potocki nad innych wy?szo?? w sobie niesie. Wielu o stopnie r??ne ubiega? si? sili, Pierwszego jemu wszyscy zgodnie ust?pili. Wspomina? przodk?w mia?bym zbyt osnow? d?ug?: Kt?? si? z tym domem r?wna? o?miela zas?ug?? Wielko?? m??a, szanownych zbi?r przymiot?w rzadki, Przebaczanie, umys?u r?wno?? na przypadki I co dla swego kraju, co czyni? dla ziomk?w, Na osobnej to karcie damy dla potomk?w. A dzi? mi? okre?lania zatrudni? jedynie, Sk?d imi? Sofij?wki i dlaczego s?ynie? Raz dano zna?, ?e si? lud z u?aleniem skupi?, Skar??c si?, ?e im ten zwierz pasieki wy?upi? Ten porwanych j?gni?tek krew niewinn? ch?epta?, Tamten k?osy Cerery wy?ar? i wydepta?. Zwo?ano zaraz psiarnie, stoj? koni zgraje, M??d?, chciwa niebezpiecze?stw, znak ochoty daje. Niebawem id? w pole. Jeno zj?to swory, G?osy ps?w, tr?b, my?liwych powtarza?y bory. Pan sam w dzikie przesmyki mi?dzy ska?y spieszy?, Wtem be?t puszczony ?ukiem ?rz?d piersi mu przeszy?. Gdy chc?c postrzec morderc?, poj?rzy wko?o z j?kiem, Strzelczyk si? na powietrzu ko?ysze z uwdzi?kiem I m?wi: "Nie narzekaj, przyjazna ta rana Dla pe?no?ci twojego szcz??cia jest zadana. Dostojne masz honory, mnogie masz dostatki, Miej i t?, co przyjemno?? mojej zr?wna matki. Gdzie Silnica z Tulczynk? strugi czyste s?czy, Hymen twoje z Sofij? przeznaczenia z??czy. Imi? jej tym dasz miejscom, gdziem ci si? objawi?, S?uszna, by? je z tych przyczyn wiekopomnie ws?awi?, A na powinnej dla mnie dodatek ofiary, W rozkoszne zamie? sady te niezgrabne jary. W?asnej ku budownictwu nie ?a?uj?c d?oni, Poznacz? ci obrysy mojej grotem broni. Tu, gdzie si? w amfiteatr wy?sze tocz? g?ry, Wznie? mieszkanie dla naszej przyjaci??ki, Flory. Tam dalej pysznym rz?dem koryncka kolumna Niechaj d?wiga ?wi?tyni? kochanki Wertumna.* Nie jest ona niewdzi?czn?. Jej odp?atnym darem Gi?? si? b?d? jesiennym ga??zie ci??arem. Tam, gdzieby? mia? rozrywk? ty i twoje dziatki, Z tajon? wspania?o?ci? porozsiewasz chatki, Reszt? odda?bym woli, gdy postawisz z przodu Pos?g Minerwy, twego opiekunki rodu. Wysok? wasz? ?wietno?? winni?cie Palladzie, Ona was w boju, ona zasila?a w radzie, Ona ci? zawsze wiedzie, i w tym tylko b??dzisz, ?e wielu serca twemu podobnymi s?dzisz. Na ?owach ten si? uk?ad mi?dzy nami czyni, A ?e c?ra Latony jest ?owu mistrzyni, Zrobisz jezioro, w kt?re Wilgi kryszta? zlany Mo?e nosi? nazwisko zwierciad?a Dyjany. Zr?b, nie zr?b, co ci pr?dzej my?li radz? ch?tne, Czczenia upartej panny s? mi oboj?tne." Rzek? i na krwawym brusie poci?gn?wszy strza?y, Unosi? si? polecia? nad cherso?skie wa?y. Te umowy rzetelno?? i?ci? ka?e ?wi?ta, St?d dane Sofij?wce i wzrost, i przyn?ta. ?amanych ska? rz?dniejsze poczyniwszy sk?ady, Mi?szka? na