Do b??d?w, nagromadzonych przez
przodk?w, dodali to, czego nie
znali ich przodkowie - wahanie
si? i boja?? - i sta?o si? zatem,
?e znikn?li z powierzchni ziemi
i wielkie milczenie jest po nich.
Bezimienny
To be, or not to be, that is the
question.
Hamlet
CZ??? PIERWSZA
Gwiazdy woko?o twojej g?owy - pod twoimi nogi fale morza - na falach morza t?cza przed tob? p?dzi i rozdziela mg?y - co ujrzysz, jest twoim - brzegi, miasta i ludzie tobie si? przynale?? - niebo jest twoim. - Chwale twojej niby nic nie zr?wna.
Ty grasz cudzym uszom niepoj?te rozkosze. - Splatasz serca i rozwi?zujesz gdyby wianek, igraszk? palc?w twoich ?zy wyciskasz - suszysz je u?miechem i na nowo u?miech str?casz z ust na chwil? - na chwil kilka - czasem na wieki. - Ale sam co czujesz? - ale sam co tworzysz? - co my?lisz? - Przez ciebie p?ynie strumie? pi?kno?ci, ale ty nie jeste? pi?kno?ci?. - Biada ci - biada! - Dzieci?, co p?acze na ?onie mamki - kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, wi?cej ma zas?ugi przed Panem od ciebie.
Sk?d?e? powsta?, marny cieniu, kt?ry zna? ? ?wietle dajesz, a ?wiat?a nie znasz, nie widzia?e?, nie obaczysz! Kto ci? stworzy? w gniewie lub w ironii? - Kto ci da? ?ycie nikczemne, tak zwodnicze, ?e potrafisz uda? Anio?a, chwil? nim zagrz??niesz w b?oto, nim jak p?az p?jdziesz czo?ga? i zadusi? si? mu?em? - Tobie i niewie?cie jeden jest pocz?tek. -
Ale i ty cierpisz, cho? twoja bole?? nic nie utworzy, na nic si? nie zda. - Ostatniego n?dzarza j?k policzon mi?dzy tony harf niebieskich. - Twoje rozpacze i westchnienia opadaj? na d?? i Szatan je zbiera, dodaje w rado?ci do swoich k?amstw i z?udze? - a Pan je kiedy? zaprzeczy, jako one zaprzeczy?y Pana.
Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Pi?kno?ci i Zbawienia. - Ten tylko nieszcz??liwy, kto na ?wiatach pocz?tych, na ?wiatach maj?cych zgin??, musi wspomina? lub przeczuwa? ciebie - bo jedno tych gubisz, kt?rzy si? po?wi?cili tobie, kt?rzy si? stali ?ywymi g?osami twej chwa?y.
B?ogos?awiony ten, w kt?rym zamieszka?a?, jako B?g zamieszka? w ?wiecie, nie widziany, nie s?yszany, w ka?dej cz??ci jego okaza?y, wielki, Pan, przed kt?rym si? uni?aj? stworzenia i m?wi?: "On jest tutaj." - Taki ci? b?dzie nosi? gdyby gwiazd? na czole swoim, a nie oddzieli si? od twej mi?o?ci przepa?ci? s?owa. - On b?dzie kocha? ludzi i wyst?pi m??em po?r?d braci swoich. - A kto ci? nie dochowa, kto zdradzi za wcze?nie i wyda na marn? rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiat?w na g?ow? i odwr?cisz si?, a on zwi?d?ymi si? bawi i grobowy wieniec splata sobie przez ca?e ?ycie. - Temu i niewie?cie jeden jest pocz?tek.
ANIO? STR??
Pok?j ludziom dobrej woli - b?ogos?awiony po?r?d stworze? kto ma serce - on jeszcze zbawion by? mo?e. - ?ono dobra i skromna, zjaw si? dla niego - i dzieci? niechaj si? urodzi w domu waszym.
Przelatuje.
CH?R Z?YCH DUCH?W
W drog?, w drog?, widma, id?cie ku niemu! - Ty naprz?d, ty na czele, cieniu na?o?nicy umar?ej wczoraj, od?wie?ony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprz?d. -
W drog? i ty, s?awo, stary orle wypchany w piekle, zdj?ty z palu, k?dy ci? strzelec zawiesi? w jesieni - le? i roztocz skrzyd?a, wielkie bia?e od s?o?ca, nad g?ow? poety. -
Z naszych sklep?w wynid?, spr?chnia?y obrazie Edenu, dzie?o Belzebuba - dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem - a potem, p??tno czarodziejskie, zwi? si? w chmur? i le? do poety - wnet si? rozwi?? naoko?o niego, opasz go ska?ami i wodami, na przemian noc? i dniem. - Matko naturo, otocz poet?!
*
Wie? - ko?ci?? - nad ko?cio?em Anio? Str?? si? ko?ysze.
[ANIO? STR??]
Je?li dotrzymasz przysi?gi, na wieki b?dziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
Znika.
Wn?trz ko?cio?a - ?wiadki - gromnica na o?tarzu.
KSI?DZ ?lub daje.
Pami?tajcie na to.
Wstaje para. - M?? ?ciska r?k? ?ony i oddaje j? krewnemu - wszyscy wychodz? - on sam zostaje w ko?ciele.
[M??]
Zst?pi?em do ziemskich ?lub?w, bom znalaz? t?, o kt?rej marzy?em - przekl?stwo mojej g?owie, je?li j? kiedy kocha? przestan?.
*
Komnata pe?na os?b - bal - muzyka - ?wiece - kwiaty. Panna M?oda walcuje po kilku okr?gach staje, przypadkiem napotyka M??a w t?umie i g?ow? opiera na jego ramieniu.
PAN M?ODY
Jak?e? mi pi?kna w os?abieniu swoim - w nie?adzie kwiaty i per?y na w?osach twoich - p?oniesz ze wstydu i znu?enia - o wiecznie, wiecznie b?dziesz pie?ni? moj?. -
PANNA M?ODA
B?d? wiern? ?on? tobie, jako matka m?wi?a, jako serce m?wi. - Ale tyle ludzi jest tutaj - tak gor?co i huczno. -
PAN M?ODY
Id? z raz jeszcze w taniec, a ja tu sta? b?d? i patrze? na ci?, jakem nieraz w my?li patrza? na sun?cych anio??w. -
PANNA M?ODA
P?jd?, je?li chcesz, ale ju? si? prawie nie mam. -
PAN M?ODY
Prosz? ci?, moje kochanie. -
Taniec i muzyka
*
Noc pochmurna. - Duch Z?y pod postaci? dziewicy, lec?c.
[DUCH Z?Y]
Niedawnom jeszcze biega?a po ziemi w tak? sam? por? - teraz gnaj? mnie czarty i ka?? ?wi?t? udawa?.
Leci nad ogrodem.
Kwiaty, odrywajcie si? i le?cie do moich w?os?w.
Leci nad cmentarzem.
?wie?o?? i wdzi?ki umar?ych dziewic, rozlane w powietrzu, p?yn?ce nad mogi?ami, le?cie do jag?d moich. -
Tu czarnow?osa si? rozsypuje - cienie jej pukl?w, zawi?nijcie mi nad czo?em. - Pod tym kamieniem zgas?ych dwoje ?cz b??kitnych - do mnie, do mnie ogie?, co tla? w nich!- Za tymi kraty sto gromnic si? pali - ksi??n? dzi? pochowano - suknio at?asowa, bia?a jak mleko, oderwij si? od niej!- Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocz?c si? jak ptak - a dalej, a dalej. -
*
Pok?j sypialny - lampa nocna stoi na stole i blado o?wieca M??a ?pi?cego obok ?ony.
M?? przez sen
Sk?d?e przybywasz, nie widziana, nie s?yszana od dawna - jak woda p?ynie, tak p?yn? twoje stopy, dwie fale bia?e- pok?j ?wi?tobliwy na skroniach twoich - wszystko, com marzy? i kocha?, zesz?o si? w tobie. (przebudza si?) Gdzie? jestem! - ha, przy ?onie - to moja ?ona. - (wpatruje si? w ?on?) S?dzi?em, ?e to ty jeste? marzeniem moim, a ot?? po d?ugiej przerwie wr?ci?o ono i r??nym jest od ciebie. - Ty dobra i mi?a, ale tamta... Bo?e - co widz? - na jawie!
DZIEWICA
Zdradzi?e? mnie.
Znika.
M??
Przekl?ta niech b?dzie chwila, w kt?rej poj??em kobiet?, w kt?rej opu?ci?em kochank? lat m?odych, my?l my?li moich, dusz? duszy mojej...
?ONA przebudza si?
Co si? sta?o - czy ju? dzie? - czy pow?z zaszed?? - Wszak mamy jecha? dzisiaj po r??ne sprawunki. -
M??
Noc g?ucha - ?pij - ?pij g??boko. -
?ONA
Mo?e? zas?ab? nagle, m?j drogi? Wstan? i dam ci eteru.
M??
Za?nij. -
?ONA
Powiedz mi, drogi, co masz, bo g?os tw?j niezwyczajny i gor?czk? nabieg?y ci jagody. -
M?? zrywaj?c si?
?wie?ego powietrza mi trzeba. - Zosta? si? - przez Boga, nie chod? za mn? - nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. -
Wychodzi.
*
Ogr?d przy ?wietle ksi??yca - za parkanem ko?ci??. -
M??
Od dnia ?lubu mojego spa?em snem odr?twia?ych, snem ?ar?ok?w, snem fabrykanta Niemca przy ?onie Niemce - ?wiat ca?y jako? zasn?? woko?o mnie na podobie?stwo moje - je?dzi?em po krewnych, po doktorach, po sklepach, a ?e dzieci? ma si? mi narodzi?, my?la?em o mamce. -
Bije druga na wie?y ko?cio?a.
Do mnie, pa?stwa moje dawne, zaludnione, ?yj?ce, garn?ce si? pod my?l moj? - s?uchaj?ce natchnie? moich - niegdy? odg?os nocnego dzwonu by? has?em waszym. (chodzi i za?amuje r?ce) Bo?e, czy? Ty sam u?wi?ci? zwi?zek dw?ch cia?? czy? Ty sam wyrzek?, ?e nic ich rozerwa? nie zdo?a, cho? dusze si? odepchn? od siebie, p?jd? ka?da w swoj? stron? i cia?a gdyby dwa trupy zostawi? przy sobie? -
Znowu jeste? przy mnie - o moja - o moja, zabierz mnie z sob?. - Je?li? z?udzeniem, je?lim ci? wymy?li?, a ty? si? utworzy?a ze mnie i teraz objawisz si? mnie, niech?e i ja b?d? mar?, stan? si? mg?? i dymem, by zjednoczy? si? z tob?. -
DZIEWICA
P?jdzieszli za mn?, w kt?rykolwiek dzie? przylec? po ciebie? -
M??
O ka?dej chwili twoim jestem. -
DZIEWICA
Pami?taj. -
M??
Zosta? si? - nie rozpraszaj si? jako sen. - Je?li? pi?kno?ci? nad pi?kno?ciami, pomys?em nad wszystkimi my?li, czeg?? nie trwasz d?u?ej od jednego ?yczenia, od jednej my?li? -
Okno otwiera si? w przyleg?ym domu.
G?OS KOBIECY
M?j drogi, ch??d nocy spadnie ci na piersi; wracaj, m?j najlepszy, bo mi t?skno samej w tym czarnym, du?ym pokoju. -
M??
Dobrze - zaraz. -
Znik? duch, ale obieca?, ?e powr?ci, a wtedy ?egnaj mi, ogr?dku i domku, i ty, stworzona dla ogr?dka i domku, ale nie dla mnie.
G?OS
Zmi?uj si? - coraz ch?odniej nad rankiem. -
M??
A dzieci? moje - o Bo?e!
Wychodzi.
*
Salon - dwie ?wiece na fortepianie - kolebka z u?pionym dzieckiem w k?cie - M?? rozci?gni?ty na krze?le z twarz? ukryt? w d?oniach - ?ona przy fortepianie,
?ONA
By?am u Ojca Beniamina, obieca? mi si? na pojutrze. -
M??
Dzi?kuj? ci.
?ONA
Pos?a?am do cukiernika, ?eby kilka tort przysposobi?, bo? podobno du?o go?ci sprosi? na chrzciny - wiesz - takie czokoladowe, z cyfr? Jerzego Stanis?awa. -
M??
Dzi?kuj? ci.
?ONA
Bogu dzi?ki, ?e ju? raz si? odb?dzie ten obrz?dek - ?e Orcio nasz zupe?nie chrze?cijaninem si? stanie - bo cho? ju? chrzczony z wody, zdawa?o mi si? zawsze, ?e mu nie dostaje czego?. (idzie do kolebki) ?pij, moje dzieci? - czy ju? si? tobie co? ?ni, ?e zrzuci?e? ko?derk? - ot, tak - teraz le? tak. - Orcio mi dzisiaj niespokojny - m?j male?ki - m?j ?liczny, ?pij. -
M?? na stronie
Parno - duszno - burza si? gotuje - rych?o? tam ozwie si? piorun, a tu p?knie serce moje? -
?ONA
wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu gra? zaczyna i przestaje znowu
Dzisiaj, wczoraj - ach! m?j ty Bo?e, i przez ca?y tydzie?, i ju? od trzech tygodni, od miesi?ca s?owa nie rzek?e? do mnie - i wszyscy, kt?rych widz?. m?wi? mi, ?e ?le wygl?dam. -
M?? na stronie
Nadesz?a godzina - nic jej nie odwlecze. - (g?o?no) Zdaje mi si?, owszem, ?e dobrze wygl?dasz.
?ONA
Tobie wszystko jedno, bo ju? nie patrzysz na mnie, odwracasz si?, kiedy wchodz?, i zakrywasz oczy, kiedy siedz? blisko. - Wczoraj by?am u spowiedzi i przypomina?am sobie wszystkie grzechy - a nie mog?am nic znale?? takiego, co by ci? obrazi? mog?o. -
M??
Nie obrazi?a? mnie. -
?ONA
M?j Bo?e - m?j Bo?e!
M??
Czuj?, ?e powinienem ci? kocha?. -
?ONA
Dobi?e? mnie tym jednym: "powinienem" - Ach! Lepiej wsta? i powiedz: "nie kocham" - przynajmniej ju? b?d? wiedzia?a wszystko - wszystko. (zrywa si? i bierze dziecko z kolebki) Jego nie opuszczaj, a ja si? na gniew tw?j po?wi?c?- dziecko moje kochaj - dziecko moje, Henryku. -
Przykl?ka.
M?? podnosz?c
Nic zwa?aj na to, com powiedzia? - napadaj? mnie cz?sto z?e chwile - nudy. -
?ONA
O jedno s?owo ci? prosz? - o jedn? obietnic? tylko - powiedz, ?e go zawsze kocha? b?dziesz. -
M??
I ciebie, i jego - wierzaj mi.
Ca?uje j? w czo?o - a ona go obejmuje ramionami - wtem grzmot - s?ycha? - zaraz potem muzyk? - akord po akordzie i coraz dziksze.
?ONA
Co to znaczy?
Dzieci? ci?nie do piersi. Muzyka si? urywa. Wchodzi Dziewica.
[DZIEWICA]
O m?j luby, przynosz? ci b?ogos?awie?stwo i rozkosz - chod? za mn?. -
O m?j luby, odrzu? ziemskie ?a?cuchy, kt?re ci? p?taj?. - Ja ze ?wiata ?wie?ego, bez ko?ca, bez nocy.- Jam twoja. -
?ONA
Naj?wi?tsza Panno, ratuj mnie! - to widmo blade jak umar?y - oczy zgas?e i g?os jak skrzypienie woza, na kt?rym trup le?y. -
M??
Twe czo?o jasne, tw?j w?os kwieciem przetykany, o luba. -
?ONA
Ca?un w szmatach opada jej z ramion. -
M??
?wiat?o leje si? naoko?o ciebie - g?os tw?j raz jeszcze - niechaj zagin? potem. -
DZIEWICA
Ta, kt?ra ci? wstrzymuje, jest z?udzeniem. - Jej ?ycie znikome - jej mi?o?? jako li??, co ginie w?r?d tysi?ca zesch?ych - ale ja nie przemin?. -
?ONA
Henryku, Henryku, zas?o? mnie, nie daj mnie - czuj? siark? i zaduch grobowy. -
M??
Kobieto z gliny i z b?ota, nie zazdro??, nie potwarzaj- nie blu?? - patrz - to my?l pierwsza Boga o tobie, ale ty? posz?a za rad? w??a i sta?a? si?, czym jeste?. -
?ONA
Nie puszcz? ci?.
M??
O luba! rzucam dom i id? za tob?. -
Wychodzi.
?ONA
Henryku - Henryku! -
Mdleje i pada z dzieckiem - drugi grzmot.
*
Chrzest - Go?cie - Ojciec Beniamin - Ojciec Chrzestny - Matka Chrzestna - mamka z dzieckiem - na sofie na boku siedzi ?ona - w g??bi s?u??cy.
PIERWSZY GO?? po cichu
Dziwna rzecz, gdzie hrabia si? podzia?. -
DRUGI GO??
Zaba?amuci? si? gdzie? lub pisze. -
PIERWSZY GO??
A Pani blada, niewyspana, s?owa do nikogo nie przem?wi?a.
TRZECI GO??
Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na kt?re zaprosiwszy, gospodarz zgra si? w wili? w karty, a potem go?ci przyjmuje z grzeczno?ci? rozpaczy. -
CZWARTY GO??
Opu?ci?em ?liczn? ksi??niczk? - przyszed?em - s?dzi?em, ?e b?dzie sute ?niadanie, a zamiast tego, jako Pismo m?wi, p?acz i zgrzytanie z?b?w. -
OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanis?awie, przyjmujesz olej ?wi?ty?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Przyjmuj?. -
JEDEN Z GO?CI
Patrzcie, wsta?a i st?pa jak gdyby we ?nie. -
DRUGI GO??
Roztoczy?a r?ce przed si? i chwiej?c si? idzie ku synowi.
TRZECI GO??
Co m?wicie? - Podajmy jej rami?, bo zemdleje. -
OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanis?awie, wyrzekasz si? Szatana i pychy jego?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Wyrzekam si?. -
JEDEN Z GO?CI
Cyt - s?uchajcie. -
?ONA k?ad?c d?onie na g?owie dzieci?cia
Gdzie ojciec tw?j, Orcio? -
OJCIEC BENIAMIN
Prosz? nie przerywa?. -
?ONA
B?ogos?awi? ci?, Orciu, b?ogos?awi?, dzieci? moje. - B?d? poet?, aby ci? ojciec kocha?, nie odrzuci? kiedy?. -
MATKA CHRZESTNA
Ale pozw?l?e, moja Marysiu. -
?ONA
Ty ojcu zas?u?ysz si? i przypodobasz - a wtedy on twojej matce przebaczy. -
OJCIEC BENIAMIN
B?j si? pani hrabina, Boga. -
?ONA
Przeklinam ci?, je?li nie b?dziesz poet?. -
Mdleje - wynosz? j? s?ugi.-
Go?cie razem
Co? nadzwyczajnego zasz?o w tym domu - wychod?my, wychod?my!
