Niemcewicz J. U. POWR?T POS?A

LIBERIUS SI
DIXERO QUID, SI FORTE IOCOSIUS, HOC MIHI IURIS
CUM VENIA DABIS.

HORATIUS

OSOBY:
PAN PODKOMORZY
PANI PODKOMORZYNA
STAROSTA GADULSKI, koligat Podkomorzyny
STARO?CINA, ?ona jego z powt?rnego ma??e?stwa
TERESA, c?rka starosty z pierwszego ma?ze?stwa, wyhowana u Podkomorostwa
WALERY, syn Podkomorostwa, amant Teresy
ZARMANCKI, kawaler modny, zalecaj?cy si? do Teresy
AGATKA, pokojowa Podkomorzyny
JAKUB, lokaj
KOZAK Szarmanckiego

SCENA NA WSI U PODKOMOROSTWA

Suponuje si?, ?e rzecz si? odprawia
podczas limity przed zebraniem si? nowego wyboru pos??w

DO
JA?NIE WIELMO?NEGO IMCI PANA
STANIS?AWA NA??CZ MA?ACHOWSKIEGO
MARSZA?KA SEJMOWEGO I KONFEDERACJI KOR. REFERENDARZA
KORONNEGO
Ja?nie Wielmo?ny Mci Dobrodzieju!

Wpaja? w umys?y prawid?a zdrowe i uczciwe, zach?ca? do cn?t publicznych i domowych - by?o pisma mojego celem. Komu? s?usznie po?wi?ci? je mog?, jak temu, kt?ry cnot? i sta?o?ci? swoj? publicznego i prywatnego ?ycia sta? si? przyk?adem? Kiedy Rzeczpospolita by?a w poni?eniu, w?rz?d powszechnego prawie zepsucia ?yj?c nieskazitelnie, oczekiwa?e? w smutku i t?sknocie powstania jej pory. Opatrzno?? przywiod?a t? chwil? szcz??liw?, wnet
serce, umys?, wszystkie duszy twej si?y po?wi?ci?e? us?udze publicznej. Trzeci rok, jak trzymasz styr obrad naszych; cnotliwe i rzetelne post?powanie twoje zjedna?o ci ufno??
najlepszego z kr?l?w, zjedna?o szacunek i wdzi?czno?? wszystkich ludzi poczciwych. Bodajby Nieba, czuwaj?ce nad losami Rzeczypospolitej, dla dobra jej zachowa?y Ci? jak najd?u?ej; bodajby i Tobie, i ty?a rzadkimi przymiotami obdarzonemu godnemu Koledze twemu dodawa?y coraz nowych si?, a?eby?cie rozpocz?te dzie?o postawienia Rzeczypospolitej rz?dn?, szcz??liw? i powa?an? do skutku przywie?? mogli. Te s? najgor?tsze serca mojego ?yczenia, w szcz??ciu bowiem ojczyzny mojej i szcz??cie, i chlub? moj? zak?adam.

Jestem z winnym uszanowaniem Ja?nie Wielmo?nego WMo?? Dobrodzieja

najni?szym s?ug?
Julian Ursyn Niemcewicz
Pose? Inflancki

DO CZYTELNIKA
Ma to do siebie umys? cz?owieka, i? ?atwiej daleko i uwag? sw? zwraca, i korzy?ci odbiera z rzeczy, kt?re pod postaci? rozrywki ucz? go i bawi?, ni? z takich, kt?re surowym i nauczycielskim przepowiedane tonem, umys? jego bez odpoczynku wysilaj? i dr?cz?. Wady ludzkie, w ca?ej swojej wystawione ?mieszno?ci, pr?dzej niejednego poprawi?y, ni? czytanie zg??biaj?cych tych?e wad filozoficznych traktat?w. ?mieszno?? najstraszniejsz? jest dla mi?o?ci w?asnej broni? i taka jest boja?? onej, i? cz?sto kro? ludzie wol? by? godni nagany, ani?eli ?miechu. St?d sztuki teatralne, maj?ce za cel poprawienie obyczaj?w, za po?yteczne uznane i we wszystkich o?wieconych krajach zach?cane by?y.

W kraju wolnym, gdzie ka?dy obywatel sk?ada cz?stk? powszechnego rz?du, nie tylko prywatnego ?ycia obyczaje, ale zdro?ne wzgl?dem ca?o?ci krajowej opinie prostowa? nale?y. Jest to rzecz? najwi?kszej wagi: opinie te fa?szywe lub prawdziwe, zdro?ne lub ??zs?dne, stanowi? b?d? o szcz??ciu lub nieszcz??ciu Rzeczypospolitej. Rad bym bardzo, ?eby dowcipy, pe?ne zdrowych i rozs?dnych prawide?, zatrudnia?y si? tym widokiem. W pi?mie, kt?re na publiczno?? wydaj?, usi?owa?y ?yczenia i ch?ci, ale nieudolno?? odepchn??a daleko od zamierzonego celu. Pracuj?c oko?o dzie?a tego nie mia?em na widoku os?b, ale wady, przes?dy i zdro?ne obyczaje, pami?tny zawsze s??w s?awnego naszego poety *:

Nigdy ja w szczeg?lno?ci nikomu nie ?aj?,
Czo?em bij? osobom, gani? obyczaje.

Pewien jestem, ?e charaktery os?b naj?mieszniejszych w komedii mojej, jakimi s? Szarmancki, Starosta i Staro?cina nie znajduj? si? zupe?nie takie w kraju naszym, lecz trzeba by?o zebra? znajdowa? si? mog?ce b??dy i ?mieszne zwyczaje i umie?ci? je w jednej osobie, a?eby wady jej tym wydatniejszymi i bij?cymi w oczy uczyni?; a?eby czytaj?cy i patrz?cy tym wi?cej nabierali wstr?tu do tego, co jest z?ym i nieprzyzwoitym, tym wi?cej na?ladowali to, co jest dobrym i po?ytecznym.

Taki by? m?j zamiar: umys?y nieuprzedzone niechaj mi? s?dz?, przez wzgl?d na dobre ch?ci niech nieudolno?ci przebacz?.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* JW. Naruszewicz, biskup ?ucki i brzeski lit. [Przyp. Autora]

PRZEDMOWA DO DRUGIEJ EDYCJI
Publiczno?? raczy?a przyj?? komedi? t? z dobroci? i ?askawo?ci?, kt?re mi? do ?ez rozrzewni?y; przepu?ciwszy b??dom dzie?a, wzgl?d mia?a na ch?ci pisz?cego: te ?e by?y najczystsze, zar?czy? mog? i do tej jednej zalety przyznaj? si? ?miele. Nie chwali?em - tylko to, co jest przyk?adnym, dobrym, po?ytecznym; gani?em, co w publicznym lub prywatnym ?yciu staje nieprzyzwoitym, z?ym i szkodliwym - tych trzymaj?c si? prawide?, s?dz?, ?em ani obyczaj?w obrazi?, ani przeciw prawom wykroczy?.

Zatrudnionemu publicznym urz?dem czas nie pozwoli? poprawi? tej drugiej edycji; wolniejsze ?ycia mego chwile po?wi?c? pracy, w kt?rej u?ytek publiczny b?dzie mi zawsze na celu - od tego ?adne nie odstr?cz? mi? prze?ladowania. Wiele mi jeszcze pracowa? zostaje, p?ki nie usprawiedliwi? i nie zas?u?? cho? po cz??ci na te ?askawe wzgl?dy, kt?re mi publikum okaza? raczy?o i kt?re ja przyjmuj? raczej jak zach?cenie, nie za? jak zas?u?on? ju? nadgrod?.

AKT PIERWSZY
SCENA I
Jakub i Agatka

JAKUB
nakrywaj?c stolik
Jejmo?? panna Agatka niech si? troch? krz?ta.
Ju? to b?dzie podobno godzina dziesi?ta,
?niadanie czy gotowe?

AGATKA
Od samego ranka
K??c? si?; zwarzy?a si? dwa razy ?mietanka.

JAKUB
?al mi ciebie, Agatko... Jak?e si? masz? zdrowa?

AGATKA
Dzi?kuj? ci; herbata i kawa gotowa,
Lecz c?? - Imo?? ?pi, Pan si? dopiero przebudzi?.

JAKUB
Pan Starosta ich wczoraj tak do p??na znudzi?.
Jak zacz?? to o sejmie, to o wojnach baja? ,
Ze wszystkimi si? sprzecza?, wszystkich k??ci?, ?aja?,
G?ba si? nie zamkn??a przez ca?? wieczerz?,
Powywraca? butelki, szklanki i talerze,
Na ostatek, chocia? mu nikt nie odpowiada?,
On jednak, zaperzony, jak gada?, tak gada?;
I dopiero, jak postrzeg?, ?e ju? wszyscy spali,
Ze ?wiece gas?y, przecie? mrucz?c, wyszed? z sali
I na schodach doko?czy? ostatka swej mowy.
Prawdziwy? to gadu?a!

AGATKA
Potrzeba zaj?? w g?owy
Z takimi natr?tami! czyli Boska kara!
Prawda, ?e si? wybornie dobra?a ta para.
Bo i ?ona Starosty przednia w swym gatunku.
Wszystkich znudzi?a, wzdycha, w ustawnym frasunku,
Zawsze narzeka; nie wiem, co siedzi w tej g?owie!
B?g da? pi?kny maj?tek, honory i zdrowie,
A zawsze nieszcz??liwa; we dnie spa? si? k?adzie,
A ca?? noc si? t?ucze w dzikiej promenadzie
P?acze, patrzy na miesi?c, gada do ob?ok?w,
Wzywa jakich?ci? cieni?w, jakich?ci? wyrok?w.
Starosta si? z ni? ?eni?c musia? by? szalony.
Ach, co to za r??nica od nieboszczkiej ?ony!
Ju? teraz takich nie ma: to, to pani rzadka,
Co to za gospodyni, jaka dobra matka!
Jak c?rk? sw? kocha?a!

JAKUB
Pewnie, ?e dzisiejsza
Mniej od pierwszej rozs?dna, lecz za to modniejsza
By?aby z niej zrobi?a pocieszne stworzenie!
s?ycha? za teatrum tr?bk? my?liwsk?

AGATKA
Ale co to za ha?as, co to za tr?bienie?

JAKUB
To zapewne Szarmantcki wyje?d?a na ?owy.

AGATKA
Ten sowizdrza? dom ca?y przewr?ci? gotowy.
Co te? on nie wyrabia! gada bez pami?ci,
Lata z k?ta do k?ta, wierci si? i kr?ci,
Ka?d? zaczepi. Ja mu nie mog? darowa?,
Wczoraj na schodach chcia? mi? gwa?tem poca?owa?;
Jam si? od tej napa?ci, jak mog?a, broni?a,
Nareszciem go ze z?o?ci za w?osy chwyci?a,
Lecz ?miech mi? jeszcze bierze: uciek? przel?kniony,
A w r?ku mym si? zosta? warkocz przyprawiony.
Chcesz, to ja ci daruj? t? zdobycz ogromn?.

JAKUB
Nie chc?, ja mu kawa?ka tego nie zapomn?.

AGATKA
Nie wiem, dlaczego trzpiot ten u na? przesiaduje.
Widz?, ?e Staro?cinie bardzo nadskakuje
I samemu Staro?cie; je?li nie myl? si?,
To podobno zamy?la o pannie Teresie.

JAKUB
Kto? on? niech?e B?g, broni: takowe zam??cie
Przynios?oby tej pannie ostatnie nieszcz??cie.
Kt?? by j? znowu odda? trzpiotowi takiemu?

AGATKA
On jej nigdy niegodzien.

JAKUB
Dajmy pok?j temu,
M?wmy raczej o sobie: Agatko kochana!
Ja ci? kocham, ty? do mnie troch? przywi?zana,
Znasz mi? ju? ?d lat kilku; jestem pa?stwu wierny,
Pilny w mych powinno?ciach, a cho? zbiorek mierny,
To go pomno?y praca, staranie, a za tym
B?dzie cz?owiek szcz??liwym, b?dzie i bogatym.
Prawda, ?e si? w podleg?ym stanie urodzi?em,
Zawsze jednak poczciwym, rz?dnym, wiernym by?em.

AGATKA
Nie ?udzi?am si? nigdy chciwo?ci? maj?tku,
Chc? s?ucha? mego serca i mego rozs?dku;
Mia?am znaczne do?? partie; wszak wiesz, z tej tu w?o?ci
Stara? si? o mnie d?ugo ?w pan Podstaro?ci ,
Cz?ek ho?y, maj?cy si? wcale nale?ycie;
Lecz jaki? los mi? czeka?, jakie smutne ?ycie,
Mie? m??a, co z urz?du daje ludziom plagi,
I na znak dostoje?stwa i silnej powagi
Widzie? nad moim ???kiem ka?czug zawieszony!
Nie chc?, by kto od m??a mego by? dr?czony,
Nie przypad? mi do serca urz?d ni osoba-
Ten b?dzie moim m??em, kto mi si? podoba;
Bierze go pod brod?
A tak wiesz, je?li do mej r?ki masz ju? prawo.
Ogl?daj?c si?
Pa?stwo nadchodzi, czas ju? po?pieszy? si? z kaw?,
B?d? zdr?w!

SCENA II
Pani Podkomorzyna, Pan Podkomorzy i Starosta

STAROSTA
prowadz?c Podkomorzyn? pod r?k?
Com m?wi? wczoraj, powtarzam dzi? rano.
C??, wa?pani nie jeste? jeszcze przekonan??

PODKOMORZYNA
z tonem sprzykrzonym
Jestem prawdziwie, milcz? i wszystkiemu wierz?.

STAROSTA
Nie dosy? na tym, bo to zapewne nieszczerze;
Trzeba wchodzi? w uwagi, przyczyny, powody,
Tym sposobem przyjdziemy do zupe?nej zgody.
Ot?? tak, powiedzia?em wczoraj na wieczerzy,
?e ta wojna, kt?ra si? woko?o nas szerzy,
Potrwa - mo?e si? myl? - ale mniej lub wi?cej
Potrwa - lat osiemna?cie i dziewi?? miesi?cy;
Potem zgodz? si?, jak si? ka?dy ju? zmorduje.
Bo zwyczajnie po wojnie pok?j nast?puje.

PODKOMORZYNA
Tak dotychczas bywa?o. Lecz siadajmy, prosz?.
Siadaj?, Podkomorzyna nalewa kaw?, wszyscy pij?, jeden Starosta, trzymaj?c w r?ku, mruczy pod nosem, na boku
Ach, jakie ja te? nudy z tym cz?ekiem ponosz?!