nich zamorskie wezwano dryjady. Stali daj?ce odp?r i chropawe g?azy Przechodz? na kolosy i bog?w obrazy. Robota trwa bez granic i po ka?dej wio?nie Zawsze co? pami?tnego zdobieniom przyro?nie. Takiego tu dawnymi nic nie znano laty: Rozg?os miejsca odleg?e nape?nia powiaty. Nie do?? nam s?ysze?, wszystko chce przebiec szeroko Ciekawe, a w Tulczynie znarowione oko, Gdzie znajduj?c przedmioty z ka?dej miary znaczne, Wszelkie potem ?rzednio?ci zdaj? si? niesmaczne. P?dz?, z utrudzonego nie zst?puj?c konia, A? gdy mi? Sofij?wki otoczy?a woni?,' Stworzenie wsz?dy ?wie?e spostrzega ?rzenica To mi? bawi, to cieszy, to zmys?y zachwyca. Chud? pierwej golizn? ?wiec?ce pag?rki Z daleka przyniesione ocieni?y borki, Gdzie mi?dzy krajowymi umieszczane drzewy, S? z Libanu z Atlasu, z antypod?w krzewy. Od nich mi? po kamieniach noga niesie letka Ku ni?szej grocie kr?la, rzeczonej ?okietka. Nie wszystkim w t? jaskini? ucz?szcza? si? godzi, M?odszy ?wiat w niej si? bawi, Patagon nie wchodzi. A stamt?d pochodziste przebieg?szy zielenie, Starowniej kuta grota wi?ksze ma przestrzenie, Z czo?a olbrzymi granit na kszta?t s?upa stoi, Krenica j? z opoki wyt?oczona poi. Tam s?odki wiersz, kt?rego ?aden wiek nie zma?e, * Wchodz?cemu w t? grot? szcz??liwym by? ka?e. Smutnym niepos?usze?stwem ci??ko jest przewini?, Ten kaza?, co szcz??liwszych chce i mo?e czyni?. Przy lewej stronie drogi, od swych si?str osobna, Wisz?ca grozi ska?a, Leukacie podobna, Na kt?rej, gdy ich mi?o?? niewzajemna pali, Lekarstwa d?ugiej m?ce amanci szukali: Po wzdychaniach ostatnich, w kr?tkim cia?a rzucie, ?alu, gryzot, bole?ci pozbywaj?c czucie. M?ode i ho?e nimfy, co na wasze wianki Przy wdzi?cznych Bohu nurtach ??czycie r?wnianki, Nie b?d?cie nieu?ytne i przez wsp?ln? tkliwo?? Nagradzajcie uprzejm? kochank?w ?yczliwo??. Bo je?li na ich mod?y dusz? macie tward?, Je?li wierne us?ugi p?acicie pogard?, Je?li w daniu otuchy zbyt jeste?cie trudne, Je?li dla szczerze prawych b?dziecie ob?udne, Gdy kto, wp?dzony w rozpacz, z tej wy?yny zleci, Okrucie?stwa waszego pami?tk? zaszpeci. Tymczasem, ?eby takiej nic podpada? szkodzie, Przezorno?? nakaza?a zabie?e? przygodzie. Z d?bu w le?nej odzie?y u?o?ona sala, Zas?aniaj?c przepa?ci, gorzk? my?l oddala. Id?c, gdzie zn?caj?ca murawa si? ?ciele, Znak sko?czenia naszego przerwa? me wesele. Pos?pne stoj? ciosy, ukochane cienie, Wam na cze??: Konstantemu, Mikule, Helenie. Bez wzgl?du na male?stwo zamkn?? los do trumny Wielkie domu nadzieje i przysz?e kolumny. ?yjecie dot?d w sercach, a wasze wspomnienia ?zy matki wyciskaj? i ojca westchnienia. Nik?? im rado??, d?ug? sprawili?cie ?a?o??, Maj?cy kras? kwiat?w i onych nietrwalo??. Co nam zostaje ?yczy?: niech do tej ustroni Popio?y z cia?ek waszych przenasza Fawoni. ?wi?te pola Elizu opu?ciwszy czasem, Bawcie si? z nasadzonym od rodzic?w lasem; Niech was dziecinny szelest ?wiadczy tu przytomnych, Zmieszany z szmerem zdroj?w i powiew?w skromnych. St?d kr???, gdzie rozlewu pilnuj?cy ?ciek?w Z jednego most granitu k?y wyzywa wiek?w; Inne z kruszcu Chalyb?w wytopione sztucznie, * Mniemam, ?e je ulali Mulcybera ucznie. A na rzucenie z procy czworogrann? miar? Le?y ucieczka pewna udr?czonych skwar?. Gmach ten z mi??szego muru, od wierzchu do do?u Z p?yn?cego namiotem okryto ?ywio?u. Imi? ma Tetidijon. Troskliwo?ci? gin?, Pytaj?c niewiadomych o zwiska przyczyn?. Nad moj? ciekawo?ci? raczy? si? u?ali? Metzel, uczony zamki wystawia? i wali?. T?giego wychowaniec poj?tny Gradywa, Tymi rzecz obja?niaj?c s?owy si? odzywa: "Mi?dzy morskiego niegdy? kr?lewnami stanu * Cudnej by?a urody wnuczka Oceanu. Tetis tylko s?ysza?a swe powszechnie chwa?y, Sam Wszechmocny nieszczup?e czu? do niej upa?y, Ale zoczywszy w starej przeznaczenia ksi?dze, ?e syn Tetydy ojca przcwy?szy w pot?dze, Gdy ten przedwieczny wyrok niecelnym rozumie, Wstrzyma? si? i kochanie ust?pi?o dumie. Garn??a si? pr?cz niego do dziadowskich prog?w Wielka liczba zalotnych i b?stw, i p??bog?w. Wynios?a wnuczka, takim okolona dworem, Nie uzna?a potrzeb? kwapi? si? z wybiorem. Dostrze? Pelej, ?e Tetis cz?sto na delfinie Do swojego ch?odnika w ?ary s?o?ca p?ynie. Czatuje i gdy ona zrzuciwszy obs?onki Snem posilnym znu?one uczerstwia?a cz?onki, Dech wstrzyma?, cicho dybie, a b?d?c ju? bliski, Na pieszczone ramiona zarzuca u?ciski, Strzelist? ??czy pro?b?. Ta mu si? nie szcz??ci: Znaki wzi?? za odpowied? paznokcia i pi??ci. Zapalczywa bogini, gdy szybko wyskoczy, W nieznanego zuchwalca gro?ne topi?c oczy, Wnet si? czo?a wzajemnym odpieraniem gniot?y, Noga nog? podcina i barki si? splot?y. Chce j? nieul?kniony syn Eaka po?y?, Chce Tetis z?amanego pod swe stopy z?o?y?. Ten r?ce silno chwyta, ta silno wydziera, T? pycha mocn? czyni, tego mi?o?? wspiera. Po daremnie straconych usi?owa? wielu Uda?a si? bogini do przemian fortelu. Raz mu si? zda lampartka, znowu hydra ?liska, Nie puszcza jednak m?odzian i pot??nie ?ciska. Widz?c, ?e bohatera straszyd?a nie trwo??, Postaw? sobie Tetis przywr?ci?a bo??. Rzek? Pelej: "Musisz ulec i by? ze mn? w parze, A jutro ci przez wdzi?czno?? wystawi? o?tarze." Ta si? wszelako broni, nie mog?c nim miota?, Gniewna, ?e si? jej pr??no przychodzi szamota?; A cho? si? natarczyw? napa?ci? obra?a, G?adko?? m?odzie?ca, zr?czno?? i odwag? zwa?a. Pobudzani kolejn? zwyci?stwa nadziej?, Gdy po tylu du?aniach znoje si? z nich lej?, Gdy ta pocz??a s?abie?, a