Kasprowicz J. KRZAK DZIKIEJ R??Y

[WIERZY?EM ZAWSZE W ?WIAT?A MOC]

Wierzy?em zawsze w ?wiat?a moc,

W?adn?c? nad mrokami,

A przecie? nieraz wiar? t?

Gorzkimi zlewam ?zami.

I wstaje z morza gorzkich ?ez

Zjawisko wnet olbrzymie,

Nachyla ku mnie smutn? twarz,

A Rozpacz mu na imi?.

Nachyla ku mnie blad? skro?,

?renic? wabi ciemn?,

Zamyka w u?cisk, ach! i ?wiat

Zamyka razem ze mn?.

[W CIEMNO?CI SCHODZI MOJA DUSZA]

W ciemno?ci schodzi moja dusza,

W ciemno?ci to? bezdenn?,

P?l Elizejskich ju? nie widzi,

Zawis?a nad Gehenn?.

W g?rze nad losem mojej duszy

Boleje anio? bia?y,

A tutaj szyki pot?pie?c?w

Szyderczo si? za?mia?y.

Szydz? z mej duszy pot?pie?ce,

?e cz?stka jasnej mocy,

Co rodzi s?o?ca, nie ma w?adzy,

By z?ama? ber?o nocy.

[T?SKNI? KU TOBIE, O SZUMI?CY LESIE!]

I

T?skni? ku tobie, o szumi?cy lesie!

Ku twoim pie?niom, kt?re wiew wiosenny

W bezmierny przestw?r na swych puchach niesie,

Ulata duch m?j, sam w melodie plenny.

Syt jestem ziemi; z tej ka?ni codzienn?j,

Trosk jej i cierpie?, o szumi?cy lesie,

W akordy hymn?w pierwotnych brzemienny,

Jak wi?zie? z kajdan, tak ma dusza rwie si?.

Jest zapomnienie w tej pie?ni; jest lube,

O roz?piewany, o szumi?cy lesie,

W fali twych ton?w rozp?yni?cie bytu;

Jest w nich tajemne przeczucie, ?e zgub?

Tego, co duszy wybawieniem zwie si?,

Chowaj? w sobie dziedziny b??kitu...

II

Struny twej harfy, o szumi?cy lesie,

Dech ?w porusza, co byt w onej porze,

Gdy pod budow? wszech?wiata przyciesie

Pramistrz w niezmiernym uk?ada? przestworze -

Gdy kszta?ty byt?w ?wi?te S?owo bo?e

Przybiera? j??o. O szumi?cy lesie,

Rozlewne d?wi?k?w przedwiekowych morze!

Wonczas, gdy ?ywio? za ?ywio?em rwie si?,

Kiedy Tworzyciel blask sw?j i swe cienie,

I cicho?? swoj?, i sw?j rozgwar niesie

W pust? bez ko?ca i bez nocy g?usz? -

To samo wonczas sp?odzi?o nasienie,

O roz?piewany, o szumi?cy lesie,

Dwie siostry bli?nie: tw? i moj? dusz?.

III

Dlatego dzisiaj, o szumi?cy lesie,

Ma dusza wnika w tw? dusz?, rozumie,

Chocia? ludzkiego cia?a ogniem zwie si?,

Cho? ludzkim ?piewa j?zykiem, w tym szumie

Akord najcichszy... A gdy w drzew twych t?umie,

O roz?piewany, o szumi?cy lesie,

Wichr si? rozgo?ci w swej szalonej dumie

I burzycielskim swoim tchem rozniesie

Twe li?cie ?wie?e, przerywaj?c cisz?

Trzaskiem konar?w, i ma dusza gnie si?,

I sw? koron? wraz z twymi ko?ysze,

I razem z tob?, o j?cz?cy lesie,

J?czy, i j?k sw?j razem z twoim splata

W echo tych cierpie?, co rani? pier? ?wiata...

IV

O roz?piewany, o szumi?cy lesie!

Wiem ci ja dobrze, ?e ten wichr, cho? zrywa

Twe i me ?ono, cho? b?l z sob? niesie,

?e snad? go dusza nie wytrzyma ?ywa,

Nie jak wr?g na nas z dzikim ?wistem sp?ywa,

Ale najszczerszym przyjacielem zwie si?,

Bo najszumniejsze melodie dobywa

Z mej i twej lutni, o rozgrany lesie!

A jednak dzisiaj - niech wierzcho?ki twoje

Ten tajemniczy, cichy wiew porusza

W pie??, co ma w sobie zapomnienia zdroje,

Co rozp?yni?ciem jest bytu. Niech rwie si?

?wiat ten! Spokoju spragniona ma dusza,

O s?odk? cisz? szeleszcz?cy lesie!