STAROSTA
Wa?pani nie pami?tasz wojny siedmioletniej;
W?a?nie wtenczas, gdy umar? syn m?j ma?oletni,
Pami?tam, ?e trybuna? s?dzi?em w Piotrkowie:
Kasztelan by? marsza?kiem, niech mu B?g da zdrowie
Pani Wojewodziny s?dzili?my spraw?,
Nie wiem, o do?ywocie, czyli o zastaw?,
Kiedy przysz?a wiadomo??, ?e pok?j zawarty.
Ja w?a?nie u Marsza?ka gra?em wtenczas w karty;
Kazali?my da? wina, walnie?my si? spili
Za zdrowie Niemc?w, co si? w owych bitwach bili
Ot?? po?ar i dzisiaj tak b?dzie ognisty,
Bo jak zwa?am gazety i z r??nych miejsc listy,
Jak razem kombinuj? przesz?e, przysz?e rzeczy,
Wojna potrwa i nikt mi tego nie zaprzeczy;
Jedne pa?stwo upadnie, a drugie si? d?wignie

PODKOMORZYNA
Ale, Starosto, kawa tymczasem ostygnie

STAROSTA
pije i gada dalej
Jak si? wszystko sko?czy ,a tak przewiduj?-
I zobaczycie z czasem, je?li nie zgaduj?:
Ca?a ta d?uga wojna na tym si? zako?czy,
?e kr?l pruski z cesarzem naj?ci?lej si? z??czy.
Anglia z Francj? obronne uderzy przymierze.
Moskwa Krym ca?y odda, a Chiny zabierze:
Szwed waleczny na zaw?dy z??czy si? z Du?czykiem,
Turczyn za? wszystkich mocarstw b?dzie, po?rednikiem

PODKOMORZY
Przyzna? nale?y, ?e to systema jest nowe;
Wzgl?dem mojej ojczyzny spokojn? mam g?ow?,
Zawarli?my z pot??nym s?siadem przymierze,
Ju?e?my dzi? pewniejsi.

STAROSTA
Ja temu nie wierz?:
Polska nigdy si? z nikim ??czy? nie powinna;
Niech cicho siedzi, ale niech nie b?dzie czynna;
A je?eli koniecznie o przymierze chodzi,
Niech si? z dalekim ??czy, co jej nie zaszkodzi.
Z Hiszpani?, Portugali?, nawet z Ameryk?...

PODKOMORZYNA
Z Persami, Tatarami albo z Sicz? dzik?.

STAROSTA
Pewnie, ?e lepiej z nimi; po?ytek st?d czysty,
Wa?pani zawsze sprzeczna.
Wchodzi Jakub z listem

PODKOMORZY
C?? tam?

JAKUB
Z poczty listy.

PODKOMORZY
odpiecz?towawszy
A to od mego syna! Chwalebna ich praca
Zawieszona na chwil? i syn m?j powraca.
Ciesz si? kochana ?ono, dzisiaj go ujrzymy.

PODKOMORZYNA
Jak?em szcz??liwa! dawno ju? po nim t?sknimy.

PODKOMORZY
Jam nie t?skni?, gdy zado??czyni? urz?dowi;
Dom zawsze ust?powa? powinien krajowi.
W nieprzytomno?ci jego cieszy?y mi? wie?ci,
?e si? w?r?d tych cnotliwych m???w syn m?j mie?ci,
Co z przemocy i ha?by kraj nasz wydobyli.

STAROSTA
Nied?ugo si? tym wszystkim b?dziemy cieszyli;
B?g wie, co porobi?y sejmuj?ce Stany,
Dlaczego ten rz?d? po co te wszystkie odmiany?
Albo? ?le by?o dot?d? a nasi przodkowie
Nie mieli? to rozumu i oleju w g?owie?
Byli?my pot??nymi pod ich ustawami.
Tak to Polak szcz??liwie ?y? pod Augustami!
Co to za dwory, jakie trybuna?y huczne,
Co za paradne sejmy, jakie wojsko juczne !
Cz?ek jad?, pi?, nic nie robi? i suto w kieszeni.
Dzi? si? wszystko zmieni?o i bardziej si? zmieni:
Zepsuli wszystko, tkn?? si? ?mieli okrutnicy
Liberum veto, tej to wolno?ci ?rzenicy.
p?acze
Przedtem bez ?adnych intryg, bez najmniejszej zdrady
Jeden pose? m?g? wstrzyma? sejmowe obrady,
Jeden ojczyzny ca?ej trzyma? w r?ku wag?,
Powiedzia?: "nie pozwalam", i uciek? na Prag?
C?? mu kto zrobi?: jeszcze, ?e taki przedni wniosek
Mia? promocje i dosta? czasem kilka wiosek.
Dzisiaj co kto dostanie? Nowomodne g?owy
Chc? robi? jakie? stra?e, jaki? sejm gotowy
Czyste do despotyzmu otwieraj? pole.

PODKOMORZY
Wskrzeszaj? m?dr? wolno??, skracaj? swywole.
Ten to nieszcz?sny nierz?d, to sejm?w zrywanie
Kraj zgubi?o, ?ci?gn??o obce panowanie,
Te zabor?w, te srogich kl?sk naszych przyczyn?.
I my sami byli?my nieszcz??? naszych win?!
Gnij?c w zbytkach, lenistwie i biesiad zwyczaju,
My?leli?my o sobie, a nigdy o kraju;
Kl?skami ojc?w nowe plemi? ostro?niejsze,
Wzgardziwszy zyski, by?o na ca?o?? baczniejsze.
Nieba zdarzy?y por?, oni j? chwycili,
Ojczyzn? spod ci??kiego jarzma wydobyli;
Walcz?c wszystkie przeszkody gorliw? robot?,
Id?c przyk?adem kr?la i w?asn? sw? cnot?
Powracaj? porz?dek i s?aw? ojczy?nie.
Stokro? szcz??liwy, ?e cho? przy p??nej siwi?nie
Uj?r?, ?e Polska rz?dna i ?e powa?ana

STAROSTA
Wiem, ?e wa?panu ka?da przyjemna odmiana:
W ksi?gach si? tych dziko?ci wszystkich nauczy?e?,
W tych ksi?gach, nad kt?ry, mi ju? oczy straci?e?.
Ja, co nigdy nie czytam lub przynajmniej ma?o,
Wiem, ?e tak jest najlepiej, jak przedtem bywa?o.
R?wnyche? sentyment?w nauczy? i syna,
Cz?sto w zdaniach tatuni?. swego przypomina,
Pi?knie si? na dzisiejszym sejmie popisowa?!

PODKOMORZYNA
z ?ywo?ci?
W nieuczciwym go zdaniu nikt nie poszlakowa?.

STAROSTA
Nie wiem, czyli z?e zdanie, czyli te? uczciwe,
Mo?e bardzo rozumne, ale niegorliwe!
Ka?dej rzeczy jakowe? zg??bianie z daleka,
To ?mieszne jakie? wzgl?dy na prawa cz?owieka ,
To zawody sumienia, to delikatno?ci,
To jakie? szanowanie ?wi?tych praw w?asno?ci-
Za naszych czas?w na to wszystko nie zwa?ano,
Wszyscy byli kontenci, robiono co chciano,
Rozumiesz, ?e syn jego dokazywa? wiele?
Raz si? w tydzie? odezwa? lub we dwie niedziele;
Pose? gada? powinien.

PODKOMORZY
Powinien wprz?d my?li?.
W kilku zwa?onych s?owach ?atwiej rzecz jest skre?li?
Ni?li w rozwlek?ej mowie, bez ?adu i zwi?zku,
By? upartym - pozorem niby obowi?zku.
Cz?ek rozumny, co ??czy ?wiat?u z przekonaniem,
D?ugu wa?y, ni?li si? odezwie z swym zdaniem:
Obstaje przy nim nie przez wrzaski przera?liwe,
Nie dlatego, ?e jego, lecz ?e sprawiedliwe
Cz?ek cnotliwy jest sta?ym, cz?ek pr??ny upartym.

STAROSTA
Ja, co m?wi? i my?l? sposobem otwartym,
Powiedam, ?e uparty cz?ek zawsze wygrywa.
?wie?y mam tego przyk?ad: rok ledwie up?ywa,
Kiedy by?em na dziele Chor??ego syn?w;
Najstarszy jak si? upar? o kilka tam m?yn?w,
Nies?usznie; prawda; co?my si? go naprosili,
I nie, i nie! Nareszcie bracia ust?pili-
Powiedz?e wa?pan teraz, ?e uparty traci.

PODKOMORZY
Wielki zaiste zaszczyt, ?e ukrzywdzi? braci.
Tak?e wa?pan takiego dopu?ci?e? dzia?u?

STAROSTA
M?wi?em m?odszym, ?eby szli do trybuna?u,
Nie chcieli: Wolim cierpie?, ni? z bratem si? k??ci?!
Niech?e cierpi?. Lecz chc?c si? do pierwszego wr?ci?,,
Jakie? wa?pana zdanie o sejmie gotowym?
Czyli si? to z rozumem mo?e zgodzi? zdrowym,
?eby pose? w urz?dzie by? dwa lata trwale?
Sejm powinien by? tylko o ?wi?tym Michale,
Nie wi?cej jak sze?? niedziel, jak przedtem bywa?o

PODKOMORZY
I to wszystkich kl?sk naszych przyczyn? si? sta?o;
W nierz?dzie i letargu nar?d zanurzony,
Raz we dwa lata sejmem bywa? przebudzony,
Nie dlatego by radzi?, lecz ?eby si? k??ci?:
W nie?adzie wszystko zasta?, w nie?adzie porzuci?.
Kraj ustawnych zaradze? mo?e potrzebowa?,
Te powinien w swym rz?dzie bez zw?oki znajdowa?.

STAROSTA
Bez zw?oki! to o sejmie nie mo?na powiedzie?.
Dzisiejszy przez dwa lata nie przesta? si? biedzi?,
I c?? ci prawodawcy dobrego zrobili?
Wszystko pozaczynali, a nic nie sko?czyli.

PODKOMORZY
Narody szybkim p?dem do upadku lec?,
Lecz d?ugo trzeba czeka?, ni?li si? o?wiec?,
Nim si? zwalcz? przes?dy, duch niezg?d ob?udny-
Nad wkorzenionym b??dem tryumf ?wiat?a trudny.
Czerni? sejm ten ju? rzecz? sta?o si? zwyczajn?.
Nie zrobi? tyle, co m?g?, nikomu nie tajno.
Ale zwa?aj?c, jakie znajdowa? trudno?ci,
Za to, co zrobi?, wiele winni?my wdzi?czno?ci.
Nie podlegamy nigdy panowi obcemu.
Zwa?my, czyme?my byli lat tylko dwie temu:
Wewn?trz s?abi, niezgodni, srodze uci?nieni,
U postronnych nie znani albo te? wzgardzeni.
Dzi? si? s?awa narodu i powaga wraca,
Obywatel z rado?ci? podatek op?aca,
Przez wolny sojusz dawn? ?wietno?? nam oddana,
Mamy dzi? sprzymierze?ca , mieli?my wprz?d pana;
Wojska wzrastaj?, pe?ne szlachetnej ochoty,
Patrz na okryte zbroj? cnej m?odzie?y roty,
Skarby z?otem, zbrojownie spi?em nape?nione;
B?d? jeszcze dla Polski dni ?wietne wr?cone,
B?d?, byleby nar?d, cnot? zapalony,
Ch?ci? dobra ojczyzny z kr?lem po??czony,
Uwodzi? si? namowom przewrotnym nie dawa?
I w zacz?tej ju? pracy nigdy nie ustawa?.
Niech ka?dy ma szcz??liwo?? powszechn? w pami?ci
I mi?o?? w?asn? - kraju mi?o?ci po?wi?ci!
Z dawnym wyborem wkr?tce nowy si? po??czy
Co pierwszy nie dokona?, to drugi doko?czy;
Czynnie robi?c zaradzi powszechnej potrzebie,
Zyska szcz??cie dla kraju, a s?aw? dla siebie.

STAROSTA
Wszystko to pi?kne s?owa i pi?kne nadzieje,
Lecz na te obietnice ja si? tylko ?miej?;
W tym rz?dzie skryta jaka? intryga pracuje!
Ja si? na nic nie zgodz?, zaraz protestuj?!
z pasj?
A gdy zdanie wa?pana sprzeczne z moim wsz?dzie,
Syn jego mojej c?rki pewnie mie? nie b?dzie.

PODKOMORZY
C??, sprzeczka nasza ma si? tyka? mego syna?
?e?my innego zdania, to nie jego wina.
Porywczo losem c?rki nie zechcesz rozrz?dzi?,
Raczysz wprz?d zi?cia pozna? i zdatno?? os?dzi?,
Najbardziej m?odych os?b zwa?y? gust, sk?onno?ci...

STAROSTA
Znam je ju?, dobrodzieju

SCENA III
Ci? sami i Lokaj Starosty

LOKAJ STAROSTY
oddaje bilet Podkomorzynie
Bilet od Imo?ci

PODKOMORZYNA
czyta:
Bardzo jestem rozgniewana, ?e nie mog? uda? si? na przyjemne. Ich ?niadanie: g?owa ?le mi robi?a przez noc ca?? i koszmar ! przeszkadza? mi zamkn?? oko; jestem w strasznej feblesie, skoro b?d? lepiej, polec? w r?ce kochanej kuzynki.

PODKOMORZY
Rozumie kto z wa?pa?stwa, co ten bilet znaczy?

PODKOMORZYNA
Kuzynka z francuskiego my?li swe t?umaczy.

PODKOMORZY
"G?owa ?le mi robi?a"? - co za wyraz nowy?!

PODKOMORZYNA
Znaczy la tete m'a fait mal francuskimi s?owy

PODKOMORZY
Dziwi? si? nie nale?y, je?li Staro?cina
Nie rozumie po polsku, nie jej to jest wina,
Ale tych raczej, co jej dali wychowanie,
Co wytworno?ci dzikie powzi?wszy mniemanie,
Gardz?c w?asnym j?zykiem i rodem, i krajem,
Chowaj? dzieci polskie francuskim zwyczajem
I tak? na nie baczno?? od kolebki ?o??,
?e mamki i piastunki z zagranicy zwo??.
Kt?? ich do dalszej nauk doprowadza mety?
Madam, co gdzie? we Francji robi?a kornety,
Albo w??cz?ga Francuz. I c?? st?d wynika?
M?odzieniec zapomniawszy w?asnego j?zyka
Obcym nawet ?le m?wi i gdy wiek ubie?y,
Uczy? si? musi, co do Polaka nale?y,
Bo dot?d wskazywane maj?c obce wzory,
Wie dobrze, kto jest Vestris, nie wie, kto Batory.
Powszechniejsza jest we p?ci niewie?ciej ta wada:
Wychowanie ich z zalet pozornych si? sk?ada.
Wi?cej powab?w ni?li obyczaj?w licz?;
Schowane, ?eby by?y po?ycia s?odycz?,
Nagrod? cnych post?pk?w i skromno?ci wzorem.
Nie - przek?adaj? obcych ?mieszno?ci i??: torem.
Wla?y w nie wiele nauk ich nauczycielki,
Pr?cz powinno?ci ?ony i obywatelki.
Tak wszystkim trzymaj?c si? obcego zwyczaju
Widziemy cudzoziemki we w?asnym naszym kraju

PODKOMORZYNA
Wyznaj?e, przyjacielu, ?e? nazbyt surowy.
Znajduj? si? w naszym kraju bia?og?owy,
Co umiej? szanowa? ?wi?te stad?a zwi?zki
I pe?ni? dobrych matek i ?on obowi?zki.