ten si?y krzepi?, Broni?cej si? m??nego Achilla zaszczepi?. Za gwa?t zrazu niezno?ny, ale potem luby, Na doskonne z nim Tetis zezwoli?a ?luby. Grzech ten niezmiern? s?aw? ?miertelnikom czyni: Przemo?ona i wzi?ta za ?on? bogini. ?mia?y zamiar i walka chwalebnie sko?czona W pismach zadunajskiego wiekuj? Nazona. Pan miejsca na pami?tk? szczeg?lnej przygody Wskrzesi? ch?odnik Tetydy, odzia?y go wody." O tym przypadku my?li roztargniony t?okiem, Min?wszy ob??kanym zwyk?e ?cie?ki krokiem, Widz? ??d?, kt?rej strze?e przewo?nik s?dziwy. K?dzior modraw? brod? zag?szcza? mu siwy, Wzrokiem b?ysn?? ponurym, ani mi? powita?, Ani wsiadaj?cego, gdzie chc? p?yn??, pyta?. Mamli wstyd m?j wyjawi?? tylko ruszy? wios?a, W podziemne mi? ciemnice * jego barka wnios?a. "?egnam ci?,s?o?ce lube... za c?? tyle kary? ?ywy, si?dmym przyk?adem, wchodz? mi?dzy mary. Tu wi?c na mnie czeka?e?, o Charonie chytry! Ani trackiego wieszcza nie mata z sob? cytry, Ani Sybilla z?otej da?a mi ga??zi, W swych g??binach bezdennych Pluton mi? uwi?zi. Oh! jak przykre, jak d?ugie zdaj? si? tu pory, Kiedy noc wieczna rzeczom wydar?a kolory. G?os m?j niknie... krew zi?bnie... a? postrzegam zorze I barka si? na s?odkie wysun??a morze. * Po morzu tym szed? okr?t, sprawnym ci?ty d?otem, Uja?niony farbami i l?n?cy si? z?otem; Wiatrom on igraj?cym bisiory nadstawia?. W takim si? w?dz Wenet?w uroczy?cie p?awi?? I na takim za?lubia? Adryjackie wody Wprz?d, ni? mu poniewolne da? Francuz rozwody. ( Okr?t d??y? do wyspy; acz niewielkiej miary, Wielkimi j? bogowie uczcili obdary. Posta? ma w d?ugi okr?g, Anti-Circe miano, Kt?re jej dla dzielno?ci osobliwszej dano. ?akoma swoje Circe bogac?c obory, Cnych rycerzy w podlejsze zamienia?a twory, Bystrzejszym z przyrodzenia nape?nianych duchem Tych szczeci? nikczemni?a, tych przydlu?szym uchem. Tu przeciwnie: przybywszy bydl?tka i zwierz?, Ka?de z nich lepszo??, ka?de twarz cz?owieka bierze. Tygrys *, kt?rego na to chce natura chowa?, ?eby mia? kto na ziemi psu?, niszczy?, mordowa?, Jak tylko kroki stawi? na b?ogim tym brzegu, W m???w ludzko?ci pe?nych uczu? si? szeregu. Ma?peczka * przez kr?j szaty, ruszenia i miny Odleg?ej przetwarza?a mieszka?c?w krainy; Tu rzuciwszy nowotki, przestawszy by? modn?, Stal? si? z obyczaj?w na?ladowa? godn?. Wieprz *, kt?rego zabawa przemy?la? o jadle, Ca?a rozkosz w pr??niactwie, ca?y zaszczyt w sadle, ?ar?octwo i lenistwo czyni?o go winnym, Teraz jest wstrzemi??liwym i z rych?o?ci? czynnym. Gryf *, trudni?cy si? z?ota nadpotrzebnym kryciem, G?o?ny by? potem kruszc?w przystojnym za?yciem. Kret *, kt?ry w ziemskie tylko dawniej rzeczy wgl?da?, Poj?rza? w niebieskie gmachy i by? w nich za??da?. Motyl *, kt?ry wpadaj?c mi?dzy kwiat?w gminy, Swawolnie z jednej lata? do drugiej ro?liny, P?ochej na tym ostrowie przestawszy podr??y Sta?ym zosta? i znalaz? trwa?e smaki w r??y. Tak pomy?lne przemiany, takie cuda zdarza Wyspy moc i czci godne wzory gospodarza. Wraz mi? na wszystkie strony rozmaito?? wo?a. Picrwszo?? otrzyma brzeg?w zielono?? weso?a. Mierz? potem, na garbek wst?puj?c wysoki, Jedne wi?cej nad drugie ??dniejsze widoki. Spuszczaj?c si? w niziny, dobiegiem ponika *, Kt?ry hojnie z otwor?w kamiennych wynika; Wko?o kryty, ga??zka ?adna go nie tr?ci Ani promie? rozciepli, ani ptak zam?ci. Przej?rzysto?? dyjamentu a letko?? deszczowa Sprawia, ?e si? ta woda zda innych kr?lowa. Podoba si? smakowi, podoba si? oku; Pragnienia nigdy w milszym nie z?o?y?em stoku. Gdyby taki znale?li Arabowie spiekli, Sami by si? o jego u?ycie wysi?kili. Okoliczne osady, bli?sze tego zdroju, Jak wy szuka? innego mo?ecie napoju! Wszak on wszystkich, kt?rym go kosztowa? si? godzi, Cieniuchn? rze?wi tre?ci?, odwil?? i ch?odzi, A trunkiem wyrabianym nape?niane czasze, Obra?aj?c wn?trzno?ci, ?mi? poj?cia wasze. Ziemia, przychylna matka, odp?dzaj?c g?ody, Na pokarm dala ziarna, owoce, jagody; Ale my onym inne stanowi?c przepisy Przez sztuczne pokarm w nap?j mieniemy zakisy. Pracowa? ludzki dowcip i doszed? sposobu Uj?? sobie rozs?dku i przysun?? grobu. Wielki monarcha, losy dany nam szcz?snemi, Skinieniem zdolny rusza? cz??? najwi?ksz? ziemi, Nie do??, ?e swym poddanym sta?e zrz?dza gody, Pa?stwo to nigdy szerszej nie mia?o swobody; Wszystko pod jego ber?em mo?e nam si? godzi? Pr?cz tylko sobie samym i stanowi szkodzi?. Nie do??, ?e doskonali Marsowe rzemios?o, Kt?re imi? Rosyi mi?dzy gwiazdy wnios?o; Kt?ry? dzi? lud i kt?rych silna kr?l?w r?ka Naszych nie pragnie sprzyjani gniew?w si? nie l?ka? Nie do??, ?e obyczaje chwalebne i czyste W swych pa?stwach przez przyk?ady zasia? osobiste, Nie do??, ?e si? prawami wybornymi ws?awia, Przez co ludy tak r??ne zbli?a i poprawia, Nikomu ojcowskiego nie chybiaj?c wzgl?du, Jeszcze si? zaj?? dobrem najni?szego rz?du: Zach?ca, nie oszcz?dza starania i pracy, By poznali potrzebne litery wie?niacy. Takich od ?rz?de? ?wiat?a gdy dostanie kluczy, I posp?lstwo na sucho my?le? si? nauczy. Dniestru i Borystenu pobrze?a przyjemne Mia?y m?drc?w, gdy Greki jeszcze by?y ciemne*. Pow?ci?gliwy Awarysz, te pij?cy wody, Strza?y p?dem celniejsze przebiega? narody; Tak w drodze znalezione wysysaj?c zi??ka, Nektary w sw?j ul znosi pracowita pszcz??ka. ?w Zamo?czy, kt?rego wiadomo?ci zbiory Potem do Samijczyka przesz?y Pitagory; D?uga po nim t?sknota i pami?tka droga Z ?wiat?ego ?miertelnika uczyni?a boga. Anacharsis, kt?rego w