WIATR HALNY

I

Huczy nade mn? halny wiatr... Daleki

Wprz?d mnie dochodzi szum i ?wist, a potem

Z jakim? pogwarem, trzaskiem i ?omotem

Ci??ar si? k?adzie na wysmuk?e smreki.

Od razu k?ody o grubo?ci snop?w

Gn? si? w mych oczach jak ?d?b?a lichej s?omy:

Tak igra nimi g?uchy, niewidomy,

Go??, co od skalnych wlecze si? przekop?w.

Id?, wci?? id?, po j?cz?cym borze...

I cho? spotykam pnie, wyrwane z ziemi,

Ten sza?, w b??kitnym zbudzony przestworze,

By gi?? i wali?, strachu mi nie wlewa

Do g??bi wn?trza: Rad bym si?y swemi

Zmierzy? si? z wichrem jak te wielkie drzewa.

II

Mia?em ci w sobie ongi moc czuwania,

A dzisiaj senno?? ogarnia mi ducha:

Gdzie ?ycie wrza?o, tam dzi? pustka g?ucha,

Gdzie s?o?ce by?o, chmura blask przys?ania.

Jakowa? bole??, jaka? zawierucha,

Co s?abym bytom pewn? ?mier? wydzwania,

Niech, jak halnego wiatru straszne grania,

Wstrz??nie istot? moj?: Jest-li krucha,

To po niej ?alu nie b?dzie... A je?li

Nieprze?amana wyjdzie z tych zapas?w,

To razem z wichrem taki szlak zakre?li,

?e zetnie na nim smreki swym oddechem,

Si? pozbawione dla id?cych czas?w,

A to, co mocne, odpowie jej echem.

III

O wichrze halny! C??, ?e przel?kniona

Chowa si? koza przed twojej pot?gi

Wiewem niszcz?cym? Sam orze?, co kr?gi

Toczy podniebne, tuli si? do ?ona

Szczelin turniowych, bo kr?lewskich skrzyde?

J?drna rozpi?to?? nie wytrzyma pr?by...

Str?caj kozice, ty pos?a?cze zguby,

I or?y chwytaj w oka swoich side?,

I mia?d? o ska?y, i jak ?an, pokosem

B?r po?o?ywszy, hucz szale?czym g?osem -

Razem z m? dusz? hucz i ?wiszcz rado?nie:

C??, ?e z gin?cych strumie? krwi pop?yn???

Wszak nie ma szcz??cia tam, gdzie ?ycie ro?nie!

Niech ?wiat przepada, na to on, by zgin??!...

IV

Huczy nade mn? halny wiatr... Na drogi

Jego przemocy, po kt?rych Zag?ada

I B?l pospiesza, duch si? m?j wykrada,

?wie?o uskrzydlon, ??dny ?ez i trwogi.

A od hal bujnych p?ynie j?k z?owrogi -

Rozpacz ?kaj?ca, ?e wichr pobi? stada

I porozrzuca? koleby... I blada,

Z w?osem rozwianym i z dr??cymi nogi,

Posta? juhasa przed oczy mi stanie...

I niby orze? z podci?tymi pi?ry,

Krwi? skraplaj?cy swe rodzinne granie,

Duch m?j do smrek?w tuli si? bezw?adnie...

I naprz?d czuje strach i ?al ponury,

A potem znowu - senno?? go opadnie...

KRZAK DZIKIEJ R??Y W CIEMNYCH SMRECZYNACH

I

W ciemnosmreczy?skich ska? zwaliska,

Gdzie pawiookie drzemi? stawy,

Krzak dzikiej r??y p?s sw?j krwawy

Na plamy szarych z?om?w ciska.

U st?p mu bujne rosn? trawy,

Bokiem si? pi?trzy turnia ?liska,

Kosodrzewiny w??owiska

Poobszywa?y g?a?ne ?awy...

Samotny, senny, zadumany,

Skronie do zimnej tuli ?ciany,

Jakby si? l?ka? tchnienia burzy.

Cisza... O li?cie wiatr nie tr?ca,

A tylko limba pr?chniej?ca

Spoczywa obok krzaku r??y.

II

S?o?ce w niebieskim l?ni krysztale,

?wiat?o?ci? sta?y si? granity,

Ciemnosmreczy?ski las spowity

W bladob??kitne, wiewne fale.

Szumna siklawa mknie po skale,

Pas rozwijaj?c srebrnolity,

A przez mg?y id?, przez b??kity,

Jakby wzdychania, jakby ?ale.

W skrytych za?omach, w cichym schronie,

Mi?dzy graniami w s?o?cu p?onie,

Zatopion w szum, krzak dzikiej r??y...

Do ?cian si? tuli, jakby we ?nie,

A obok limb? tocz? ple?nie,

Limb?, zwalon? tchnieniem burzy.

III

L?ki! wzdychania! roz?alenia,

Przenikaj?ce nie?wiadomy

Bezmiar powietrza!... Hen! na z?omy,

Na blaski turnie, na ich cienia

Stado si? kozic rozprzestrzenia;

Nadziemskich lot?w ptak ?akomy

Rozwija skrzyde? swych ogromy,

?wistak gdzie? ?wiszcze spod kamienia.

A mi?dzy zielska i wykroty,

Jak l?k, jak ?al, jak dech t?sknoty,

Wtuli? si? krzak tej dzikiej r??y.

Przy nim, ofiara ach! zamieci,

Czerwonym pr?chnem limba ?wieci,

Na wznak rzucona ?wistem burzy...

IV

O roz?alenia! o wzdychania!

O tajemnicze, dziwne l?ki!...

Zi?? zapachnia?y ?wie?e p?ki

Od niw liptowskich, od Krywania.

W dali echowe s?ycha? grania:

Jakby nie z tego ?wiata d?wi?ki

P?yn? po rosie, co hal mi?kki

Aksamit w wilgn? biel os?ania.

W seledyn stroj? si? niebiosy,

Wilgotna biel wieczornej rosy

B?yszczy na kwieciu dzikiej r??y.

A cichy powiew krople str?ca

Na limb?, co tam pr?chniej?ca

Le?y, zwalona wiewem burzy...

CISZA WIECZORNA

I

Rozmi?owana, rozt?skniona,

Hen! od wieczornej idzie zorzy

Zamyka? Tatry w swe ramiona.

Przed ni? zawiewa oddech bo?y:

Wonie jedliczne i ?wierkowe

Ze swych lesistych wstaj? ?o?y.

A ona tuli jasn? g?ow?

Do Osobistej, by wraz potem

K?a?? j? na piersi Giewontowe.

Po reglach mu?nie li przelotem,

Czo?o ?winicy w ?ar rozpali

I Hawra? zleje krwawym z?otem.

Tak nikn?c po szczycie i po hali,

Z ogniem t?sknicy ginie w dali...

II

P?onie kamienna Tatr korona,

A cisza siada mi?dzy granie,

Rozleniwia?a, rozmarzona.

Nad przepa?ciami niema stanie,

Senno?? przelewa w mgie? opary,

Po ska?ach wiesza zadumanie.

Ani si? ozwie b?r prastary:

Ona milczeniem gniecie smreki,

Unieruchamia ich konary.

Przez ca?y przestw?r, przez daleki,

G?uch? za sob? t?skno?? wlecze,

Snad? d?wigaj?c? wieki... wieki...

Za ni? jak zdr?j, co ledwie ciecze,

Snuj? si? ci??kie my?li cz?ecze...

III

Owiana mg?ami r??owemi,

Przystaje w drodze, zal?kniona,

Przyk?ada ucho swe do ziemi;

Nic!... tylko gdzie? tam echo kona,

Tylko przygasa ob?ok krwawy,

Tylko blednieje Tatr korona.

Pomrok ogarnia skalne ?awy,

A od nich p?ynie do st?p ciszy

Li jednostajny szmer siklawy.

Czasem zakl?ty las zadyszy

Albo wystrzeli? krzyk pastuszy

I zamilk?... I ona zn?w nie s?yszy

Nic w tej przel?k?ej, mrocznej g?uszy -

Nic, pr?cz poj?ku twojej duszy...

IV

Rozmi?owana, rozt?skniona,

Schodzi powoli od miesi?ca

Zamyka? Tatry w swe ramiona.

Po halach srebrne krople str?ca,

Srebrzy potok?w seledyny,

Ciche pacierze szeptaj?ca.

Up?azy tuli w ca?un siny,

Szkliwy jak prz?dze te paj?cze;

Blask ?enie srebrny na g?stwiny.

Blask ?enie srebrny na prze??cze,

Na wichry, kopy, na grzebienie,

Na przepa?ciste ?cian por?cze -

Blask naoko?o srebrny ?enie,

Z nim wyczerpanie i omdlenie...

V

Opad?y Tatry i omdla?y,

Gdy na nie cisza rozmarzona

P?aszcz zarzuci?a wiewny, bia?y;

Gdy rozpostar?a swe ramiona -

Srebrnej roz?wietli mg?awe smugi -

Garn?ce czo?a g?r do ?ona:

Jak pas szeroki, jak pas d?ugi,

Od Lodowego do Krywania,

A z nimi puszcze, stawy, strugi,

Szczyt si? przy szczycie ku niej s?ania...

Ona omdlenie wci?? rozsiewa,

A? w tym bezkresie wyczerpania,

Tul?c si? gdzie? do limby drzewa,

Sama wraz z b?lem twym omdlewa...