PODKOMORZY
Wiem, ?e s? takie; sama? wa?pani dowodem.
Wiem, ?e s? znakomite i cnot?, i rodem,
Co ?yj? skromnie, kraj sw?j nad wszystko kochaj?,
Obywatelskie cnoty w syn?w swych wpajaj?.
Wdzieli?my, jak id?c Rzymianek przyk?ady,
Dzieli?y z nami ch?tnie publiczne nak?ady,
I z skro? pozdejmowawszy przepyszne ozdoby,
Odda?y je ojczy?nie: takimi sposoby
Niewiasta w wolnym kraju chwa?y dost?puje.
Takich ja obyczaje i cnoty szanuj?,
Lecz gani? nie przestan? nierozs?dne matki,
Co, ?o??c na swe c?rki maj?tku ostatki,
Daj? im wychowanie wykwintne i modne,
Lecz z ?yciem, co wie?? maj?, bynajmniej niezgodne
C?? dalej? miasto czuwa? nad rz?dem domowym.
G?ow? nabit? maj?c dymem romansowy,
Dzikie jakie? poj?cie nabywszy o szcz??ciu,
Nie znajduj? go w ciszy i s?odkim zam??ciu;
Id? za tym rozwody, skargi, narzekanie:
A wszystkiego przyczyn? - zdro?ne wychowanie.

STAROSTA
Wa?nych uwag wa?pana cierpliwie s?ucha?em,
Lecz si? przyznam, ?e w duchu serdecznie si? ?mia?em
Jak?e wa?pan, co sprzyjasz tak ka?dej odmianie,
Dzi? ?ywo nowomodne ganisz wychowanie?
Wszak?e ta Edukacja, te nowe przyk?ady,
R?wnie jak sejm gotowy, jak wasze Zasady
Wy?cie powymy?lali; dzi? zn?w niekontenci?
Wiesz wa?pan, co to by?o za naszej pami?ci!
M?odzieniec wiedzia?, ?e go g?o?na czeka s?awa,
Gdy umia? po ?acinie i Volumen prawa:
Szed? potem do wszystkiego, i ludzie bywali,
Kt?rzy nic si? nie ucz?c u wszystkim gadali.
Dzi? spytaj ch?opca w szko?ach prosto, niezawile:
Rozumie Horacego, pozwu ani tyle;
G?ow? maj?c dzikimi rzeczami nabit?,
Wie dobrze, co ananas, a nie wie, co ?yto.

PODKOMORZY
To niedobrze; powinien zna? jedno i drug?.
Niech si? najprz?d sposobi na kraju us?ug?,
Niech wie dalej, jak inne narody si? rz?dz?,
Na?laduje ich cnoty, strze?e si?, w czym b??dz?;
Przez takow? wiadomo?? cz?ek ?wiat?a nabiera,
Ta krajowych przes?d?w zas?on? rozdziera.
A je?li w dalszym wieku zwiedzi obce kraje,
Niech przejmuje ich cnoty, nie ?mieszne zwyczaje;
Niech z uwag swych dla kraju po?ytki gotuje,
Niechaj zdobi sw?j umys?, lecz serca nie psuje.

STAROSTA
M?wi?e? wa?pan niby na obydwie strony,
Lecz widz?, za nowo?ci? zawsze? uprzedzony.

PODKOMORZY
A ja m?wi?, ?e? wa?pan przyjacielem mody.

STAROSTA
Jak?e to, dobrodzieju!

PODKOMORZY
Mam tego dowody

STAROSTA
Jakie?, prosz?!

PODKOMORZY
Ci??ko co znale?? na obron?:
Oto w?asnym wyborem pojmuj?c za ?on?
Dam? zacn?, lecz kt?ra modnym wychowaniem
Nie zgadza si? z humorem wa?pana ni zdaniem...

STAROSTA
Mia?em w tym t? przyczyn?...

PODKOMORZY
Musia?a by? wa?na

STAROSTA
Pewnie. ?e... do?? powiedzie?. ?e by?a posa?na
Mospanie, gdzie si? suma z dobrami zjednoczy,
Tam na reszt? bezpiecznie mo?na zamkn?? oczy
Zwa? Wa?pan, jak nie mia?o ulgn?? me serduszko?
Najprz?d trzykro? gotowych znale?? pod poduszk?,
Dobra nad sam? Wis??, klucz na Ukrainie,
Zastaw? w Sondomirskiem i dworek w Lublinie;
I tak silnym powabom kt?? z nas opar?by si??
Prawda, ma swe ?mieszno?ci, ma swe widzimisi?,
Lubi czasem chorowa?; i ca mi to szkodzi,
?e w my?lach zatopiona, po miesi?cu chodzi
?e lubi lasy, zdroje, s?owiki, murawy?
Niech sobie lubi; ja zn?w mam swoje zabawy,
Bo gdy ona w ustroniu rozwodzi swe ?ale,
Ja sobie gram w warcaby albo tytu? pal?,
A tak ka?de kontente .

PODKOMORZY
?atwo temu wierz?.
Kto tak sta?ym umys?em wszystkie rzeczy bierze.
Temu dworek w Lublinie i nad Wis?? w?o?ci
?atwo s?odz? niesmaki, spory ? przykro?ci.

SCENA IV
Ci? sami? i Teresa

Teresa poca?owawszy ojca w r?k? k?ania si? Podkomorzemu i Podkomorzynie.

STAROSTA
Jak si? miewasz, Teresiu? dobrze ci si? spa?o?

TERESA
Niezbyt dobrze, bo Imo?? cierpia?a noc ca??

PODKOMORZYNA
A mia?a?e? wygod??

TERESA
W tym tak zacnym domu
Na wygodzie, staraniu nie zbywa nikomu;
Znam go od dawna, pod ich schowana dozorem,
Wasze ?ycie i cnota by?y dla mnie wzorem,
Czu?ych ich stara? tkliwe zachowam wspomnienia

PODKOMORZYNA
do Starosty
Co za mi?e, wdzi?czne i skromne stworzenie!
S?odycz, dobre sk?onno?ci natura w ni? wla?a,
W oczach naszych w urod? i cnoty wzrasta?a.
Kocham j? jak m? c?rk?.

STAROSTA
Dobra z niej dziewczyna,
Lecz prawd? m?wi?c, zawsze wola?bym mie?: syna:
Ta wzi?wszy posag, B?g wie dostanie si? komu;
Z syna przecie i pomoc, i wygoda w domu,
Bo czy to w trybunale spraw? poforsowa?,
Czy ekonoma z intrat ?ci?le obrachowa?,
Czy pchn?? do Gda?ska - zawsze dobrze u?y? syna.
W?a?nie mi si? historia dobra przypomina:
Raz m?j ojciec...

PODKOMORZYNA
Starosto! powiesz przy obiedzie.
P?jdziem do chorej; mo?e tymczasem nadejdzie.
Syn m?j i koniec d?ugiej przyniesie t?sknocie.
Teresiu, mo?esz tutaj zosta?. przy robocie.
Wychodz?

SCENA V

TERESA
sama

Dzi? go tedy ujzremy, dzisiaj ma si? wr?ci?!
Nie wiem, czyli si? cieszy?, czyli mam si? smuci?
Z sk?onno?ci? moj? walcz? rodzic?w rozkazy:
Ach, dla tkliwego serca jak okrutne razy
Schowana z nim w- tym domu, w latach mych dziecinnych
Mi?o?? si? przy zabawach zaj??a niewinnych
Min??y te zabawy, zosta?o wra?enie.
Przymusza? si? ustawnie co za udr?czenie!
Wszystko mi? zdradza; niech kto imi? jego wspomni,
Zap?onienie na twarzy, postrzeg? przytomni.
Lecz czeg?? mam si? p?oni?? publiczny szacunek
Upowa?nia m?j wyb?r i s?odzi frasunek.
Dzisiaj go wi?c zobacz?!

SCENA VI
Teresa, Szarmancki

SZARMANCKI
wpada nie postrzegaj?c Teresy
Lata? godzin kilka
I jednego nie ruszy? zaj?ca ni wilka,
To ostatnie nieszcz??cie
postrzegaj?c Teres?
Niech pani daruje,
?e si? przed ni? w zbryzganym fraku prezentuj?.
Wraz stad lec? i w?o?? ciemny wigoniowy
Oczy jej ju? mi s?odz? niepomy?lne ?owy
Ale biedny kasztanek!

TERESA
I c?? mu si? sta?o?

SZARMANCKI
Nieszcz??cie: wzd?u? i w poprzek zbieg?em kniej? ca??.
Lec? przez pole i ju? wypadam na drog?,
Raptem utkwi? w zagonie i wywichn?? nog?.

TERESA
?a?o?? wa?pana r?wnie jest s?uszna, jak szczera.

SZARMANCKI
Od pierwszego go w Anglii kupi?em pikiera ,
By? to pierwszy ko? w ?wiecie; co nie ma przyk?ad?w,
Wygra? jeden po drugim dwadzie?cia zak?ad?w.
Ach! gdybym tu ju? serca nie uwi?zi? mego,
Wraz bym lecia? do Anglii szuka? podobnego.

TERESA
W tak chwalebnym zamy?le, nie mog? zgadywa?,
Kto by tutaj wa?pana ?mia? dzi? zatrzymywa??

SZARMANCKI
Zezwoli? na to by?aby? wa?panna sk?onn??
widz?c, ?e Teresa patrzy na? z podziwieniem
Wa?panna dobrodziejka lubisz je?dzi? konno?

TERESA
Jeszczem nie pr?bowa?a.

SZARMANCKI
W Anglii wszystkie panny
Czy to na polowanie, czy na spacer ranny
Inaczej jak na koniu nie wyjad? prawie.
Ja sam teraz na wiosn?, bawi?c si? w Warszawie,
Kasztelance jednego z koni moich da?em;
Jak ma siada?, jak je?dzi?, sam pokazywa?em.
Zrazu ledwie wyjecha? ?mia?a na ulice,
Teraz ot tak wysokie sadzi kobylice,
Wje?d?a na wszystkie progi i na wszystkie ganki.

TERESA
Tak ?mia?ej powinszowa? mo?na wychowanki

SZARMANCKI
Gdyby, pani ofiar? nie wzgardzi?a s?ugi,
Ca?a ma stajnia na jej by?aby us?ugi -
Chciej tylko rozkazywa? i dawa? mi prawa.

TERESA
Wdzi?czna wa?panu jestem, lecz taka zabawa,
Chocia? nic: jest nagann?, jednak mnie nie ?udzi.

SARMANCKI
Cc za rozkosz, ach! by?bym najszcz??liwszy z ludzi,
Gdybym si? m?g? znajdowa? przy miej bez ustanku,
Gdybym obok niej jad?c jasnego poranku,
Gdzie gwar ptasz?t przyjemny, gdzie ?rz?de? mruczenie,
M?g? jej naj?ywsze moje malowa? p?omienie
I ?zy moje mieszaj?c z ros? niebios wonn?.

TERESA
Wa?pan, widz?, koniecznie, chcesz si? kocha? konno.
Inna ofiar? jego przyj??- b?dzie zdoln?;
Ja odchodz?.
odsuwa krosienka i chce odchodzi?, Szarmancki j? zatrzymuje

SZARMANCKI
?yczeniom b?d? moim powoln?,
Chciej mi? s?ucha?! Na silne przysi?gam jej wdzi?ki,
?e je?li mi nie zechcesz ubli?y? twej r?ki,
B?dzie moim staraniem, by? przez te zam??cie
Znalaz?a, czego? warta, znalaz?a twe szcz??cie.
W ka?dym razie uprzedza? b?d? twe ?yczenie
I prawem b?dzie dla mnie ka?de twe skinienie;
Nie b?dzie ci zbywa?o na ?adnej zabawie,
Zim? i lato siedzie? b?dziemy w Warszawie,
B?dziesz zawsze op?ywa? we wszystkie dostatki;
Dom modnie meblowany, wieczerze, obiadki;
B?dziesz przyjmowa? go?ci i onych odwiedza?.
Karpantie z Szodoarem b?d? si? wyprzedza?,
Kt?ry pierwszy z Pary?a nowo?? jej sprowadzi,
Bra? b?dziesz, co jej tylko ch?? i gust doradzi;
Nareszcie, ?eby? nawet w meblach by?a wzorem,
Sklep Hampla i Reyslera b?dzie ci otworem.
Je?li ten dow?d mojej mi?o?ci jest s?aby...

TERESA
Przyznaj?, ?e ma w sobie ?udz?ce powaby,
Lecz ja spokojne ?ycie nad przepych przek?adam
I w modach, i w Warszawie szcz??cia nie zak?adam.
K?aniam wa?panu.
odchodzi

SCENAVII

Szarmancki
sam

SZARMANCKI
Zimne niby po?egnanie.
Ale jak mi? to gniewa takie udawanie!
Bo to niby odmawia i niby si? chwieje,
A wewn?trz, wiem, ?e dla mnie z mi?o?ci szaleje.
Nie takie panny cz?owiek wyprowadza? z g?owy.
Ach! ?eby tylko m?g? by? kasztanek m?j zdrowy!
Reszta pomy?lnie idzie: Teresa mi? kocha,
Ojciec mi? ?yczy, ca?kiem za mn? jest macocha,
Par? milijonik?w dobrze jest zacapi?!
Przynajmniej d?ugi cz?eka nie b?d? ju? trapi?.
s?ycha? ha?as za teatrum; Szarmancki ogl?da si?
Ca?a, widz?, czereda wali si? z ha?asem,
Ja uciekam i frak m?j odmieni? tymczasem.

SCENA VIII
Podkomorzy, Podkomorzyna, Starosta, Lokaj potem

PODKOMORZY
No, chwa?a Bogu, przecie? nasza Staro?cina
Nie ma gor?czki, lepiej mie? si? ju? zaczyna.

STAROSTA
cicho do Podkomorzego
S? to chimery; na dzie? w ???ku le?e? rada;
Kiedy chce tylko, to j? ta s?abo?? napada.

JAKUB
wpada z rado?ci?
Panicz nasz starszy jedzie! I barw?, i cz?eka
Wszyscy?my rozeznali, cho? jeszcze z daleka.

PODKOMORZY
Wszak?em m?wi? wa?pani, ?e na obiad stanie.

PODKOMORZYNA
z rado?ci?
O Bo?e! Jak?e tkliwe b?dzie powitanie!
A czy on tylko zapewne? Ach, dla matki tkliwej
Co za rado??! Ach, jaki? tu moment szcz??liwy!
Bie?y do okna i patrzy
Ach on, ale daleko.

PODKOMORZY
idzie tak?e do okna, Teresa z daleka za nim patrzy
Ju? mostek na rzece
Min??; ach, jak si? ?pieszy! ju? wje?d?a w ulic?.

PODKOMORZYNA
Z rado?ci wsta? z powozu i chustk? znak daje.