ci?g wiek?w daleki Uwielbiali bez ko?ca Rzymianie i Greki, Kochany, d?ugo ?ywy, gdyby w swoje strony Rozum tylko przynosi?, a nie zabobony. I Swera nic nale?y mija? wspominania, Kt?ry by? jednakiego z stoikami zdania. Humania pan, mi?o?nik prawdy i nauki, Chc?c wskrzesi? tak szlachetne poprzednik?w sztuki, Wybra?szymi drzewami opasane pole Ate?skiej w Sofij?wce nada? raczy? szkole, Wolnym tchn?ce powietrzem, nie ?ci?nione murem, W jakim lubi? rozprawia? Krates z Epikurem. To wszelkich wnioskuj?cych w swe obr?by wpuszcza: Z ich pok??ce? cz?stokro? prawda si? wy?uszcza. Wszed?em tam przestrze?ony, ?e w te w?a?nie czasy Dwa w niej szkolne atlety chodzi?y za pasy. Nie rozumiem, co pierwszy, co wyra?a? drugi, Cho? ich g?osy powtarzam, jak czyni? papugi. S?dziwszy z nich, zacz?te ju? ko?cz?c rozmowy, Tak niewyszukanymi gruntowa? je s?owy: "Gdy wi?c o wszystkich rzeczy namieniamy w?tku, Ten ko?ca mie? nie b?dzie, jak nie mia? pocz?tku; Nigdy go me przyrastaj nigdy nie ubywa, Ale si? coraz inn? postaci? okrywa. ?adnego z tych ju? we mnie proszku nie zosta?o, Ktore moje sk?ada?y przed p??wiekiem cia?o. Na ich miejsce przez przez pokarm, oddech i napoje Innych ?yj?tek cz??ci obr?ci?em w moje, I co by?o dopiero ziarno, drzewo, ziele, Jest duchami, krwi?, ko?ci?, ?y?? w moim ciele. Co chwila w niedostrze?ne rozrabiany py?ki, Znowu innym istotom id? na posi?ki. Gdy cia? naszych budowla, niszczej?ca zwolna, Niebieskiego bra? ognia ju? nie b?dzie zdolna, Zwa? to zwykli?my skonem, a nasze ostatki Innym rozda ?yj?tkom wielkie ?ono matki. Tak na ?wiecie najwy?szej m?dro?ci uk?adem, Nie przypadkiem, porz?dnym wszystko idzie ?adem: I zawsze skutki przyczyn, czy wi?ksze,czydrobne, Jednakich s? jednakie, podobnych podobne. Potr?jnym kula ziemska nadana obrotem Wko?o swej w?asnej osi szybkim chodzi lotem, Powolniejszym corocznie w stare wchodzi mety Wko?o ?wiat?em i ciep?em darz?cej planety; Najleniwszym z p??nocy ku po?udniu kr??y . I stamt?d ku Tryjonom tym?e biegiem d??y. Pierwszy ruch dni oddaje, drugi wraca lata, Ziemskiego niesie trzeci odm?odnienie ?wiata. Gdy wi?c swych b?dzie kres?w dzisiejszych dochodzi?, Ci? sami znowu wtedy b?dziemy si? rodzi?; Ta? wilgo? nas napoi, te? nakarmi? strawy, Ci? sami przyjaciele, te? b?d? zabawy, I znowu nas fortunne koleje podadz? Pod m?dr? i ?askaw? Aleksandra w?adz?. Wszystkie jestestw ?yj?cych i nie?ywych stany Bez ?adnej dawne losy od?yszcz? odmiany. Uczeni takim czasy ko?uj?ce tokiem Wielkim zw? peryjodem, filozof?w rokiem. Umiej? oni zliczy? lata, dni, godziny, Gdy si? te? same skutki, te? wr?c? przyczyny. Bior?c miar? powrot?w z wieczno?ci obraz?w, Byli?my, czym jeste?my, milijony raz?w, I p?ki