Tymczasem obrz?d si? ko?czy - dzieci? p?acz?ce odnosz? do kolebki.
OJCIEC CHRZESTNY przed kolebk?
Jerzy Stanis?awie, dopiero co? zosta? chrze?cijaninem i wszed? do towarzystwa ludzkiego, a p??niej zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodzic?w i ?ask? Bo?? znakomitym urz?dnikiem - pami?taj, ?e Ojczyzn? kocha? trzeba i ?e nawet za Ojczyzn? zgin?? jest pi?knie...
Wychodz? wszyscy.
*
Pi?kna okolica - wzg?rza i lasy - g?ry w oddali.
M??
Tegom ??da?, o to przez d?ugie modli?em si? lata i nareszciem ju? bliski mojego celu - ?wiat ludzi zostawi?em z ty?u - niechaj sobie tam ka?da mr?wka bie?y i bawi si? d?b?em swoim, a kiedy go opu?ci, niech skacze ze z?o?ci lub umiera z ?alu. -
G?OS DZIEWICY
T?dy - t?dy. -
Przechodzi.
*
G?ry i przepa?cie ponad morzem - G?ste chmury - burza. -
M??
Gdzie mi si? podzia?a - nagle rozp?yn??y si? wonie poranku. pogoda si? za?mi?a - stoj? na tym szczycie, otch?a? pode mn? i wiatry hucz? przera?liwie. -
G?OS DZIEWICY w oddaleniu
Do mnie, m?j luby.
M??
Jak?e ju? daleko, a ja przesadzi? nie zdo?am przepa?ci. -
G?OS w pobli?u
Gdzie skrzyd?a twoje? -
M??
Z?y duchu, co si? natrz?sasz ze mnie, gardz? tob?. -
G?OS DRUGI
U wiszaru g?ry twoja wielka dusza, nie?miertelna, co jednym rzutem niebo przelecie? mia?a ot kona! - i nieboga twoich st?p si? prosi, by nie sz?y dalej - wielka dusza- serce wielkie. -
M??
Poka?cie mi si?, we?cie posta?, kt?r? bym m?g? zgi?? i obali?. - Je?li si? was ul?kn?, bodajbym Jej nie otrzyma? nigdy. -
DZIEWICA na drugiej stronie przepa?ci
Uwi?? si? d?oni mojej i wzle?! -
M??
C?? si? dzieje z tob?? - Kwiaty odrywaj? si? od skroni twoich i padaj? na ziemi? a jak tylko si? jej dotkn?, ?lizgaj? jak jaszczurki, czo?gaj? jak ?mije. -
DZIEWICA
M?j luby! -
M??
Przez Boga, sukni? wiatr zdar? ci z ramion i rozdar? w szmaty. -
DZIEWICA
Czemu si? oci?gasz? -
M??
Deszcz kapie z w?os?w - ko?ci nagie wyzieraj? z ?ona. -
DZIEWICA
Obieca?e? - przysi?g?e?. -
M??
B?yskawica ?rzenice jej wy?ar?a. -
CH?R DUCH?W Z?YCH
Stara, wracaj do piek?a - uwiod?a? serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. - Serce wielkie, id? za lub? twoj?. -
M??
Bo?e, czy Ty mnie za to pot?pisz, ?em uwierzy?, i? Twoja pi?kno?? przenosi o ca?e niebo pi?kno?? tej ziemi - za to, ?em ?ciga? za ni? i m?czy? si? dla niej, a?em sta? si? igrzyskiem szatan?w?
DUCH Z?Y
S?uchajcie, bracia - s?uchajcie! -
M??
Dobija ostatnia godzina. - Burza kr?ci si? czarnymi wiry- morze dobywa si? na ska?y i ci?gnie ku mnie - niewidoma si?a pcha mnie coraz dalej - coraz bli?ej - z ty?u t?um ludzi wsiad? mi na bark? i prze ku otch?ani. -
DUCH Z?Y
Radujcie si?, bracia - radujcie! -
M??
Na pr??no walczy? - rozkosz otch?ani mnie porywa - zawr?t w duszy mojej - Bo?e - wr?g Tw?j zwyci??a! -
Anio? Str?? ponad morzem
Pok?j wam, ba?wany, uciszcie si?!
W tej chwili na g?ow? dzieci?cia twego zlewa si? woda ?wi?ta. -
Wracaj do domu i nie grzesz wi?cej. -
Wracaj do domu i kochaj dzieci? twoje. -
*
Salon z fortepianem - wchodzi M?? - s?u??cy ze ?wiec? za nim.
M??
Gdzie pani?
S?UGA
Jw. pani s?aba. -
M??
By?em w jej pokoju - pusty. -
S?UGA
Jasny panie, bo jw. pani tu nie ma.
M??
A gdzie?
S?UGA
Odwie?li j? wczoraj...
M??
Gdzie?
S?UGA
Do domu wariat?w.
Ucieka z pokoju
M??
S?uchaj, Mario, mo?e ty udajesz, skry?a? si? gdzie. ?eby mnie ukara?? Ozwij si?, prosz? ci?, Mario - Marysiu. -
Nie - nikt nie odpowiada. - Janie - Katarzyno! - Ten dom ca?y og?uch? - oniemia?. -
T?, kt?rej przysi?g?em na wierno?? i szcz??cie, sam str?ci?em do rz?du pot?pionych ju? na tym ?wiecie. - Wszystko, czegom si? dotkn??, zniszczy?em i siebie samego zniszcz? w ko?cu. - Czy? na to piek?o mnie wypu?ci?o, bym troch? d?u?ej by? jego ?ywym obrazem na ziemi?
Na jakiej?e poduszce ona dzi? g?ow? po?o?y? - Jakie? d?wi?ki otocz? j? w nocy? - Skowyczenia i ?piewy ob??kanych. Widz? j? - czo?o, na kt?rym zawsze my?l spokojna, witaj?ca - uprzejma - przeziera?a - pochylone trzyma- a my?l dobr? swoj? pos?a?a w nieznane obszary, mo?e za mn?, i b??ka si?. biedna, i p?acze.
G?OS SK?DSI?
Dramat uk?adasz.
M??
Ha! - m?j Szatan si? odzywa. - (bie?y ku drzwiom, rozpycha podwoje) Tatara mi osiod?a? - p?aszcz m?j i pistolety! -
*
Dom ob??kanych w g?rzystej okolicy. - Ogr?d woko?o.
?ONA DOKTORA z p?kiem klucz?w u drzwi
Mo?e pan krewny hrabiny?
M??
Jestem przyjacielem jej m??a, on mnie tu przys?a?
?ONA DOKTORA
Prosz? Pana - wiele sobie z niej obiecywa? nie spos?b- m?j m?? wyjecha?, by?by to lepiej wy?uszczy? - przywie?li j? zawczoraj - by?a w konwulsjach. - Jakie gor?co. (obciera twarz) Mamy du?o chorych - ?adnego jednak tak niebezpiecznie jak ona. - Imainuj sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakro? sto tysi?cy, - Patrz Pan, jaki widok na g?ry - ale Pan, widz?, niecierpliwy - wi?c to nieprawda, ?e jakubiny jej m??a porwali w nocy? Prosz? pana. -
*
Pok?j - kratowane okno - kilka krzese? - ???ko - ?ona na kanapie.
M?? wchodzi
Chc? by? z ni? sam na sam. -
G?OS ZZA DRZWI
M?j m?? by si? gniewa?, gdyby...
M??
Daj?e mi w. pani pok?j!
Drzwi za sob? zamyka i idzie ku ?onie.
G?OS ZNAD SUFITU
W ?a?cuchy sp?tali?cie Boga. - Jeden ju? umar? na krzy?u. - Ja drugi B?g, i r?wnie w?r?d kat?w. -
G?OS SPOD POD?OGI
Na rusztowanie g?owy kr?l?w i pan?w - ode mnie poczyna si? wolno?? ludu. -
G?OS ZZA PRAWEJ ?CIANY
Kl?kajcie przed kr?lem, panem waszym. -
G?OS ZZA LEWEJ ?CIANY
Kometa na niebie ju? b?yska - dzie? strasznego s?du si? zbli?a. -
M??
Czy mnie poznajesz, Mario?
?ONA
Przysi?g?am ci na wierno?? do grobu. -
M??
Chod? - daj mi rami?, wyjdziemy. -
?ONA
Nie mog? si? podnie?? - dusza opu?ci?a cia?o moje, wst?pi?a do g?owy. -
M??
Pozw?l, wynios? ciebie. -
?ONA
Dozw?l chwil kilka jeszcze, a stan? si? godn? ciebie. -
M??
Jak to?
?ONA
Modli?am si? trzy nocy i B?g mnie wys?ucha?. -
M??
Nie rozumiem ci?. -
?ONA
Od kiedym ci? straci?a, zasz?a odmiana we mnie -"Panie Bo?e", m?wi?am i bi?am si? w piersi, i gromnic? przystawia?am do piersi i pokutowa?am, "spu?? na mnie ducha poezji", i trzeciego dnia z rana sta?am si? poet?. -
M??
Mario! -
?ONA
Henryku, mn? teraz ju? nie pogardzisz - jestem pe?na natchnienia - wieczorami ju? mnie nie b?dziesz porzuca?. -
M??
Nigdy, nigdy. -
?ONA
Patrz na mnie. - Czy nie zr?wna?am si? z tob?? - Wszystko pojm?, zrozumiem, wydam, wygram, wy?piewam. - Morze, gwiazdy, burza, bitwa. - Tak, gwiazdy, burza, morze- ach! wymkn??o mi si? jeszcze co? - bitwa. - Musisz mnie zaprowadzi? na bitw? - ujrz? i opisz? - trup, ca?un, krew, fala, rosa, trumna. -
Niesko?czono?? mnie obleje
I jak ptak w niesko?czono?ci
B??kit skrzyd?ami rozwiej?
I lec?c si? rozemdlej?
W czarnej nico?ci. -
M??
Przekl?stwo - przekl?stwo! -
?ONA obejmuje go ramionami i ca?uje w usta
Henryku m?j, Henryku, jak?em szcz??liwa. -
G?OS SPOD POSADZKI
Trzech kr?l?w w?asn? r?k? zabi?em - dziesi?ciu jest jeszcze - i ksi??y stu ?piewaj?cych msz?. -
G?OS Z LEWEJ STRONY
S?o?ce trzeci? cz??? blasku straci?o - gwiazdy zaczynaj? potyka? si? po drogach swoich - niestety - niestety.
M??
Dla mnie ju? nadszed? dzie? s?du.
?ONA
Rozja?nij czo?o, bo smucisz mnie na nowo. - Czego? ci, nie dostaje? - Wiesz, powiem ci co? jeszcze.
M??
M?w, a wszystkiego dope?ni?.
?ONA
Tw?j syn b?dzie poet?.
M??
Co?
?ONA
Na chrzcie ksi?dz mu da? pierwsze imi? - poeta - a nast?pne znasz, Jerzy Stanis?aw. - Jam to sprawi?a - b?ogos?awi?am, doda?am przekl?stwo - on b?dzie poet?. - Ach, jak?e ci? kocham, Henryku!
G?OS Z SUFITU
Daruj im, Ojcze, bo nie wiedz?, co czyni?.
?ONA
Tamten dziwne cierpi ob??kanie - nieprawda??
M??
Najdziwniejsze.
?ONA
On nie wie, co gada, ale ja ci og?osz?, co by by?o, gdyby B?g oszala?. (bierze go za r?k?) Wszystkie ?wiaty lec? to na d??, to w g?r? - cz?owiek ka?dy, robak ka?dy krzyczy: "Ja Bogiem" - i co chwila jeden po drugim konaj? - gasn? komety i s?o?ca. - Chrystus nas ju? nie zbawi - krzy? sw?j wzi?? w r?ce obie i rzuci? w otch?a? czy s?yszysz, jak ten krzy?, nadzieja milion?w, rozbija si? o gwiazdy, ?amie si?, p?ka, rozlatuje w kawa?ki, a coraz ni?ej i ni?ej - a? tuman wielki powsta? z jego od?amk?w - Naj?wi?tsza Bogarodzica jedna si? jeszcze modli i gwiazdy, Jej s?u?ebnice, nie odbieg?y Jej dot?d - ale i Ona p?jdzie, k?dy idzie ?wiat ca?y.
M??
Mario, mo?e chcesz widzie? syna?
?ONA
Jam mu skrzyd?a przypi??a, pos?a?a mi?dzy ?wiaty, by si? napoi? wszystkim, co pi?kne i straszne, i wynios?e. - On wr?ci kiedy? i uraduje ciebie. - Ach!
M??
?le tobie?
?ONA
W g?owie mi kto? lamp? zawiesi? i lampa si? ko?ysze - niezno?nie. -
M??
Mario moja najdro?sza, b?d??e mi spokojna, jako dawniej by?a?! -
?ONA
Kto jest poet?, ten nie ?yje d?ugo.
M??
Hej ! ratunku - pomocy !
Wpadaj? kobiety i ?ona Doktora.
?ONA DOKTORA
Pigu?ek - proszk?w - nie - nic zsiad?ego - owszem, p?ynne jakie lekarstwo. - Ma?gosiu, bie? do apteczki! - Pan sam temu przyczyn? - m?j m?? mnie wy?aje.
?ONA
?egnam ci?, Henryku.
?ONA DOKTORA
To jw. hrabia sam w osobie swojej! -
M??
Mario, Mario! -
?ciska j?.
?ONA
Dobrze mi, bo umieram przy tobie. -
Spuszcza g?ow?.
?ONA DOKTORA
Jaka czerwona. - Krew rzuci?a si? do m?zgu. -
M??
Ale jej nic nie b?dzie!
Wchodzi Doktor i zbli?a si? do kanapy.
DOKTOR
Ju? jej nic nie ma - umar?a. -
CZ??? DRUGA
Czemu, o dzieci?, nie hasasz na kijku , nic bawisz si? lalk?, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz si? po trawnikach, nie kradniesz ?akoci, nie oblewasz ?zami wszystkich liter od A do Z? - Kr?lu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie male?ki, czemu? tak podobny do anio?ka? - Co znacz? twoje b??kitne oczy, pochylone, cho? ?ywe, pe?ne wspomnie?, cho? ledwo kilka wiosen przesz?o ci nad g?ow?? - Sk?d czo?o opierasz na r?czkach bia?ych i zdajesz si? marzy?, a jako kwiat obarczone ros?, tak skronia twoje obarczone my?lami? -
*
A kiedy si? zarumienisz, p?oniesz jak stulistna r??a i pukle odwijaj?c w ty? wzroczkiem si?gasz do nieba - powiedz, co s?yszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? - Bo na twe czo?o wyst?puj? zmarszczki, gdyby cieniutkie nici p?yn?ce z niewidzialnego k??bka - bo w oczach twoich ja?nieje iskra, kt?rej nikt nic rozumie - a mamka twoja p?acze i wo?a na ciebie, i my?li, ?e jej nie kochasz - a znajomi i krewni wo?aj? na ciebie i my?l?, ?e ich nie poznajesz - tw?j ojciec jeden milczy i spogl?da ponuro, a? ?za mu si? zakr?ci i znowu gdzie? przepadnie. -
*
Lekarz wzi?? ci? za puls, liczy? bicia i og?osi?, ?e "masz nerwy". - Ojciec Chrzestny ciast ci przyni?s?, poklepa? po ramieniu i wr??y?, ?e b?dziesz obywatelem po?r?d wielkiego narodu. - Profesor przyst?pi? i maca? g?ow? twoj?, i wyrzek?, ?e masz zdatno?? do nauk ?cis?ych. - Ubogi, kt?remu? da? grosz, przechodz?c, do czapki, obieca? ci pi?kn? ?on? na ziemi i koron? w niebie. - Wojskowy przyskoczy?, porwa? i podrzuci?, i krzykn??: "B?dziesz pu?kownikiem." - Cyganka d?ugo Czyta?a d?o? twoj? praw? i lew?, nic wyczyta? nie mog?a, j?cz?c odesz?a, dukata wzi?? nie chcia?a. - Magnetyzer palcami ci wion?? w oczy, d?ugimi palcami twarz ci okr??y? i przel?k? si?, bo czu?, ?e sam zasypia. - Ksi?dz gotowa? si? do pierwszej spowiedzi i chcia? ukl?c przed tob? jak przed obrazkiem. - Malarz nadszed?, kiedy? si? gniewa? i tupa? n??kami, nakre?li? z ciebie szatanka i posadzi? ci? na obrazie dnia s?dnego mi?dzy wykl?tymi duchami. -
*
Tymczasem wzrastasz i pi?kniejesz - nie ow? ?wie?o?ci? dzieci?stwa mleczn? i poziomkow?, ale pi?kno?ci? dziwnych, niepoj?tych my?li, kt?re chyba z innego ?wiata p?yn? ku tobie - bo cho? cz?sto oczy masz gasn?ce, ?niade lica. zgi?te piersi ka?dy, co spojrzy na ciebie, zatrzyma si? i powie: ".Takie ?liczne dzieci?." - Gdyby kwiat, co wi?dnie, mia? dusz? z ognia i natchnienie z nieba. gdyby na ka?dym listku, chyl?cym si? ku ziemi. anielska my?l le?a?a miasto kropli rosy, ten kwiat by?by do ciebie podobnym, o dzieci? moje- mo?e takie bywa?y przed upadkiem Adama. -
Cmentarz - M?? i Orcio przy grobie w gotyckie filary i wie?yczki
M??
Zdejm kapelusik i m?dl si? za dusz? matki. -
ORCIO
Zdrowa? Panno Maryjo, ?aski? Bo?ej pe?na, Kr?lowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami...
M??
Czego odmieniasz s?owa modlitwy? - M?dl si? jak ci? nauczono, za matk?, kt?ra dziesi?? lat o tej w?a?nie godzinie skona?a.
ORCIO
Zdrowa? Panno Maryjo, ?aski? Bo?ej pe?na, Pan z Tob?, b?ogos?awiona? mi?dzy Anio?ami i ka?dy z nich, kiedy przechodzisz, t?cz? jedn? z skrzyde? swych wyziera i rzuca pod stopy Twoje. - Ty na nich, jak gdyby na falach...
M??