TERESA
z pomieszaniem na boku
Rado?? i pomieszanie w sercu mym powstaje

STAROSTA
W?a?nie sobie wspominam, kiedym z dyrektorem
Wraca? ze szk?? do domu nad samym wieczorem:
By?em jedynak i mnie rodzice kochali,
Ale nigdy podobnych scen nie wyrabiali.

PODKOMORZYNA
z rado?ci?
Ju? wje?d?a w bram?, bie?my naprzeciwko niemu

STAROSTA
chwytaj?c j? za r?k? i zatrzymuj?c
Rodzice naprzeciwko synowi swojemu
To wcale nie przystoi.

SCENA IX
Ci? sami; Walery wpada z rado?ci?; matka bie?y przeciw niemu i padaj?cego na kolana chwyta za szyj?

PODKOMORZYNA
Ach, m?j ty kochany,
Wracasz na ?ono matki, tak dawno czekany!
Jak?e jestem szcz??liwa, ?e ciebie ogl?dam!
Nie, ju? na ?wiecie wi?cej... niczego nie ??dam.
Ty nie wiesz, co dla syna serce matki czuje!

WALERY
ca?uj?c r?ce matki z rozrzewnieniem
Czuj?, matko; ach, rado?? g?os mi odejmuje!
wydziera si? od matki i idzie do ojca

PODKOMORZY
?ciskaj?c go
Synu m?j, mi?o ciebie nazwa? tym imieniem,
Uczci?e? je przyk?adnym urz?du sprawieniem,
Patrz?c na ci?, najwi?kszy mam pow?d wesela.
?e w synu moim widz? ju? obywatela,
?e los wam dla ojczyzny da? wtenczas pracowa?,
Gdzie?cie ?mia?ym dzia?aniem mogli j? ratowa?.
Mnie staremu ju? g?ow? op?dzi? wiek siwy,
?y?em w ucisku, ani by?em tak szcz??liwy;
Ohydna przemoc, pod?o??, chciwo??, duch nie?mia?y
Nar?d, niegdy? tak s?awny, w ucisku trzyma?y;
Dzi? koniec kl?skom, legn? spokojny ju? w grobie;
Gdy zostawi? ojczyzn? i was w lepszej dobie.

WALENTY
Ojcze, bodajby B?g ci? najd?u?ej zachowa?!
Je?lim si? nienagannie w urz?dzie sprawowa?,
Winienem to przestrogom, kt?re mi dawa?e?,
Prawid?om, co z dzieci?stwa w serce mi wpaja?e?,
?ebym kocha? ojczyzn? i trzyma? si? cnoty.

STAROSTA
No, czy ju? si? sko?czy?y te wszystkie pieszczoty?
Walery idzie ku niemu i k?ania si?
K?aniam wa?panu; no c??? usta?y ju? przecie
M?dre prace wa?pan?w, tak s?awne po ?wiecie?
z ur?ganiem
Oj, teraz to dopiero b?dziemy szcz??liwi!
Teraz!

WALERY
Byle?my byli zgodni i cierpliwi,
Ujrzemy dobre skutki nowego porz?dku.

STAROSTA
Jam wszystko ju? przewidzia? z samego pocz?tku;
podczas gdy Starosta rozmawia? z Podkomorzym, Walery wita si? z Staro?ciank?
Ciekawe mi?dzy nami b?dzie tu spotkanie,
Gotuj? jegomo?ci niejedno pytanie.

PODKOMORZY
Potem, Starosto, dzi? mu spoczynku po drodze
Potrzeba.

PODKOMORZYNA
do Walerego
Dzisiaj wszystkie t?sknoty me s?odz?.
Z rado?ci?? dom zobaczy??

WALERY
Ach! mo?na?e komu
Bez czu?ego wzruszenia zbli?y? si? do domu,
U?rzy? te lube szczyty , gdzie si? cz?ek urodzi?,
Te lipy, pod kt?rymi w dzieci?stwie si? ch?odzi?;
My?li?, ?e si? zbli?aj? chwile po??dane,
W kt?rych u?ciska ojca i matk? kochan?:
Kt?? si? wtenczas nie wzruszy, kt?? si? nie rozkwili?

PODKOMORZYNA
Bodajby?my si? wi?cej nigdy nie dzielili!

WALERY
A z braci mych ?adnego w domu nie zasta?em?

PODKOMORZY
M?odszego za towarzysz do znaku odda?em,
Uczy si? s?u?by; w?a?nie ?ci?gn??a brygada;
A ?rzedni za? w cywilnej komisji zasiada.
T?skno mi bez nich, ale w tym chlub? znajduj?,
Ze ka?dy syn m?j s?u?y, ?aden nie pr??nuje.

STAROSTA
A ja w?a?nie podobne u?o?enie gani?.
Kt?? si? przy gospodarstwie, przy domu zostanie?

PODKOMORZYNA
patrz?c na zegarek
Ju? si? te? obiadowa przybli?a godzina,
Mo?e, ?e te? ju? wsta?a z ???ka Staro?cina.

STAROSTA
U sto?u b?dziem sobie gada? nale?ycie
I kielich za pomy?lne spe?niemy przybycie

Koniec aktu pierwszego

AKT DRUGI
SCENA I
TERESA
sama

Przyby? na koniec; godzin ju? kilka up?ywa,
Jak w rado?ci, boja?ni, niepewna, troskliwa ,
Gdy ka?dy z nim rozmawia i wita ochoczy,
Ja ledwie na? niepewne ?miem podnosi? oczy:
Pytaniami ciekawych ustawnie dr?czony,
Nie da? i jednej chwili swojej ulubionej.
Te serce trosk?w pe?ne i w ustawnym dr?eniu,
W?rz?d tylu przeszk?d, po tak d?ugim niewidzeniu.
Co go ustawnie dr?czy, co cierpi, co czuje,
Na ?ono przyjaciela wyla? potrzebuje.
Dochowa?am ci wszystkich uczu? moich ?wi?cie!

SCENA II
Teresa, Walery

WALERY
z uczuciem ca?uj?c r?ce Teresy
O! Bo?e, co za rado??, jak s?odkie przej?cie!

TERESA
Jeste? z nami, tw?j widok troski me os?adza
I d?ugiej niebytno?ci t?sknot? nadgradza.

WALERY
Ta nieprzytomno??, co nas tak d?ugu dzieli?a,
Tereso, serca twego dla mnie nie zmieni?a?

TERESA
M?g??e? w?tpi?? Uczucia, w dzieci?stwie powzi?te,
Dochowa?am ci mimo przeszkody zawzi?te;
Ty w?rz?d zabaw, w?rz?d ?wiata wielkiego rzucony;
Sam? prac?, widok?w mn?stwem roztargniony,
?atwiej ponosi? mog?e? smutek oddalenia -
Mnie ka?de miejsce twoje wznawia?o wspomnienia;
Przywodzi? czasy z tob? strawione tak mile,
My?le? o tobie, tobie po?wi?ca? me chwile -
To szcz??ciem, zatrudnieniem to by?o codziennym.

WALERY
W?rz?d tylu roztargnienia nie sta?em si? zmiennym;
Czas wszystek po?wi?ca?em pierwszej powinno?ci,
Odpoczynek wspomnieniom i czu?ej mi?o?ci.
Ani rozumiej, ?em jest tak p?ochy, tak s?aby,
?ebym si? przez ?udz?ce da? uwie?? powaby.
Te pi?kno?ci, tak bardzo podoba? si? chciwe,
Widzia?em bardziej pr??ne ani?eli tkliwe:
Wol? by? przez czciciel?w roje otaczane,
Ni? szczyrze kocha? i by? nawzajem kochane.
Wierz mi: im bardziej chlubne wdzi?ki i ozdob? -
Niejedn? z nich r?wna?em w sercu moim z tob? -
Tyme? si? szacowniejsz? w oczach mych stawa?a.

TERESA
Je?lim si? godn? twego szacunku zdawa?a,
Je?li nie wszystko we mnie podleg?e naganie,
Tak? mnie uczyni?o matki twej staranie.
Wdzi?czno?? dla niej m? tkliwo?? dla ciebie pomna?a,
Serce tobie oddane niczym si? nie zra?a,
Ty mi? kochasz, to dosy?. W uk?adach swych dziwni,
Ojciec m?j i macocha dot?d nam przeciwni,
Cz?eka pustego, trzpiota, chc? mi da? za m??a.
Ach! wzgl?dy pos?usze?stwa wstr?t we mnie zwyci??a.
Z rozrzewnieniem
Z tob? ?y? tylko pragn?, ciebie kocha? stale!

WALERY
Dusz? mi przenikaj?, Tereso, twe ?ale:
L?ejszymi by? powinny, bo wsp?lnie cierpiemy
Mo?e, ?e tyle przeszk?d sta?o?ci? zmo?emy.
Ojciec tw?j, co bogactwa nad wszystko przenosi,
S?dzi, ?e zbior?w, jego ??dza mi? unosi.
Jak si? myli, jak krzywdzi me szczere p?omienie!
Od wszystkich jego bogactw uczyni? zrzeczenie,
Niech je zatrzyma, ale niech mi odda ciebie.
Cz??? moja szczup?a, przecie? wystarczy potrzebie,
Z tcib? milsze mi b?dzie nad posagi hojne
S?odkie po?ycie, szcz??cie, godziny spokojne:
To me serce nad wszystkie dostatki przenosi

TERESA
postrzegaj?c lokaja Staro?ciny
Ot?? cz?ek mej macochy.

LOKAJ
Jejmo?? panny prosi.

TERESA
Powiedz, ?e zaraz przyjd?. Masz tedy dowody:
Momentu by? nie mo?em z sob? bez przeszkody
Ani os?odzi? trosk?w, ni pocieszy? ?ale.
B?d? mi zdr?w, m?j kochany, lecz nim si? oddal?, - ;
Dobywa z kieszeni pas szyty
Przyjm t? prac? r?k moich, ten dar nader skromny,
Na dow?d, ?e? by? zawsze my?lom mym przytomny;
Strze?ona ustawicznie, z prac? si? m? kry?am.
Ukradkiem w nocy pas ten dla ciebie uszy?am;
Niechaj ci? dar ten o mej wierno?ci zapewnia.

WALERY
Tereso! dobro? twoja do ?ez mi? rozrzewnia.

TERESA
B?d? zdr?w, odchodzi? musz?

SCENA III
WALERY
sam, trzymaj?c pas

Drogi upominku!
Ty? ujmowa?a godzin od twego spoczynku,
?eby dla mnie pracowa?. Zakazy surowe
Chc? mi wydziera? ?ycia mojego po?ow?,
Lecz nie wydr? pociechy w sercu mym stroskanym
I s?odkiego uczucia, ?e jestem kochanym!
Ale kt?? zn?w nadchodzi osobno?? m? k??ci??

SCENA IV
Walery i Szarmancki

SZARMANCKI
ufryzowany, z wielkim halsztukiem i w fraku eleganckim rzuca si? na Walerego i ca?uje go
Pozw?l si?, przyjacielu, na ?ono twe rzuci?,
Uca?owa?, przypomnie? tej przyja?ni ?wi?tej,
W m?odych leciech w konwikcie tak czule powzi?tej
Wiek min??, jake?my si? z sob? rozdzielili,
Panowie tu na nowo Polsk? przerobili,
Ledwiem j? pozna?, kiedym wr?ci? z zagranicy.
Lecz jak to? lato ca?e strawi?em w stolicy:
Nigdzie nie spotka??

WALERY
Mocno tego ?a?owa?em;
Moje zabawy, domy, kt?re ucz?szcza?em,
Mo?e, ?e nie te by?y, k?dy? wa?pan bywa?.

SZARMANCKI
Wtenczas u Kolsonowej najwi?cej-m przebywa?,
W ulicy Ujazdowskiej. Wpo?rz?d pracy takiej
Jak?e? te? nie wyjecha? i razu na raki?

WALERY
Prawdziwie, ?e si? tego niesko?czenie wstydz?;
Lecz s?odz? strat?, kiedy dzi? wa?pana widz?.
Jak d?ugo odwiedza?e? wa?pan cudze kraje?

SZARMANCKI
Rok tylko, alem przej?? wszystkie ich zwyczaje.
Prawdziwie, ju? nie mog?em w ojczy?nie usiedzie?:
Najprz?d ojciec mi kaza? w sprawach si? swych biedzi?,
Je?dzi? po trybuna?ach, to ?liczne zabawy!
Wola?em przegra? dobra ni? pilnowa? sprawy.
W roku zda?o mu si? odda? mi? do gabinetu ,
Porzuci?em: nie umiem dochowa? sekretu.
Dalej, pr?buj?c mojej w ?o?nierce ochoty,
Naby? dla mnie chor?giew w rejmencie piechoty;
I to mi si? sprzykrzy?o. Przecie? Opatrzno?ci
Zda?o si? ojca mego przenie?? do wieczno?ci.
Zobaczywszy si? panem znacznego maj?tku,
Z rado?ci nie wiedzia?em, co robi? z pocz?tku...
Poprawiaj?c halsztuka i desynuj?c si?
To prawda, ?e B?g cz?eka stworzy? dosy? ?adnie:
?eby jednak wykszta?ci? figurk? dok?adnie,
Chcia?em Pary? odwiedzi?; dobra wi?c dzier?aw?
Pu?ciwszy, rozsta?em si? z kochan? Warszaw?.

WALERY
To? si? wa?pan pod?wczas w Pary?u znajdowa??
Gdy rewolucja , gdy si? ?w zapa? zajmowa??

SZARMANCKI
To mi? te? zamieszanie z Francji wyp?dzi?o.

WALERY
W?a?nie wtenczas w tym kraju zosta? si? godzi?o,
Patrzy? na nar?d dzielny, d?ugo uciskany,
Kt?ry poznawa? siebie i rwa? swe kajdany,
Jak na gruzach tyranii wyni?s? rz?d swobodny:
By? to widok cz?owieka rozs?dnego godny.
Pewnie? si? wa?pan stara? widzie? i by? wsz?dy,
Zwa?a?e? ich ustawy, a nawet i b??dy?

SZARMANCKI
Wyznam wa?panu: nie wiem, co si? z nimi sta?o,
Bo mi? wszystkie ich czyny obchodzi?y ma?o.
Dzi?kuj? za t? s?awn? i wolno??, i trudy:
Nie uwierzysz, w Pary?u jakie teraz nudy.
Nic na ?wiecie tak wielkiej nie nadgrodzi szkody.
Panienek ani ujrze?, teatra, ogrody,
Bulwary i foksale s? prawie bez ludzi;
Cz?owiek nie ma co robi?, ca?y dzie? si? nudzi.
Raz, pami?tam, wyszed?em kupowa? guziki
Do p?sowego fraku; kupcy, czeladniki,
Jak gdyby ich umy?lnie obrano z rozs?dku,
Na warcie strzegli w mie?cie dobrego porz?dku .
Tak mi? to rozgniewa?o, ?em si? wraz zawin??
I czym pr?dzej przez Kale do Anglii pop?yn??.

WALERY
Przynajmniej ten kraj s?awny, tak rozs?dnie wolny,
Zastanowi? uwag? wa?pana by? zdolny?
Rz?d jego, r?kodzie?a i ustaw tak wiele
D?u?ej go zatrzyma?y?

SZARMANCKI
Trzy tylko niedziele
Bawi?em w Anglii: srodze powietrze niezdrowe.
Kupi?em dwie par sprz?czek i szpad? stalow?;
By?em na Parlamencie: tak jak u nas, krzyki.
Lecz za to co za sklepy, ?a?cuszki, guziki,
Kursa koni! to w ?wiecie najlepsza ustawa!
Ach! przyjacielu, co to za szcz??cie, zabawa;
Tych si? cudzoziemcowi opu?ci? nie godzi.
Co to za widowisko! cz?ek w g?ow? zachodzi,
Nie mo?esz poj??, jeden za drugim jak leci
Na takich koniach, ot, tak prawie ma?e dzieci.
Pami?tam dnia jednego, ?miech mi? bierze pusty,
Angielczyk jeden, z ma?? peruczk? i t?usty,
Przegra? niezmierny zak?ad. W zapalczywym gniewie
Chcia? koniowi w ?eb strzeli?; przypadam szcz??liwie,
Daj? sto funt?w: i tak od ?mierci niebog?
Uwalniam, biedn? klaczk?, gniad? bia?onog?.
Potem fraszek kupiwszy moc na darowizny,
Powr?ci?em nareszcie do matki ojczyzny.
Kiedym ja si? tak bawi?, pan, s?aw? okryty,
Chodzi? ustawnie ko?o Rzeczypospolitej,
Wpo?rz?d obywatelskich trawi? czas sw?j trud?w:
Winszuj? bardzo ustaw, nie zazdroszcz? nud?w.

WALERY
Ta przyja?? z kt?r?? wa?pan raczy? mi? uprzedzi?,
Je?eli mi p wala prawd? mu powiedzie?,
Powiem: ?e to bez zysku ?adnego je?d?enie
Wym?wi? chyba mo?e wiek, niedo?wiadczenie.
Odt?d inny winiene? zatrudni? si? celem:
Pami?ta?, ?e? Polakiem, ?e? obywatelem,
?e? najpierwsze winien Ojczy?nie us?ugi.

SZARMANCKI
Mam si? zn?w dos?ugiwa?? To spos?b zbyt d?ugi!
Urz?dy, dostoje?stwa, s?owem wszystkie ??dze
?atwe do dost?pienia, gdy cz?ek ma pieni?dze:
B?d? si? k?ania?, chocia? nie b?d? pracowa?.

WALERY
B?d? si? k?ania?, ale nie b?d? szacowa?;
Publicznego szacunku ten tylko be?pieczny,
Kto cnotliwi? pracuj?c, ludziom po?yteczny.
Ale go nie otrzyma, kto tylko pr??nuje.

SZARMANCKI
Chcesz, bym by? pos?em na sejm, co dzi? nast?puje?
Bardziej si? jeszcze znudzi?, jak tu wa?panowie?
A dobrodzieju! wol? nade wszystko zdrowie.
Lata przesz?ego, gdy?cie na sesjach siedzieli,
Gdy?cie si? przez dzie? ca?y m?czyli, krzyczeli,
Ja, z pudrem i z pomad? w?os sczesawszy wonn?,
Wsiad?szy w m? karyjolk? alboli te? konno,
Oblecia?em Mokot?w, Wol?, Kr?likarni?,
?azienki i Pow?zki, czasem Ba?antarni?;
Wieczorem przebrawszy si?, przy powiewnym ch?odzie,
?aja?em wraz z drugimi sejm w Saskim Ogrodzie:
Wypi?em z przyjaci??mi po?czu du?? czar?,
Zjad?em brzoskwi?, morel?w za dukat?w par?,
Potem ko?o dziesi?tej, ko?cz?c dzie? przyjemny,
Foksalowe zabawy okrywa? mrok ciemny.

WALERY
Gdyby ka?dy tak ?y? chcia?; czym by Polska by?a?

SZARMANCKI
Nie wiem, co by z ni? by?o, leczby si? bawi?a!
Zawsze zdania wa?pana s? nazbyt surowe.
?eby? mi te? ust?pi? statku cho? po?ow?!
Ale s?ysza?em, ?e pan my?li stan odmieni?,
Ze si? okrutnie kocha, ma si? wkr?tce ?eni?
Z pi?kn?, posa?n?, grzeczn?, s?owem - zacn? dam?.

WALERY
Ja w?a?nie o wa?panu s?ysza?em to samo.

SZARMANCKI
Dalib?g, ?e nie, ale krewne uprzykrzone
Pokoju mi nie daj?, ?ebym poj?? ?on?.
Co to za k?opot, co za bieda nieustanna:
Tutaj ci?gn? rodzice, tu kocha si? panna,
Prawie chc?c mi? ju? gwa?ci?; no i c?? mam rubli
Ju? z biedy na ma??onka trzeba si? sposobi?
Tylu pro?bom, wzdychaniom da? si? u?agodzi?
Prawdziwie, ?e tu bieda pi?knym si? urodzi?.

WALERY
Te skargi oznaczaj? skromnego cz?owieka;
Szcz??liwy, kto na pi?kno?? sw? tylko narzeka
Powinszowa? wa?panu serdecznie nale?y,
Najszcz??liwszy? podobno ze wszystkiej m?odzie?y.
Ze bez najmniejszych stara?, prawie przez niechcenie
Umiesz wzbudza?, w kobietach najtkliwsze p?omienie.

SZARMANCKI
Szcz??cie si? przywi?za?o do mojej osoby.
Ale wyzna? nale?y, mam swoje sposoby,
I ktokolwiek i?? zechce pod?ug mych prawide?,
?adna kobieta jego nie uniknie side?.
Na dow?d, ?e na pr??no pochwa? mych nie licz?.
Wraz wa?panu poka?? wszystkie me zdobycze,
Listy, portrety, w?osy, obr?czki, pier?cionki:
Te panienek, te wdowy, te od cudzej ?onki.

WALERY
Daj? wiar?, ?e? wa?pan by? bardzo szcz??liwy;
Prosz?, nie dow?d? tego przez czyn nieuczciwy,
Tych, co mu zawierzy?y, nie zdradzaj czu?o?ci.

SZARMANCKI
Ot?? znowu pocieszne s? delikatno?ci!
Je?li masz za uczciwo?? ochrania? kobiety,
Wierz mi, w ich oczach ?adnej nie znajdziesz zalety
Chciej si? tylko w mej szkole cokolwiek prze?wiczy?,
Tysi?cami kochanek, jak ja, b?dziesz liczy?.
Musz? ci me portrety pokaza? koniecznie.

WALERY
Na c??, mo?e si? obej?? bez tego be?piecznie.

SZARMANCKI
Hej, kozak!

WALERY
Ale wcale nie jestem ciekawy!

SZARMANCKI.
Ale co ci to szkodzi? cho?by dla zabawy.

WALERY
Wierz mi, gorszy? si? b?d? z takiego uczynku.

SZARMANCKI
Kozak!

SCENA V
Ci? sami i Kozak

SZARMANCKI
Czy masz portery; co to na kominku
Le?a?y, i te listy, co porozrzucane
Na stole, te pier?cionki z w?os?w?

KOZAK
Maju, panie

SZARMANCKI
Poka? no!
Kozak szuka w szarawarach i wyci?ga portrety, listy, w?osy, pier?cionki
To nie wszystko! gdzie reszta, hultaju?
Gdzie ?w, ma?y portrecik?

KOZAK
Jej Bohu, nie znaju .
Szuka w szarawarach i za cholewami; znalaz?szy za butem, oddaje
Potiera? za cholewu.

SZARMANCKI
Zwa?aj, wa?pan, prosz?:
Patrzy? na te zdobycze, co to za rozkosze!
Walery spoziera wzrokiem pogardy pe?nym

WALERY
Przynajmniej nie chciej wa?pan imion ich powiada?.

SZARMANCKI
Czemu? nie? tych skrupu??w czas by ju? postrada?.
Krzyczy
Portret Szambelanowej: patrz, jak wdzi?k?w wiele!
Kocha?em j? serdecznie ca?e dwie niedziele.
Wyjmuje du?y pier?cie? w?os?w i przypatruje si?
Ju? zapomnia?em, czyje te w?os?w pier?cienie
Ha, ha, Pu?kownikowej, oj, ta si? szalenie
Kocha?a we mnie, ja jej nie lubi?em wcale;
Co to by?y za szlochy, narzekania, ?ale!
Pokazuje drugi portret
Ten portret w dezabilu i w nocnym negli?u
Francuzka na wyjezdnym da?a mi w Pary?u.
Bierze jeden po drugim i pokazuje pr?dko
To portret Cze?nikowej, w?osy Podczaszanki,
Obr?czka Chor??yny, pier?cie? Kasztelanki,
A to wachlarz kuzynki, w tym zamkni?ciu z?otym.
Listy chcesz czyta? teraz alboli te? potym?

WALERY
Schowaj wa?pan i listy, i te upominki.

SZARMANCKI
Patrzaj, te wszystkie pi?kne brunetki, blondynki
P?acz? dzi? po mnie, j?cz?, choruj? i mdlej?.
Ka?da, ?e si? powr?c?, cieszy si? nadziej?;
Myli si?, b?d? srogim i nieprzeb?aganym.
Walery, je?li chcesz by? od kobiet kochanym,
Nie kochaj nigdy, wskazuj nadziei promyki.
Oj, nie wiesz jeszcze, co to s? za dobrodziki!
Cz?ek, co kobiecie szczere czucia swe oddaje,
Igrzyskiem si? jej chimer letko?ci staje.
Zaraz go w liczb? swoich niewolnik?w liczy
Pewna ju? ciebie, innej wraz szuka zdobyczy.
Porzu? wi?c, skoro ujrzysz cokolwiek niesta??,
I powiedz wszystkim, co si? mi?dzy wami dzia?o.

WALERY
z groz?
I wa?pan z tak haniebnym zdaniem ?miesz si? chlubi?!
Masz za ?art zdradza? czu?o?? i kobiet? zgubi?!
Wierzaj mi, nic po takim cz?owieku nie wro??,
Kt?ry krzywdzi takiego, co si? m?ci? nie mo?e.
Os?awia? t? p?e? s?ab? jest niegodziwo?ci?..
Jest to po??czy? razem wyst?pek z pod?o?ci?. ,
Je?li przez sk?onno?? lub te? przez ?wietne zalety ,
Potrafisz zyska? ufno?? i serce kobiety,
Je?li ci czucia swoje powierzy, zbyt tkliwa:
Niech ten sekret na zaw?dy w piersiach twych spoczywa,
Niech narzeka? na ciebie nie znajdzie przyczyny;
Umiej pokry? jej s?abo??, a nawet i winy.

SZARMANCKI
Zbyt surow? nauk? chcesz mi wa?pan dawa?.
Ale najlepiej rzeczy po skutkach poznawa?:
Kto z nas szcz??liwszy? czyli ja z niegodziwo?ci?,
Czy wa?pan z sw? dyskrecj?, sw? delikatno?ci??
Patrz!
Pokazuje mu portret

WALERY
z najwi?kszym zadziwieniem
Portret Staro?cianki! ach, przysi?gn? ?miele;
Nie masz go z r?k jej: Powiedz, przez jakie fortele
Do zbioru uwiedzionych przez sztuczne obroty
Przyda?e? obraz wdzi?k?w, czu?o?ci i cnoty?
Powiedz, oddaj go zaraz, albo w tym ?elazie
Znajdziesz koniec twym zbrodniom i czu?ej urazie!
Uspok?j mi?! wszak widzisz moj? zapalczywo??!

SZARMANCKI
Ale po co te gniewy, dlaczego ta ?ywo???
Gniewasz si?, ?e kochanka ciebie oszukuje?
?mia? si? nale?y.

SCENAVI
Ci? sami i Staro?cina

STARO?CINA
w dezabilu i z min? omdlewaj?c?
Jaki? ja ha?as znajduj?!
patrz?c na Walerego, kt?ry w pomieszaniu
C?? to? Wa?pan wyrabiasz tak okropne krzyki?
Parlez plus bas, wszak?e to nie wasze sejmiki
La t?te me fait mal , wszystkie nerwy mi wstrz?sn??e?;
Z odmian? stroju widz? i tony przej??e?.
Wol? wyj??, bo to taka turniura ju? wasza,
Gotowe? si? i na mnie porwa? do pa?asza.

WALERY
Wa?pani dobrodziki ??daniom dogodz?:
Chciej zosta?, nie l?kaj si?, ja z miejsc tych odchodz?.
Wychodzi

SCENA VII
Szarmancki i Staro?cina

STARO?CINA
Quel ton! po c?? tak krzycza? sposobem niezno?nym?

SZARMANCKI
Nie wiem, sk?d mu si? wzi??o by? ze mn? zazdro?nym.

STARO?CINA
C'est assez dr?le prawdziwie; to on kocha? umie?

SZARMANCKI
A sk?d znowu? on tego wcale nie rozumie.
Jego rzecz mowy pisa?, prawo zacytowa?,
Lecz tej tkliwej czu?o?ci nie umie pojmowa?,
Tych rzut?w serc do siebie, tego rozrzewnienia...

STARO?CINA
Tych ?ez s?odkich, tych nocy bezsennie trawienia.

SZARMANCKI
Bezsennie? on noc ca?? chrapie jak zabity.

STARO?CINA
Ach! bo mu serca ogie? nie pali ukryty
Ni okrutne suwniry!
P?acze

SZARMANCKI
Te ?zy, te rozpacze
Porzu?, prosz?, bo ja si? prawdziwie rozp?acz?.

STARO?CINA
Comme vous etes bon, honnete, jak masz dusz? tkliw?!
Ty jeden cieszy? mo?esz serca nieszcz??liwe.

SZARMANCKI
Wszystkiego mi si? zwierzy? mo?esz poufale;
Z dawna widz?, ?e smutek, ci??kie jakie? ?ale
Stru?y ?ycia wa?pani; ustawnie? stroskana.

STARO?CINA
Twarz wa?pana otwarta, dyskrecja tak znana
Ufno?? we mnie wzbudzaj?; wszystko mu odkryj?.
Widzisz, w jakich suspirach i t?sknocie ?yj?.
Une perte cruelle , o Bo?e! W kwiecie mej m?odo?ci
Kocha?am Szambelana, cud doskona?o?ci.
Quelle figure et quels talentsz, jak cudnie walcowa?
Jakie fraki, halsztuki, ach! jak si? fryzowa?,
Ja, co zawsze nad wzgl?dy mi?o?? m? przek?adam,
Mimo rodzic?w chcia?am z nim uciec od madam,
Z??czy? si? z mym idolem . . Kiedy Parki srogie
Przeci??y no?yczkami dni jego tak drogie .
P?acze

SZARMANCKI
O ?ale! o rozpacze! o dniu nader smutny!

STARO?CINA
Nie wiesz jeszcze, przez jaki przypadek okrutny!
Wyjmuje z kieszeni pulares at?asowy i z niego papier
Oto wierszopis jeden, znany z swej czu?o?ci,
Poda? go rymy swymi do nie?miertelno?ci
Ja nie mam si?y sama m?wi? o tej zgubie.

SZARMANCKI
Przeczytam, bo ja bardzo smutne wiersze lubi?
Szarmancki czyta:

ELEGIA NA ?MIERC SZAMBELANA
P?aczcie, ma?e amorki! p?aczcie, alcyjony!
Szambelan ju? nie ?yje, Szambelan zgubiony!
A z nim zgin??y wdzi?ki, m?odo?? i rozkosze,
Uciszcie si?, zefiry... Zgon jego ja g?osz?.

STARO?CINA
Jak to czule pisano... O, gorzkie wspomnienie!

SZARMANCKI
czyta dalej:
Febus dnia tego mgliste rzucaj?c promienie,
Ojciec wiecznej ?wiat?o?ci, czyn?w naszych ?wiadek,
Zap?akany przegl?da? nieszcz?sny przypadek.

STARO?CINA
Ach, czemu? go nie przestrzeg?, mieszkaj?cy w niebie
O, ty nielito?ciwy! o, okrutny Febie!

SZARMANCKI
czyta dalej:
Gdy Szambelan do but?w srebrne przypi?? kolce
I przed ganek zajecha? kaza? karyjolce,
Wskoczy? na pow?z ?wietny i wpr?dce podane
Chwyci? jak od niechcenia lejce, srebrem tkane,
Bicz angielski, gi?tki, d?ugi, trzaskaj?cy -
Tak podobny do boy?w, w powozie stoj?cy,
Przelatywa? ulice w?rz?d przepysznych gmach?w,
Si?gaj?c prawie g?ow? latarni i dach?w -
Lecia?, bystre bieguny, nie?cignione okiem,
Okrywa?y go g?stym kurzawy ob?okiem.
Zbiega?y si? do okna panny i m??atki
Widzie? ten cel swych ?ycze?, widzie? ten cud rzadki.
Szcz??liwa, kt?r? spostrzeg? i uchyli? g?owy!
Ju? by? biegu swojego dope?nia? po?owy,
Kiedy o ostry kamie? ko?o rozp?dzone
Uderza, p?ka: pow?z schylony na stron?
Wyrzuca Szambelana: pada i umiera.
Na pr??no zbroczonego stangryt z krwie obciera,
Ju? nie ?y?; taka by?a srogich bog?w wola.
Amorki dusz? jego, w elizejskie pola
Przeni?s?szy, postawi?y mi?dzy Adonisem,
Dydong, Eurydyk? i pi?knym Parysem .
R?wnie ?wie?y jak r??a, ?y? tyle co ona!
O, strato r?wnie ci??ka, jak nienadgrodzona!
Nigdy wi?cej na ?wiecie drugi nie powstanie
R?wnie pi?kny m?odzieniec jak ty, Szambelanie!
W c?? si? teraz obr?c? pi?kne twoje sprz?czki,
Konie, fraki, ?a?cuszki i z?ote obr?czki?
Ach, w c?? si? twoja czu?a kochanka obr?ci?
Smutek, ?a?o?? i rozpacz ?ycia jej ukr?ci,
Fatalna karyjolko, ja b?d? przeklina?
Dzie? nieszcz?sny, gdzie Dangiel robi? ci? zaczyna?.
P?aczcie, ma?e amorki! p?aczcie, alcyjony!
Szambelan ju? nie ?yje, Szambelan zgubiony!
Z rozrzewnieniem
Ach, co za czu?e wiersze! ?al mi serce ?ciska,
I chocia? ten przypadek nie tyka mi? z bliska,
Smutny b?d? przez tydzie?.

STARO?CINA
Ja za? ca?e ?ycie
W plentach i gorzkich ?alach trawi? b?d? skrycie.
O vous, ombre ch?rie!
P?acze

SZARMANCKI
Czemu? nieba zagniewane
Z??czy? nie dozwoli?y serca tak dobrane?

STARO?CINA
T? ?mierci? omylona w najtkliwszym wyborze,
Le reste d? mes jours chcia?am przep?dzi? w klasztorze
I zosta? bernardynk?. Rodzic?w rozkazy
Nowe sercu mojemu przyczyni?y razy,
??cz?c mi? malgre moi z dziwacznym cz?owiekiem,
Co si? nie zgadza ze mn? ni gustem, ni wiekiem,
Kt?ry nawet wyraz?w moich nie rozumie,
Co si? attandrysowa? ni j?cze? nie umie.
A kiedy ja w najtkliwszym jestem rozkwileniu.
On przychodzi mi gada? o ?ycie, j?czmieniu,
O fryjorze do Gda?ska...

SZARMANCKI
A to rzecz niezno?na!
I cierpi na to dusza prawdziwie mi?o?na.
Delikatnej czu?o?ci wa?pani? jest wzorem.
Ach, czemu? Staro?cianka nie idzie jej torem!

STARO?CINA
Jak?e panna Teresa wa?pana znajduje?

SZARMANCKI
Kocha mi?, ale tego nie do?? pokazuje,
Podkomorzyc j? tak?e pono ba?amuci.

STARO?CINA
B?d? wa?pan pewien, ?e si? konkurencja skr?ci:
En vain Podkomorzyna krz?ta si? i swata,
C?rki naszej nie damy nigdy za sensata.

SZARMANCKI
Zamiast romans?w, w kt?rych czu?o?? i zabawa,
On by jej kaza? czyta? wolumina prawa.

STARO?CINA
Zanudzi?by j? na ?mier?. Tego nie ?cierpniemy!
I ja, i m?? m?j nawet, wa?pana ?yczemy.

SZARMANCKI
kl?kaj?c z zmy?lonym zapa?em
Wszechmocne Nieba, co?cie da?y jedn? dusz?,
Bym nieszcz?snej czu?o?ci ponosi? katusze,
Dajcie drug?; bym znie?? m?g? rozkosz niepoj?t?!

STARO?CINA
Ach, wszak to s?owa z Nowej Heloizy wzi?te!
Jak szcz??liwie? przytoczy?! Takiego kochanka
En v?rit? niewarta zimna Staro?cianka.
Mais bient?t ma tu nadej?? m?? m?j uprzykrzony,
Chc? z nim pom?wi?; wa?pan b?d? ju? zapewniony,
Ze koniec po?o?ymy czu?ej jego m?ce,
?e Teresa ju? jego.

SZARMANCKI
W wa?pani ja r?ce
Sk?adam me losy, czucia i ogie? ukryty
Odchodzi

SCENA VIII
STARO?CINA
sama

O ciel! to b?dzie za m?? wy?mienity!
Je suis fi?re de mon choix i wielbi? niebiosy.
Zaraz mu Staro?cianka musi da? swe w?osy:
W czu?ych tandresach s?odkie te serca daniny
Wi?cej s? warte ni? te g?upie zar?czyny.
Po chwili zamy?lenia
Ils sont pass?s pour moi te chwile mi?o?ne.
Zosta?y si? cyprysy i ciernie niezno?ne!
Dni moje pe?ne smutku i pe?ne ?a?oby.
Z tob? ja, Jungu, mieszka? b?d? mi?dzy groby.
Dobywa "Nocy" Junga i czyta, przerywa czytanie i wo?a
O Jungu, twoja c?rka, twa c?rka kochana
Nigdy nie by?a warta mego Szambelana!

SCENA IX
Starosta i Staro?cina

STAROSTA
C?? si? wa?pani dzieje? S?dzi?em, ?e gore
Albo ?e kt?re w domu zemdla?o lub chore,
Sk?d?e te krzyki?

STAROSCINA
Mon coeur, ?le si? troch? czuj?,
G?owa mi? boli, jaki? frisson mi? przejmuje.

STAROSTA
Jaki u licha frison? Cia?o pewnie zdrowe,
Lecz te diabelskie ksi??ki ba?amuc? g?ow?,
Te was przenosz? w jakie? dziwaczne krainy
I ka?? p?aka?, wzdycha?, cho? nie ma przyczyny.
Nie w takim matki nasze ba?amuctwie ?y?y:
Prz?d?y, piek?y pierniki lub w krosienkach szy?y,
By?y przy tym weso?e, szcz??liwe i zdrowe,
Nie durzy?y im g?owy dymy romansowe.

STARO?CINA
p?acze
Chcie? wa?panu dogodzi? jest rzecz, widz?, pro?na,
Kiedy si? nie podobam, to si? rozwie?? mo?na.

STAROSTA
na boku
Tam do kata! gdyby i?? chcia?a do rozwodu,
Utraci?bym po?ow? rocznego dochodu.
To nie ?art, ?on? tak? trzeba mena?owa? .
Do Staro?ciny ?miej?c si? i bior?c j? za r?k?
Nie, robaczku, ja tylko chcia?em tak ?artowa?:
To si? ciebie nie tyczy, b?d? uspokojon?.
Ach, drugiej takiej ?ony nie znalaz?bym pono!
Nie rozdzielim si? nigdy. Lecz czemu?, tak biedna,
Nie chcesz si? czym rozerwa?, siedzisz sama jedna.

STARO?CINA
Lubi? sobie przez okno patrze? na natur? -
Szarmantcki robi? ze mn? male?k? lektur?;
Tout ? fait gar?on brave i pe?en tandresy,
Vraiment bardziej nad innych wart panny Teresy;
Nie refiuzuj mu d?u?ej.

STAROSTA
Trudno troch? cz?eku
Wybra? mi?dzy m?odzie?? zepsutego wieku.
Mamy dw?ch konkurent?w, ka?dego kto? swata:
Potrzeba wzi?? na zi?cia trzpiota lub sensata.
Przyznam si?, wol? tego, co ju? jest swym panem:
Nie b?d? si? zatrudnia? przynajmniej ich stanem;
Lecz sensat bez maj?tku, bez d?br i pieni?dzy,
Mora?ami swoimi nie op?dzi n?dzy,
Nowy przyczyni zach?d, wydatek i troski:
Trzeba zaraz da? posag lub wypu?ci? wioski. .
Ja za?, niech si?, jak kto chce, ?mieje i ur?ga,
Ja za ?ycia mojego nie dam i szel?ga.
Niechaj si? sam jegomo?? fortuny dorabia.

STARO?CINA
Votre argent Szarmanckiego zapewne nie zwabia,
Au dessus des tr?sors z, nad drogie kamienie
Woli regard Teresy albo jej westchnienie.

STAROSTA
I jak?e to, o posag przykrzy? si? nie b?dzie?.

STARO?CINA
Jamais!on sobie w ma?ej kabance osi?dzie,
Na zielonym rywa?u jasnego strumyka,
S?ucha? b?dzie z Teres? tkliwego s?owika. ,
A quoi bon les richesses? W cichej solitudzie
?y? b?d?, nie zwa?aj?c, co powiedz? ludzie;
Des fruits, du lait , to ich b?dzie po?ywienie,
?zy radosne napojem, pokarmem westchnienie.

STAROSTA
Je?eli tylko takie mie? b?d? zabawy
Je?li si? b?d? tuczy? takimi potrawy,
To pewnie w kr?tkim czasie oboje wychudn?,
I go?ciom u ichmo?ci?w b?dzie bardzo nudno.
Lecz powiedz szczerze: to on posagu nie ??da?

STARO?CINA
Parole d'honneur! wcale si? na to nie ogl?da;
Nie my?li o posagu, gdy kto kocha szczerze.

STAROSTA
To dobrze, niech?e sobie c?rk? moj? bierze.
Ja nic mu da? nie mog?: cho? te wszystkie swaty
Rozumiej?, ?e jestem okrutnie bogaty,
Ja atoli nic nie mam. Nie takie to czasy!
Grunta poja?owia?y, spustosza?y lasy
I w polu tego roku zupe?nie chybi?o:
Po nizinach wymok?o, na wzg?rkach spali?o,
Siana i ?d?b?a nie b?dzie, to? samo z jarzyn? ;
Cieszy?em si? przynajmniej cokolwiek o?min?,
Ali? si? dowiaduj? z list?w ekonoma,
Ze i te nieum?otne, sama tylko s?oma;
Na przysz?y rok nie my?li? nawet o fryjorze.

STARO?CINA
Mon coeur! jeste? podobno w niedobrym humorze;
Mam ci? prosi? o ?ask?.
G?aszcze go pod brod?

STAROSTA
ca?uj?c j?
Powiedz tylko ?miele,
Powiedz mi, ?ycie, m?j ty kochany aniele!

STARO?CINA
Oto przeciw kabanki, co? mi da? w boskiecie
Gdzie sobie przesiaduj? na wiosn? i w lecie,
Jest karczma z m?ynem, a w niej szynkuje ?yd brzydki...

STAROSTA
C??, ?e niepi?kny? ale mam z niego u?ytki:
Z karczmy tej dwa tysi?ce p?aci mi arendy

STARO?CINA
Eh! Vous me sacrifierez z tak male?kie wzgl?dy:
Znie? karczm?, prospektowiczyni mi zawad?,
A gdzie m?yn, pozw?l, niech ja zrobi? tam kaskad?.
Ach, co to za delicje ! w?rz?d w?d tych mruczenia,
W?rz?d kwiat?w s?odkie b?d? przywodzi? wspomnienia;
A ber?erek z daleka, smutnie graj?c sobie,
B?dzie wdz??k?w dodawa? przy wieczornej dobie.

STAROSTA
Jak te? wa?pani mo?esz takich rzeczy prosi?!
Mam zn?w Zyda wyp?dza?, m?yn i karczm? znosi?.
?eby zasadza? kwiaty i robi? kaskady!

STARO?CINA
Toujours je vois en vous e twardej duszy ?lady.
Nie znasz si? na tej tkliwej czu?o?ci, o Bo?e!
Co si? to bardziej czuje, jak powiedzie? mo?e.
Wszak posag m?j wystarczy pono na kaskad?,
Si vous ?tes si cruel , to ja precz odjad?.

STAROSTA
Pozw?l wa?pani niechaj pom?wi? wprz?d z Zydem,
Mo?e si? to u?o?y.

STAROSCINA
To dla mnie jest wstydem,
?e tego na wa?panu wyprosi? nie mog?.
rzuca si? na krzes?a i omdlewa
Je suis mal, je me meurs!

STAROSTA
krzyczy
Ratujcie niebog?!
Przybiega Agatka i lokaj, daj? jej w?cha? w?dk? i ratuj?
Trzeba pr?dko,zapobiec tej nag?ej chorobie
Krzyczy jej do ucha
Jutro ?yda wyp?dz? i kaskad? zrobi?!
Niechaj si? uspokoi me drogie serduszko.
Nie przychodzi do siebie! nie?cie j? na ???ko!
Wynosz? Staro?cin? z krzes?em

Koniec aktu drugiego

AKT TRZECI

SCENA I
Teresa i Agatka

TERESA
Powiedasz, ?e cz?ek, co to przebywa? kryjomo,
By? to malarz z Warszawy?

AGATKA
Tu wszystkim znajomo.
Ja sama nie wiedzia?am (powiem dzisiaj szczyrze),
Czemu ten Niemczyk wszystko kre?li? po papirze,
I gdzie m?g?, na wa?pann? spoziera? ukradkiem;
Ali? si? dowiaduje m?j Jakub przypadkiem,
?e kochany Szarmancki sprowadzi? go skrycie
I przyrzek?szy zap?aci? prac? nale?ycie,
Tajnie portret wa?panny kaza? odmalowa?,
Pewnie ?eby si? potem m?g? z nim popisowa?.
?eby si? chwali?.

TERESA
na boku
Ot?? ca?a moja wina!
Ot??, Walery, twoich podejrze? przyczyna!

AGATKA
Nieborak malarz! musia? dni tu kilka straci?,
A przy ko?cu Szarmancki nie chcia? mu zap?aci?;
Rozgniewany, rzecz ca?? przed lud?mi powiedzia?.

TERESA
O, nies?uszny Walery! Gdyby? b??d tw?j wiedzia?,
Aniby? niesta?o?ci ?mia? mojej wyrzuca?,
Ani serca czu?ego na chwil? zasmuca?

AGATKA
Panna jest, widz?, smutna! Ach, c?? bym nie da?a,
Gdybym j? cho? raz w ?yciu szcz??liw? widzia?a!

TERESA
Wiem, Agatko, ?e serce twe dla mnie przychylne,
Ale szcz??cie w tym ?yciu tak zwodne, tak mylne,
Tyle przeszk?d dla niego!

SCENA II
Ci? sami i Walery

WALERY
w g??bi teatru
?alem obci??ony,
Jak?e stan? w jej oczach, smutny, obwiniony!
Ach, czym?e jej zmartwienie potrafi? nadgrodzi??

AGATKA
na boku
Ma przytomno?? mog?aby ich zgodzie przeszkodzi?.
do Teresy
Panna pozwoli, ?e tu d?u?ej nie zostan?,
Mam jeszcze dla jejmo?ci obszywa? falban?.
Odchodzi

SCENA III
Walery, Teresa

TERESA
Walery! wiesz?e b??du twojego przyczyn?,
Chcesz?e d?u?ej unika??

WALERY
z ogniem
Wyznaj? m? win?.
O, Tereso! miej lito?? nad smutnym mym stanem:
Nie by?em w pierwszym razie czucia mego panem,
Gdy mi zdrajca pokaza? ten obraz, tak ?wi?ty.
Zadziwieniem, zazdro?ci? i ?alem przej?ty,
Nieszcz??liwy! nie mog?em atoli winowa?
Ciebie; przywyk?y tylko kocha? i szanowa?,
T?umi?c ?al w sercu moim, kt?ry mi? przenika?,
Niespokojny, wejrzeniam twojego unika?.
Dzi? jedno twoje s?owo spokojno?? mi wraca,
Tyle frasunk?w jeden rzut oka zap?aca.
Ach, gdy w sercu nie zgas?y cnotliwe p?omienie,
?atwo si? wraca ufno??, ?atwe pogodzenie.
Zbrodzie?, kt?ry podst?p?w ?mia? takich si? wa?y?,
Kt?ry ?mia? moj? mi?o??, tw? s?aw? zniewa?y?,
We krwi swej chyba zmyje urazy niezno?ne.

TERESA
Nie poszukuj twej krzywdy przez kroki zbyt g?o?ne;
Serce moje nape?ni? niepokojem, trwog?,
O pr?dsz? jeszcze zgub? przyprawi? nas mog?.
Wierz mi, cz?owiek ten: pr??ny, zepsuty i hardy,
Nie zemsty, ale raczej godzien jeste? pogardy.
Corazem nieszcz??liwsza: z ojcem moim zmownie
Macocha r?k? moj? da?a nieodzownie.
W tym okropnym przymusie jak sobie poradz??
Lub pos?usze?stwo, lub te? mi?o?? moja zdradz?.

WALERY
Mi?o?? z nami, Tereso! ta niech koi trwog?:
Mog?? rodzic?w twoich zakazy zbyt srogie
Przymusza?, by? niecnocie odda?a tw? r?k??
D?u?ej znosi? nie mog?c tak okropn? m?k?,
P?jd? do ojca twego z moimi pro?bami,
P?jd? i u n?g jego wyznam mu ze ?zami
M?j stan i moj? mi?o??, i me niepokoje;
Powiem, ?e ciebie kocham, ?e? ty b?stwo moje,
Ze serca, my?li moich ty? pani? jedyn?,
Ze nieszcz??cia naszego stanie si? przyczyn?,
Je?li trwa? d?u?ej b?dzie w swojej surowo?ci.
A je?li serce jego przyst?pne lito?ci,
Oddali od obojga ten cios tak g??boki,
Zmi?kczy si? na me pro?by, cofnie swe wyroki.

TERESA
Bodajby? m?g? go zmi?kczy? i m?g? go uprosi?!
Ty? stalszy, m??niej mo?esz przeciwno?ci znosi?
Ja pod nimi upadam, biedna i trwo?liwa,
Wiem tylko, ?e ci? kocham i ?em nieszcz??liwa.

SCENA IV
Ci? sami i Podkomorzyna

PODKOMORZYNA
Smutnymi was, me dzieci kochane, znajduj?,
I zmartwienia waszego przyczyn? zgaduj?;
To i mnie r?wnie ?ywo, jak i was, obchodzi.

WALERY
Ach, matko, twoja dobro? troski nasze s?odzi,
Nic tobie nie jest tajne, ty? sama patrza?a,
Jak szczera nasza mi?o?? z latami wzrasta?a;
Karmi?a j? nadzieja, dzi? i ta ju? znika.

PODKOMORZYNA
M?j Walery! ?al ci??ki serce mi przenika;
Starosta ju? Teres? innemu oddaje,
Ca?e moje staranie dzi? pr??nym si? staje.
Wychowuj?c was sama z dzieci?stwa oboje,
Wierzcie: najs?odsze by?y te nadzieje moje,
Ze ??cz?c was w przysz?o?ci zwi?zkami wiecznymi, ;
Syna i wychowank? ujrz? szcz??liwymi!
Cnotliwe w was sk?onno?ci nie by?y mi tajne,
Nie sz?am nigdy przez drogi rodzicom zwyczajne,
Co surowo?ci? ufno?? w dzieciach wyt?piaj?;
Wasze szcz??cie i troski moimi si? staj?.
Kochany m?j Walery! mam ciebie za ?wiadka,
Najlepsza, przyjaci??ka by?a twoja matka.

WALERY
Ty? by?a zawsze nasz? pociech? jedyn?

TERESA
Ach! sta? si? dzisiaj szcz??cia naszego przyczyn?.
Zaklinaj ojca mego na krwi obowi?zki,
Niech przynajmniej oddali te nieszcz?sne zwi?zki,
Niech si? dzisiaj nie spe?nia ten przymus tak srogi.
Ach! nie pojmujesz mojej ?a?o?ci i trwogi,
Miej lito?? nad mym stanem!

PODKOMORZYNA
?al tw?j ?ywo czuj?:
Jam niegdy? kocha?a, i ?atwo pojmuj?
T? bole??, te cierpienia, t? niepewno?? srog?
Niewiele pro?by moje na twym ojcu mog?,
Ale p?jd? do niego ?alem przej?ta
Powiem mu: niech na swoj? powinno?? pami?ta,
Niech wspomni, ?e jest ojcem, ?e w twoim zam??ciu
Winien najprz?d pami?ta? o przysz?ym twym szcz??ci
Nie zas, gwa?towny wyb?r przywodz?c do skutku,
Sta? si? przyczyn? twego nieszcz??cia i smutku.
podaj?c im r?ce, kt?re Walery i Teresa ca?uj? z przej?ciem.
O, me dzieci! wszak znacie czu?o?? m? dla siebie,
Nie opuszcz? was pewnie w tak smutnej potrzebie.
S?ycha? za teatrum Starost? m?wi?cego

STAROSTA
To pr??no: cz?ek z wa?panem nigdy si? nie zgodzi
Ale gdzie? ten Walery?

TERESA
ze dr?eniem
Ojciec m?j nadchodzi
Oddal? si? i tobie poruczam m? ca?o??.

PODKOMORZYNA
Patrz, jak si? l?ka, jaka z swym ojcem nie?mia?o??!
Przykro w swych dzieciach wzbudzi? uczucia podobne.

SCENA V
Podkomorzyna, Walery, Podkomorzy, Starosta

STAROSTA
A, wa?pa?stwo tu macie kolokwia osobne!
Mo?e przeszkadzam?

PODKOMORZYNA
Owszem, jeste?my mu radzi

STAROSTA
do Podkomorzyny
K??ci?em si? z m??ulkiem, i c?? to poradzi?

PODKOMORZY
Ja si? na moim zdaniu nie zwyk?em zasadza?,
Nawet o polityce nie chcia?bym ju? gada?.

STATOSTA
Wszak, co dzi? przysz?o z poczty, ju? zgad?em we wtorek
Postrzegaj?c Walerego
A, jak?e mi si? miewa m?j legislatorek?
C?? tu wa?pan przede mn? ustawicznie zmykasz,
Przechadzasz si? w zamys?ach, ud ludzi unikasz!
Mo?e jeszcze i w domu komponujesz mowy?
C?? tam, pr?dko b?dziemy mieli sejm gotowy?
Z zgroz?
Godzi?o? si? w tym rz?dzie o sukcesji gada??
I gorszy? jeszcze nar?d, i w tym si? go bada??

WALERY
Nar?d jest panem naszym, wie, co po?yteczne,
Co dla kraju szkodliwe, a co jest bezpieczne.

STAROSTA
Nar?d u takich rzeczach gada? nie powinien!

WALERY
Ale kiedy chce gada?, ja temu nie winien.
Do matki
Smutne uczucia moj? nape?niaj? dusz?;
M?j ?al i moj? rozpacz ju? mu odkry? musz?.

PODKOMORZYNA
Wstrzymaj si?! mogliby?my rzecz ca?? zepsowa?.
Trzeba go u?agodzi?, z wolna post?powa?.

STAROSTA
Jakie? on tajemnice wa?pani odkrywa?
Radz?, niech si? z materi? tak? nie odzywa,
Bo okrutnych przypadk?w ja sam ?wiadkiem by?em.
Pami?tam, gdy w Radomiu trybuna? s?dzi?em,
Jeden panicz, chc?c z ?wiat?em swym si? popisywa?,
Przeciw wolnym elekcjom zacz?? przeb?kiwa?;
W?a?nie to by?o, gdy?my od sto?u wstawali;
Jake?my si? na niego do szabel porwali,
Nas by?o wielu, ledwie zosta? si? przy duszy,
Wzi?? przez ?eb krys z pi?tna?cie, a obydwie uszy
Ledwie mu ?yd, cyrulik, jedwabiem pozszywa?.
Ze ?miechem
No, ju? si? potem wi?cej nigdy nie odzywa?!

PODKOMORZY
Prawda, ?e to by? jeden spos?b przekonania.

STAROSTA
Ale jak?e te? mo?na mie? tak dzikie zdania
I przez sukcesj? nar?d chcie? jarzmem uciska?!
W tym przypadku, pytam si?, co kto mo?e zyska??
Kr?l dzi? umrze, nazajutrz syn po nim nastaje:
Wszystko si? w spokojno?ci jak wprz?dy zostaje,
Wszystko cicho i nikt si? nikomu nie sk?oni;
W elekcji ka?dy swego kandydata broni
Wszyscy na ko? wsiadaj? i, pod?ug zwyczaju,
Zaraz panowie partie formuj? po kraju;
Ten m?wi do mnie z min? rubasznie przyjemn?:
"Kochany panie Pietrze, prosz?, b?d? Wa?? ze mn?!
Mi?dzy nami, t? wiosk? we? niby w dzier?aw?";
Drugi, ?ebym by? za nim, puszcza mi zastaw?,
Ten daje sum? i tak cz?ek si? zapomo?e.
Prawda, z tego wszystkiego przyj?? do czub?w mo?e;
I tak by?o po ?mierci Augusta Wt?rego:
Ci bili Sas?w, owi bili Leszczy?skiego,
Palili sobie wioski; no i c?? to szkodzi?
Obce wojsko jak wkroczy, to wszystko pogodzi.
Potem amnestia , panom bu?awy, urz?dy,
Szlachcie dadz? w?jtostwa, obietnice, wzgl?dy,
Nie by?o? to tak dobrze? I c?? wa?pan na to?

PODKOMORZY
M?wi? o tym by?oby czasu pr??n? strat?.
Niech nar?d decyduje w zjazdach sejmikowych;.
My tu za? raczej m?wmy o sprawach domowych.

PODKOMORZYNA
O dzieci naszych szcz??ciu i postanowieniu.
Je?li mo?na krewnego wierzy? przyrzeczeniu,
Kiedy? staraniom naszym c?rk? sw? powierzy?,
Mi?dzy o?wiadczeniami, z kt?rymi? si? szerzy?,
Powiedzia?e?, ?e mia?by? za najwi?ksze szcz??cie,
A?eby? po??czone przez wczesne zam??cie
M?g? ogl?da? te dzieci razem wychowane.
Dzi? w s?owie jego now? znajduj? odmian?;
Nie szemrz? na ni? ani chciwa jestem zysku,
Lecz bym nierada widzie? dzieci tych w ucisku:
Kochali si? z dzieci?stwa; jak?e bez lito?ci
Czynisz wbrew c?rki swojej woli i sk?onno?ci?
Przymusem niech?tnemu chcesz jej odda? r?k?
I, ojciec, w?asnej c?rce chcesz zadawa? m?k??

STAROSTA
Co za m?ka! Wszak p?jdzie za cz?eka m?odego,
Cz?eka, co jest swym panem, cz?eka maj?tnego.
szed?em dawniej z wa?pa?stwem w niejakie? umowy,
Lecz nie na pi?mie, wszak to by?o tylko s?owy.
Na?wczas ich fortuna w lepszym by?a stanie
Dzi? j? zmniejszy?o sprawy ostatniej przegranie,
A jak si? reszta mi?dzy trzech syn?w podzieli,
Pytam si?, pa?stwo m?odzi z czeg?? by ?y? mieli?

PODKOMORZY
Ani mnie wa?pan wstydzisz, ani te? zasmucasz,
Kiedy mierno?? maj?tku mojego wyrzucasz.
Mierny jest, lecz za m?stwo przodkom mym nadany,
Nie wydarty ani te? pod?o?ci? zebrany;
Z cnot? oddam go synom. C?rki-m jego ?yczy?
Nie dlatego, ?eby z ni? syn m?j krocie liczy?,
Ale ?em s?dzi?, i? z ni? szcz??liwym ?y? b?dzie.

STAROSTA
U wa?pana maksymy w najpierwszym s? wzgl?dzie,
Co u mnie, to pieni?dze.

WALERY
Je?li o to chodzi,
A Ach, wiem, ?e si? Teresa na to ze mn? zgodzi:
Wyrzekam si? maj?tku, lecz ??dam osoby.
Mi?o??, mi?o?? cnotliwa, ta poda sposoby,
Ze przy zgodzie, przy pracy i przy rz?dzie dba?ym
B?dziemy szcz??liwymi przestaj?c na ma?ym.
Racz si? wa?pan dobrodziej pro?bom mym nak?oni?,
Nie chciej, u n?g twych prosz?, szcz??cia mego broni?!
Po?wi?c? ?ycie moje, by jej sta? si? godnym,
By ci dowie??, ?e synem nie b?d? odrodnym.

STAROSTA
Gdybym lawet innego nie mia? przedsi?wzi?cia,
Jak?e bym m?g? wzi?? cz?eka takiego za zi?cia,
Co w zdaniach swoich ze mn? ustawnie jest sprzeczny?
Dobrodzieju! niepok?j mia?bym w domu wieczny:
Rz?d nasz dawny ustawnie chcia?by? przeistacza?.
Przyk?ady Rzymian, Grek?w, Anglik?w! Przytacza?;
Na staro?? chcia?by? mo?e uczy? mi? tej sztuki,
Jak?e si?; ona zowie? tej m?drej nauki.
Co to wy teraz wszyscy tak bardzo, chwalicie.
Lo...gi....ki... Oj, ?eby tak kt?re moje dzieci?
Umie? mia?o logik? zada?bym ja jemu!
A potem, ci??ko chybi? s?owu raz danemu:
Dla Szarmanckiego c?rka moja przyrzeczona
Ot?? z reszt? kompanii nadchodzi ma ?ona

SCENA VI
Ci? sami, Staro?cina, Teresa, Szarmancki

STARO?CINA
C'est une chose bien affreuse, to rzecz nies?ychana:
Wszak to Teresa sprzeczna rozkazom wa?pana
Nie chce za m??a ch?opca najczulszego w ?wiecie.

STAROSTA
Co tam wa?pani s?uchasz, co dziewczyna plecie?
Ja wiem, co robi?... W?a?nie wsk?ra?bym te? wiele.
Gdybym chcia? jeszcze zwa?a? na te ceregiele!
Rzecz ju? raz u?o?ona dzi? si? nie odmieni,
Kawaler ko?czy? pragnie, indult ju? w kieszeni.
Ksi?dz kanonik o mil?, wraz si? mo?e stawi?,
A tak mo?na wesele dzi? jeszcze odprawi?.
Obracaj?c si? do Szarmanckiego
No, zawczasu ju? ?ciskam kochanego zi?cia.

SZARMANCKI
Pe?en rado?ci, pe?en czu?ego przej?cia
Przyjmuj? wyrok z dawna ode mnie ?yczony.
Lecz jest podobno zwyczaj, ?e obydwie strony,
Nim je na ca?e ?ycie ?wi?te z??cz? zwi?zki,
Wchodz? w jakie? umowy, w jakie? obowi?zki,
?e si? posag naznacza, intercyza pisze.
Ja o tych formalno?ciach nic dot?d nie s?ysz?;
Szlub nasz potem m?g?by by? za niewa?ny wzi?ty;
Nie chc?c za? nigdy zrywa? ten zwi?zek tak ?wi?ty,
Chcia?bym otwarcie wiedzie? na pi?mie, nie s?owy,
Jak wielki b?dzie posag i czyli gotowy.

STAROSTA
porywaj?c si? za g?ow?
Jak wielki b?dzie posag? Ach, c?? si? to dzieje!
To takie wa?pan sobie powzi??e? nadzieje,
Za ?ycia chcesz mi jeszcze wydziera? maj?tek?
Obracaj?c si? do ?ony
I c?? Wa?pani na to? Wszak?e? zapewnia?a,
?e mi?o?? jego za cel posagu nie mia?a,
?e si? fruktami, mlekiem karmi? tylko b?d?,
?e w jaki?ci? kabance nad rzek? osi?d?.
A, dobrodziko! widzisz, nie o mleko chodzi:
Jegomo?? oczywi?cie na maj?tek godzi.

STARO?CINA
O ciel! quelle bassesse! ! ja jej nie pojmuj?!
W ?adnym romansie rzecz si? taka nie znajduje!
Fi donc, Monsieu? Szarmancki! Wstyd mi? za wa?pana.

STAROSTA
do c?rki cicho
Bardzo dobrze robi?a?, Teresiu kochana,
?e? si? nie chcia?a wdawa? z takim sowizdrza?em:
Ch?? posagu pokrywa? mi?o?ci zapa?em,
Takiemu paniczowi nie oddam twej r?ki

TERESA
z uczuciem
Ach, ojcze! przyjm najczulsze serca mego dzi?ki!
W rado?? zamieniasz srog? i rozpacz, i trwog?.

STAROSTA
do Szarmanckiego
Cho? ojciec, c?rki mojej przymusza? nie mog?:
Wstr?tu jej prze?o?enie ?adne nie zwyci??a,
Przez ?aden spos?b nie chce wa?pana za m??a.

SZARMANCKI
Z wstr?tem walczy? nie mo?na; z miejsc si? tych oddal?,
Niejedna rada b?dzie ukoi? me ?ale.
Na boku
Tu mnie nie chc?; cz?ek inn? szcz??liw? uczyni.

STARO?CINA
S'il a le coeur sensible , umrze na pustyni.

WALERY
z cicha do odchodz?cego Szarmanckiego
Nie chc? ci? tu zawstydza? zdrad twoich odkryciem,
Oddaj portret Teresy, lub stracisz go z ?yciem.

SZARMANCKI
oddaj?c portret
We? go, nie s? to rzeczy tak dla mnie ?udz?ce.
Wszak?em ci pokazywa?, mam tego tysi?ce
Odchodzi

STAROSTA
ogl?daj?c si?
?liczny mi pra?at! w targi chcia? wchodzi? o ?on?!
Nie uciek?o to jeszcze, co jest przewleczone.
Do c?rki
Wiem, ?e ci? jego strata nie bardzo dotyka,
Zobaczysz, ?e ci znajd? ot, tak frysz ch?opczyka.
Nie znasz go ani ci si? mo?na dorozumie?.

TERESA
Ojcze! nie mog? d?u?ej uczu? moich t?umi?,
U n?g je twych wyjawiam; szuka? nie potrzeba
Tego, co mi z dzieci?stwa przyznaczy?y nieba;
Walery w sercu moim wzbudzi? mi?o?? tkliw?,
Z nim jednym tylko w ?wiecie mog? by? szcz??liw?.
Oddaj mi? jemu... albo, rozpacz? przej?ta,
Niechaj w pos?pnych murach klasztoru zamkni?ta
Dokonam op?akanych dni moich ostatki!
Zaklinam ci? na pami?? ukochanej matki,
Tej matki, kt?ra, gdyby na stan m?j patrzy?a.
U n?g twoich ze ?zami za mn? by prosi?a!

STAROSTA
Niech Walery Wa?pannie przestanie si? marzy?,
Na co si? ?pieszy?? mo?e bogatszy si? zdarzy?.
Lepiej mie? zawsze w?asny sw?j kawa?ek chleba.
Ja o?wiadczam, ?e na mnie spuszcza? si? nie trzeba.

PODKOMORZY
I jak?e, my?l? bogactw tylko zatrudniony,
?zami nieszcz?snej c?rki nie jeste? zmi?kczony?
O c?? chodzi? M?wi?em z samego pocz?tku,
?e Walery si? zrzeka posagu, maj?tku;
Zapisz go wa?pan, komu zdawa? mu si? b?dzie;
U mnie szcz??cie mych dzieci w najpierwszym jest wzgl?dzie.

STAROSTA
Wszystko to bardzo dobrze, lecz nie moja wina,
Je?li b?dzie narzeka? ta biedna dziewczyna.

PODKOMORZYNA
Z tej strony chciej sw? wa?pan uspokoi? trwog?.
Ujrzysz c?rk? szcz??liw?, zapewni? go mog?.
Znajdzie dobro wa?niejsze nad wszystkie dostatki:
W m??u wzajemno??, we mnie tkliwo?? drugiej matki.
Wierz mi: nie stad?o, kt?re wiele bogactw liczy,
Szcz??liwego po?ycia doznaje s?odyczy,
Niesmak w nim i niezgoda najcz??ciej panuje
I ta syto?? wszystkiego, co nam ?ycie truje;
Szcz??cia szuka? nale?y w spokojnej mierno?ci,
W tej dobranej umys??w i serca sk?onno?ci,
K?dy rado?? i troski razem si? ponosz?,
Tam, gdzie cnoty domowe pierwsz? s? rozkosz?,
K?dy m??a i ?ony najpierwsze staranie:
Cnotliwe i rozs?dne dzieci wychowanie,
Dzieci, co post?puj?c przyk?adn? kolej?,
Staj? si? ich pociech? i kraju nadziej?.
Wierz mi: takie to szcz??cie dzieci nasze czeka,
Jest w twoim r?ku, niech si? d?u?ej nie odwleka.

STARO?CINA
Mon ange, j'?tais contraire na te ich pobranie,
Mais, mais voyant de plus pr?s tak czu?e kochanie,
Il serait cruel d?u?ej sprzeciwia? si? temu.
Prosz? ci?; chciej ju? odda? c?rk? Waleremu.

STAROSTA
I Wa?pani ju? tak?e? to jaka? choroba!
C?? ja poczn?, kiedy si? tak wszystkim podoba?
Na boku
Cho? nierad, i w tym musz? mej ?onie dogodzi?;
Zaraz zemdleje albo zechce si? rozwodzi?.
Z ?ywo?ci?
R?bcie sobie, co chcecie...

TERESA
Wi?c, ojcze kochany,
Zezwalasz na me szcz??cie?

WALERY
Ju?e? przeb?agany;
Pozw?l, niech u n?g z?o?? twych najczulsze dzi?ki.

STAROSTA
Porzu? Wa?pan te wszystkie wzdychania i j?ki,
?e? si?, gdy takie szcz??cie ma si? w tym znajdowa?.
Ja tylko b?d? jeden przypadek warowa?,
To jest: ?eby? mi nigdy ni dzieci, ni ?ony
Nie uczy? zda?, kt?rymi same? nape?niony.
Syn?w wezm? do siebie, w ustroniu osi?d?,
Nauk, rz?du, pryncypi?w ? sam ich uczy? b?d?;
Bo Wa?pan, jakby? zacz?? dawa? im logik?,
Porobi?by? subiekta r?wnie jak sam dzikie.

WALERY
B?dziemy ca?ym ?yciem o to si? starali,
By?my wszyscy ?ask jego godnymi si? stali

PODKOMORZYNA
O! jak?em ja szcz??liwa!

TERESA
Nieba nas po??cz?.
Walery! umartwienia dzi? si? nasze ko?cz?!

WALERY
Tereso! szcz??cie moje zaledwie pojmuj?.

STARO?CINA
Prawdziwie, ?e mi? widok ich attandrysuje.

SCENA VII I OSTANIA
Jakub i Agatka przychodz?

PODKOMORZYNA
C?? tam powiesz, Agatko?

AGATKA
Ja bym pro?b? mia?a
Do pani... ale nie wiem... co? jestem nie?mia?a...
Niech Jakub powie pani...

PODKOMORZY
No, c?? tam, Jakubie?

JAKUB
Nie wiem, czy mam powiedzie??... Ja Agatk? lubi?
I Agatka mi? lubi.

PODKOMORZY
C?? dalej, m?w szczerze.

JAKUB
Oto, gdy panicz pann? Teres? ju? bierze,
Niechaj nam pa?stwo tak?e dadz? pozwolenie,
Niechaj i ja si? z moj? Agatk? o?eni?.

PODKOMORZY
Chcesz?e ty go, Agatko?

AGATKA
Chc? i, prosz? pani,
Ja go ju? dawno lubi?

PODKOMORZY
No, moi kochani,
Agatka obyczajna, ty? cz?owiek poczciwy,
Ja dwakro? w dniu dzisiejszym s?dz? si? szcz??liwy,
?e i takiej synowej Pan B?g da? mi do?y?
I razem do waszego szcz??cia si? przy?o?y?.
Wszak wszyscy, co w obr?bie mej w?o?ci mieszkacie,
Po dzieciach pierwsze miejsce w sercu moim macie;
S?odko mi by?o waszym zatrudnia? si? stanem,
By? raczej waszym ojcem ani?eli panem,
Mie? nad wami staranie, chciwo?ci dalekie,
Rozci?ga? nie surowo??, lecz tkliw? opiek?.
Dzie? dzisiejszy jest dla mnie ?wi?ty i rado?ny,
Nie chc?, a?eby obch?d oznaczy? go g?o?ny,
Milej mi b?dzie, ?e ci, z kt?rych ?yjem pracy,
Stwierdz? go szcz??ciem swoim poczciwi wie?niacy,
Niech ich podleg?o?? ze dniem dzisiejszym ustaje:
Ciebie i w?o?? m? ca?? wolno?ci? nadaj? .

JAKUB
Panie dobry, ?askawy, pod rz?dy twoimi
My i rodzice nasi byli szcz??liwymi.
W dobrej i z?ej przygodzie z tob? razem wspolni,
Nie porzuciem ci? nigdy, cho? b?dziemy wolni.

PODKOMORZY
Agatko! ?ona moja los tw?j zabe?pieczy
Do Jakuba
Ja ciebie nie zapomn?.

STAROSTA
Potrzebne to rzeczy!
Do czego to zn?w przypi?? te ich uwolnienie?
To tylko wa?pan robisz dla drugich zgorszenie.
Jak wszystko, akt ten chcecie odby? nowomodnie.
Ja go chc? odby? dawnym zwyczajom dogodnie:
Najprz?d prosz?, niech si? to odprawi przy ?wicy,
Anta? starego wina ka? doby? z piwnicy;
Niechaj mo?dzierze hucz? za ka?dym wiwatem,
Niech panna m?oda z kumem, a pan m?ody z swatem,
Uk?oniwszy si? wprz?dy, id? w pierwsz? par?;
Jak za? dobrze zagrzeje g?ow? wino stare,
Jak si? tylko da s?ysze? kochana bandurka ,
Cz?ek cho? stary, z gosposi? wytnie si? mazurka.

STARO?CINA
Vraiment, mnie si? nie bardzo chce by? na tej fecie;
Wy sobie bourgeoisement ta?cowa? b?dziecie.
Ja si? ko?o p??nocy poka?? na chwil?.

STAROSTA
Ale czemu? tak p??no?

STARO?CINA
Nie jest to w mej sile,
Nie lubi? tego zgie?ku i tego ha?asu;
Wiesz, ce n'est pas du bon ton przyje?d?a? zawczasu.

PODKOMORZY
Te tak chlubne dla syna mego zjednoczenie
Najczulsze serca mego dope?nia ?yczenie;
W nim wszyscy znajdziem szcz??cia naszego przyczyny.
Bodajby?my, wraz dziel?c pomy?lne godziny
Mi?dzy s?odkim staraniem krewnym i domowi.
I tym, co si? nale?y w?asnemu krajowi,
Cnotliwie wszyscy w zgodzie i jedno?ci ?yli
I na szcz??cie ojczyzny i dzieci patrzyli!

Koniec

Zako?czono dnia 7 listopada 1790 w Warszawie