potrwa ziemia, p?ki starczy s?o?ca, ?y?, gasn??, odradza? si? b?dziemy bez ko?ca. Gmin wiedzie? nie jest winien, ?e z natury daru Te s? wiecznego chody niezmienne zegaru." A ?e nawet i m?drsi maj? swe przysady, Z roztrz?sa?.wszcz?? si? ha?as, podobny do zwady. Jeden w to mocno wierzy?, drugi bra? za ?arty, Wszystko przecz?c, powag? starych pisa? wsparty. Ja obu z zadumieniem s?ucha?em prostaczym, I stan??o na koniec... przepomnia?em na czym. To tylko mam przytomne, ?e stygn?c poma?u, Od twierdze? nadto g?rnych zeszli da mora?u. M?odszy m?wi?, a starszy z odpowiedzi? czeka: "Rozkosz by? s?dz? dobrem najwy?szym cz?owieka. Lecz to za ist? rozkosz wzi??by chyba t?py, Co koniecznie szkodz?ce poci?ga nast?py. Ma?o ce?my, co umys? na moment weseli, Mignie tylko i ginie jak p?omie? z k?dzieli; Nieuwa?nych ??dania kr?tka s?odycz nieci, S? ?akotki dla ma?ych, s? dla starych dzieci; Owszem, niech ta ostro?no?? czujn? baczno?? zwraca, Czy naszych si? nie w?tli, czy ?ycia nie skraca. Cukier jest wprawdzie s?odki, temu jednak biada, Kto cz?sto lub nad miar? cukrem si? objada. Przez wyczyszczony rozum i cnotliwe ?ycic Zyskuje si? prawdziwej rozkoszy nabycie. Ta jest ostatnim celem, ta nasz? nagrod?, Do mej tamte dwa ?rzodki nieochybnie wiod?. Z?ego nic, a dobrego nadzie?awszy wiele, Stajemy si? nas samych wn?trzni przyjaciele. Szacunek, tak zjednany, nigdy w nas nie ginie, Nieprzerwanej pociechy st?d uczucie p?ynie. Czym by si? cz?owiek prawy mia? kiedy zasmuci?, Gdy mu nic serca skryto?? nie zdo?a zarzuci?? Ma on nami?tnostkami nie ska?one skronie Nie blednie winy trwog? ani wstydem p?onie. A je?li zdarze? ?lepych dokucz? mu wady, Bezr??nie je przyjmuje jak wichry i grady. Dope?nia obowi?zki w radosnym sposobie, Kt?re winien i drugim, i samemu sobie; Bo my?l i cia?o b?d?c umi?szane ?cis?o, Od ich zdrowia zwi?kszenie rozkoszy zawis?o. A gdy dobrze strawionym obci??ony wiekiem, Pozna, ?e ju? przychodzi przesta? by? cz?owiekiem, Tak si? spokojnie z?o?y z przodkami po spo?u, Jak gdy po walnej uczcie wstawa?by od sto?u." Nic czekaj?c zawi?ych rozstrzygnienia spor?w, Uciek?em do pachn?cych czerpa? rozkosz bor?w. Tysi?c jest jej rodzaj?w, cala na tym sztuka, Z?by j? wsz?dy znalaz?, kto dok?adnie szuka. Pyszni? si?, ?e nasz poch?d lepiej znam nad onych W g??wnej ate?skiej szkole gadacz?w ?wiczonych, Gdy? kap?an Apollina m?wi?c kiedy? ze mn? Oznajmi? mi cz?owieka pierwotno?? tajemn?: Prometeusz, kszta?t bog?w ulepiwszy z gliny, Kradzionym ogniem onej rozrusza? spr??yny. Po tak zdumiewaj?cym i najpierwszym cudzie Od tej gliny ogrzanej wszyscy poszli ludzie. A za? od brata jego bieg natury znany Stopniem ni?sze i nieme wywi?d? koczkodany *. Gwar