Orcio! -
ORCIO
Kiedy mi te s?owa si? nawijaj? i bol? w g?owie tak, ?e prosz? papy, musz? je powiedzie?.-
M??
Wsta?, taka modlitwa nie idzie do Boga. - Matki nie pami?tasz - nie mo?esz jej kocha?. -
ORCIO
Widuj? bardzo cz?sto mam?. -
M??
Gdzie, m?j male?ki? -
ORCIO
We ?nie, to jest, niezupe?nie we ?nie, ale tak, kiedy zasypiam, na przyk?ad zawczoraj. -
M??
Dziecko moje, co ty gadasz?
ORCIO
By?a bardzo bia?a i wychud?a. -
M??
A m?wi?a co do ciebie?
ORCIO
Zdawa?o mi si?, ?e si? przechadza po wielkiej i szerokiej ciemno?ci, sama bardzo bia?a, i m?wi?a:
Ja b??kam si? wsz?dzie,
Ja wsz?dzie si? wdzieram,
Gdzie ?wiat?w kraw?dzie,
Gdzie anio??w pienie,
I dla ciebie zbieram
Kszta?t?w roje,
O dzieci? moje!
My?li i natchnienie.
I od duch?w wy?szych,
I od duch?w ni?szych
Farby i odcienie,
D?wi?ki i promienie
Zbieram dla ciebie,
By? ty, o synku m?j,
By?, jako s? w niebie,
I ojciec tw?j
Kocha? ciebie. -
Widzi Ojciec, ?e pami?tam s?owo w s?owo - prosz? kochanego papy, ja nie k?ami?. -
M?? opieraj?c si? o filar grobu
Mario, czy? dzieci? w?asne chcesz zgubi?, mnie dwoma zgonami obarczy??.. Co ja m?wi?? - Ona gdzie? w niebie, cicha i spokojna, jak za ?ycia na ziemi - marzy si? tylko temu biednemu ch?opi?ciu. -
ORCIO
I teraz s?ysz? g?os jej, lecz nic nie widz?. -
M??
Sk?d - w kt?rej stronie? -
ORCIO
Jak gdyby od tych dw?ch modrzewi, na kt?re pada ?wiat?o zachodz?cego s?o?ca. -
Ja napoj?
Usta twoje
D?wi?kiem i pot?g?,
Czo?o przyozdobi?
Jasno?ci wst?g?
I matki mi?o?ci?
Obudz? w tobie
Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie
Nazwali pi?kno?ci?-
By ojciec tw?j,
O synku m?j,
Kocha? ciebie -
M??
Czy? my?li ostatnie przy zgonie towarzysz? duszy, cho? dostanie si? do nieba - mo?e? by? duch szcz??liwym, ?wi?tym i ob??kanym zarazem? -
ORCIO
G?os mamy s?abieje, ginie ju? prawie za murem ko??tnicy, ot tam - tam - jeszcze powtarza -
O synku m?j,
By ojciec tw?j
Kocha? ciebie -
M??
Bo?e, zmi?uj si? nad dzieckiem naszym, kt?rego, zda si?, ?e w gniewie Twoim przeznaczy?e? szale?stwu i zawczesnej ?mierci. - Panie, nie wydzieraj rozumu w?asnym stworzeniom, nie opuszczaj ?wi?ty? kt?re? Sam wybudowa? Sobie - spojrzyj na m?ki moje i anio?ka tego nie wydawaj piek?u. - Mnie? przynajmniej obdarzy? si?? na wytrzymanie nat?oku my?li, nami?tno?ci i uczu?, a jemu? - da?e? cia?o do paj?czyny podobne, kt?re lada my?l wielka rozerwie - o Panie Bo?e- o Bo?e! -
Od lat dziesi?ciu dnia spokojnego nie mia?em - nas?a?e? wielu ludzi na mnie, kt?rzy mi szcz??cia winszowali, zazdro?cili, ?yczyli - spu?ci?e? na mnie grad bole?ci i znikomych obraz?w, i przeczuci?w, i marze? - ?aska Twoja na rozum spad?a, nie na serce moje - dozw?l mi dzieci? ukocha? w pokoju i niechaj stanie mir ju? mi?dzy Stw?rc? i stworzonym - Synu, prze?egnaj si? i chod? ze mn?. Wieczny odpoczynek.
Wychodz?.
*
Spacer - damy i kawalerowie - Filozof - M??.
FILOZOF
Powtarzam, i? to jest nieodbit?, samowoln? wiar? we mnie, ?e czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i Murzyn?w. -
M??
Pan masz racj?.
FILOZOF
I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie ludzkim w szczeg?lno?ci i w og?lno?ci - z czego wywodz? odrodzenie si? rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych. -
M??
Tak si? Panu wydaje? -
FILOZOF
Podobnie jako glob nasz si? prostuje lub pochyla na osi swojej przez nag?e rewolucje. -
M??
Czy widzisz to drzewo spr?chnia?e? -
FILOZOF
Z m?odymi listkami na dolnych ga??zkach. -
M??
Dobrze. - Jak s?dzisz - wiele lat jeszcze sta? mo?e?
FILOZOF
Czy ja wiem? Rok - dwa lata. -
M??
A jednak dzisiaj wypu?ci?o z siebie kilka listk?w ?wie?ych, cho? korzenie gnij? coraz bardziej. -
FILOZOF
C?? z tego? -
M??
Nic - tylko ?e gruchnie i p?jdzie precz na w?gle i popi??, bo nawet stolarzowi nie zda si? na nic. -
FILOZOF
Przecie nie o tym mowa. -
M??
Jednak to obraz tw?j i wszystkich twoich, i wieku twego, i teorii twojej. -
Przechodz?.
*
W?w?z pomi?dzy g?rami
M??
Pracowa?em lat wiele na odkrycie ostatniego ko?ca wszelkich wiadomo?ci, rozkoszy i my?li, i odkry?em - pr??ni? grobow? w sercu moim. - Znam wszystkie uczucia po imieniu, a ?adnej ??dzy, ?adnej wiary, mi?o?ci nie ma we mnie- jedno kilka przeczuci?w kr??y w tej pustyni - o synu moim, ?e o?lepnie - o towarzystwie, w kt?rym wzros?em, ?e rozprz?gnie si? - i cierpi? tak,. jak B?g jest szcz??liwy, sam w sobie, sam dla siebie. -
G?OS ANIO?A STR??A
Schorza?ych, zg?odnia?ych, rozpaczaj?cych pokochaj bli?nich twoich, biednych bli?nich twoich, a zbawion b?dziesz.
M??
Kto si? odzywa?
MEFISTO przechodz?c
K?aniam uni?enie - lubi? czasem zastanawia? podr??nych darem, kt?ry natura osadzi?a we mnie. - Jestem brzuchom?wca.
M?? podnosz?c r?k? do kapelusza
Na kopersztychu podobna twarz gdzie? widzia?em.
MEFISTO na stronie
Hrabia ma dobr? pami??. (g?o?no) Niech b?dzie pochwalon. -
M??
Na wieki wiek?w - amen. -
MEFISTO wchodz?c pomi?dzy ska?y
Ty i g?upstwo twoje. -
M??
Biedne dzieci?, dla win ojca, dla sza?u matki przeznaczone wiecznej ?lepocie - nie dope?nione, bez nami?tno?ci, ?yj?ce tylko milczeniem, cie? przelatuj?cego anio?a rzucony na ziemi? i b??dz?cy w znikomo?ci swojej. - Jaki? ogromny orze? wzbi? si? nad miejscem, w kt?rym ten cz?owiek znikn??! -
ORZE?
Witam ci? - witam. -
M??
Leci ku mnie, ca?y czarny - ?wist jego skrzyde? jako ?wist tysi?ca kul w boju. -
ORZE?
Szabl? ojc?w twoich bij si? o ich cze?? i pot?g?.
M??
Roztoczy? si? nade mn? - wzrokiem w??a grzechotnika ssie mi ?rzenice - ha! rozumiem ciebie. -
ORZE?
Nie ust?puj, nie ust?p nigdy - a wrogi twe, pod?e wrogi twe p?jd? w py?. -
M??
?egnam ci? w?r?d ska?, pomi?dzy kt?rymi znikasz - b?d? co b?d?, fa?sz czy prawda, zwyci?stwo czy zaguba, uwierz? tobie, pos?anniku chwa?y. - Przesz?o?ci, b?d? mi ku pomocy - a je?li duch tw?j wr?ci? do ?ona Boga, niechaj si? zn?w oderwie, wst?pi we mnie, stanie si? my?l?, si?? i czynem. -
Zrzuca ?mij?.
Id?, pod?y gadzie - jako str?ci?em ciebie i nie ma ?alu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stocz? si? w d?? i po nich ?alu nie b?dzie - s?awy nie zostanie - ?adna chmura si? nie odwr?ci w ?egludze, by spojrze? za sob? na tylu syn?w ziemi, gin?cych pospo?u. -
Oni naprz?d - ja potem. -
B??kicie niezmierzony, ty ziemi? obwijasz - ziemia niemowl?ciem, co zgrzyta i p?acze - ale ty nie dr?ysz, nie s?uchasz jej, ty p?yniesz w niesko?czono?? swoj?. -
Matko naturo, b?d? mi zdrowa - id? si? na cz?owieka przetworzy?, walczy? id? z braci? moj?.
*
Pok?j - M?? - Lekarz - Orcio
M??
Nic mu nie pomogli - w Panu ostatnia nadzieja. -
LEKARZ
Bardzo mi zaszczytnie...
M??
M?w panu, co czujesz. -
ORCIO
Ju? nie mog? ciebie, Ojcze, i tego pana rozpozna? - iskry i nicie czarne lataj? przed moimi oczyma, czasem z nich wydob?dzie si? na kszta?t cieniutkiego w??a - i nu? robi si? chmura ???ta - ta chmura w g?r? podleci, spadnie na d??, pry?nie z niej t?cza - i to nic mnie nie boli.-
LEKARZ
Sta?, Panie Jerzy, w cieniu - wiele Pan lat masz? -
Patrzy mu w oczy.
M??
Sko?czy? czterna?cie. -
LEKARZ
Teraz odwr?? si? do okna. -
M??
A c???
LEKARZ
Powieki prze?liczne, bia?ka przeczyste, ?y?y wszystkie w porz?dku, muszku?y w sile. (do Orcia) ?miej si? Pan z tego - Pan b?dziesz zdr?w jak ja. (do M??a) Nie ma nadziei. - Sam Pan Hrabia przypatrz si? ?rzenicy- nieczu?a na ?wiat?o - os?abienie zupe?ne nerwu optycznego. -
ORCIO
Mg?? zachodzi mi wszystko - wszystko. -
M??
Prawda - rozwarta - szara - bez ?ycia. -
ORCIO
Kiedy spuszcz? powieki, wi?cej widz? ni? z otwartymi oczyma.
LEKARZ
My?l w nim cia?o przepsu?a - nale?y si? ba? katalepsji.
M?? odprowadzaj?c Lekarza na stron?
Wszystko, co za??dasz - p?? mojego maj?tku
LEKARZ
Dezorganizacja nie mo?e si? zreorganizowa?. -
Bierze kij i kapelusz.
Najni?szy s?uga pana hrabiego, musz? jecha? zdj?? jednej pani katarakt?.
M??
Zmi?uj si?, nie opuszczaj nas jeszcze.
LEKARZ
Mo?e Pan ciekawy nazwiska tej choroby?
M??
I ?adnej, ?adnej nie ma nadziei?
LEKARZ
Zowie si? po grecku: amaurosis. -
Wychodzi.
M?? przyciskaj?c syna do piersi.
Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?
ORCIO
S?ysz? g?os tw?j, ojcze. -
M??
Spojrzyj w okno, tam s?o?ce, pogoda. -
ORCIO
Pe?no postaci mi si? wije mi?dzy ?rzenic? a powiek? - widz? twarze widziane, znajome miejsca - karty ksi??ek czytanych.
M??
To widzisz jeszcze?
ORCIO
Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogas?y.
M?? padaj?c na kolana
Chwila milczenia
Przed kim ukl?k?em - gdzie mam si? upomnie? o krzywd? mojego dziecka? - (wstaj?c) - Milczmy raczej - B?g si? z modlitw, Szatan z przekl?stw ?mieje. -
G?OS SK?DSI?
Tw?j syn poet? - czeg?? ??dasz wi?cej?
*
Lekarz, Ojciec Chrzestny
OJCIEC CHRZESTNY
Zapewnie, to wielkie nieszcz??cie by? ?lepym. -
LEKARZ
I bardzo nadzwyczajne w tak m?odym wieku
OJCIEC CHRZESTNY
By? zawsze s?abej kompleksji, i matka jego umar?a nieco... tak...
LEKARZ
Jak to ?
OJCIEC CHRZESTNY
Poniek?d tak - wa?pan rozumiesz - bez pi?tej klepki.
M?? wchodzi
M??
Przepraszam Pana, ?em go prosi? o tak p??nej godzinie. Ale od kilku dni m?j biedny syn budzi si? zawsze oko?o dwunastej, wstaje i przez sen m?wi - prosz? za mn?. -
LEKARZ
Chod?my. - Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu.
*
Pok?j sypialny - S?u??ca - Krewni - Ojciec Chrzestny - Lekarz - M??
KREWNY
Cicho.
DRUGI
Obudzi? si?, a nas nie s?yszy.
LEKARZ
Prosz? Pan?w nic nie m?wi?. -
OJCIEC CHRZESTNY
To rzecz arcydziwna. -
ORCIO wstaj?c
O Bo?e - Bo?e! -
KREWNY
Jak powoli st?pa. -
DRUGI
Jak trzyma r?ce za?o?one na piersiach. -
TRZECI
Nie mrugnie powiek? - ledwo ?e usta roztwiera, a przeci? g?os ostry, przeci?g?y z nich si? dobywa. -
S?U??CY
Jezusie Nazare?ski !
ORCIO
Precz ode mnie, ciemno?ci - jam si? urodzi? synem ?wiat?a i pie?ni - co chcecie ode mnie? - czego ??dacie ode mnie? -
Nie poddam si? wam, cho? wzrok m?j ulecia? z wiatrami i goni gdzie? po przestrzeniach - ale on wr?ci kiedy?, bogaty w promienie gwiazd, i oczy moje rozogni p?omieniem. -
OJCIEC CHRZESTNY
Tak jak nieboszczka, plecie, sam nie wie co - to widok bardzo zastanawiaj?cy. -
LEKARZ
Zgadzam si? z panem dobrodziejem. -
MAMKA
Naj?wi?tsza Panno Cz?stochowska, we? mi oczy i daj jemu. -
ORCIO
Matko moja, prosz? ci? - matko moja, na?lij mi teraz obraz?w i my?li, bym ?y? wewn?trz, bym stworzy? drugi ?wiat w sobie, r?wny temu, jaki postrada?em. -
KREWNY
Co my?lisz, bracie, to wymaga rady familijnej. -
DRUGI
Czekaj - cicho. -
ORCIO
Nie odpowiadasz mi - o matko! nie opuszczaj mnie. -
LEKARZ do M??a
Obowi?zkiem moim jest prawd? m?wi?.
OJCIEC CHRZESTNY
Tak jest - to jest obowi?zkiem - i zalet? lekarzy, panie konsyliarzu.
LEKARZ
Pa?ski syn ma pomieszanie zmys??w, po??czone z nadzwyczajn? dra?liwo?ci? nerw?w, co niekiedy sprawia, ?e tak powiem, stan snu i jawu zarazem, stan podobny do tego, kt?ry oczywi?cie tu napotykamy. -
M?? na stronie
Bo?e, patrz, on Twoje s?dy mi t?umaczy. -
LEKARZ
Chcia?bym pi?ra i ka?amarza - Cerasi laurei dwa grana etc., etc. ...
M??
W tamtym pokoju pan znajdziesz - prosz? wszystkich, by wyszli. -
G?OSY POMIESZANE
Dobranoc - dobranoc - do jutra. -
ORCIO budz?c si?
Dobrej nocy mi ?ycz? - m?wcie o d?ugiej nocy - o wiecznej mo?e - ale nie o dobrej, nie o szcz??liwej. -
M??
Wesprzyj si? na mnie, odprowadz? ci? do ???ka. -
ORCIO
Ojcze, co to si? ma znaczy?? -
M??
Okryj si? dobrze i za?nij spokojnie, bo doktor m?wi, ?e wzrok odzyskasz. -
ORCIO
Tak mi niedobrze - sen mi przerwa?y g?osy czyje?. -
Zasypia.
M??
Niech moje b?ogos?awie?stwo spoczywa na tobie - nic ci wi?cej da? nie mog?, ni szcz??ci?, ni ?wiat?a, ni s?awy - a dobija godzina, w kt?rej b?d? musia? walczy?, dzia?a? z kilkoma lud?mi przeciwko wielu ludziom. - Gdzie si? ty podziejesz, sam jeden i w?r?d stu przepa?ci, ?lepy, bezsilny, dzieci? i poeto zarazem, biedny ?piewaku bez s?uchaczy, ?yj?cy dusz? za obr?bami ziemi, a cia?em przykuty do ziemi - o ty nieszcz??liwy, najnieszcz??liwszy z anio??w, o ty m?j synu? -
MAMKA u drzwi
Pan Konsyliarz ka?e jw. pana prosi?. -
M??
Dobra moja Katarzyno, zosta? si? przy ma?ym.
Wychodzi.
CZ??? TRZECIA
Do pie?ni - do pie?ni!
Kto j? zacznie, kto jej doko?czy? - Dajcie mi przesz?o?? zbrojn? w stal, powiewn? rycerskimi pi?ry. - Gotyckie wie?e wywo?am przed oczy wasze - rzuc? cie? katedr ?wi?tych na g?owy wam. - Ale to nie to - tego ju? nigdy nie b?dzie.
*
Ktokolwiek jeste?, powiedz mi, w co wierzysz - ?atwiej by? ?ycia si? pozby?, ni? wiar? jak? wynalaz?, wzbudzi? wiar? w sobie. Wstyd?cie si?, wstyd?cie wszyscy mali i wielcy- a mimo was mimo ?e?cie mierni i n?dzni, bez serca i m?zgu, ?wiat d??y ku swoim celom, rwie za sob?, p?dzi przed si?, bawi si? z wami, przerzuca, odrzuca - walcem ?wiat si? toczy, pary znikaj? i powstaj?, wnet zapadaj?, bo ?lisko - bo krwi du?o - krew wsz?dzie - krwi du?o, powiadam wam. -
*
Czy widzisz owe t?umy, stoj?ce u bram miasta w?r?d wzg?rz?w i sadzonych topoli - namioty rozbite - zastawione deski, d?ugie, okryte mi?siwem i napojami, podparte pniami, dr?gami? - Kubek lata z r?k do r?k - a gdzie ust si? dotknie, tam g?os si? wydob?dzie, gro?ba, przysi?ga lub przekl?stwo - On lata, zawraca, kr??y, ta?cuje, zawsze pe?ny, brz?cz?c, b?yszcz?c, w?r?d tysi?c?w. - Niechaj ?yje kielich pija?stwa i pociechy! -
*
Czy widzicie, jak oni czekaj? niecierpliwie - szemrz? mi?dzy sob?, do wrzask?w si? gotuj? - wszyscy n?dzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi w?osy, w ?achmanach, z spiek?ymi twarzami, z d?oniami pomarszczonymi od trudu - ci trzymaj? kosy, owi potrz?saj? m?otami, heblami - patrz- ten wysoki trzyma top?r spuszczony - a tamten stemplem ?elaznym nad g?ow? powija; dalej w bok pod wierzb? ch?opi? ma?e wiszni? do ust k?adzie, a d?ugie szyd?o w prawej r?ce ?ciska. - Kobiety przyby?y tak?e, ich matki, ich ?ony, g?odne i biedne jak oni, zwi?d?e przed czasem, bez ?lad?w pi?kna?ei - na ich w?osach kurzawa bitej drogi - na ich ?onach poszarpane odzie?e - w ich oczach co? gasn?cego, ponurego, gdyby przedrze?nianie wzroku - ale wnet si? o?ywi? - kubek tata wsz?dzie, obiega wsz?dzie. - Niech ?yje kielich pija?stwa i pociechy! -
*
Teraz szum wielki powsta? w zgromadzeniu - czy to rado?? czy rozpacz? - Kto rozpozna, jakie uczucie w g?osach tysi?c?w? - Ten, kt?ry nadszed?, wst?pi? na st??, wskoczy? na krzes?o i panuje nad nimi, m?wi do nich. - G?os jego przeci?g?y, ostry, wyra?ny - ka?de s?owo rozeznasz, zrozumiesz- ruchy jego powolne, ?atwe, wt?ruj? s?owom, jak muzyka pie?ni - czo?o wysokie, przestronne, w?osa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypad?y, str?cone my?lami - sk?ra przysch?a do czaszki, do lic?w, ???tawo si? wcina pomi?dzy ko?cie i muszku?y - a od skroni broda. czarna wie?cem twarz opasuje - nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach - oczy niewzruszone, wlepione w s?uchaczy - chwili jednej zw?tpienia, pomieszania nie dojrze?; a kiedy rami? wzniesie, wyci?gnie. wyt??y ponad nimi, schylaj? g?owy, zda si?, ?e wnet ukl?kn? przed tym b?ogos?awie?stwem wielkiego rozumu - nie serca - precz z sercem, z przes?dami, a niech ?yje s?owo pociechy i mordu! -
*
To ich w?ciek?o??, ich kochanie, to w?adzca ich dusz i zapa?u - on obiecuje im chleb i zarobek: - Krzyki si? wzbi?y, rozci?gn??y, p?k?y po wszystkich stronach - "Niech ?yje Pankracy! - chleba nam, chleba, chleba!" - A u st?p m?wcy opiera si? na stole przyjaciel czy towarzysz, czy s?uga. -
*
Oko wschodnie, czarne, cieniowane d?ugimi rz?sy - ramiona obwis?e, nogi uginaj?ce si?, cia?o niedo???nie w bok schylone - na ustach co? lubie?nego, co? z?o?liwego, na palcach z?ote pier?cienie - i on tak?e g?osem chrapliwym wo?a - "Niech ?yje Pankracy!" M?wca ku niemu na chwil? wzrok obr?ci?. - "Obywatelu Przechrzto, podaj mi chustk?" -
*
Tymczasem trwaj? poklaski i wrzaski. - "Chleba nam, chleba, chleba! - ?mier? panom, ?mier? kupcom - chleba; chleba!" -
*
Sza?as - lamp kilka - ksi?ga rozwarta na stole - Przechrzty.
PRZECHRZTA
Bracia moi podli, bracia moi m?ciwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pier? mleczn?, pier? ?ywotn?, z kt?rej si?a i mi?d p?ynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna.
CH?R PRZECHRZT?W
Jehowa pan nasz, a nikt inny. - On nas porozrzuca? wsz?dzie, On nami, gdyby splotami niezmiernej gadziny, opl?t? ?wiat czciciel?w Krzy?a, pan?w naszych, dumnych, g?upich, niepi?miennych . - Po trzykro? plu?my na zgub? im - po trzykro? przekl?stwo im.
PRZECHRZTA
Cieszmy si?, bracia moi. - Krzy?, wr?g nasz, podci?ty, Zbutwia?y, stoi dzi? nad ka?u?? krwi, a jak raz si? powali, nie powstanie wi?cej. - Dot?d pany go broni?.
CH?R
Dope?nia si? praca wiek?w, praca nasza markotna, bolesna; zawzi?ta. - ?mier? panom - po trzykro? plu?my na zgub? im - po trzykro? przekl?stwo im!
PRZECHRZTA
Na wolno?ci bez ?adu, na rzezi bez ko?ca, na zatargach i z?o?ciach, na ich g?upstwie i dumie osadzim pot?g? Izraela- tylko tych pan?w kilku - tych kilku jeszcze zepchn?? w d??- trupy ich przysypa? rozwalinami Krzy?a. -
CH?R
Krzy? znami? ?wi?te nasze - woda chrztu po??czy?a nas z lud?mi - uwierzyli pogardzaj?cy mi?o?ci pogardzonych. -
Wolno?? ludzi prawo nasze - dobro ludu cel nasz - uwierzyli synowie chrze?cijan w syn?w Kaifasza . - Przed wiekami wroga um?czyli ojcowie nasi - my go na nowo dzi? um?czym i nie zmartwychwstanie wi?cej. -
PRZECHRZTA
Chwil kilka jeszcze, jadu ?mii kropel kilka jeszcze - a ?wiat nasz, nasz, o bracia moi! -
CH?R
Jehowa Pan Izraela, a nikt inny. - Po trzykro? plu?my na zgub? ludom - po trzykro? przekl?stwo im! -
S?ycha? stukanie.
PRZECHRZTA
Do roboty waszej - a ty, ?wi?ta ksi?go, precz st?d, by wzrok przekl?tego nie zbrudzi? kart twoich. -
Talmud chowa.
Kto tam?
G?OS ZZA DRZWI
Sw?j! - W imieniu Wolno?ci, otwieraj! -
PRZECHRZTA
Bracia do m?ot?w i powroz?w!
Otwiera.
LEONARD
wchodz?c
Dobrze, obywatele, ?e czuwacie i ostrzycie pugina?y na jutro.
Do jednego z nich przyst?puje.
A ty co robisz w tym k?cie?
JEDEN Z PRZECHRZT?W
Stryczki, obywatelu.
LEONARD
Masz rozum, bracie - kto od ?elaza nie padnie w boju, ten na ga??zi skona. -
PRZECHRZTA
Mi?y obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro? -
LEONARD
Ten, kt?ry my?li i czuje najpot??niej z nas wszystkich, wzywa ci? na rozmow? przeze mnie. - On ci sam na to pytanie odpowie.
PRZECHRZTA
Id? - a wy nie ustawajcie w pracy - Jankielu, pilnuj ich dobrze.
Wychodzi z Leonardem.
CH?R PRZECHRZT?W
Powrozy i sztylety, kije i pa?asze, r?k naszych dzie?o, wyjdziecie na zatrat? ?m - oni pan?w zabij? po b?oniach - rozwiesz? po ogrodach i borach - a my ich potem zabijem, powiesim. - Pogardzeni wstan? w gniewie swoim, w chwa?? Jehowy si? ustroj?; s?owo Jego zbawienie, mi?o?? Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. - Plu?my po trzykro? na zgub? im, po trzykro? przekl?stwo im! -
*
Namiot - porozrzucane butelki, kielichy.
PANKRACY
Pi??dziesi?ciu hula?o tu przed chwil? i za ka?dym s?owem moim krzycza?o: -"Vivat" - czy cho? jeden zrozumia? my?li moje? - poj?? koniec drogi, u pocz?tku kt?rej ha?asuje? Ach! - fervidum imitatorum pecus .
wchodzi Leonard i Przechrzta
Czy znasz hrabiego Henryka?
PRZECHRZTA
Wielki obywatelu. z widzenia raczej ni? z rozmowy - raz tylko, pami?tam, przechodz?c na Bo?e Cia?o, krzykn?? mi- "ust?p si?" - i spojrza? na mnie wzrokiem pana - za co mu ?lubowa?em stryczek w duszy mojej. -
PANKRACY
Jutro jak najraniej wybierzesz si? do niego i o?wiadczysz, ?e chc? si? z nim widzie? osobi?cie, potajemnie, pojutrze w nocy. -
PRZECHRZTA
Wiele mi dasz ludzi? Bo nieostro?nie by?oby si? puszcza? samemu. -
PANKRACY
Pu?cisz si? sam, moje imi? stra?? twoj? - szubienica, na kt?rej powiesili?cie Barona zawczoraj, plecami twymi. -
PRZECHRZTA
Aj wai!
PANKRACY
Powiesz, ?e przyjd? do niego o dwunastej w nocy pojutrze. -
PRZECHRZTA
A jak mnie ka?e zamkn?? lub obije? -
PANKRACY
To b?dziesz m?czennikiem za wolno?? ludu. -
PRZECHRZTA
Wszystko, wszystko za wolno?? ludu! - (na stronie) Aj waj! -
PANKRACY
Dobranoc, obywatelu.
Przechrzta wychodzi.
LEONARD
Na co ta odw?oka, te p???rodki, uk?ady - rozmowy?- Kiedym przysi?g? uwielbia? i s?ucha? ciebie, to ?e ci? mia?em za bohatera ostateczno?ci, za or?a lec?cego wprost do celu, za cz?owieka stawiaj?cego siebie ? swoich wszystkich na jedn? kart?. -
PANKRACY
Milcz, dziecko. -
LEONARD
Wszyscy gotowi - przechrzty bro? ukuli i powroz?w nasnuli - t?umy krzycz?, wo?aj? o rozkaz; daj rozkaz, a on p?jdzie jak iskra, jak b?yskawica i w p?omie? si? zamieni, i przejdzie w grom. -
PANKRACY
Krew ci bije do g?owy - to konieczno?? lat twoich, a z ni? walczy? nie umiesz i to nazywasz zapa?em. -
LEONARD
Rozwa?, co czynisz. Arystokraty w bezsilno?ci swojej zawarli si? w ?wi?tej Tr?jcy i czekaj? naszego przybycia jak no?a gilotyny - Naprz?d, Mistrzu. bez zw?oki naprz?d, i po nich.
PANKRACY
Wszystko jedno - oni stracili si?y cia?a w rozkoszach, si?y rozumu w pr??niactwie - jutro czy pojutrze legn?? musz?. -
LEONARD
Kog?? si? boisz - kt?? ci? wstrzymuje? -
PANKRACY
Nikt - jedno wola moja. -
LEONARD
I na ?lepo jej mam wierzy?? -
PANKRACY
Zaprawd? ci powiadam - na ?lepo. -
LEONARD
Ty nas zdradzasz. -
PANKRACY
Jak zwrotka u pie?ni, tak zdrada u ko?ca ka?dej mowy twojej - nie krzycz, bo gdyby nas kto pods?ucha?...
LEONARD
Tu szpieg?w nie ma, a potem c???...
PANKRACY
Nic - tylko pi?? kul w twoich piersiach za to, ?e? ?mia? g?os podnie?? o ton jeden wy?ej w mojej przytomno?ci. - (przyst?puje do niego) - Wierz mi - daj sobie pok?j. -
LEONARD
Unios?em si?, przyznaj? - ale nie boj? si? kary. - Je?li ?mier? moja za przyk?ad s?u?y? mo?e, sprawie naszej hartu i powagi doda?, rozka?. -
PANKRACY
Jeste? ?ywy, pe?en nadziei i wierzysz g??boko - najszcz??liwszy z ludzi, nie chc? pozbawia? ci? ?ycia. -
LEONARD
Co m?wisz? -
PANKRACY
My?l wi?cej, gadaj mniej, a kiedy? mnie zrozumiesz. - Czy pos?a?e? do magazynu po dwa tysi?ce ?adunk?w? -
LEONARD
Pos?a?em Dejca z oddzia?em. -
PANKRACY
A sk?adka szewc?w oddana do kasy naszej?
LEONARD
Z najszczerszym zapa?em si? z?o?yli co do jednego i przynie?li sto tysi?cy.
PANKRACY
Jutro zaprosz? ich na wieczerz? - Czy s?ysza?e? co nowego o hrabim Henryku? -
LEONARD
Pogardzam zanadto panami, bym wierzy? temu, co o nim m?wi? - upadaj?ce rasy energii nie maj? - mie? nie powinny, nie mog?. -
PANKRACY
On jednak zbiera swoich w?o?cian i, zaufany w ich przywi?zaniu, gotuje si? i?? na odsiecz zamkowi ?wi?tej Tr?jcy.
LEONARD
Kto nam zdo?a si? oprze? - przeci? w nas wcieli?a si? Idea wieku naszego. -
PANKRACY
Ja chc? go widzie? - spojrze? mu w oczy - przenikn?? do g??bi serca - przeci?gn?? na nasz? stron?. -
LEONARD
Zabity arystokrata. -
PANKRACY
Ale poeta zarazem. - Teraz zostaw mnie samym. -
LEONARD
Przebaczasz mi, obywatelu? - -
PANKRACY
Za?nij spokojnie - gdybym ci nie przebaczy?, ju? by? zasn?? na wieki. -
LEONARD
Jutro nic nie b?dzie? -
PANKRACY
Dobrej nocy i mi?ego marzenia. -
Leonard wychodzi.
Hej, Leonardzie!
LEONARD wracaj?c
Obywatelu wodzu -
PANKRACY
Pojutrze w nocy p?jdziesz ze mn? do hrabiego Henryka -
LEONARD
S?ysza?em. -
Wychodzi.
PANKRACY
Dlaczeg?? mnie, wodzowi tysi?c?w, ten jeden cz?owiek na zawadzie stoi? - Si?y jego ma?e w por?wnaniu z moimi- kilkaset ch?op?w, ?lepo wierz?cych jego s?owu, przywi?zanych mi?o?ci? swojskich zwierz?t... To n?dza, to zero. - Czemu? tak pragn? go widzie?. omami?? - Czy? duch m?j napotka? r?wnego sobie i na chwil? si? zatrzyma?? - Ostatnia to zapora dla mnie na tych r?wninach - trza j? obali?, a potem... My?li moja, czy? nie zdo?asz ?udzi? siebie jako drugich ?udzisz- wstyd? si?, przeci? ty znasz sw?j cel; ty jeste? my?l? - pani? ludu - w tobie zesz?a si? wola i pot?ga wszystkich - i co zbrodni? dla innych, to chwa?? dla ciebie. - Ludziom pod?ym, nieznanym nada?a? imiona - ludziom bez czucia wiar? nada?a? - ?wiat na podobie?stwo swoje - ?wiat nowy utworzy?a? naoko?o siebie - a sama b??kasz si? i nie wiesz, czym jeste?. - Nie, nie, nie - ty jeste? wielk?! -
Pada na krzes?o i duma.
*
B?r, porozwieszane p??tna na drzewach - w ?rodku ??ka, na kt?rej stoi szubienica - sza?asy - namioty - ognisku - beczki- t?umy ludzi.
M?? przebrany, w czarnym p?aszczu, z czapk? czerwon? wolno?ci na g?owie, wchodzi trzymaj?c Przechrzt? za rami?.
Pami?taj!
PRZECHRZTA po cichu
Jw. panie, oprowadz? ci? - nie wydam ci? na honor. -
M??
Mrugnij okiem, palec podnie?, a w ?eb ci strzel? - mo?esz si? domy?li?, ?e nie dbam o ?ycie twoje... kiedym w?asne na to odwa?y?. -
PRZECHRZTA
Aj waj! - ?elaznymi kleszczami d?o? mi ?ciskasz - c?? mam robi??
M??
M?w ze mn? jak ze znajomym, z przyjacielem nowo przyby?ym. - C?? to za taniec?
PRZECHRZTA
Taniec wolnych ludzi.
Ta?cuj? m??czy?ni i kobiety woko?o szubienicy ?piewaj?
CH?R
Chleba, zarobku, drzewa na opa? w zimie, odpoczynku w lecie! - Hura - hura! -
B?g nad nami nie mia? lito?ci - hura - hura! -
Kr?lowie nad nami nie mieli lito?ci - hura - hura! -
Panowie nad nami nie mieli lito?ci - hura! -
My dzi? Bogu, kr?lom i panom za s?u?b? podzi?kujem- hura - hura! -
M?? do Dziewczyny
Cieszy mnie; ?e? tak rumiana i weso?a.
DZIEWCZYNA
A dy? to?my d?ugo na taki dzie? czeka?y. - Ju?ci, ja my?am talerze widelce szurowa?a ?cierk?, dobrego s?owa nie s?ysza?a nigdy - a dy? czas, czas, bym jad?a sama - ta?cowa?a sama - hura! -
M??
Ta?cuj, obywatelko
PRZECHRZTA cicho
Zmi?uj si?, Jw. panie - kto? mo?e ci? pozna? - wychod?my.
M??
Je?li kto mnie pozna, to? zgin?? - id?my dalej. -
PRZECHRZTA
Pod tym d?bem siedzi klub lokaj?w. -
M??
Przybli?my si?.
PIERWSZY LOKAJ
Ju?em ubi? mojego dawnego pana. -
DRUGI LOKAJ
Ja szukam dot?d mojego barona - zdrowie twoje! -
KAMERDYNER
Obywatele, schyleni nad prawid?em w pocie i poni?eniu, glancuj?c buty, strzy??c w?osy, poczuli?my prawa nasze- zdrowie klubu ca?ego! -
CH?R LOKAI
Zdrowie Prezesa - on nas powiedzie drog? honoru. -
KAMERDYNER
Dzi?kuj?, obywatele.
CH?R LOKAI
Z przedpokoj?w, wi?zie? naszych, razem, zgodnie, jednym wypadli?my rzutem - Vivat! - Salon?w znany ?mieszno?ci i wszetecze?stwa - Vivat! - Vivat! -
M??
C?? to za g?osy, twardsze i dziksze, wychodz?ce z tej g?stwiny na lewo? -
PRZECHRZTA
To ch?r rze?nik?w, Jw. panie.
CH?R RZE?NIK?W
Obuch i n?? to bro? nasza - szlachtuz to ?ycie nasze.- Nam jedno czy byd?o, czy pan?w rzn??.-
Dzieci si?y i krwi, oboj?tnie patrzym na drugich, s?abszych i bielszych - kto nas powo?a, ten nas ma - dla pan?w wo?y, dla ludu pan?w bi? b?dziem.
Obuch i n?? bro? nasza - szlachtuz ?ycie nasze - szlachtuz - szlachtuz - szlachtuz. -
M??
Tych lubi? - przynajmniej nie wspominaj? ani o honorze, ani o filozofii. - Dobry wiecz?r pani. -
PRZECHRZTA cicho
Jw. panie, m?w "obywatelko" - lub "wolna kobieto". -
KOBIETA
C?? znaczy ten tytu?, sk?d si? wyrwa?? - Fe - fe - cuchniesz starzyzn?. -
M??
J?zyk mi si? zapl?ta?.
KOBIETA
Jestem swobodn? jako ty, niewiast? woln?, a towarzystwu za to, ?e mi prawa przyzna?o, rozdaj? mi?o?? moj?. -
M??
Towarzystwo zn?w za to ci da?o te pier?cienie i ten ?a?cuch ametystowy. - Och! podw?jnie dobroczynne towarzystwo! -
KOBIETA
Nie, te drobnostki zdar?am przed wyzwoleniem moim - z m??a mego, wroga mego, wroga wolno?ci, kt?ry mnie trzyma? na uwi?zi. -
M??
?ycz? obywatelce mi?ej przechadzki. -
Przechodzi.
Kt?? jest ten dziwny ?o?nierz - oparty na szabli obosiecznej, z g??wk? trupi? na czapce, z drug? na felcechu, z trzeci? na piersiach? - Czy to nie s?awny Bianchetti taki dzi? kondotier lud?w, jako dawniej bywali kondotiery ksi???t i rz?d?w. -
PRZECHRZTA
On sam, Jw. panie - dopiero od tygodnia do nas przyby?y. -
M??
Nad czym tak zamy?li? si? genera??
BIANCHETTI
Widzicie, obywatele, ow? luk? mi?dzy jaworami? - Patrzcie dobrze - dojrzycie tam na g?rze zamek - doskonale widz? przez moj? lunet? mury, okopy i cztery bastiony. -
M??
Trudno go opanowa?.
BIANCHETTI
Tysi?c tysi?cy kr?l?w! - mo?na obej?? jarem, podkopa? si? i...
PRZECHRZTA mrugaj?c
Obywatelu generale. -
M?? po cichu
Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim p?aszczem? -
PRZECHRZTA na stronie
Aj waj! (g?o?no) Jak?e? wi?c to u?o?y?, obywatelu generale?
BIANCHETTI zadumany
Chocia?e?cie moi bracia w wolno?ci, nie jeste?cie moimi bra?mi w geniuszu - po zwyci?stwie dowie si? ka?dy o moich planach. -
Odchodzi.
M?? do Przechrzty
Radz? wam, go zabijcie, bo tak si? poczyna ka?da Arystokracja. -
RZEMIE?LNIK
Przekl?stwo - przekl?stwo. -
M??
C?? robisz pod tym drzewem, biedny cz?owiecze - czemu patrzysz tak dziko i mg?awo? -
RZEMIE?LNIK
Przekl?stwo kupcom, dyrektorom fabryki - najlepsze lata, w kt?rych inni ludzie kochaj? dziewczyny, bij? si? na otwartym polu, ?egluj? po otwartych morzach, ja prze?l?cza?em w ciasnej komorze nad warsztatem jedwabiu. -
M??
Wychyl?e czar?, kt?r? trzymasz w d?oni. -
RZEMIE?LNIK
Si? nie mam - podnie?? do ust nie mog? - ledwo si? tutaj przyczo?ga?em, ale dla mnie ju? nie za?wita dzie? wolno?ci.- Przekl?stwo kupcom, co jedwab sprzedaj?, i panom, co nosz? jedwabie - przekl?stwo - przekl?stwo! -
Umiera.
PRZECHRZTA
Jaki brzydki trup. -
M??
Tch?rzu wolno?ci, obywatelu przechrzto, patrz na t? g?ow? bez ?ycia, p?ywaj?c? w pokrwawie zachodz?cego s?o?ca. -
Gdzie si? podziej? teraz wasze wyrazy, wasze obietnice- r?wno?? - doskona?o?? i szcz??cie rodu ludzkiego? -
PRZECHRZTA na stronie
Bodajby? tak?e za wcze?nie zdech? i cia?o twoje psy rozerwa?y na sztuki! (g?o?no) - Puszczaj mnie - musz? zda? spraw? z mojego poselstwa. -
M??
Powiesz, ?em ci? mia? za szpiega i dlatego zatrzyma?. - (obziera si? naoko?o) Odg?osy biesiady g?uchn? z ty?u - przed nami ju? same tylko sosny i ?wierki, oblane promie?mi wieczoru. -
PRZECHRZTA
Nad drzewami skupiaj? si? chmury - lepiej by? wr?ci? do swoich ludzi, kt?rzy i tak ju? od dawna czekaj? na ciebie w jarze ?w. Ignacego. -
M??
Dzi?ki ci za troskliwo??, mo?ci ?ydzie - nazad! - Chc? obywateli raz jeszcze w zmierzchu obejrzy?. -
G?OS POMI?DZY DRZEWAMI
Syn cham?w dobranoc zasy?a staremu s?onku.
G?OS Z PRAWEJ
Zdrowie twoje, dawny wrogu nasz, co? nas p?dzi? do pracy i znoju - jutro, wschodz?c, zastaniesz twoich niewolnik?w przy mi?siwie i konwiach - a teraz, szklanko, id? do czarta! -
PRZECHRZTA
Orszak ch?op?w tu ci?gnie. -
M??
Nie wyrwiesz si? - st?j za tym pniem i milcz.
CH?R CH?OP?W
Naprz?d, naprz?d, pod namioty, do braci naszych - naprz?d, naprz?d, pod cie? jawor?w, na sen, na mi?? wieczorn? gaw?dk? - tam dziewki nas czekaj? - tam wo?y pobite, dawne p?ug?w zaprz?gi, czekaj? nas.
G?OS JEDEN
Ci?gn? go i wlok?, z?yma si? i opiera - id? w rekruty - id?! -
G?OS PANA
Dzieci moje, lito?ci, lito?ci! -
G?OS DRUGI
Wr?? mi wszystkie dni pa?szczyzny. -
G?OS TRZECI
Wskrzesz mi syna, Panie, spod batog?w kozackich. -
G?OS CZWARTY
Chamy pij? zdrowie twoje, panie - przepraszaj? ci?, panie.
CH?R CH?OP?W przechodz?c
Upi?r ssa? krew i poty nasze - mamy upiora - nie pu?cim upiora - przez biesa. przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. - Panom tyranom ?mier? - nam biednym, nam g?odnym. Nam strudzonym je??, spa? i pi?. - Jako snopy na polu, tak ich trupy b?d? - jako plewy w m?ockarniach, tak perzyny ich zamk?w - przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprz?d! -
M??
Nie mog?em twarzy dojrze? w?r?d zast?p?w. -
PRZECHRZTA
Mo?e jaki przyjaciel lub krewny jw-go. -
M??
Nim pogardzam, a was nienawidz? - poezja to wszystko oz?oci kiedy?. - Dalej, ?ydzie - dalej! -
Zapuszcza si? w krzaki.
*
Inna cz??? boru - wzg?rze z rozpalonymi ogniami - zgromadzenie ludzi przy pochodniach.
M?? na dole, wysuwaj?c si? zza drzew z Przechrzt?
Ga??zie podar?y na ?achmany moj? czapk? wolno?ci. - A to co za piek?o z rudawych p?omieni, wznosz?ce si? w?r?d tych dw?ch ?cian lasu, tych dw?ch nawa??w ciemno?ci? -
PRZECHRZTA
Zab??dzili?my szukaj?c W?wozu ?wi?tego Ignacego - nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrz?dy nowej wiary. -
M?? wst?puj?c
Przez Boga, naprz?d! - tegom ??da? w?a?nie, nie l?kaj si?, nikt nas nie pozna. -
PRZECHRZTA
Ostro?nie - powoli. -
M??
Wsz?dzie rozwaliny jakiego? ogromu, kt?ry musia? wieki przetrwa?, nim run?? - filary, podn??a, kapitele - ?wiertowane pos?gi, rozrzucone floresy . kt?rymi oplatano starodawne sklepienia - teraz mi pod stop? zamign??a st?uczona szyba - zda si?, ?e twarz Bogarodzicy na chwil? wyjrza?a z cieniu i zn?w tam ciemno - tu, patrz, ca?a arkada le?y - tu krata ?elazna zasypana gruzem - z g?ry lun?? b?ysk pochodni - widz? p?? rycerza ?pi?cego na po?owie grobu - gdzie? jestem, przewodniku?
PRZECHRZTA
Nasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzie?ci dni i nocy, a? wre?cie zburzyli ostatni ko?ci?? na tych r?wninach. - Teraz w?a?nie cmentarz mijamy. -
M??
Wasze pie?ni, ludzie nowi, gorzko brzmi? w moich uszach- czarne postacie z ty?u, z przodu, po bokach si? cisn?, a p?dzone wiatrem blaski i cienie przechadzaj? si? po t?umie jak ?yj?ce duchy. -
PRZECHODZ?CY
W imieniu Wolno?ci pozdrawiam was obu. -
DRUGI
Przez ?mier? pan?w witam was obu. -
TRZECI
Czego si? nie ?pieszycie? Tam ?piewaj? kap?ani Wolno?ci. -
PRZECHRZTA
Niepodobna si? oprze? - zewsz?d nas pchaj?. -
M??
Kt?? jest ten m?ody cz?owiek na gruzach przybytku stoj?cy? - Trzy ogniska pal? si? pod nim, w?r?d dymu i ?uny twarz jego p?onie, g?os jego brzmi szale?stwem. -
PRZECHRZTA
To Leonard, prorok natchni?ty Wolno?ci - naoko?o stoj? nasze kap?any, filozofy, poeci, arty?ci, c?rki ich i kochanki. -
M??
Ha! wasza arystokracja - poka? mi tego, kt?ry ci? przys?a?. -
PRZECHRZTA
Nie widz? go tutaj. -
LEONARD
Dajcie mi j? do ust, do piersi, w obj?cia, dajcie pi?kn? moj?, niepodleg??, wyzwolon?, obna?on? z zas?on i przes?d?w, wybran? spo?r?d c?rek Wolno?ci, oblubienic? moj?. -
G?OS DZIEWICY
Wyrywam si? do ciebie, m?j kochanku. -
DRUGI G?OS
Patrz, ramiona wyci?gam do ciebie - upad?am z niemocy - tarzam si? po zgliszczach, kochanku m?j. -
TRZECI G?OS
Wyprzedzi?am je - przez popi?? i ?ar, ogie? i dym st?pam ku tobie, kochanku m?j. -
M??
Z rozpuszczonym w?osem, z dysz?c? piersi? wdziera si? na gruzy nami?tnymi podrzuty.
PRZECHRZTA
Tak co noc bywa. -
LEONARD
Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja - c?ro Wolno?ci! - Ty dr?ysz w boskim szale - natchnienie, ogarnij m? dusz?- s?uchajcie wszyscy - Teraz wam prorokowa? b?d?. -
M??
G?ow? pochyli?a, mdleje. -
LEONARD
My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstaj?cego - patrzcie - stoim na rozwalinach starych kszta?t?w, starego Boga. - Chwa?a nam, bo?my cz?onki Jego rozerwali, teraz proch i py? z nich, a duch Jego zwyci??yli naszymi duchami - duch Jego zst?pi? do nico?ci. -
CH?R NIEWIAST
Szcz??liwa, szcz??liwa oblubienica Proroka - my tu na dole stoimy i zazdro?cim jej chwa?y. -
LEONARD
?wiat nowy og?aszam - Bogu nowemu oddaj? niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Bo?e ludu, ka?da ofiara zemsty, trup ka?dego ciemi?zcy twoim niech b?dzie o?tarzem - w oceanie krwi uton? stare ?zy i cierpienia rodu ludzkiego - ?yciem jego odt?d szcz??cie - prawem jego r?wno?? - a kto inne tworzy, temu stryczek i przekl?stwo. -
CH?R M???W
Rozpad?a si? budowa ucisku i dumy - kto z niej cho? kamyczek podniesie, temu ?mier? i przekl?stwo.
PRZECHRZTA na stronie
Blu?nierce Jehowy, po trzykro? pluj? na zgub? wam. -
M??
Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy Ko?ci?? Chrystusowi postawi?. -
POMIESZANE G?OSY
Wolno?? - szcz??cie - hura! - hej?e! - rykacha! - hurracha! - hurracha!
CH?R KAP?AN?W
Gdzie pany, gdzie kr?le, co niedawno przechadzali si? po ziemi w ber?ach i koronach, w dumie i gniewie? -
ZAB?JCA
Ja zabi?em kr?la Aleksandra. -
DRUGI
Ja kr?la Henryka. -
TRZECI
Ja kr?la Emanuela. -
LEONARD
Id?cie bez trwogi i mordujcie bez wyrzut?w - bo?cie wybrani z wybranych, ?wi?ci w?r?d naj?wi?tszych - bo?cie m?czennikami - bohaterami Wolno?ci. -
CH?R ZAB?JC?W
P?jdziemy noc? ciemn?, sztylety ?ciskaj?c w d?oniach, p?jdziemy, p?jdziemy. -
LEONARD
Obud? si?, urodziwa moja! -
Grzmot s?ycha?.
Nu?, odpowiedzcie ?yj?cemu Bogu - wznie?cie pie?ni wasze - chod?cie za mn? wszyscy, wszyscy, jeszcze raz obejdziem i zdepcem ?wi?tyni? umar?ego Boga. A ty podnie? g?ow? - powsta? i obud? si?! -
DZIEWICA
Pa?am mi?o?ci? ku tobie i Bogu twemu, ?wiatu ca?emu mi?o?? rozdam moj? - p?on? - p?on?. -
M??
Kto? mu zabieg? - pad? na kolana - mocuje si? sam z sob?, co? be?koce, co? j?czy. -
PRZECHRZTA
Widz?, widz?, to syn s?awnego filozofa. -
LEONARD
Czego ??dasz, Hermanie?
HERMAN
Arcykap?anie, daj mi ?wi?cenie zbojeckie. -
LEONARD do kap?an?w
Podajcie mi olej, sztylet i trucizn?. - (do Hermana) - Olejem, kt?rym dawniej namaszczano kr?l?w, na zgubo kr?lom namaszczam ci? dzisiaj - bro? dawnych rycerzy i pan?w na zatrat? pan?w k?ad? w r?ce twoje - na twoich piersiach zawieszam medalion pe?ny trucizny - tam, gdzie twoje ?elazo nie dojdzie, niech ona ?re i pali wn?trzno?ci tyran?w. - Idz i niszcz stare pokolenia po wszech stronach ?wiata. -
M??
Ruszy? z miejsca i na czele orszaku ci?gnie po wzg?rzu. -
PRZECHRZTA
Usu?my si? z drogi. -
M??
Nie - chc? tego snu doko?czy?. -
PRZECHRZTA
Po trzykro? pluj? na ciebie. (do M??a) - Leonard mo?e mnie pozna?, jw. panie - patrz, jaki n?? wisi na jego piersiach. -
M??
Zakryj si? p?aszczem moim. - Co to za niewiasty przed nim ta?cuj?? -
PRZECHRZTA
Hrabiny i ksi??niczki, kt?re, porzuciwszy m???w, przesz?y na wiar? nasz?. -
M??
Niegdy? anio?y moje. - Posp?lstwo go zewsz?d obla?o - zgin?? mi w nat?oku - jedno po muzyce poznaj?, ?e si? od nas oddala. - Chod? za mn? - stamt?d lepiej nam patrze? b?dzie. -
Wdziera si? na od?amek muru.
PRZECHRZTA
Aj waj, aj waj! Ka?dy nas tu spostrze?e. -
M??
Widz? go znowu - drugie niewiasty cisn? si? za nim, blade, ob??kane, w konwulsjach. - Syn filozofa pieni si? i potrz?sa sztyletem. - Dochodz? teraz do ruin wie?y p??nocnej. -
Stan?li - pl?saj? na gruzach - rozrywaj? nie obalone arkady - sypi? iskrami na le??ce o?tarze i krzy?e - p?omie? si? zajmuje i gna s?upy dymu przed sob? - biada wam- biada! -
LEONARD
Biada ludziom, kt?rzy dot?d si? k?aniaj? umar?emu Bogu. -
M??
Czarne ba?wany nawracaj? si? i ku nam p?dz?. -
PRZECHRZTA
O Abrahamie! -
M??
Orle, wszak moja godzina nie tak bliska jeszcze? -
PRZECHRZTA
Ju? po nas. -
LEONARD przechodz?c zatrzymuje si?
Co? ty za jeden, bracie, z tak? dumn? twarz? - czemu nie ??czysz si? z nami? -
M??
?piesz? z daleka na odg?os waszego powstania. - Jestem morderca klubu hiszpa?skiego i dopiero dzi? przyby?em. -
LEONARD
A ten drugi po co si? w zwojach p?aszcza twego kryje? -
M??
To m?j brat m?odszy - ?lubowa?, ?e twarzy ludziom nie uka?e, nim zabije przynajmniej barona. -
LEONARD
Ty sam czyj? ?mierci? si? chlubisz? -
M??
Na dwa dni tylko przed wybraniem si? w drog? starsi bracia dali mi ?wi?cenie. -
LEONARD
Kog?? masz na my?li? -
M??
Ciebie pierwszego, je?li si? nam sprzeniewierzysz. -
LEONARD
Bracie, na ten u?ytek we? sztylet m?j. -
Wyci?ga sztylet z pasa.
M?? dobywa swojego sztyletu.
Bracie, na ten u?ytek i mojego wystarczy.
G?OSY LUDZI
Niech ?yje Leonard! - Niech ?yje morderca hiszpa?ski!
LEONARD
Jutro staw si? u namiotu obywatela wodza.
CH?R KAP?AN?W
Pozdrawiamy ci?, go?ciu, imieniem ducha Wolno?ci - w r?ku twoim cz??? naszego zbawienia. - Kto walczy bez ustanku, morduje bez s?abo?ci, kto dniem i noc? wierzy zwyci?stwu, ten zwyci??y wreszcie. -
Przechodz?
CH?R FILOZOF?W
My r?d ludzki d?wign?li z dzieci?stwa . My prawd? z ?ona ciemno?ci wyrwali na ja?ni?. - Ty za ni? walcz, morduj i gi?.
Przechodz?.
SYN FILZOFA
Towarzyszu bracie, czaszk? starego ?wi?tego pij? zdrowie twoje- do widzenia. -
Rzuca czaszk?.
DZIEWCZYNA ta?cuj?c
Zabij dla mnie ksi?cia Jana. -
DRUGA
Dla mnie hrabiego Henryka. -
DZIECI
Prosimy ci? ?licznie o g?ow? arystokraty. -
INNI
Szcz??? si? twojemu sztyletowi! -
CH?R ARTYST?W
Na ruinach gotyckich ?wi?tyni? zbudujem tu now? - obraz?w w niej ni pos?g?w nie ma - sklepienie w d?ugie pugina?y, filary w osiem g??w ludzkich, a szczyt ka?dego filara jako w?osy, z kt?rych si? krew s?czy - o?tarz jeden bia?y - znak jeden na nim - czapka wolno?ci - Hurracha! -
INNI
Dalej, dalej, ju? brzask ?wita.
PRZECHRZTA
Rych?o nas powiesz? - gdzie szubienica. -
M??
Cicho, ?ydzie - lec? za Leonardem, nie patrz? ju? na nas. - Ogarniam wzrokiem, raz ostatni podchwytuj? my?l? ten chaos, dobywaj?cy si? z toni czasu, z ?ona ciemno?ci, na zgub? moj? i wszystkich braci moich - gnane sza?em, porwane rozpacz?, my?li moje w ca?ej sile swej ko?uj?. Bo?e, daj mi pot?g?, kt?rej nie odmawia?e? mi niegdy?- a w jedno s?owo zamkn? ?wiat ten nowy, ogromny - on siebie sam nie pojmuje. - Lecz to s?owo moje b?dzie poezj? ca?ej przysz?o?ci. -
G?OS W POWIETRZU
Dramat uk?adasz.
M??
Dzi?ki za rad?. - Zemsta za zha?bione popio?y ojc?w moich - przekl?stwo nowym, pokoleniom - ich wir mnie otacza - ale nie porwie za sob?. - Orle, orle, dotrzymaj obietnicy! - A teraz na d?? ze mn? i do Jaru ?w. Ignacego.
PRZECHRZTA
Ju? dzie? bliski - nie p?jd? dalej. -
M??
Drog? mi znajd?, puszcz? ci? potem. -
PRZECHRZTA
W?r?d mg?y i zwalisk, cierni i popio??w, gdzie mnie wleczesz? - Daruj mi, daruj. -
M??
Naprz?d, naprz?d i na d?? ze mn?! - Ostatnie pie?ni ludu konaj? za nami - ledwo gdzie jeszcze tli si? pochodnia - po?r?d tych wyziew?w bladych, tych zroszonych drzew czy widzisz cienie przesz?o?ci - czy s?yszysz te ?a?obne g?osy? -
PRZECHRZTA
Mg?a wszystko zalewa - coraz bardziej zlatujemy w d??. -
CH?R DUCH?W Z LASU
P?aczmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, um?czonym - gdzie B?g nasz, gdzie ko?ci?? Jego? -
M??
Pr?dzej, pr?dzej do miecza, do boju! - Ja Go wam oddam - na tysi?cach krzy??w rozkrzy?uj? nieprzyjaci?? Jego. -
CH?R DUCH?W
Strzegli?my o?tarzy i pomnik?w ?wi?tych - odg?os dzwon?w na skrzyd?ach nosili?my wiernym - w d?wi?kach organ?w by?y g?osy nasze - w po?yskach szyb katedry, w cieniach jej filar?w, w blaskach pucharu ?wi?tego, w b?ogos?awie?stwie Cia?a Pa?skiego by?o ?ycie nasze. Teraz gdzie si? podziejemy? -
M??
Rozwidnia si? coraz bardziej - ich postacie mdlej? w promieniach zorzy. -
PRZECHRZTA
T?dy droga twoja, tam jaru pocz?tek. -
M??
Hej! - Jezus i szabla moja!
Zrzucaj?c czapk? i zawijaj?c w niej pieni?dze
We? na pami?tk? rzecz i god?o zarazem.
PRZECHRZTA
Wszak zar?czy?e? mi s?owem, jw. panie, bezpiecze?stwo tego, kt?ry dzi? o p??nocy...
M??
Stary szlachcic dwa razy nie powtarza s?owa - Jezus i szabla moja! -
G?OSY W KRZAKACH
Maryja i szabla nasza - niech pan nasz ?yje! -
M??
Wiara, do mnie! - B?d? zdr?w, obywatelu! - wiara, do mnie! - Jezus i Maryja!
*
Noc - krzaki - drzewa
PANKRACY do swoich ludzi
Po?o?y? si? twarz? do murawy - le?e? w milczeniu - ognia mi nie krzesa?, nawet do fajki - a za pierwszym strza?em skoczy? mi na pomoc. - Je?li strza?u nie b?dzie, nie rusza? si? do dnia bia?ego. -
LEONARD
Obywatelu, raz ci? jeszcze zaklinam. -
PANKRACY
Ty przylep si? do tej sosny i dumaj. -
LEONARD
Mnie jednego przynajmniej we? z sob? - to pan, to arystokrata, to k?amca. -
PANKRACY wskazuje mu r?k?, by zosta?
Stara szlachta s?owa dotrzymuje czasem.
*
Komnata pod?u?na - obrazy dam a rycerzy porozwieszane po ?cianach - w g??bi filar z tarcz? herbow? - M?? siedzi przy stoliku marmurowym, na kt?rym lampa, para pistolet?w,. Pa?asz i zegar - naprzeciwko druga stolik, srebrne konwie i puchary.
M??
Niegdy? o tej samej porze, w?r?d gro??cych niebezpiecze?stw i podobnych my?li, Brutusowi ukaza? si? geniusz Cezara. -
I ja dzi? czekam na podobne widzenie. - Za chwil? stanie przede mn? cz?owiek bez imienia, bez przodk?w, bez anio?a str??a.- co wydoby? si? z nico?ci i zacznie mo?e now? epok?, je?li go w ty? nie odrzuc? nazad, nie str?c? do nico?ci. -
Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami ?wiata uczyni?o - wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi- powaga skroni waszych niechaj si? zleje na czo?o moje.- Wiara w Chrystusa i Ko?ci?? Jego, ?lepa, nieub?agana, wrz?ca, natchnienie dzie? waszych na ziemi, nadzieja chwa?y nie?miertelnej w niebie, niechaj zst?pi na mnie, a wrog?w b?d? mordowa? i pali?, ja, syn stu pokole?, ostatni dziedzic waszych my?li i dzielno?ci, waszych cn?t i b??d?w.
Bije dwunasta.
Teraz got?w jestem. -
Wstaje.
S?UGA ZBROJNY wchodz?c
Jw. panie, cz?owiek, kt?ry mia? si? stawi?, przyby? i czeka. -
M??
Niech wejdzie.
S?uga wychodzi.
PANKRACY wchodz?c
Witam hrabiego Henryka. - To s?owo "hrabia" dziwnie brzmi w gardle moim. -
Siada, zrzuca p?aszcz i czapk? wolno?ci i wlepia oczy w kolumn?, na kt?rej herb wisi.
M??
Dzi?ki ci, ?e? zaufa? domowi mojemu - starym zwyczajem pij? zdrowie twoje. -
Bierze puchar, pije i podaje Pankracemu.
Go?ciu, w r?ce twoje! -
PANKRACY
Je?li si? nie myl?, te god?a czerwone i b??kitne zowi? si? herbem w j?zyku umar?ych. - Coraz mniej takich znaczk?w na powierzchni ziemi.
Pije.
M??
Za pomoc? Bo?? wkr?tce tysi?ce ich ujrzysz. -
PANKRACY puchar od ust odejmuj?c
Ot?? mi stara szlachta - zawsze pewna swego - dumna, uporczywa, kwitn?ca nadziej?, a bez grosza, bez or??a, bez ?o?nierzy. - Odgra?aj?ca si?, jak umar?y w bajce powo?nikowi u furtki cmentarza - wierz?ca lub udaj?ca, ?e wierzy w Boga - bo w siebie trudno wierzy?. - Ale poka?cie mi pioruny na wasz? obron? zes?ane i pu?ki anio??w spuszczone z niebios. -
M??
?miej si? z w?asnych s??w. - Ateizm to stara formu?a - a spodziewa?em si? czego? nowego po tobie. -
PANKRACY
?miej si? z w?asnych s??w. - Ja mam wiar? silniejsz?, ogromniejsz? od twojej. - J?k przez rozpacz i bole?? wydarty tysi?com tysi?c?w - g??d rzemie?lnik?w - n?dza w?o?cian - ha?ba ich ?on i c?rek - poni?enie ludzko?ci ujarzmionej przes?dem i wahaniem si?, i bydl?cym przyzwyczajeniem - oto wiara moja - a B?g m?j na dzisiaj - to my?l moja - to pot?ga moja - kt?ra chleb i cze?? im rozda na wieki. -
Pije i rzuca kubek.
M??
Ja po?o?y?em si?? moj? w Bogu, kt?ry ojcom moim panowanie nada?. -
PANKRACY
A ca?e ?ycie by?e? diab?a igrzyskiem. -
Zreszt? zostawiam t? rozpraw? teologom, je?li jaki pedant tego rzemios?a ?yje dot?d w ca?ej okolicy - do rzeczy - do rzeczy!
M??
Czeg?? wi?c ??dasz ode mnie, zbawco narod?w, obywatelu - bo?e?
PANKRACY
Przyszed?em tu, bo chcia?em ci? pozna? - po wt?re ocali?. -
M??
Wdzi?cznym za pierwsze - drugie zdaj na szabl? moj?. -
PANKRACY
Szabla twoja - szk?o, B?g tw?j - mara. - Pot?piony? g?osem tysi?c?w - opasany? ramionami tysi?c?w - kilka morg?w ziemi wam zosta?o, co ledwo na wasze groby wystarczy - dwudziestu dni broni? si? nie mo?ecie. - Gdzie wasze dzia?a, rynsztunki, ?ywno?? - a wreszcie, gdzie m?stwo ? ...
Gdybym by? tob?, wiem, co bym uczyni?. -
M??
S?ucham - patrz, jakem cierpliwy. -
PANKRACY
Ja wi?c, hr. Henryk, rzek?bym do Pankracego: "Zgoda- rozpuszczam m?j hufiec, m?j hufiec jedyny - nie id? na odsiecz ?wi?tej Tr?jcy - a za to zostaj? przy, moim imieniu i dobrach, kt?rych ca?o?? warujesz mi s?owem." -
Wiele masz lat, hrabio?
M??
Trzydzie?ci sze??, Obywatelu.
PANKRACY
Jeszcze pi?tna?cie lat najwi?cej - bo tacy ludzie nied?ugo ?yj? - tw?j syn bli?szy grobu ni? m?odo?ci - jeden wyj?tek ogromowi nie szkodzi. - B?d? wi?c sobie ostatnim hrabi? na tych r?wninach - panuj do ?mierci w domu naddziad?w - ka? malowa? ich obrazy i r?n?? herby - a o tych n?dzarzach nie my?l ju? wi?cej. - Niech si? wyrok ludu spe?ni nad nikczemnikami. -
Nalewa sobie drugi puchar.
Zdrowie twoje, ostatni hrabio!
M??
Obra?asz mnie ka?dym s?owem, zda si?, pr?bujesz, czy zdo?asz w niewolnika obr?ci? na dzie? tryumfu swego. - Przesta?, bo ja ci si? odwdzi?czy? nie mog?. - Opatrzno?? mojego s?owa ci? strze?e. -
PANKRACY
Honor ?wi?ty, honor rycerski wyst?pi? na scen? - zwi?d?y to ?achman w sztandarze ludzko?ci. - O! znam ciebie, przenikam ciebie - pe?ny? ?ycia, a ??czysz si? z umieraj?cymi, bo chcesz si? oszuka?, bo chcesz wierzy? jeszcze w kasty, w ko?ci prababek, w s?owo "ojczyzna" i tam dalej - ale w g??bi ducha sam wiesz, ?e braci twojej nale?y si? kara, a po karze niepami??. -
M??
Tobie za? i twoim c?? inszego? -
PANKRACY
Zwyci?stwo i ?ycie. - Jedno tylko prawo uznaj? i przed nim kark schylam - tym prawem ?wiat bie?y w coraz wy?sze kr?gi - ono jest zgub? wasz? i wo?a teraz przez moje usta:
"Zgrzybiali, robaczywi, pe?ni napoju i jad?a, ust?pcie m?odym, zg?odnia?ym i silnym."
Ale - ja pragn? ci? wyratowa? - ciebie jednego. -
M??
Bodajby? zgin?? marnie za t? lito?? twoj?. - Ja tak?e znam ?wiat tw?j i ciebie - patrza?em w?r?d cieni?w nocy na pl?sy mot?ochu, po karkach kt?rego wspinasz si? do g?ry - widzia?em wszystkie stare zbrodnie ?wiata ubrane w szaty ?wie?e, nowym ko?uj?ce ta?cem - ale ich koniec ten sam, co przed tysi?cami lat - rozpusta, z?oto i krew. - A ciebie tam nie by?o - nie raczy?e? zst?pi? pomi?dzy dzieci twoje - bo w g??bi ducha ty pogardzasz nimi - kilka chwil jeszcze, a je?li rozum ci? nie odbie?y, ty b?dziesz pogardza? sam sob?. Nie dr?cz mnie wi?cej.
Siada pod herbem swoim
PANKRACY
?wiat m?j jeszcze nie rozpar? si? w polu - zgoda - nie wyr?s? na olbrzyma - ?aknie dot?d chleba i wyg?d - ale przyjd? czasy... - (wstaje, idzie ku M??owi opiera si? na herbowym filarze) - Ale przyjd? czasy, w kt?rych on zrozumie siebie i powie o sobie: "Jestem" - a nie b?dzie drugiego g?osu na ?wiecie, co by m?g? tak?e odpowiedzie?: "Jestem." -
M??
C?? dalej? -
PANKRACY
Z pokolenia, kt?re piastuj? w sile woli mojej. narodzi si? plemi? ostatnie, najwy?sze, najdzielniejsze. - Ziemia jeszcze takich nie widzia?a m???w - Oni s? lud?mi wolnymi, panami jej od bieguna do bieguna. - Ona ca?a jednym miastem kwitn?cym, jednym domem szcz??liwym, jednym warsztatem bogactw i przemys?u. -
M??
S?owa twoje k?ami? - ale twarz twoja niewzruszona, blada, uda? nie umie natchnienia. -
PANKRACY
Nie przerywaj, bo s? ludzie, kt?rzy na kl?czkach mnie o takie s?owa prosili, a ja im tych s??w sk?pi?em. -
Tam spoczywa B?g, kt?remu ju? ?mierci nie b?dzie.- B?g prac? i m?k? czas?w odarty z zas?on - zdobyty na niebie przez w?asne dzieci, kt?re niegdy? porozrzuca? na ziemi, a one teraz przejrza?y i dosta?y prawdy - B?g ludzko?ci objawi? si? im.
M??
A nam przed wiekami - ludzko?? przeze? ju? zbawiona. -
PANKRACY
Niech?e si? cieszy takim zbawieniem - n?dz? dw?ch tysi?cy lat, up?ywaj?cych od Jego ?mierci na krzy?u. -
M??
Widzia?em ten krzy?, blu?nierco, w starym, starym Rzymie - u st?p Jego le?a?y gruzy pot??niejszych si? ni? twoje - sto bog?w, twemu podobnych, wala?o si? w pyle, g?owy skaleczonej podnie?? nie ?mia?o ku Niemu - a On sta? na wysoko?ciach, ?wi?te ramiona wyci?ga? na wsch?d i na zach?d, czo?o ?wi?te macza? w promieniach s?o?ca - zna? by?o, ?e jest Panem ?wiata. -
PANKRACY
Stara powiastka - pusta jak chrz?st twego herbu. -
Uderza o tarcz?.
Ale ja dawniej czyta?em twe my?li. - Je?li wi?c umiesz si?ga? w niesko?czono??, je?li kochasz prawd? i szuka?e? jej szczerze, je?li? cz?owiekiem na wz?r ludzko?ci, nie na podobie?stwo mamczynych piosneczek, s?uchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. Krwi, kt?r? oba wylejem dzisiaj, jutro ?ladu nie b?dzie - ostatni raz ci m?wi? - je?li? tym, czym wydawa?e? si? niegdy?, wsta?, porzu? dom i chod? za mn?. -
M??
Ty? m?odszym bratem szatana.- (wstaje i przechadza si? wzd?u?) - Daremne marzenia - kto ich dope?ni? - Adam skona? na pustyni - my nie wr?cim do raju.
PANKRACY na stronie
Zagi??em palec popod serce jego - trafi?em do nerwu poezji.
M??
Post?p, szcz??cie rodu ludzkiego - i ja kiedy? wierzy?em - ot! macie, we?cie g?ow? moj?, byleby... Sta?o si?.- Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mog?a jeszcze... Ale teraz, wiem - teraz trza mordowa? si? nawzajem - bo teraz im tylko chodzi o zmian? plemienia. -
PANKRACY
Biada zwyci??onym - nie wahaj si? - powt?rz raz tylko "biada" - i zwyci??aj z nami. -
M??
Czy? zbada? wszystkie manowce Przeznaczenia - czy pod kszta?tem widomym stan??o ono u wej?cia namiotu twojego w nocy i olbrzymi? d?oni? b?ogos?awi?o tobie - lub w dzie? czy? s?ysza? g?os jego o po?udniu. kiedy wszyscy spali w skwarze, a ty? jeden rozmy?la? - ?e mi tak pewno grozisz zwyci?stwem, cz?owiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego ci?cia?
PANKRACY
Nie ?ud? si? marn? nadziej? - bo nie dra?nie mnie o??w, nie tknie si? ?elazo, dop?ki jeden z was opiera si? mojemu dzie?u, a co p??niej nast?pi, to ju? wam nic z tego.-
Zegar bije.
Czas szydzi z nas obu. - Je?li? znudzony ?yciem, przynajmniej ocal syna swego.
M??
Dusza jego czysta, ju? ocalona w niebie - a na ziemi los ojca go czeka. -
Spuszcza g?ow? mi?dzy d?onie i staje.
PANKRACY
Odrzuci?e? wi?c?
Chwila milczenia.
Milczysz - dumasz - dobrze - niechaj ten duma, co stoi nad grobem.
M??
Z dala od tajemnic, kt?re za kra?cami twoich my?li odbywaj? si? teraz w g??bi ducha mojego! - ?wiat cielska do ciebie nale?y - tucz go jad?em, oblewaj posok? i winem - ale dalej nie zachod? i precz, precz ode mnie! -
PANKRACY
S?ugo jednej my?li i kszta?t?w jej, pedancie rycerzu , poeto, ha?ba tobie - patrz na mnie! - My?li i kszta?ty s? woskiem palc?w moich. -
M??
Darmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy - bo ka?den z ojc?w twoich pogrzeban z mot?ochem pospo?u, jako rzecz martwa, nie jako cz?owiek z si?? i duchem.
Wyci?ga r?k? ku obrazom.
Spojrzyj na te postacie - my?l ojczyzny, domu, rodziny, my?l, nieprzyjaci??ka twoja, na ich czo?ach wypisana zmarszczkami - a co w nich by?o i przesz?o, dzisiaj we mnie ?yje- Ale ty, cz?owiecze, powiedz mi, gdzie jest ziemia twoja? - Wieczorem namiot tw?j rozbijasz na gruzach cudzego donu, o wschodzie go zwijasz i koczujesz dalej - dot?d nie znalaz?e? ogniska swego i nie znajdziesz, dop?ki stu ludzi zechce powt?rzy? za mn?: "Chwa?a ojcom naszym!" -
PANKRACY
Tak, chwa?a dziadom twoim na ziemi i niebie - w rzeczy samej jest na co patrzy?.
?w, starosta, baby strzela? po drzewach i ?yd?w piek? ?ywcem. - Ten z piecz?ci? w d?oni i podpisem - "kanclerz"- sfa?szowa? akta, spali? archiwa, przekupi? s?dzi?w, trucizn? przy?pieszy? spadki - st?d wsie twoje, dochody, pot?ga.- Tamten, czarniawy, z ognistym okiem, cudzo?o?y? po domach przyjaci?? - ?w z Runem Z?otym , w kolczudze w?oskiej, zna? s?u?y? u cudzoziemc?w - a ta pani blada, z ciemnymi puklami, kazi?a si? z giermkiem swoim - tamta czyta list kochanka i ?mieje si?, bo noc bliska - tamta, z pieskiem na robronie , kr?l?w by?a na?o?nic?. - St?d wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. - Lubi? tego w zielonym kaftanie- pi? i polowa? z braci? szlacht?, a ch?op?w wysy?a?, by z psami gonili jelenie. - G?upstwo i niedola kraju ca?ego - oto rozum i moc wasza. - Ale dzie? s?du bliski i w tym dniu obiecuj? wam, ?e nie zapomn? o ?adnym z was, o ?adnym z ojc?w waszych, o ?adnej chwale waszej. -
M??
Mylisz si?, mieszcza?ski synu. - Ani ty, ani ?aden z twoich by nie ?y?, gdyby ich nie wykarmi?a ?aska, nie obroni?a pot?ga ojc?w moich. - Oni wam w?r?d g?odu rozdawali zbo?e, w?r?d zarazy stawiali szpitale - a kiedy?cie z trzody zwierz?t wyro?li na niemowl?ta, oni wam postawili ?wi?tynie i szko?y - podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, ?e?cie nie do pola bitwy. -
S?owa twoje ?ami? si? na ich chwale, jak dawniej strza?y poha?c?w na ich ?wi?tych pancerzach - one ich popio??w nie wzrusz? nawet - one zagin? jak skowyczenia psa w?ciek?ego, co bie?y i pieni si?, a? skona gdzie na drodze. - A teraz czas ju? tobie wyni?? z domu mego. - Go?ciu, wolno puszczam ciebie. -
PANKRACY
Do widzenia na okopach ?wi?tej Tr?jcy. - A kiedy wam kul zabraknie i prochu...
M??
To si? zbli?ym na d?ugo?? szabel naszych. - Do widzenia. -
PANKRACY
Dwa or?y z nas - ale gniazdo twoje strzaskane piorunem.
Bierze p?aszcz i czapk? wolno?ci.
Przechodz?c pr?g ten, rzucam na? przekl?stwo nale?ne staro?ci. - I ciebie, i syna twego po?wi?cam zniszczeniu. -
M??
Hej, Jakubie!
Jakub wchodzi.
Odprowadzi? tego cz?owieka a? do ostatnich czat moich na wzg?rzu.
JAKUB
Tak mi, Panie Bo?e, dopom??!
Wychodzi.
CZ??? CZWARTA
Od baszt ?wi?tej Tr?jcy do wszystkich szczyt?w ska?, po prawej, po lewej, z ty?u i na przodzie le?y mg?a ?nie?ysta, blada, niewzruszona, milcz?ca, mara oceanu , kt?ry niegdy? mia? brzegi swoje, gdzie te wierzcho?ki czarne, ostre, szarpane, i g??boko?ci swoje, gdzie dolina, kt?rej nie wida?, i s?o?ce, kt?re jeszcze si? nie wydoby?o. -
Na wyspie granitowej, nagiej, stoj? wie?e zamku, wbite w ska?? prac? dawnych ludzi i zros?e ze ska?? jak pier? ludzka z grzbietem u Centaura . - Ponad nimi sztandar si? wznosi, najwy?szy i sam jeden w?r?d szarych b??kit?w. -
Powoli ?pi?ce obszary budzi? si? zaczn? - w g?rze s?ycha? szumy wiatr?w - z do?u promienie si? cisn? - i kra z chmur p?dzi po tym morzu z wyziew?w. -
Wtedy inne g?osy, g?osy ludzkie, przyrnieszaj? si? do.tej znikomej burzy i niesione na mglistych ba?wanach roztr?c? si? o stopy zamku. -
Widna przepa?? w?r?d obszar?w, co p?k?y nad ni?. -
Czarno tam w jej g??bi, od g??w ludzlcich czarno - dolina ca?a zarzucona g?owami ludzkimi, jako dno morza g?azami.
S?o?ce ze wzg?rz?w na ska?y wst?puje - w z?ocie unosz? si?, w z?ocie roztapiaj? si? chmury, a im bardziej n?kn?, tym lepiej s?ycha? wrzaski, tym lepiej dojrze? mo?na t?umy p?yn?ce u do?u. -
Z g?r podnios?y si? mg?y - i konaj? teraz po nico?ciach b??kitu. - Dolina ?wi?tej Tr?jcy obsypana ?wiat?em migaj?cej broni i lud ci?gnie zewsz?d do niej, jak do r?wniny Ostatniego S?du. -
Katedra w zamku ?wi?tej Tr?jcy. -
Panowie, Senatorzy, Dygnitarze siedz? po obu stronach, ka?dy pod pos?giem jakiego kr?la lub rycerza - za pos?gami t?umy szlachty - przed wielkim o?tarzem w g??bi Arcybiskup w krze?le z?oconym, z mieczem na kolanach - za o?tarzem Ch?r kap?an?w - M?? stoi w progu przez chwil?, potem zaczyna i?? powoli ku Arcybiskupowi ze sztandarem w r?ku.
CH?R KAP?AN?W
Ostatnie s?ugi Twoje, w ostatnim ko?ciele Syna Twego, b?agamy Ci? za czci? ojc?w naszych. - Od nieprzyjaci?? wyratuj nas, Panie!
PIERWSZY HRABIA
Patrz, z jak? dum? spogl?da na wszystkich. -
DRUGI HRABIA
My?li, ?e ?wiat podbi?. -
TRZECI HRABIA
A on si? tylko noc? przedar? przez ob?z ch?op?w. -
PIERWSZY HRABIA
Sto trup?w po?o?y?, a dwie?cie swoich straci?. -
DRUGI HRABIA
Nie dajmy, by go wodzem obrali.
M?? kl?ka przed Arcybiskupem
U st?p twoich sk?adam zdobycz moj?. -
ARCYBISKUP
Przypasz miecz ten, b?ogos?awiony niegdy? r?k? ?wi?tego Floriana. -
G?OSY
Niech ?yje hr. Henryk - niech ?yje!
ARCYBISKUP
I przyjm ze znakiem Krzy?a ?w. dow?dztwo w tym zamku, ostatnim pa?stwie naszym - wol? wszystkich mianuj? ci? wodzem. -
G?OSY
Niech ?yje - niech ?yje! -
G?OS JEDEN
Nie pozwalam! -
INNE G?OSY
Precz - precz - za drzwi! - Niech ?yje Henryk! -
M??
Je?li kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wyst?pi, w?r?d t?umu si? nie kryje. -
Chwila milczenia.
Ojcze, szabl? t? bior? i niech mi B?g zrz?dzi zgon pr?dki, zawczesny, je?li ni? ocali? was nie zdo?am. -
CH?R KAP?AN?W
Daj mu si?? - daj mu Ducha ?wi?tego, Panie! - Od nieprzyjaci?? wyratuj nas, Panie!
M??
Teraz przysi?gnijcie wszyscy, ?e chcecie broni? wiary i czci przodk?w waszych - ?e g??d i pragnienie umorzy was do ?mierci, ale nie do ha?by - nie do poddania sig - nie do ust?pienia cho?by jednego z praw Boga waszego lub waszych. -
G?OSY
Przysi?gamy.
Arcybiskup kl?ka i krzy? wznosi. Wszyscy kl?kaj?.
CH?R
Krzywoprzysi??ca gniewem Twoim niech obarczon b?dzie! - Boja?liwy gniewem Twoim niech obarczon b?dzie!- Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon b?dzie! -
G?OSY
Przysi?gamy. -
M?? dobywa miecza
Teraz obiecuj? wam s?aw? - u Boga wypro?cie zwyci?stwo. -
Otoczony t?umem wychodzi.
*
Jeden z dziedzi?c?w ?wi?tej Tr?jcy - M?? - Hrabiowie - Barony - Ksi???ta - ksi??a - szlachta.
HRABIA na stron? odprowadza M??a.
Jak?e - wszystko stracone? -
M??
Nie wszystko - chyba ?e wam serca zabraknie przed czasem. -
HRABIA
Przed jakim czasem? -
M??
Przed ?mierci?. -
BARON odprowadza go w insz? stron?
Hrabio, podobno widzia?e? si? z tym okropnym cz?owiekiem? - B?dzie? on mia? lito?ci cho? troch? nad nami, kiedy si? dostaniem w r?ce jego? -
M??
Zaprawd? ci m?wi?, ?e o takiej lito?ci ?aden z ojc?w twoich nie s?ysza? - zowie si? szubienica. -
BARON
Trza si? broni? jak mo?na. -
M??
Co ksi??? m?wi? -
KSI???
Par? s??w na boku. - (odchodzi z nim) - To wszystko dobre dla gminu, ale mi?dzy nami oczywistym jest, ?e si? oprze? nie zdo?amy. -
M??
C?? wi?c pozostaje? -
KSI???
Obrano ci? wodzem, a zatem do ciebie nale?y rozpocz?? uk?ady. -
M??
Ciszej - ciszej! -
KSI???
Dlaczego? -
M??
Bo?, mo?ci ksi???, ju? na ?mier? zas?u?y?. -
Odwraca si? do t?umu
Kto wspomni o poddaniu si?, ten ?mierci? karanym b?dzie. -
BARON, HRABIA, KSI??? razem
Kto wspomni o poddaniu si?, ten ?mierci? karanym b?dzie. -
WSZYSCY
?mierci? - ?mierci? - vivat!
Wychodz?.
*
Kru?ganek na szczycie wie?y. - M?? - Jakub.
M??
Gdzie syn m?j?
JAKUB
W wie?y p??nocnej usiad? na progu starego wi?zienia i ?piewa proroctwa. -
M??
Najmocniej osad? baszt? Eleonory - sam nie ruszaj si? stamt?d i co kilka minut patrzaj lunet? na ob?z buntownik?w. -
JAKUB
Warto by, tak mi Panie Bo?e dopom??, dla zach?ty rozda? naszym po szklance w?dki. -
M??
Je?li potrzeba, ka? otworzy? nawet piwnice naszych hrabi?w i ksi???t. -
Jakub wychodzi. M?? wchodzi kilkoma schodami wy?ej, pod sam sztandar, na p?aski taras. -
Ca?ym wzrokiem oczu moich, ca?? nienawi?ci? serca obejmuj? was, wrogi. - Teraz ju? nie marnym g?osem, nie md?ym natchnieniem b?d? walczy? z wami, ale ?elazem i lud?mi, kt?rzy mnie si? poddali. -
Jak?e tu dobrze by? panem, by? w?adz? - cho?by z ?o?a ?mierci spogl?da? na cudze wole, skupione naoko?o siebie, i na was, przeciwnik?w moich, zanurzonych w przepa?ci, krzycz?cych z jej g??bi ku mnie, jak pot?pieni wo?aj? ku niebu. -
Dni kilka jeszcze, a mo?e mnie i tych wszystkich n?dzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie b?dzie - ale b?d? co b?d? - dni kilka jeszcze pozosta?o - u?yj? ich rozkoszy mej kwoli - panowa? b?d? - walczy? b?d? - ?y? b?d?.- To moja pie?? ostatnia! -
Nad ska?ami zachodzi s?o?ce w d?ugiej, czarnej trumnie z wyziew?w. - Krew promienista zewsz?d leje si? na dolin?.- Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, ni? kiedykolwiek wprz?dy wita?em obietnice wesela, u?udy, mi?o?ci. -
Bo nie pod?? prac?, nie podst?pem, nie przemys?em doszed?em ko?ca ?ycze? moich - ale nagle,. znienacka, tak, jakom marzy? zaw?dy.
I teraz tu stoj? na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze r?wnymi byli. -
*
Komnata w zamku o?wiecona pochodniami - Orcio siedzi na ?o?u - M?? wchodzi i sk?ada bro? na stole.
M??
Sto ludzi zostawi? na sza?cach - reszta niech odpocznie po tak d?ugiej bitwie. -
G?OS ZA DRZWIAMI
Tak mi, Panie Bo?e, dopom??! -
M??
Zapewne s?ysza?e? wystrza?y, odg?osy naszej wycieczki - ale b?d? dobrej my?li, dzieci? moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro. -
ORCIO
S?ysza?em, ale to nie tkn??o mi serca - huk przelecia? i nie ma go wi?cej - co innego w dreszcz mnie wprawia, ojcze. -
M??
L?ka?e? si? o mnie? -
ORCIO
Nie - bo wiem, ?e twoja godzina nie nadesz?a jeszcze. -
M??
Sami jeste?my - ci??ar spad? mi z duszy na dzisiaj - bo tam w dolinie le?? cia?a pobitych wrog?w. - Opowiedz mi wszystkie my?li twoje - b?d? ich s?ucha? jak dawniej w domu naszym. -
ORCIO
Za mn?, za mn?, ojcze - tam straszny s?d co noc si? powtarza. -
Idzie ku drzwiom skrytym w murze i otwiera je.
M??
Gdzie idziesz? - Kto ci pokaza? to przej?cie? - Tam lochy wiecznie ciemne, tam gnij? dawnych ofiar ko?ci. -
ORCIO
Gdzie oko twoje, zwyczajne s?o?cu, niedowidzi - tam duch m?j st?pa? umie. - Ciemno?ci, id?cie do ciemno?ci! -
Zst?puje.
*
Lochy podziemne - kraty ?elazne, kajdany, narz?dzia do tortur, po?amane, le??ce na ziemi - M?? z pochodni? u st?p g?azu, na kt?rym Orcio stoi.
M??
Zejd?, b?agam ci?, zejd? do mnie. -
ORCIO
Czy nie s?yszysz ich g?os?w, czy nie widzisz ich kszta?t?w? -
M??
Milczenie grob?w - a ?wiat?o pochodni na kilka st?p tylko roz?wieca przed nami. -
ORCIO
Coraz ju? bli?ej - coraz ju? widniej - id? spod ciasnych sklepie? jeden po drugim i tam zasiadaj? w g??bi. -
M??
W szale?stwie twoim pot?pienie moje - szalejesz, dzieci? - i si?y moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba. -
ORCIO
Widz? duchem blade ich postacie, powa?ne, kupi?ce si? na s?d straszny. - Oskar?ony ju? nadchodzi i jako mg?a p?ynie. -
CH?R G?OS?W
Si?? nam dan? - za m?ki nasze, my, niegdy? przykuci, smagani, dr?czeni, ?elazem rwani, trucizn? pojeni, przywaleni ceg?ami i ?wirem, dr?czmy i s?d?my, s?d?my i pot?piajmy- a kary szatan si? podejmie. -
M??
Co widzisz ? -
ORCIO
Oskar?ony - oskar?ony - ot, za?ama? d?onie. -
M??
Kto on jest? -
ORCIO
Ojcze - ojcze! -
G?OS JEDEN
Na tobie si? ko?czy r?d przekl?ty - w tobie ostatnim zebra? wszystkie si?y swoje i wszystkie nami?tno?ci swe, i ca?? dum? swoj?, by skona?. -
CH?R G?OS?W
Za to, ?e? nic nie kocha?, nic nie czci? pr?cz siebie, pr?cz siebie i my?li twych, pot?pion jeste? - pot?pion na wieki. -
M??
Nic dojrze? nie mog?, a s?ysz? spod ziemi, nad ziemi?, po bokach westchnienia i ?ale, wyroki i gro?by. -
ORCIO
On teraz podni?s? g?ow?, jako ty, ojcze, kiedy si? gniewasz - i odpar? dumnym s?owem, jako ty, ojcze, kiedy pogardzasz. -
CH?R G?OS?W
Daremno - daremno - ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie.
G?OS JEDEN
Dni kilka jeszcze chwa?y ziemskiej, znikomej, kt?rej mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje - a potem zaginiesz ty i bracia twoi - i pogrzeb wasz jest bez dzwon?w ?a?oby - bez ?kania przyjaci?? i krewnych - jako nasz by? kiedy? na tej samej skale bole?ci . -
M??
Znam ja was, pod?e duchy, marne ogniki, lataj?ce w?r?d ogrom?w anielskich. -
Idzie kilka krok?w naprz?d.
ORCIO
Ojcze, nie zapuszczaj si? w g??b - na Chrystusa imi? ?wi?te zaklinam ci?, ojcze! -
M?? wraca
Powiedz, powiedz, kogo widzisz? -
ORCIO
To posta? -
M??
Czyja?
ORCIO
To drugi ty jeste? - ca?y blady - sp?tany - oni teraz m?cz? ciebie - s?ysz? j?ki twoje. (pada na kolana) - Przebacz mi, ojcze - matka po?r?d nocy przysz?a i kaza?a...
Mdleje.
M?? chwyta go w obj?cia
Tego nie dostawa?o. - Ha! dzieci? w?asne przywiod?o mnie do progu piek?a! - Mario! nieub?agany duchu! - Bo?e! i Ty, druga Maryjo, do kt?rej modli?em si? tyle! -
Tam poczyna si? niesko?czono?? m?k i ciemno?ci. - Nazad! - Musz? jeszcze walczy? z lud?mi - potem wieczna walka. -
Ucieka z synem. .
CH?R G?OS?W w oddali
Za to, ?e? nic nie kocha?, nic nie czci? pr?cz siebie, pr?cz siebie i my?li twych, pot?pion jeste? - pot?pion na wieki. -
*
Sala w zamku ?wi?tej Tr?jcy - M?? - kobiety, dzieci, kilku starc?w i hrabi?w kl?cz?cych u st?p jego - Ojciec Chrzestny stoi w ?rodku sala - t?um w. g??bi - zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna.
M??
Nie - przez syna mego - przez ?on? nieboszczk? moj?, nie - jeszcze raz m?wi? - nie! -
G?OSY KOBIECE
Zlituj si? - g??d pali wn?trzno?ci nasze i dzieci naszych- dniem i noc? strach nas po?era. -
G?OSY M??CZYZN
Jeszcze pora - s?uchaj pos?a - nie odsy?aj pos?a. -
OJCIEC CHRZESTNY
Ca?e ?ycie moje obywatelskim by?o i nie zwa?am na twoje wyrzuty, Henryku. - Je?lim si? podj?? urz?du poselskiego, kt?ry w tej chwili sprawuj?, to ?e znam wiek m?j i ceni? umiem ca?? warto?? jego. - Pankracy jest reprezentantem obywatelem, ?e tak rzek?...
M??
Precz z oczu moich, stary! -
Na stronie do Jakuba
Przyprowad? tu oddzia? naszych. -
Jakub wychodzi - kobiety powstaj? i p?acz? - m??czy?ni si? oddalaj? o kilka krok?w
BARON
Zgubi?e? nas, hrabio. -
DRUGI
Wypowiadamy ci pos?usze?stwo. -
KSI???
Sami u?o?ymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku. -
OJCIEC CHRZESTNY
Wielki m??, kt?ry mnie przys?a?, obiecuje wam ?ycie, byleby?cie przy??czyli si? do niego i uznali d??enie wieku. -
KILKA G?OS?W
Uznajemy - uznajemy. -
M??
Kiedy?cie mnie wezwali, przysi?g?em zgin?? na tych murach - dotrzymam - i wy wszyscy zginiecie wraz ze mn?. -
Ha! chce si? wam ?y? jeszcze!
Ha! zapytajcie ojc?w waszych, po co gn?bili i panowali! -
Do Hrabiego
A ty, czemu uciska?e? poddanych? -
Do drugiego
A ty, czemu przep?dzi?e? wiek m?ody na kartach i podr??ach daleko od Ojczyzny? -
Do innego
Ty si? podli?e? wy?szym, gardzi?e? ni?szymi. -
Do jednej z kobiet
Dlaczego?e? dzieci nie wychowa?a sobie na obro?c?w- na rycerzy? - Teraz by ci si? zda?y na co?. - Ale? kocha?a ?yd?w, adwokat?w - pro? ich o ?ycie teraz.
Staje i wyci?ga ramiona.
Czego si? tak ?pieszycie do ha?by - co was tak n?ci, by upodli? wasze ostatnie chwile? - Naprz?d raczej ze mn?, naprz?d, Mo?ci Panowie, tam, gdzie kule i bagnety - nie tam, gdzie szubienica i kat milcz?cy, z powrozem w d?oni na szyje wasze. -
KILKA G?OS?W
Dobrze m?wi - na bagnety! -
INNE G?OSY
Kawa?ka chleba ju? nie ma. -
KOBIECE G?OSY
Dzieci nasze, dzieci wasze! -
WIELE G?OS?W
Podda? si? trzeba - uk?ady - uk?ady! -
OJCIEC CHRZESTNY
Obiecuj? wam ca?o??, ?e tak rzek?, nietykalno?? os?b i cia? waszych. -
M??
Przybli?a si? do Ojca Chrzestnego i chwyta go za piersi.
?wi?ta osobo pos?a, id? skry? siw? g?ow? pod namioty przechrzt?w i szewc?w, bym j? krwi? twoj? w?asn? nie zmaza?. -
Wchodzi oddzia? zbrojnych z Jakubem.
Na cel mi wzi?? to czo?o zorane zmarszczkami marnej nauki - na cel t? czapk? wolno?ci, dr??c? od tchnienia s??w moich, na tej g?owie bez m?zgu.
Ojciec Chrzestny si? wymyka.
WSZYSCY razem
Zwi?za? go - wyda? Pankracemu! -
M??
Chwila jeszcze, mo?ci panowie! -
Chodzi od jednego ?o?nierza do drugiego.
Z tob?, zda mi si?, wdziera?em si? na g?ry za dzikim zwierzem - pami?tasz, wyrwa?em ci? z przepa?ci.
Do innych
Z wami rozbi?em si? na ska?ach Dunaju - Hieronimie, Krzysztofie, byli?cie ze mn? na Czarnym Morzu. -
Do innych
Wam odbudowa?em chaty zgorza?e. -
Do innych
Wy?cie uciekli do mnie od z?ego pana. - A teraz m?wcie - p?jdziecie za mn? czy zostawicie mnie samego, ze ?miechem na ustach, ?em wpo?r?d tylu ludzi jednego cz?owieka nie znalaz?? -
WSZYSCY
Niech ?yje hr. Henryk - niech ?yje!
M??
Rozda? im, co zosta?o w?dliny i w?dki - a potem na mury! -
WSZYSCY ?O?NIERZE
W?dki - mi?sa - a potem na mury!
M??
Id? z nimi, a za godzin? b?d? got?w do walki. -
JAKUB
Tak mi, Panie Bo?e, dopom??! -
G?OSY KOBIECE
Przeklinamy ci? za niewini?tka nasze! -
INNE G?OSY
Za ojc?w naszych! -
INNE G?OSY
Za ?ony nasze! -
M??
A ja was za pod?o?? wasz?. -
Wychodzi.
*
Okopy ?wi?tej Tr?jcy - trupy naoko?o - dzia?a potrzaskane- bro? le??ca na ziemi - tu i ?wdzie biegn? ?o?nierze - M?? oparty o szaniec, Jakub przy nim.
M?? szabl? chowaj?c do pochwy
Nie ma rozkoszy, jak gra? w niebezpiecze?stwo i wygrywa? zaw?dy, a kiedy nadejdzie przegra? - to raz jeden tylko. -
JAKUB
Ostatnimi naszymi nabojami skropieni odst?pili, ale tam w dole si? gromadz? i nied?ugo wr?c? do szturmu - darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszed?, od kiedy ?wiat ?wiatem. -
M??
Nie ma ju? wi?cej kartaczy? -
JAKUB
Ani kul, ani lotek , ani ?rutu - wszystko si? przebiera nareszcie. -
M??
A wi?c syna mi przyprowad?, bym go raz jeszcze u?ciska?. -Jakub odchodzi.
Dym bitwy zamgli? oczy moje - zda mi si?, jakby dolina wzdyma?a si? i opada?a nazad - ska?y w sto k?t?w ?ami? si? i krzy?uj? - dziwnym szykiem tak?e ci?gn? my?li moje. -
Siada na murze.
Cz?owiekiem by? nie warto - anio?em nie warto. - Pierwszy z archanio??w po kilku wiekach, talk jak my po kilku latach bytu, uczu? nud? w sercu swoim i zapragn?? pot??niejszych si?. - Trza by? Bogiem lub nico?ci?. -
Jakub przychodzi z Orciem.
We? kilku naszych, obejd? sale zamkowe i p?d? do mur?w wszystkich, co spotkasz. -
JAKUB
Bankier?w i hrabi?w, i ksi???t. -
Odchodzi
M??
Chod?, synu - po??? tu r?k? swoj? na d?oni mojej - czo?em ust moich si? dotknij - czo?o matki twojej niegdy? by?o takiej samej bieli i mi?kko?ci. -
ORCIO
S?ysza?em g?os jej dzisiaj, nim zerwali si? m??e twoi do broni - s?owa jej p?yn??y tak lekko jak wonie, i m?wi?a- "Dzi? wieczorem zasi?dziesz przy mnie." -
M??
Czy wspomnia?a cho?by imi? moje? -
ORCIO
M?wi?a - "Dzi? wieczorem czekam na syna mego." -
M?? na stronie
U ko?ca drogi czy? opadnie mnie si?a? - Nie daj tego, Bo?e! - Za jedn? chwil? odwagi masz mnie wi??niem twoim przez wieczno?? ca??. -
G?o?no
O synu, przebacz, ?em ci da? ?ycie - rozstajemy si? - czy wiesz, na jak d?ugo? -
ORCIO
We? mnie i nie puszczaj - nie puszczaj - ja ci? poci?gn? za sob?. -
M??
R??ne drogi nasze - ty zapomnisz o mnie w?r?d ch?r?w anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z g?ry. - O Jerzy- Jerzy! - O synu m?j! -
ORCIO
Co za krzyki - dr?? ca?y - coraz gro?niej - coraz bli?ej - huk dzia? i strzelb si? rozlega - godzina ostatnia, przepowiedziana, ci?gnie ku nam. -
M??
Spieszaj, spieszaj, Jakubie! -
Orszak Hrabi?w i Ksi???t przechodzi przez dolny dziedziniec - Jakub z ?o?nierzami idzie za nim.
G?OS JEDEN
Dali?cie od?amki broni i bi? si? ka?ecie. -
G?OS DRUGI
Henryku, ulituj si?! -
TRZECI
Nie gnaj nas s?abych, zg?odnia?ych, ku murom! -
INNE G?OSY
Gdzie nas p?dz? - gdzie? -
M?? do nich
Na ?mier?. -
Do syna
Tym u?ciskiem chcia?bym si? z tob? po??czy? na wieki- ale trza mi w insz? stron?.
Orcio pada trafiony kul?.
G?OS W G?RZE
Do mnie, do mnie, duchu czysty - do mnie, synu m?j! -
M??
Hej! do mnie, ludzie moi! -
Dobywa szabli i przyk?ada do ust le??cego.
Klinga szklanna jak wprz?dy - oddech i ?ycie ulecia?y razem. -
Hej! tu - naprz?d - ju? si? wdarli na d?ugo?? szabli mojej - nazad, w przepa??, syny wolno?ci!
Zamieszanie i bitwa.
*
Insza strona okop?w - s?ycha? odg?osy walki - Jakub rozci?gni?ty na murze - M?? nadbiega, krwi? oblany.
M??
C?? ci jest, m?j wierny, m?j stary? -
JAKUB
Niech ci czart odp?aci w piekle up?r tw?j i m?ki moje.- Tak mi, Panie Bo?e, dopom??! -
Umiera
M?? rzucaj?c pa?asz
Niepotrzebny? m? d?u?ej - wygin?li moi, a tamci kl?cz?c wyci?gaj? ramiona ku zwyci?zcom i be?koc? o mi?osierdzie.
Spoziera naoko?o
Nie nadchodz? jeszcze w t? stron? - jeszcze czas - odpocznijmy chwil?. - Ha! ju? si? wdarli na wie?? p??nocn? - ludzie nowi si? wdarli na wie?? p??nocn? - i patrz?, czy gdzie nie odkryj? hrabiego Henryka. - Jestem tu - jestem - ale wy mnie s?dzi? nie b?dziecie. - Ja si? ju? wybra?em w drog? - ja st?pam ku s?dowi Boga.
Staje na od?amku baszty, wisz?cym nad sam? przepa?ci?.
Widz? j? ca?? czarn?, obszarami ciemno?ci p?yn?c? do mnie, wieczno?? moj? bez brzeg?w, bez wysep, bez ko?ca, a po?rodku jej B?g. jak s?o?ce, co si? wiecznie pali - wiecznie ja?nieje - a nic nie o?wieca.
Krokiem dalej si? posuwa.
Biegn?, zobaczyli mnie - Jezus Maryja! - Poezjo, b?d? mi przekl?ta, jako ja sam b?d? na wieki! - Ramiona, id?cie i przerzynajcie te wa?y!
Skacze w przepa??.
*
Dziedziniec zamkowy - Pankracy - Leonard - Bianchetti na czele t?um?w - przed nimi przechodz? Hrabiowie, Ksi???ta, z ?onami i dzie?mi, w ?a?cuchach.
PANKRACY
Twoje imi?? -
HRABIA
Krzysztof na Volsagunie. -
PANKRACY
Ostatni raz go wym?wi?e? - a twoje? -
KSI???
W?adys?aw, pan Czarnolasu. -
PANKRACY
Ostatni raz go wym?wi?e? - a twoje? -
BARON
Aleksander z Godalberg. -
PANKRACY
Wymazane spo?r?d ?yj?cych - id?! -
BIANCHETTI do Leonarda
Dwa miesi?ce nas trzymali, a n?dzny rz?d armat i lada jakie parapety.
LEONARD
Czy du?o ich tam jeszcze? -
PANKRACY
Oddaj? ci wszystkich - niech ich krew p?ynie dla przyk?adu ?wiata - a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruj? ?ycie. -
R??NE G?OSY
Znikn?? przy samym ko?cu. -
OJCIEC CHRZESTNY
Staj? teraz jako po?rednik mi?dzy tob? a niewolnikami twoimi - tymi przezacnego rodu obywatelami, kt?rzy, wielki cz?owiecze, klucze zamku ?wi?tej Tr?jcy z?o?yli w r?ce twoje. -
PANKRACY
Po?rednik?w nie znam tam, gdzie zwyci??y?em si?? w?asn?. - Sam dopilnujesz ich ?mierci. -
OJCIEC CHRZESTNY
Ca?e ?ycie moje obywatelskim by?o, czego s? dowody niema?e, a je?lim si? po??czy? z wami, to nie na to, bym w?asnych braci szlacht?...
PANKRACY
Wzi?? starego doktrynera - precz, w jedn? drog? z nimi! -
?o?nierze otaczaj? Ojca Chrzestnego i niewolnik?w.
Gdzie Henryk? - Czy kto z was nie widzia? go ?ywym lub umar?ym? - W?r pe?ny z?ota za Henryka - cho?by za trupa jego! -
Oddzia? zbrojnych schodzi z mur?w,
A wy nie widzieli?cie Henryka?
NACZELNIK ODDZIA?U
Obywatelu wodzu, uda?em si? za rozkazem genera?a Bianchetti ku stronie zachodniej sza?c?w zaraz na pocz?tku wej?cia naszego do fortecy i na trzecim zakr?cie bastionu ujrza?em cz?owieka rannego i stoj?cego bez broni przy ciele drugie, go - kaza?em podwoi? kroku, by schwyta? - ale nim zd??yli?my, ?w cz?owiek zeszed? troch? ni?ej, stan?? na g?azie chwiej?cym si? i patrza? chwil? ob??kanym wzrokiem - potem wyci?gn?? r?ce jak p?ywacz, kt?ry ma da? nurka. i pchn?? si? z ca?ej si?y naprz?d - s?yszeli?my wszyscy odg?os cia?a spadaj?cego po urwiskach - a oto szabla znaleziona kilka krok?w dalej. -
PANKRACY bior?c szabl?
?lady krwi na r?koje?ci - poni?ej herb jego domu. To pa?asz hrabiego Henryka - on jeden spo?r?d was dotrzyma? s?owa. - Za to chwa?a jemu, gilotyna wam.
Generale Bianchetti, zatrudnij si? zburzeniem wartowni i dope?nieniem wyroku.-
Leonardzie! -
Wst?puje na baszt? z Leonardem.
LEONARD
Po tylu nocach bezsennych powinien by? odpocz??, mistrzu - zna? strudzenie n? rysach twoich.
PANKRACY
Nie czas mi jeszcze zasn??, dzieci?, bo dopiero po?owa pracy dojdzie ko?ca swojego z ich ostatnim westchnieniem .- Patrz na te obszary - na te ogromy, kt?re stoj? w poprzek mi?dzy mn? a my?l? moj? - trza zaludni? te puszcze - przedr??y? te ska?y - po??czy? te jeziora - wydzieli? grunt ka?demu, by we dw?jnas?b tyle ?ycia si? urodzi?o na tych r?wninach, ile ?mierci teraz na nich le?y. - Inaczej dzie?o zniszczenia odkupionym nie jest. -
LEONARD
B?g Wolno?ci si? nam podda. -
PANKRACY
Co m?wisz o Bogu - ?lisko tu od krwi ludzkiej. - Czyja? to krew? - Za nami dziedzi?ce zamkowe - sami jeste?my, a zda mi si?, jakoby tu by? kto? trzeci. -
LEONARD
Chyba to cia?o przebite. -
PANKRACY
Cia?o jego powiernika - cia?o martwe - ale tu duch czyj?, panuje - a ta czapka - ten sam herb na niej - dalej, patrz, kamie? wystaj?cy nad przepa?ci? - na tym miejscu serce jego p?k?o. -
LEONARD
Bledniesz, mistrzu. -
PANKRACY
Czy widzisz tam - wysoko - wysoko? -
LEONARD
Nad ostrym szczytem widz? chmur? pochy??, na kt?rej dogasaj? promienie s?o?ca. -
PANKRACY
Znak straszny pali si? na niej. -
LEONARD
Chyba ci? myli wzrok. -
PANKRACY
Milion ludu s?ucha?o mnie przed chwal? - gdzie jest lud m?j? -
LEONARD
S?yszysz ich okrzyki - wo?aj? ciebie - czekaj? na ciebie. -
PANKRACY
Plot?y kobiety i dzieci, ?e si? tak zjawi? ma, lecz dopiero w ostatni dzie?. -
LEONARD
Kto? -
PANKRACY
Jak s?up ?nie?nej jasno?ci stoi ponad przepa?ciami - obur?cz wsparty na krzy?u, jak na szabli m?ciciel. - Ze splecionych piorun?w korona cierniowa.
LEONARD
Co si? z tob? dzieje? co tobie jest? -
PANKRACY
Od b?yskawicy tego wzroku chyba mrze, kto ?yw. -
LEONARD
Coraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy - chod?my st?d - chod?my - czy s?yszysz mnie? -
PANKRACY
Po??? mi d?onie na oczach - zad?aw mi pi??ciami ?renice - oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozk?ada w proch. -
LEONARD
Czy dobrze tak? -
PANKRACY
N?dzne r?ce twe - jak u ducha, bez ko?ci i mi?sa - przejrzyste jak woda - przejrzyste jak szk?o - przejrzyste jak powietrze. Widz? wci??! -
LEONARD
Oprzyj si? na mnie. -
PANKRACY
Daj mi cho? odrobin? ciemno?ci! -
LEONARD
O mistrzu m?j! -
PANKRACY
Ciemno?ci - ciemno?ci! -
LEONARD
Hej! obywatele - hej! bracia - demokraty, na pomoc!- Hej! ratunku - pomocy - ratunku! -
PANKRACY
Galilae vicisti!
Stacza si? w obj?cia Leonarda i kona.