ci?by, lin skrzypienie, g?o?ne szcz?ki m?ot?w Zwr?ci?y moje kroki w stron? tych ?oskot?w, Gdzie d?ugi g?az, z wn?trzno?ci wyr?bany ska?y, Mnogie si?y z??czone z trudno?ci? d?wiga?y. Z ciemno?ci wydostany to b?dzie mia? zyskiem: Chmury swym dzieli? ko?cem, zwa? si? obeliskiem. Komu on wystawiony, ?wiadczy napis ryty: "Wnuk Dijony dla czwartej po?wi?ci? charyty". W g??bszym g?adzonych cios?w le?? stosy lesie, Z kt?rych si? znakomita piramida wzniesie, Nie inne w ka?dym boku strzeg?ca rozmiary, Jakich dla Cestijusa Rzym pozwoli? stary. Ta bolesnym wspomnieniem ra??ca mogi?a Czyje? niepospolite zw?oki b?dzie kryj?, A cho? o wszelk? nowo?? przywyk?em si? bada?, Czyje? boj? si? pyta? i nie pragn? zgada?. Niechaj ta za dni naszych nie nadchodzi pora, Gdy ma znikn?? ozdoba ziomk?w i podpora. Opatrzno??, kt?ra krajom wielkich ludzi sk?pi, Czym r?wnym szkod? ty?a niepr?dko zast?pi. Nie spiesz si?. budowniczy, s?uchaj lud?w g?osu, Nie k?ad? rych?o pierwszego pod mogi?? ciosu, A? kiedy dwa od dzisia min? pokolenia, Dopiero... nie k?ad? jeszcze i wtedy kamienia! Nag?y mi? smutek obj?? i walczy z rozumem. P?jd? tam, gdzie gwa?townym rzeka lec?c szumem, Gdy s?uch zaprz?ta brz?kiem i wej?rzenie bawi, Zbyt ?ci?nionemu sercu jak?? ulg? sprawi. Dostatek, moc przemys?u i sztuka rzemios?a . Blizsze wody ?ci?gn??a, z??czy?a, podnios?a, Z nich kana?y, fontanny, z nich obrusy szklane; P?yn?, stacza, blyskocz?, pod wag? rozlane; Ale przemog?a inne ogromna kaskada, Kt?r?, od siebie wi?ksza, Kamionka wypada *. Roz?ciela? si?, nurkowa? czy pi?? si? na g?azy, Wzi?te pos?uszna nimfa dope?nia rozkazy I mimo praw swej r?wni, s?u??c do igrzyska, Albo ryje otch?anie, albo w ob?ok tryska. Kto gaj?w tuskula?skich * smakowa? och?ody, Kto uwie?cza? Tyburu spadaj?ce wody *, Kto straszne Pausi?ypu przebywa? wydro?e, Jeszcze i Sofij?wcc zadziwia? si? mo?e, I wyzna, je?li szczero?? usty jego w?ada: Czym tamte w cz??ciach s?yn?, ta razem posiada. Warto miejsce nawiedzin, a wspomnienia dziej?w Gust, mo?no??, koszt, u?ytych t?umy Bryarej?w. Wa??c pracy niezmierno?? i zdobienia liczne, Rzek? p??ni: By?o to dzie?o monarchiczne. Lecz te miejsca, Sofijo, wi?cej zdobisz sama, Podobniejsza niebiankom ni? c?rkom Adama. Ciebie to spu?ci? Olimp, chc?c trudy nagrodzi?, I chc?c takiego m??a wa?ne troski s?odzi? Godne s? w jego domu wiek utwierdza? z?oty Twe wdzi?ki, twe pi?kno?ci, twe ?agodne cnoty; A p?ki mi?dzy rodem ludzkim raczysz go?ci?, P?? ?wiata czci? ci? b?dzie, drugie p?? zazdro?ci?. -------------------------------------------------------------------------------- PRZYPISY POETY * La guerre de Darius fils d'Hystaspes.
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |